czwartek, 22 grudnia 2016

Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele

Ostatnio przeczytałam "Mischling czyli kundel". Dała mi ta książka popalić, oj dała! Niewiarygodne, że ludzie ludziom zgotowali ten los. Przez całą lekturę nie opuszczała mnie myśl, że książka ta jest fikcją, że prawdziwe z całej powieści są tylko te bestialskie eksperymenty i miejsce, w którym to sie działo. Postanowiłam dorwać w swoje ręce książkę, która stanowi wspomnienia, może jakiś dokument, może film...

Z pomocą przyszło mi sławetne "Lubimy czytać", gdzie znalazłam wspomnienia Evy Mozes Kor, która wraz z siostrą trafiła do obozu w Oświęcimiu i w ręce doktora Mengele. "Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele" to wspomnienia Evy, które szokują i wzbudzają w człowieku niedowierzanie. Nie będę pisała szczegółowo, o czym jest ta książka bo po pierwsze to dla mnie trudne, a po wtóre myślę, że nie jest to, w przypadku takiej literatury, konieczne. Dlatego - choć rzadko to robię - zacytuję opis, który widnieje na stronie Wydawnictwa Prószyński i S-ka, dzięki któremu polski czytelnik może tę książkę przeczytać. 
Eva Mozes Kor trafiła do Auschwitz w wieku zaledwie dziesięciu lat. Podczas gdy jej rodzice i dwie starsze siostry zostały zamordowane w komorach gazowych, Eva i jej bliźniaczka Miriam dołączyły do grupy dzieci przeznaczonych do badań medycznych dr. Josefa Mengele. Poddawane sadystycznym eksperymentom dzieci musiały każdego dnia walczyć o życie i wspierać się nawzajem.
Nie można nic dodać nic ująć. Książka jest porażająca, a jednocześnie hipnotyzująca czytelnika. Czytasz i nie dowierzasz, że takie straszne rzeczy udało się autorce przetrwać. A przecież udało się. Autorka wspólnie z siostrą odnalazła niektóre żyjące ofiary eksperymentów doktora Mengele. Jest też założycielką organizacji skupiającej takie osoby. 

Na zakończenie dodam, że ta dziewczynka na okładce zupełnie po prawej stronie, to właśnie Eva. TA Eva. 

sobota, 17 grudnia 2016

Mischling czyli kundel

Po lekturze tej książki zastanawiałam się, ile w niej prawdy, a ile fikcji literackiej. Sprawdziłam (oczywiście) opis na skrzydełkach i przyjęłam do wiadomości, że treść książki jest fikcją, a główne bohaterki są wytworem wyobraźni. Niestety jakoś to do mnie nie dotarło. Główne bohaterki Perła i Stusia może w rzeczywistości nigdy nie istniały, ale cała otoczka opisana wokół ich postaci jest przecież każdemu znana, a ich losy były przeznaczeniem wielu tysięcy dzieci. Co więcej - opisy obozowego życia i eksperymentów doktora Mengele są tak szczegółowe i realne, że przez cały czas lektury płakać mi się chciało nad losem tych biednych ludzi.  
Stusia i Perła są bliźniaczkami w pełnym tego słowa znaczeniu. Dwie identyczne dziewczynki ani na chwilