środa, 29 grudnia 2010

Szeptem do mnie mów...

Cóż za piękna okładka! Odcienie szarości i czerni, aż po biel, wysportowane ciało, nad którym właściciel ma moc i władzę... i te pióra - ni to obdarte,ni to wyskubane, bezwładne skrzydła już bez swojej mocy..... coś pięknego!
A książka ? Też niezła. Odebrałam ją jako powieść dla nastolatek, którą świetnie się czyta,  (uznanie dla tłumacza) stworzoną na kanwie obecnej mody na wampiry, strzygi i inne cudactwa. Jak widać do tej grupy można również zaliczyć... anioły. 
Bohaterka powieści Nora jest zwykła nastolatką lubiącą zakupy z przyjaciółką i marzącą o wielkiej miłości. Pewnego dnia nauczyciel biologii przydziela jej do ławki nowego kolegę  o imieniu Patch. Chłopak jest wyjątkowo tajemniczy;  intryguje i odpycha od siebie, budzi ciekawość i lęk. Dziewczyny prowadzą dochodzenie próbując czegoś się o nim dowiedzieć.W tym samym czasie w otoczeniu Nory  zaczynają dziać się dziwne rzeczy: ktoś zaczyna ją śledzić, wydaje jej się że ma przewidzenia. Pewnego dnia (oczywiście po wielu perypetiach, podchodach i flirtach) na plecach Patcha zauważa blizny w kształcie odwróconej litery „V”. To co zdarza się potem przechodzi najśmielsze oczekiwania. 
Minusem książki jest to, że  powstała po sadze "Zmierzch" a nie przed nią.  Gdyby tak się stało, uniknięto by porównań a tak... mam nieodparte wrażenie, że wiele z wampirów przeniesiono do aniołów. A już scena w sali gimnastycznej bez żadnych oporów gnała moje myśli ku sali tańca, w której Bella przeżyła podobny koszmar co Nora. 
Po minusach przyszła kolej na zalety. Książkę czyta się wyjątkowo dobrze. Autorka pomału wprowadza nas w tajniki anielskich możliwości co pozwala na delektowanie się tajemnicą i "szelestem skrzydeł". Nie ulega wątpliwości że historia upadłych aniołów budzi zainteresowanie i bardzo żałuję że tak mało uwagi i miejsca poświęcono tej historii. Moim zdaniem ten wątek powinien być dominujący, a nie historyjka o tym, jak dwie nastolatki usiłują rozgryźć przeszłość kolegi z klasy.
Książka nie zachwyciła mnie, ale na tyle pochłonęła, że na pewno sięgnę po drugi tom pt. "Crescendo".
Ciekawa jestem jak NA PRAWDĘ wyglądają anioły... Mam nadzieję, że tak...




poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziękuję Świętemu Mikołajowi :-)))

Święty Mikołaj był w tym roku wyjątkowo dla mnie szczodry. Prezenty zrzucał mi już kilka dni przed Wigilią, ale rozumiem - tyle osób na świecie czekało na podarunki, że postanowił ułatwić sobie pracę... Jego skrzatami  byli Panowie z firm kurierskich, którzy dzielnie przedzierali się przez zaspy z paczuszkami. A oto efekt. 

"Theodore Boone Młody prawnik" to prezent od Wydawnictwa Amber.

"Szczęśliwy w III Rzeszy", "Pracownik" i "Chaty krzyczące" to prezent od Wydawnictwa Albatros.

"Otuleni deszczem", "Rocznica. Historia miłości" i "Powody, aby wierzyć" przesłało mi Wydawnictwo WAM
"Skaza", "Krótka historia spodni...", "Nasza klasa i co dalej", "Snajper" i "zakręty losu" mikołajkowo dotarło do mnie od Wydawnictwa "Novaeres".
"Ostatnia noc jej życia" otrzymałam od Wydawnictwa "Oficynka".
Wszystkim wydawniczym Mikołajom bardzo serdecznie dziękuję !
Prezenty dostała również moja Starsza. Wydawnictwo WAM przesłało dla niej prześliczną książeczkę pt. "Rozmowy z Puszkiem", a także - coby się w świąteczny czas nie nudziła - "Literki na dworcu". Starsza najpierw się obruszyła stwierdzając że w święta żadnych szlaczków uprawiać nie będzie, ale gdy zobaczyła naklejki... robota poszła migiem. 
Trzy książeczki o pupilach Starsza znalazła pod choinką już od "prawdziwego" Mikołaja. Pierwszą z serii opisałam już wcześniej, teraz pora na kolejne. 
A ja z moim mężem też znaleźliśmy pod choinką książki. Za niesprawiedliwe uznałam to, że ja dostałam tylko jedną, a mój Luby dwie, ale co tam. I tak stać będą w mojej biblioteczce :-)))

A na zakończenie moja Perełka w poszukiwaniu książki
odpowiedniej dla swojego wieku :-)))

sobota, 25 grudnia 2010

"O chłopcu, który ujarzmił wiatr" i... zdobył moje serce

Skończyłam czytać książkę, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Rzadko kiedy po odłożeniu książki czuję niedosyt. Najczęściej moje "ja" przyjmuje do wiadomości fakt, że historia się skończyła i czas sięgnąć po nową. A tu nie! W przypadku książki "O chłopcu który ujarzmiła wiatr" czułam niedosyt i chęć poznania dalszych losów tytułowego chłopca. 
Książka zgodnie z opisem wydawcy zapowiada się na historię młodzieńca - pomysłowego i żądnego wiedzy. Dzięki własnemu sprytowi i inteligencji z przysłowiowego "niczego" buduje wiatrak. Rzeczywiście historia chłopca  jest, tyle że zajmuje 1/3 książki. Druga historia, której się nie spodziewałam, a która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, to opowieść o ludzkim dramacie, jakim jest głód. W 2002 roku w Malawi susza zniszczyła zbiory. Doprowadziło to do śmierci milionów osób. Książka nie traktuje tematu ogólnie a przedstawia walkę o życie tej jednej konkretnej rodziny. Nie brakuje w niej opisów, które chwytają za serce. "Kobiety z wychudzonymi szarymi twarzami siedziały osobno błagając Boga o zmiłowanie. Ale robiły to po cichu nie płakały. Wszędzie zresztą ludzie cierpieli w milczeniu bo nikt nie miał siły na płacz.Dzieci z wzdętymi brzuszkami i dziwnie wyrudziałymi włoskami gromadziły się pod wystawami sklepowymi ..." Rodzina głównego bohatera również cierpiała ograniczając ilość posiłków początkowo do jednego a następnie do kilku kęsów dziennie. Kiedy zdamy sobie sprawę, że ludzie tak cierpieli w czasach internetu i hipermarketów ... włos się jeży na głowie. 
Obok ludzkiej tragedii, snują się losy chłopca Wiliama, który urodził się w małej wiosce Masitala. Dzieciństwo - jak na dziecko Afryki przystało - kojarzy Mu się z szamanami i czarami. Jako starszy chłopiec pomagał ojcu na polu kukurydzy, oraz w uprawach tytoniu. Chłopiec, który miał jedynie sandały, bo rodziców nie stać było na zwykłe buty i nie miał przepisowej białej koszuli zadziwiał rozsądkiem i pędem do wiedzy. Kiedy rodziców nie było stać na czesne, on przemykał się do klasy, abyżeby chociaż jeszcze jeden dzień spędzić ucząc się. Niestety - nie udało się. Nie załamując się postanowił uczyć się na własną rękę. W bibliotece (dwa regały pełne książek) natknął się na książkę pt. "Zrozumieć fizykę". I tak się zaczęło. Chłopak właściwie z niczego zbudował wiatrak, który zasilał w energę gospodarstwo jego rodziców. Aby zrozumieć siłę woli i ambicję Wiliama musicie przeczytać książkę. Dość wspomnieć, że my po potrzebne elementy poszlibyśmy do sklepu a On... ale potrzeba matką wynalazku! 
Książka jest niesamowita. Wchodzi jak ciepłe bułki. Opowieść Wiliama została przelana na papier dzięki Bryanowi Meyaler. Powstała wyjątkowo przejrzysta historia o tym, że nauka jest potęgą. Jednocześnie autor opowiada historię własnego życia ot tak - po prostu. Nie użala się nad swoim losem, a jedynie beznamiętnie przedstawia swoje losy i  realia codziennego życia. Ukazuje zwyczajne życie wśród przyjaciól i rodziny której członkowie - mimo kultury wywyższającej rolę mężczyzn - szanuje się nawzajem. Dodatkowo wyraźnie widać, że przy edukacji dzieci nie ma znaczenia bogactwo i narodowość. Ważne jest, aby szanować dziecięcą ciekawość świata i pozwolić się jej rozlijać. 
Książka ma jeden minus, który nie tylko ja zauważyłam. Historia głównego bohatera po prostu urywa się. Jednak w dobie internetu łatwo poznać dalsze losy Wiliama. Chłopiec, który nie mógł się uczyć bo rodziców nie bylo stać na czesne, obecnie jest studentem African Leadership Academy w Johannesburgu, został zaproszony na konferencję TED podczas której z wielką prostotą i skromnością opowiedział o swojej budowli. Popatrzcie tylko cóz to za cudowny człowiek. 
Na zakończenie dodam, że kiedy moja Starsza w ostatnich dniach  marudziła przy jedzeniu po raz pierwszy w życiu miałam ochotę powiedzieć: Ty marudzisz podczas kiedy inne dzieci głodują! I po tej książce nie byłyby to puste słowa, oj nie...
Chętnych zapraszam do odwiedzenia bloga na stronie  http://williamkamkwamba.typepad.com/ na którym Wiliam zachęca do współpracy przy odnowieniu szkoły podstawowej w swojej rodzinnej woisce. Czy jest taka potrzeba? Zobaczcie sami. 

czwartek, 23 grudnia 2010

środa, 22 grudnia 2010

Zakończyłam przygodę z Millennium!

Ufff... mogę uroczyście oświadczyć: trylogię "Millennium" mam za sobą. Pierwszy tom delikatnie rzecz biorąc mnie rozczarował, drugi -  był nieco lepszy, choć jego tempo trochę mnie zaskoczyło, za to tom trzeci... pochłonął mnie, zachwycił, przeżuł i wypluł spragnioną dalszych części. Niestety - to koniec!
Lisabeth Salander po raz kolejny musi zmierzyć się nie tylko z ojcem psychopatą, ale również z systemem, który poświęcił jej prywatność i wolność w imię ochrony szpiegów i tajemnicy sprzed lat. Lisabeth poraniona zarówno fizycznie jak i psychicznie nie jest w stanie sama wygrać tego pojedynku. Musi polegać na "millenniowskim supermenie" Michaelu Blomkvist (czy to nazwisko się odmienia?), który przy pomocy niewielkiej grupy osób probuje postawić wszystko spowrotem na nogach. Niestety - im głębiej drąży tym więcej tajemnic odkrywa. 
Książka porwała mnie niesamowicie. To opasłe tomiszcze (ponad 800 stron) zawiera wiele wątków, które przeplatają się, uzupełniają, jednocześnie tworząc dzieło niepowtarzalne. Pomimo ogromnej ilości bohaterów i nie mniejszej ilości wątków nie miałam prolemu alby zapamiętać kto jest kim. Poza tym autor sączy treść powieści, dając czytelnikowi możliwość oswojenia się z nowymu sytuacjami. 
Trzeci tom bardzo mi się podobał. Moim zdaniem autor w pełni zasłużył na sławę i uznanie choćby tylko za ten trzeci tom.  


wtorek, 21 grudnia 2010

Pastorałko nieś się biała....

Zima diametralnie zmienia
znane krajobrazy
W niedzielę rano spojrzałam za okno i ogarnął mnie smutek. Zamiast spacerowej pogody za oknem szara mgła wisząca tuż nad ziemią. Szkoda. Jednak po kilku godzinach mgła się podniosła zostawiając na ziemi wilgoć w postaci pięknego białego szronu. Wyszło słońce i zrobiło się naprawdę pięknie. Zabrałam dzieciaki na sanki. Ale mieliśmy frajdę! Zaspy w naszej okolicy były takie, że maluchy wspinały się na nie jak na pagórki. Poza tym Młodszy po raz pierwszy bez kwękania odbył podróż na sankach. Udało się to dzięki Starszej siostrze która dzielnie służyła za oparcie, oraz za radio w chwilach kiedy Młody miał już dość. Gadała do niego jak najęta (choć właściwie to właśnie gadanie jest jej naturą - milczenie uznałabym za zjawisko nienormalne). 

Starsza po zdobyciu szczytu :-)))
Niestety - efektem niedzielnego spaceru jest dzisiejszy ból gardła koszmarnie męczący Starszą. Ale razem uznałyśmy, że warto było, choćby dla takich widoczków...
Śnieżnie wszystkich pozdrawiam

środa, 15 grudnia 2010

Kocham Baranki :-)

Bardzo lubię konkursy. Może nie tyle same konkursy ile wygrywanie w nich (ależ to odkrywcze:-)). Lubię oczekiwanie na przesyłkę, której zawartość jest w jakiejś części tajemnicą. Ostatnio w Zaciszu Wyśnionym udało mi się wygrać książeczkę pt. "Baranek Bronek" Książeczka cudna, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie dbałość o szczegóły Macrow, która do Bronka dodała szczyptę świątecznego nastroju. Paczuszka dotarła do mnie dokładnie w imieniny mojej córci i był to najwspanialszy prezent. Pięknie zapakowany, z miłym śnieżnym gadżetem. Macrow serdecznie dziękuję!
A Baranek Bronek podbił serce zarówno moje jak i mojej Starszej. Bo któż by nie polubił Baranka mieszkającego na Żabim Błotku, który ma problemy z zasypianiem. Zamiast grzecznie spać jak inne baranki, Bronek męczy się okrutnie; liczy gwiazdy, własne nogi i nic nie pomaga. Dopiero stary wypróbowany sposób pozwala mu spokojnie zasnąć. Ciekawe czy zgadniecie co na dobranoc liczy baranek?
Książeczka jest przecudowna, przeurocza i przesłodka. Ma jedną wadę - cenę, która zniechęca do zakupu. Po namyśle stwierdzam jednak, że warto, aby każde dziecko miało Baranka za przyjaciela. Przyjaźń z takim Baraniem jest wartościowa - zwłaszcza ze względu na rysunki autorstwa Pana Roba Scottona. Ten fenomenalny rysownik  (a do tego projektant pocztówek, ceramiki i szkła) jest znanym twórcą książek dla dzieci z rozpoznawalnymi i jedynymi w swoim rodzaju ilustracjami. 
Książka pogodna i ciepła - serdecznie uśmiałam się czytając ją Starszej. Polecam gorąco!

wtorek, 7 grudnia 2010

Posłuchajcie słów moi Mili :-)))

Spektakl Pipi Pończoszanka podbił serca całej mojej rodziny. Moja Starsza pierwszy raz była na Pipi z Tatą. Po spektaklu mój mąż zafascynowany piosenkami ze spektaklu kupił płytę. Płyta grana była w samochodzie non stop. Nawet Młodszy wsiadając do samochodu krzyczał: Pipi! Pipi! Zaznaczam, że Jego słownictwo ogranicza się do kilku słów. Wyobraźcie sobie co się działo, kiedy po kilku miesiącach wybrałyśmy się ze Starszą na ten sam spektakl jeszcze raz. Moja córka - SZALAŁA!!! Wraz z aktorami śpiewała wszystkie piosenki, co więcej - wstawała i tańczyła.
Zresztą - posłuchajcie sami a zrozumiecie :-)))


sobota, 4 grudnia 2010

Hakawati - recenzja NIE mojego autorstwa

Hakawati to książka, którą przeczytałam zachęcona opisami na blogach. Był taki moment, kiedy pisano o niej niemal wszędzie. Co ciekawe - ani jedna recenzja nie była zła. Jeżeli już, to pisano "nie w moim stylu", ale nigdzie nie ujęto wielkości książki. Słusznie. Powieść jest niesamowita - pełna magii, nastroju, dżinów i czarów. 

O tej książce napisano już niemal wszystko. Dlatego - jeżeli pozwolicie - stworzę recenzję z Waszych opowieści. 
"Choć kilkadziesiąt pierwszych stron ciągnęły się jak makaron spagetti, tak dalsza część książki jest rewelacyjna. Ogromna ilość fascynujących opowieści nie tylko o życiu, dorastaniu, codziennych rozterkach, ale także wiele takich, które zabierają nas do krainy, którą trudno jest sobie wyobrazić nawet w najbogatszym i urozmaiconych śnie".
"Jest to książka, nie będąca jedną historią. Przywodzi na myśl "Baśnie tysiąca i jednej nocy", gdzie Szeherezada opowiada wiele pięknych baśni, aby skruszyć serce swojego małżonka i pozostać przy życiu jeszcze jedną noc".
Alameddine stał się więc hakawatim - nie znam jednak jego głosu, nie przycupnęłam na krzesełku w starej herbaciarni, by wysłuchać jego gawęd. Sięgnęłam po opasłą ksią żkę, niezbyt wygodną w czytaniu, z czego się wprawdzie cieszę. Wolałabym jednak słuchać. Ba, kto by nie wolał???

Okładka, która urzeka...
Na początku trudno się połapać w przeplatających się historiach przeskakujących od baśni jak z 1001 nocy do rzeczywistości XX/XXI wieku, od dżinnów i demonów, wojowników i wezyrów do historii rodzinnej. Ale wystarczy kilkadziesiąt stron, żeby złapać rytm i dać się ponieść, a wtedy zaczyna się ogarniać całość, ukazują się skomplikowane związki pomiędzy opowieściami. Co najważniejsze, żadna z nich ani przez moment nie nuży.
Po przeczytaniu książki - myślę: chapeau bas! Ciekawe przedsięwzięcie i konsekwentnie przeprowadzone.
Ale w trakcie lektury moje odczucia oscylowały: od zaczytania po wrażenie przesytu, od radości, jaką daje przeskakiwanie między wykreowanymi światami po barbarzyńską chęć rozczłonkowania księgi na trzy części i zanurzenia się wyłącznie w sagę al-Charratów.
"...jest to świetna lektura na mroźnie dni i wieczory, gdy wolimy zawinąć się w koc z kubkiem herbaty w ręku i pozwolić się przenieść w krainę baśni. Autor jest z pochodzenia Libańczykiem, a Liban to jest ojczyzna hakawatich, więc nic dziwnego, że ma on dar snuć pięknych i wciągających opowieści".

A na zakończenie cytat z recenzji Padmy, który porwał mnie i zachwycił

"Słuchaj. Opowiem ci historię. Dawno, dawno temu... Magiczne słowa, otwierające nieznane światy. W naszej kulturze słyszą je najczęściej dzieci. W świecie arabskim opowiadanie i słuchanie historii jest, a raczej było, podstawową formą rozrywki. Rabih Alameddine w swojej powieści „Hakawati. Mistrz opowieści” zabiera nas w podróż do świata baśni z tysiąca i jednej nocy, świata, w którym mistrzowie opowieści są wybitnymi osobistościami, a dżiny, wezyrowie i księżniczki są równie realni jak członkowie najbliższej rodziny. Przy okazji zręcznie prowadzi nas przez najnowszą historię Libanu, pokazując nieco inny obraz arabskich emigrantów – nie fanatyków religijnych, ale ludzi zagubionych, szukających swojej tożsamości i korzeni".


wtorek, 30 listopada 2010

Materialista

Lubię kryminały. Książki tchnące tajemnicą i czymś więcej, niż tylko zagadką z cyklu "kto zabił." Takie książki nie tylko zmuszają czytelnika do ruszenia głową, ale także powodują rozterki natury... moralnej? psychologicznej? W zależności zarówno od fabuły jak i intencji czytelnika.  
Taka właśnie jest książka pt. "Materialista". Książka która na początku zniechęca wielością wątków i niemożnością ich połączenia, następnie kusi niezłą akcją i zachęcaniem czytelnika do samodzielnych prób analizowania opisanej rzeczywistości, by na końcową stację wjechać niczym wielki parowóz wiozący zaskakujące rozwiązanie zagadki. 
W Oslo dochodzi do serii morderstw. W rzece znaleziono zwłoki chłopca, ginie Pani biskup, zamordowano również kilka innych osób. Śledztwo prowadzi Komisarz Yngwar, który całym sobą próbuje dociec kto jest sprawcą morderstw. Komisarz owszem - rozwiązuje część zagadki, ale najważniejszą rolę odegrała jego chora pasierbica oraz przypadkowy młodzieniec dzięki któremu natrafiono na ważny ślad. 
Książka na początku zniechęciła mnie mnogością wątków. Czytelnik poznaje bohaterów, po to tylko, aby zaraz na następnych kartach książki poznawać kolejne imiona, fakty i osoby. Zniechęcało mnie to tym bardziej, że skandynawskie imiona i nazwiska nie są łatwe do zapamiętania i zlewały mi się w jedno. Kiedy już doszłam do tego kto jest kim... poszło jak spłatka. Czytało się naprawdę dobrze. Zaskoczyło mnie też to, że ze zwykłego kryminału książka przeistoczyła się w studium nad nienawiścią człowieka do człowieka. Autorka uwypukla brak tolerancji dla odmienności, pokazuje, że nienawiść może być powodem wielu tragedii. W pewnym momencie fabuła kryminalna zwalnia ustępując pola dywagacjom na temat nietolerancji. Kiedy wątek kryminalny znowu przyspiesza czytelni zupełnie inaczej odbiera to, co jeszcze kilkanaście kartek temu wydawało się "zwykłą" (jeśli można tak w ogóle powiedzieć) zbrodnią. Nie szuka kryminalnego rozwiązania , ale bada powiązania raczej ze strony moralnej. Na koniec bomba - rozwiązanie zagadki, które jest dowodem na prawdziwość przysłowia mówiącego, że najciemniej pod latarnią. Czytelnik dowiaduje się o motywach na kilka stron przed końcem książki. Zaskakuje nie osoba mordercy, ale... zdradzać nie będę
Ogólnie rzecz biorąc książka podobała mi się. Wielką sympatię wzbudziła we mnie żona Komisarza Yngwara Inger Johanne, która na zlecenie Policji prowadzi badania na temat nienawiści. W pieleszach domowych dochodzi do wniosków których nie powstydziłby się najlepszy detektyw. Jednocześnie jest matką - trochę nadopiekuńczą - dwóch dziewczynek, z których jedna jest dzieckiem "autystycznym. Dziewczynka przez przypadek jest świadkiem jednej ze zbrodni, co przyczynia się do rozwiązania zagadki. Choroba dziewczynki również oswaja z innością pokazuje, że nie tylko odmienność seksualna zasługuje na tolerancję, że wśród nas jest wiele osób, które proszą o nasz szacunek. 
"Materialista"  to czwarta część cyklu kryminalnego, który opowiada o przygodach Komisarza Yngwar i Inger Johanne. Wiadomość o tym przestraszyła mnie. Obawiałam się, że bez poznania wcześniejszych tomów nie będę w stanie zorientować się o co chodzi, albo - co gorsza - że książka jest kontynuacją przygód i zacznę czytać "od środka". Nic bardziej mylnego. Autorka Anne Holt zadbała o czytelnika. Powieść jest całością samą w sobie i nie trzeba wracać do wcześniejszych historii.  Ja osobiście na pewno wrócę, bo kunszt pisarski autorki zachwycił mnie. Autorka dawkuje emocje, pozwala nacieszyć się każdym zwrotem akcji. Mój zachwyt wzrósł, kiedy przeczytałam, że Pani Holt jest z wykształcenia prawnikiem i z literaturą do pewnego czasu niewiele Ją łączyło. Wprawdzie przez krótki okres czasu pracowała jako dziennikarka, ale w późniejszym okresie oddała się polityce. Pięła się ku górze, aby pod koniec lat dziewięćdziesiątych zostać ministrem sprawiedliwości Norwegii. Wielki szacunek dla talentu - zarówno literackiego jak i politycznego. 
Podsumowując: książka jest świetnym kryminałem, ale nie tylko. Daje również pole do popisu dla tych, którzy po jej odłożeniu mają ochotę podyskutować. 

Książkę otrzymałam od portalu nakanapie.pl za co bardzo serdecznie dziękuję. 



środa, 24 listopada 2010

Półki półgłówka

Kiedy to zobaczyłam najpierw przetarłam oczy. Następnie z niedowierzaniem wsadziłam nos w monitor, bo nie mogłam uwierzyć. Potem roześmiałam się w głos - choć do śmiechu mi nie było. To raczej był ryk bezradności. A POTEM pierwszy raz w życiu zapragnęłam zrobić MANIFĘ :-) Pójść pod taki lokal i 24 godziny na dobę czytać literaturę piękną przez mikrofon, albo poezję. 
Cóż za kretyn wpadł  na ten pomysł!
Żeby nie było wątpliwości - lokal, a dokładnie pizzeria znajduje się w Warszawie przy ul Świętokrzyskiej.
Nie ulega wątpliwości, że słowo "Półka" nabiera zupełnie innego znaczenia!
Swoją drogą ciekawa jestem, czy ciachając te książki na pół choć przez chwilę zastanowił się nad barbarzyństwem jakiego się dopuszcza. I jeszcze ilość tych książek! Serce się kraja...

sobota, 20 listopada 2010

Dzieci są szczęśliwe... niestety nie wszystkie


Lubię książki ciepłe, jasne, zmuszające do śmiechu i marzeń. Zwłaszcza na półce Starszej. Wiersze Tuwima, Brzechwy, bajki, opowiadania o dzieciach, które w towarzystwie szczęśliwej rodziny poznają świat. Ostatnio jednak zaczęłam zastanawiać się, czy to wystarczy. Przecież świat jest nie tylko różowy, ma swoje blaski i cienie, ma nawet czarne zakamarki (oby jak najmniej).


Kiedy w moich rękach znalazła się książka "Pocałunek ślimaka" postanowiłam przeczytać ją w pierwszej kolejności sobie samej. Przestraszyły mnie emocje jakie może obudzić w mojej córce. Kiedy po kilkunastu minutach zamknęłam okładkę ogarnęły mnie wątpliwości czy moje postępowanie chroniące Starszą przed taką lekturą jest słuszne. 
Bohaterką książeczki jest Blanka, dziewczynka w wieku szkolnym, która ma kochającą rodzinę, przyjaciół i szczęśliwe dzieciństwo. Do czasu. Pewnego dnia u przyjaciółki jeden z domowników zamienił się w "żarłoczną bestię o stu łapskach". Tylko dorosły może sobie wyobrazić jak koszmarne musiały być przeżycia dziewczynki. Na szczęście Blanka ma mądrych rodziców, którzy po zachowaniu córki domyślają się że wydarzyło się coś złego. 
Książkę przeczytałam sama dwa razy - trzeci (zdecydowałam się) ze Starszą. Pierwszy raz po prostu zapoznałam się z jej treścią. Odczucia moje były porażające. Jak można dziecku zrobić tyle krzywdy. Dziewczynka po "tym" zdarzeniu jest nieszczęśliwa, obwinia się uważając, że sprowokowała całą sytuację, ma problemy z kontaktami z rodziną, krzywdzi brata, niszczy zabawki. Moje wzburzenie spowodowało, że przy drugim czytaniu zaczęłam zauważać ogromne zalety tej książki. Stanowi ona przewodnik - zarówno dla dziecka jak i dorosłego. Autor w delikatny sposób ukazuje odczucia molestowanego dziecka, pokazuje jakiemu spaczeniu ulega rzeczywistość wkoło niego. Do dorosłego książka wręcz krzyczy: nie przechodź obojętnie obok opisanych zachowań, zatrzymaj się i rozejrzyj, może stało się coś złego. Dla dzieci to podręcznik odwagi. Tata Blanki mówi do niej tak: "Jeśli ktokolwiek zmienia się w Czarnego człowieka należy natychmiast wezwać Policję. Trzeba go wtrącić do więzienia" Przekaz jasny i czysty, zwłaszcza dla dziecka u którego połączenie słów "Policja - więzienie" wyraźnie pokazuje związki dobra i zła. Książka przekazuje dzieciom jeszcze jedną bardzo ważną informację. Źli ludzie mogą czaić się nawet wśród bliskich osób. 
Książka napisana jest bardzo prostym językiem, co jest jej ogromną zaletą. Poruszając tak trudny temat autorka dobiera słowa, które nie ranią psychiki dziecka. Jednak każde zdanie stanowi wyraźny sygnał że to co spotkało Blankę jest złe, a trzymanie tego w tajemnicy jest jeszcze gorsze. 
A moja Starsza? Wysłuchała, pomyślała i stwierdziła tylko: "Ja bym Ci powiedziała od razu" Miód na serce. Jednak w tej łyżce miodu pojawiła się odrobina dziegciu. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dowiedziałabym się o takiej sytuacji. Jak długo Starsza toczyłaby walkę sama ze sobą i swoimi emocjami zanim bym się dowiedziała.Ile wkoło dzieci męczy się z taką traumą, a dorośli tego nie zauważają. 
Jeszcze jedno spostrzeżenie. W książce są dość specyficzne ilustracje. Bardzo ładne, tylko że nie ma na nich twarzy. Każda postać, jest pokazana bokiem, tyłem, skulona, bądź też - jak na okładce widać tylko tułów. Zabieg o tyle trafny, że czytelnik nie mając twarzy głównych bohaterów skupia uwagę na emocjach.  
Książka na pewno jest godna polecenia. Każdy rodzic powinien ją przeczytać - zarówno dla siebie jak i dla swojej pociechy. Niewiele jest na rynku lektur, które poruszają tak trudny temat molestowania w tak delikatny sposób. Mam nadzieję, że dla większości rodziców to będzie dobry podręcznik a dla dzieci ... kolejna książeczka, po której wrócą do swojego szczęśliwego dzieciństwa. Czego i Wam i sobie życzę. 

Książeczkę otrzymałam od portalu "Parenting.pl" za co serdecznie dziękuję. 

czwartek, 18 listopada 2010

Nasza Basia kochana

Każdy z nas uwielbia bajki, baśnie, niesamowite czarownice i czarodziejskie stwory. Ale przychodzi moment, że człowiek – nawet taki Mały Ludek – stwierdza: dość. Teraz poproszę coś normalnego, coś co opowiada o życiu takich samych istotek jak ja. Poproszę książkę, która pokaże, że moje problemy, które dorosłym wydają się banalne, są problemami dręczącymi również inne dzieci.
Hmmm, mój Mały Ludku, cóż mam Ci przeczytać? Chciałabym, żeby to była proza polska, z polskim bohaterem i polskimi realiami. Chciałabym, żeby bohaterka była godna naśladowania, ale nie idealna, żebyś nie powiedział: nudna. Chciałabym, żebyś przy czytaniu śmiał się razem ze mną, ale jednocześnie wyciągał z lektury właściwe wnioski. Cóż mam Ci przeczytać.... Wiem Basia!!!
Pierwsze książki o Basi z moim Małym Ludkiem, który również ma na imię Basia przeczytałam jakiś czas temu. Nie ukrywam, że do książeczek przyciągnęła nas głównie zbieżnośc imion. I co się okazało? Książki te są genialnie cudowne. Z niecierpliwością oczekujemy na każdy kolejny tom. Dzięki Portalowi Parenting pl miałyśmy niewątpliwą przyjemność zapoznać się z kolejnymi przygodami Basi opisanymi w książce pt.


"Basia i gotowanie".
W piątkowe popołudnie zmęczony tata położył się na kanapie, obok niego spoczął rozleniwiony Janek i rozkapryszona Basia. A mama? Mama tymczasem usiłowała ugotować obiad. Kiedy weszła do salonu i zobaczyła znudzoną resztę rodziny oświadczyła z rozdrażnieniem, że tak być nie może. Zarządziła dzień wolny od gotowania dla Mam, co oznaczało, że obiad gotuje reszta rodziny. I W TYM CAŁY AMBARAS. Wyobraźcie sobie tatusia, który nie najlepiej radzi sobie w kuchni i do tego z trójką dzieci chętnych do pomocy. Torba mąki wylądowała na podłodze, dzięki czemu zarówno podłoga jak i Franuś zmienili ubarwienie na białe. Basia postanowiła sprzątnąć mąkę z podłogi a tymczasem ... rozcierając mąkę mokrą szmatką stworzyła na podłodze kluseczki. Przy otwieraniu puszki pomidorów na ścianie powstał piękny pomidorowy rzucik... Na szczęście tatuś miał wyjątkowo dużo cierpliwości i wybaczył dzieciom wszystkie wybryki. Wspólnymi siłami udało się przygotować pyszny obiad. Wprawdzie zjedzono go już w porze kolacji, ale najważniejsze jest to że obiad ugotowano wspólnie, a mama mogła spokojnie poczytać i odpocząć.
Czytając książkę doszłam do wniosku, że jest to jedna z tych pozycji, które zdobywają serca czytelników prostotą języka, docierają do małych serduszek dzięki wesołym opisom i ilustracjom. Główna bohaterka jest zwykłą pięciolatką, która ma swoje humory, zdarza się jej burczeć na rodziców i nie zawsze zachowuje się tak jakby rodzice sobie tego życzyli. Rodzice nie zawsze mają czas dla dzieci. Jednym słowem rodzina jakich wiele. Ważne jest to, że w rodzinie tej panuje miłość i szacunek do jej wszystkich członków. Nawet przy gotowaniu obiadu, kiedy dzieciom zdarzają się wypadki, tatuś stara się opanować sytuację szanując starania dzieci. Basia, kiedy czuje się urażona oskarżeniami taty dotyczącymi lepienia kluseczek na podłodze walczy ze łzami i wyraźnie broni się w sposób niezbyt elegancki. Moje dziecko z większość z takich scenek potrafi dopasować do życia naszej rodziny a następnie oceniając zachowanie swoje i porównując z zachowaniem Basi - wyciąga własne wnioski. A do tego wszystkiego lekturze "Basi" zawsze towarzyszy śmiech. Chyba każde dziecko roześmieje się słysząc opis tatusia który wrócił "... z czystym uśmiechniętym Frankiem i od razu wdepnął w wilgotne gluty z mąki..." Sympatię do głównej bohaterki umacnia to, że nie jest to postać znikąd. Autorka Zofia Stanecka w jednym z wywiadów przyznała że Basia to postać spod półki. Jej synek w dzieciństwie własnie pod półką z książkami miał przyjaciółkę, której dostarczał resztki jedzenia, kartki długopisy, a nawet zniszczył mamie sukienkę po to, aby dziewczynka miała się w co ubrać. Zawsze uważałam że dziecięca wyobraźnia jest potęgą :-)
Do bardzo dużych zalet książeczek o Basi należą ilustracje p. Marianny Oklejak W dzisiejszych czasach, kiedy w literaturze dla dziewczynek dominuje kolor tandetnie różowy, a rysunki najczęściej przedstawiają ugrzecznione laleczki, lub chudzinki bez charakteru - ilustracje w tej książeczce robią niesamowite wrażenie. Piegowata Basia z wystającym brzuszkiem wraz z całą rodziną budzą ogromną sympatię. Obrazki są prawdziwą ozdobą. Autorka ilustracji prowadzi swojego bloga na którym można obejrzeć świetne prace związane z Basią i nie tylko.
Na zakończenie dodam że jak na nowoczesną dziewczynkę przystało Basia ma swoją stronę internetową!
Zapraszam serdecznie!


Za książeczkę dziękuję portalowi Parenting pl. Warto było! 

poniedziałek, 15 listopada 2010

Uwielbiam TAKIE poniedziałki

Wydawnictwo Zielona Sowa przysłało mojej Starszej niespodzianki w postaci karteczek przedstawiających milusińskich bohaterów serii książeczek o których pisałam tu. Miła Pani z Wydawnictwa dołączyła również zakładeczki, notesik, plan lekcji i inne gadżety. Zobaczyć radość dziecka z takich drobiazgów - bezcenne :-))) Kartki zostały przywieszone nad biurkiem, zakładki wspaniałomyślnie podarowane mamie, a w notesiku zapisano bajkę o naszej rodzinie i Mikołaju, który niechybnie zbliża się do Naszego Domu wielkimi krokami.  Wydawnictwu bardzo serdecznie dziękuję :-) Moja córcia była naprawdę przeszczęśliwa. 
A ja ? Na mnie też czekały prezenty. Po pierwsze książka pt. "Materialista", którą otrzymałam od portalu "Na kanapie", a po drugie... też książka pt. "Baleronowa pod wagą", którą otrzymałam od Izusr. Serdecznie dziękuję!
Lubię zbliżać się do stanu, w którym moja półka zaczyna pękać w szwach, a moja głowa zastanawia się nad kolejnością książek...
A póki co - męczę Hakawati. Książka niezła, powiedziałabym nawet że bardzo dobra, tylko czasu brak.... 

niedziela, 14 listopada 2010

Bajki

Bajki dla dzieci są uniwersalne - każdy to wie. Czerwony kapturek, czy też Śpiąca królewna doczekały się tylu wersji, że najstarsi górale nie potrafią zliczyć. Jedne wersje budzą w nas zachwyt, inne odstraszają szpetotą postaci, bądź też nieudolnym językiem, który potrafi zniszczyć najlepszą bajkę. Księga najpiękniejszych bajek znajduje się gdzieś po środku z przewagą jednak tej grupy, która zachwyca. 
Pierwsze co przyciąga wzrok to piękna okładka. Jest raczej dziewczęca niż chłopięca, jednak z racji tego, że książka jest własnością Starszej to stanowczy plus. Skrzące się literki, a także piękne rysunki spowodowały, że Starsza przez pierwsze dni siedziała i gładziła, dotykała, podziwiała, a nawet smakowała. Zresztą książka pod względem graficznym jest piękna w każdym calu. Każdej bajce towarzyszą prześliczne ilustracje. Właściwie cała książka to obrazki, a tekst umieszczony jest w tych miejscach, gdzie można było wygospodarować trochę białej plamy. I w tym sęk. Mam wrażenie, że autorzy chcąc z ilustracji uczynić motyw przewodni postanowili jak najbardziej streścić bajki co spowodowało, że zatracili całą bajkową atmosferę. Bajki w telegraficznym skrócie przedstawiają główne wątki nie dbając o charakterystyczne szczegóły. Kiedy wilk zjada babcię, Czerwony Kapturek w mig odnajduje gajowego, który  ratuje babcię z opresji. Złotowłosa odwiedza domek misiów, próbuje kaszy, łamie krzesełko, zasypia w łóżeczku najmłodszego misia, a gdy rodzina niedźwiadków wraca do domu dziewczynka po prostu ucieka. 
Zwracam jednak uwagę, że to opinia mamy, która ocenia książkę przez pryzmat wielu wersji i bajek które poznała przez całe swoje życie. Natomiast podkreślam, że Starsza jest książką zachwycona. Dostała ją od Dziadków dwa lub trzy lata temu, a do dzisiaj nie pozwala jej umieścić gdzieś - że tak to określę - głębiej. Pozycja ciągle  w użyciu! 

czwartek, 11 listopada 2010

Synkowe czytanie


Czyż może być coś piękniejszego dla Mamy książkochłona niż pociecha, która przejawia podobne zachowania? Książka wprawdzie obrazkowa - o zwierzątkach - ale jak na początek może być, no nie ? :-)))

niedziela, 7 listopada 2010

Parenting.pl, książki i akcja ratunkowa

Jakże wielką miałam radość, kiedy w sobotni ranek (tak sobotni, poczta chyba odrabiała 12 listopada :-))) listonosz przyniósł mi paczkę. Paczkę pełną książek!!! A dostałam ją od portalu "Parenting.pl" za co bardzo dziękuję! Jakże ja lubię takie dni. Tak więc od góry.
1. "Dziecko z chmur" - z opisu wynika mi, że bardzo mnie poruszy. Aż boję się zacząć. 
2. Dwa tomy serii "Allie na tropie duchów" wielką mam ochotę na te książki.
3. "Niewzruszenie" Ewy Nowak
4. "Pocałunek ślimaka" - bajka terapeutyczna dla dzieci poruszająca problem molestowania. Ja przeczytam na pewno, jednak Starszej chyba oszczędzę. Po lekturze "Baśni dla Antosia" wiem już, że bardzo utożsamia się z krzywdzonymi dziećmi, więc tu może być problem. 
I na koniec perełka Książka z serii, którą Starsza uwielbia. To "świeżynka" wydawnicza pt. "Basia i gotowanie". Po  otrzymaniu jej w swoje łapki Starsza najpierw przewertowała ją z niecierpliwością we wszystkie strony, po czym z oczami godnymi kota ze "Shreka" poprosiła: "Poczytasz Mi?" Po pierwszym przeczytaniu prośba została powtórzona a oczy zrobiły się jeszcze większe. Przy trzecim, zaczęłam obawiać się, że zamienią się w piłeczki pingpongowe.  Seria o Basi na półce mojej córki prezentuje się całkiem nieźle. Brakuje Jej czterech książeczek, które są najważniejsze i oczywiście musi po prostu MUSI je mieć.
I  na koniec relacja z akcji ratowniczej mającej na celu uratowanie aniołka. Starsza zbiera aniołki, jednak jest jeszcze za mała, aby w jej kolekcji stały aniołki ze szkła. Takiego właśnie aniołka dostała jakiś czas od swojej cioci w prezencie. Długo wisiał nad jej biureczkiem, jednak w końcu z wiszącego zamienił się w anioła upadłego. Wskutek upadku stracił skrzydło. Uznałam, że anioła należy przygarnąć do siebie. Znalazł miejsce w mojej biblioteczce na najwyższej półce i teraz sobie odpoczywa :-)  

czwartek, 4 listopada 2010

Baśnie dla Antosia

Czym są waszym zdaniem Baśnie? Ciepłą historią pełną dobrych i złych bohaterów? Wspomnieniem z dzieciństwa? Historią, w której dobro wygrywa ze złem? Dla mnie baśń to opowieść, która spełnia wszystkie te cechy. Słowo "baśń" kojarzy mi się bardzo dobrze i choć nie wszystkie się dobrze kończą (przecież dziewczynka z zapałkami umiera, a andersenowska choinka ląduje na wysypisku śmieci) to jednak moje odczucia - do niedawna - były bardzo pozytywne. 
"Baśnie dla Antosia" zmieniły moje spojrzenie na ten gatunek literacki. Po ich przeczytaniu poszukałam definicji słowa baśń i okazało się, że jestem w tym zakresie zupełnym laikiem. Baśń zazwyczaj odwołuje się do folkloru, dominują w niej elementy nadprzyrodzone, ukazują problemy egzystencjalne w sposób "...zwarty i prosty, w formie przyswajalnej dla dziecka". Baśnie dla Antosia takie właśnie są. 
Książeczka zawiera sześć opowiadań. Każde z nich porusza inny problem, ważny dla małych istot naszego świata. Jest więc historia o narysowanej królewnie, której dziadek domalował okulary szpecąc ją tym okrutnie. Jest historia o misiu Babulinie, który ma zawsze smutne oczy. Jest historia o pajacyku, który jest bardzo nieszczęśliwy bo nie ma imienia. Jest historia o dziewczynce, która bardzo chciała zmienić sobie mamę, więc wyruszyła na poszukiwania sklepu z mamami. Najstraszniejsza historia opowiada o chłopcu z blokowiska, który jest bity przez tatę i zamienia się w wilka, a najpiękniejsza opowiada o trzech okrętach, z których każdy ma inne marzenia. 
Każda  z baśni przedstawia historię, która na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, a jej przesłanie bardzo wyraźne. Dopiero po chwili czytelnik - na szczęście tylko ten dorosły - zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste. W opowieściach jest mnóstwo emocji, żalu, nienawiści, zagubienia, nietolerancji - dotykają nawet tak ważnego problemu przemocy. 
Czytając "Baśnie dla Antosia" mojej Starszej przy każdej historii miałam wrażenie, że jest na nie jeszcze za mała. Łagodziłam pewne stwierdzenia, omijałam słowa. Jednak opis życia w blokowisku, na którym nie ma placu zabaw, jest szaro i brudno, tatusiowie nie mają pracy i siedzą w barze, a mamusie wyciągają ich z tego baru przygnębił nawet moją radosną Starszą. Chyba na takie zderzenie z rzeczywistością sześciolatki są za małe. 
Na pewno nie jest to książka na dobranoc. Rodzi w małych główkach wiele pytań i wątpliwości, które mają tak duży ładunek emocjonalny, że należy uporać się z nimi szybko i do końca. Jeżeli szukacie prostych opowieści, to nie jest książka dla Was. Natomiast jeżeli poszukujecie tematu do dyskusji z pociechami, to zapraszam do lektury. 
Pocieszające jest to, że wszystkie historie pomimo swojej mroczności dobrze się kończą. królewna znajduje swojego księcia (też okularnika) miś Babulin ratuje od smutku małego księcia misiów, pajacyk otrzymuje imię Filip, chłopiec zamieniony w wilka daje się oswoić, a okręty spełniają swoje marzenia. I dobrze. Gdyby kończyły się źle, moja Starsza po ich lekturze byłaby psychicznie starsza o jakieś 10 lat. 
Na zakończenie dodam, że książka jest pięknie wydana. Nietypowy kwadratowy format przypomina pudełko czekoladek, śliczna czerwona okładka z nogami pajaca przyciąga wzrok. Do tego intrygujące ilustracje p. Lucyny Talejko - Kwiatkowskiej, która ukazuje swój kunszt ilustratora. Na początku każdej historii umieszczona jest piękna kolorowa, pastelowa ilustracja, natomiast treść obrazują bardzo staranne grafiki wykonane tuszem. 
Pozycja naprawdę godna polecenia, zwłaszcza dla tych, którzy lubią dyskutować ze swoimi dziećmi. 
Książkę otrzymałam od portalu Parenting.pl za co serdecznie dziękuję. 

środa, 3 listopada 2010

Żegnamy autora bajek mojego dzieciństwa...

Przeglądając rano przy kawie prasę  przeczytałam na stronie "Przekroju" że zmarł Ludwik Jerzy Kern. Ogarnął mnie ogromny żal, że kolejny autor nic już nie napisze. Niezapomniany "Ferdynand Wspaniały" który towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. Książka, lekko poszargana i niesamowicie wyczytana, do dziś stoi u mnie na półce. Moja Starsza też zna przygody Ferdynanda nie tylko w formie słowa pisanego. Kilka lat temu byłyśmy w teatrze lalek na przedstawieniu o Ferdynandzie. Fenomenalnego twórcę bajek dla dzieci można poznać po tym, że Jego twórczość się nie starzeje. Przygody Pinia i Dominika towarzyszyły mi, a teraz towarzyszą moim dzieciom. Niezapomniany "Karampuk" wiersz o nosorożcach w dorożce.... Smutno....

sobota, 30 października 2010

I kudłate i łaciate i zielona sowa

Moja Starsza jest dzieckiem dość wrażliwym. Mamy w domu zwierzaka, dzielnego Cavaliera o dumnym imieniu Herkules, którego głównym zadaniem jest tę wrażliwość rozwijać. Oczywiście mówię tu o wrażliwości na los innych stworzeń.  Nasz pupil zadanie swoje wykonuje na piątkę z plusem. Starsza - na miarę swoich roztrzepanych możliwości - dba o niego, a co najważniejsze rozumie, że on też czuje i nie można bezkarnie ciągnąć go za jego długie uszy. Pochodną życia obok psa jest szacunek dla innych stworzeń. Nie łapie świerszczy do pudełka (co namiętnie robią jej koleżanki) a nawet jeżeli łapie, to po pewnym czasie ostrożnie wypuszcza je na wolność. Podsumowując - Starsza czuje szacunek dla żywywch stworzeń. 
Jakiś czas temu od Wujcia swego otrzymała książkę o koteczce syjamskiej zwanej Psotką. Kotka należy do Mai, która dostała ją od swoich rodziców. Maja wraz z cała rodziną przeprowadziła się do innego miasta co oznaczało dla niej rozstanie z ukochaną przyjaciółką i wszystkimi znajomymi kątami. Dziewczynka ma ogromny problem z zaaklimatyzowaniem się w nowej szkole i znalezieniem nowych przyjaciół. Aby pomóc jej w tak trudnych dla niej chwilach rodzice postanawiają spełnić jej wielkie marzenie o posiadaniu własnego kota. Maja odbiera to jednak jako próbę przekupstwa - kupiliśmy Ci kotka, więc ty w zamian zapomnij o dawnym życiu i postaraj się pokochać nowe...  Maja zupełnie nie radzi sobie z tym, co czuje. Odtrąca kota krzywdząc go i raniąc jego uczucia. 
Książeczka jest takim dziecięcym romansem. Cała przepełniona jest uczuciami. Jest moment kulminacyjny, który wyciska łzy, jest moment, kiedy wszystko układa się nie tak ja powinno, a wszystko prowadzi oczywiście do szczęśliwego zakończenia. 
Śliczna książeczka, która budzi ogrom wspaniałych uczuć w dziecięcych serduszkach. 
Książka została napisana przez Holly Webb. Nasz Wujcio stwierdził, że książka o Psotce jest jedną z kilku wydanych w serii przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Zajrzałam na stronę Wydawnictwa i rzeczywiście. Jest opowieść o Czarusiu małym uciekinierze, o Alfiku, który czuje się samotny bo nikt nie ma czasu się nim opiekować i o Rudku, któremu znany świat obraca się do góry nogami. Z opisów wynika, że wszystkie książeczki dotyczą dziecięcych uczuć do zwierzaków. 
Książka ma jeszcze jedną zaletę. Wydawnictwo postarało się, aby była przyjazna dla maluchów. Ma śliczne rysunki (czarno - białe grafiki), a tekst napisany jest dość dużą czcionką,  co w mojej Starszej budzi ciekawość zwaną "Mamo co tu jest napisane?" i prowadzi do samodzielnego składania literek. 
No i spójrzcie na okładki, czyż nie są śliczne?

piątek, 29 października 2010

Zapomnę "w ułamku sekundy"

Książka należąca do tych, które fajnie się czyta, jednak równie "fajnie" się o nich zapomina. Thriller, w którym zbyt wiele - jak dla mnie - krwi, przemocy i strachu. Na pewno sympatykom thrillerów może się podobać. Zresztą autorka Alex Kava jest mistrzynią tego gatunku. Ja jednak chyba podziękuję. Nawet za bardzo nie chce mi się o niej pisać.  Dodam tylko, że podoba mi się "teoria tytułu". Jeżeli na podjęcie ważnej decyzji masz tylko ułamek sekundy to możesz mieć pewność, że kolejne sekundy, w których zrealizujesz swoją decyzję pokażą Ci kim naprawdę jesteś. Decyzja podejmowana w ułamku sekundy pochodzi z Twojego najgłębszego ja... 
Notka wydawcy:
Na własny użytek nazwali go "Kolekcjonerem", miał bowiem zwyczaj kolekcjonować swoje ofiary, zanim pozbywał się ich w niewyobrażalnie okrutny sposób. Agentka specjalna Maggie O’Dell przez dwa lata śledzi każdy jego krok, a on bawi się z nią w kotka i myszkę, aż wreszcie zostawia jej po sobie trwałą pamiątkę. Schwytany, Albert Stucky ucieka z więzienia i rozpoczyna grę, wciągając Maggie w kolejną rundę.
Poprzednia walka z Stuckym mocno nadszarpnęła psychikę Maggie. Nawiedzają ją koszmarne sny, dręczy poczucie winy, że nie zdołała ocalić jego ofiar. W trosce o dobro Maggie szef odsuwa ją teraz od śledztwa. Ale przecież tylko ona ma wgląd w chory umysł zbrodniarza. Tylko ona ma szansę go złapać. 
Gdy staje się oczywiste, że kolejne ofiary Stucky’ego są związane z Maggie, FBI pozwala jej podjąć śledztwo. Razem z przydzielonym pomocnikiem agentka kontynuuje polowanie na psychopatę, lecz ten wciąż wyprzedza ich o krok. Prowadzi z Maggie makabryczną grę, która doprowadza ją na skraj załamania nerwowego.
Czy schwytanie Alberta Stucky’ego stanie się jej prywatną zemstą? Czy przekroczy granicę i każe cierpieć mu tak, jak cierpiały jego ofiary? Stucky pragnie obudzić w Maggie ciemną stronę jej natury.
W powieści „W ułamku sekundy” Alex Kava maluje piórem mrożący krew w żyłach bezlitosny portret podatnej na manipulacje ludzkiej psychiki. Jej opowieść to prowokacyjne, odważne spojrzenie na istotę dobra i zła obecnych w każdym z nas.

niedziela, 24 października 2010

Mała Angielka

Czy zdarzyło się Wam kiedykolwiek pożyczyć książkę kierując się tylko i wyłącznie okładką? Ja tak uczyniłam przy okazji ostatniej wizyty w mojej bibliotece pożyczając "Małą Angielkę". Okładka po prostu śliczna - delikatna w lekkich pastelowych kolorach z wytłoczonymi elementami - cudo. Pozachwycałam się okładką i zabrałam do czytania. Po takim eksperymencie stwierdzam, że okładka nie jest dobrym wskaźnikiem jakości treści książki :-)
Książka opowiada historię dziewczyny o imieniu Catherine, która przez całą młodość spędzoną w Anglii marzy o tym, aby zamieszkać we Francji. Od dzieciństwa uczy się języka francuskiego i robi wszystko, aby spełnić swoje marzenia. W końcu marzenie urealnia się w postaci stażu, który Catherine ma odbyć w Paryżu. Bohaterka wynajmuje mieszkanie, które dla niej stanowi najpiękniejszą przystań, a w rzeczywistości jest obskurną norą. Szczęście dziewczyny nie ma granic, jest tylko jedna rysa. Pewnego dnia staż się skończy, a ona będzie musiała podjąć decyzję co dalej. Wyjściem z sytuacji byłoby pojawienie się towarzysza z obywatelstwem francuskim, który zechciałby spędzić z nią resztę życia. Kiedy pojawia się właśnie ON Catherine bez namysłu oddaje mu swoją rękę. Pan Żabojad (przydomek nadany przez Catherine) jednak nie bardzo ma ochotę na tę rękę - woli luźny związek bez zobowiązań. Zobowiązanie jednak się pojawia w postaci Kijanki (jak łatwo się domyślić jest to przydomek córeczki) Niestety codzienne życie w Paryżu nie różni się zbytnio od codzienności w innych miastach. Pan Żabojad jest ciągle zapracowany, a Catherine coraz bardziej znużona codziennością. Sytuacja zmienia się, gdy dziewczyna postanawia zacząć pisać bloga. Jej życie przenosi się do wirtulanej rzeczywistości. Co więcej - pojwia się mężczyzna który...
Zdjęcie pochodzi z globtroter.pl 
Książka wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony zachwyciła mnie swoją lekkością. Paryż, kawiarenki, widok z okna jak z pocztówki (przysłowiowe dachy Paryża), to wszystko podziałało na mnie jak magnes. Chłonęłam atmosferę i "francuski" charakter książki. Z drugiej strony jednak należy postawić niezbyt porywającą fabułę. Książka w pierwszej części nie porywa, dopiero z czasem - zbyt długim moim zdaniem - coś się zaczyna dziać po to, aby zaskoczyć zakończeniem.
Natomiast niesamowicie drażniły mnie francuskojęzyczne wstawki. Autorka posługiwała się nie tylko wyrazami ale i całymi zdaniami w języku francuskim. Niewątpliwie dodaje to książce smaczku, ale równocześnie sprawia trudność wszystkim tym, dla których język francuski jest tak samo znany jak dla większości ludzkości powiedzmy esperanto. A wystarczyło dodać odpowiednie przypisy...
Mieszane uczucia budzi we mnie również fabuła powieści. Z jednej strony zwykłe romansidło - co gorsza, wyjątkowo przewidywalne. Tak się przynajmniej wydaje na początku. Natomiast tak od połowy książki czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno to tylko romansidło. Nagle zaczyna pojawiać się powieść o dość bolesnym dojrzewaniu emocjonalnym kobiety, która walczy ze swoimi wykluczającymi się potrzebami bliskości i miłości do dwóch mężczyzn i córeczki. I nie bardzo sobie z tym wszystkim radzi. W ogóle główna bohaterka jak dla mnie powinna zgłosić się do psychoterapeuty.
A na zachętę dodam, że książka wyśmienicie ukazuje jak bardzo zmieniło się życie Catherine pod wpływem prowadzenia bloga. Zmiany te nie zawsze są pozytywne. Nagle okazuje się, że ta wirtualna Catherine jest dużo bardziej atrakcyjna niż ta w realu. Co więcej - bohaterka zaczyna wstydzić się sama siebie. W tracie spotkań ze znajomymi poznanymi w trakcie blogowania gorączkowo zastanawia się czy ta realna Catherine zbytnio ich nie rozczaruje...
Po zliczeniu za i przeciw - CHĘTNYM POLECAM.
Książka oparta jest na prawdziwym blogu prowadzonym przez autorkę książki. http://petiteanglaise.com/

czwartek, 21 października 2010

Śpij Kochanie śpij

Zawsze uważałam, że dzieci są wyjątkowo wdzięcznym tematem do zdjęć. Ich uśmiech jest szczery, nie stroją min do aparatu i nie ustawiają się w wydumanych pozach. Jednak nigdy nie myślałam, że śpiące dzieci mogą przynieść na zdjęciach tyle radości. No sami popatrzcie:
http://milasdaydreams.blogspot.com
Po prostu niesamowite zdjęcia! Podziwiam ludzi, którzy mają takie pomysły i tyle samozaparcia w ich realizacji! A do tego podziwiam mocny sen tego szkraba. Wszystkie fotki podbiły moje serce.
Jest nawet gąsienica czytelniczka, którą oczywiście zamieszczam na honorowym miejscu.
Miłego dnia wszystkim życzę. 

środa, 20 października 2010

Ostatnią kartą jest śmierć

Lubię czytać kryminały. Lubię udzielać odpowiedzi na sakramentalne pytanie "Kto zabił?" Lubię specyficzny nastrój jaki daje dobra książka zawierająca niezłą intrygę. Ale czymże jest dobry kryminał bez poczucia humoru? Tylko kryminałem. Miło mi donieść, książka "Ostatnią kartą jest śmierć" jest AŻ kryminałem! Książka skrzy się humorem, a jej lektura sprawiła mi naprawdę niezłą frajdę. 
Troszkę bałam się sięgać po nią po lekturze osławionego "Millennium". Nie byłam pewna jak na tle osławionego trzytomowego prawie już klasyka wypadnie niepozorna książeczka polskiej autorki. Powiem Wam, że wypadła znakomicie. 
Główna bohaterka Weronika jest niezwykle miłą osóbką, której w pewnym momencie życia świat wali się na głowę. Rzuca ją chłopak, traci pracę - zupełny dramat. Zdesperowana postanawia zasięgnąć porady wróżki o przedziwnym, ale jakże tajemniczym pseudonimie Semiramida. Wróżba brzmi złowieszczo i niepokojąco. Po pewnym czasie Weronika dowiaduje się, że Semiramida zginęła wypadając przez okno. Policja podejrzewa samobójstwo, jednak zdaniem Weroniki nie wszystko na to wskazuje. W tym przekonaniu utwierdza ją mąż wróżki który prosi o rozwikłanie tajemnicy śmierci żony. Czy Weronika podoła zadaniu? 
Książka jest nie tylko dobrym kryminałem. Porusza też treści, które dla większości ludzi są obce i nieznane. Mianowicie Tarota. Czytając niektóre fragmenty zastanawiałam się nad mocą jaka drzemie w takich kartach. Jak bardzo mogą wpłynąć na losy osób, które potrafią kierować swoimi życiowymi wyborami  za pomocą "obrazków". Nie ukrywam, że kilka godzin po lekturze spędziłam szperając w internecie i szukając infromacji na temat tarota. 
Trzeba te z koniecznie dodać, że autorka stworzyła pełną humoru książkę w której wątek kryminalny przeplata się z wątkiem miłosnym a to wszystko okraszone zostało naprawdę ciekawymi informacjami o wróżbach. Główna bohaterka (poruszająca się na podrasowanym skuterku) planuje założyć Agencję detektywistyczną dzięki czemu można liczyć na kolejne tomy opowiadające o przygodach miłej dziennikarki. 
Ja osobiście czekam z niecierpliwością.  
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa "Oficynka". Serdecznie dziękuję.  
A na zakończenie przytoczę abisyńskie przysłowie zacytowane na pierwszych stronach  książki, które niezmiernie przypadło mi do gustu: 
Od zagmatwanych wróżb lepsza jest ludzka rada!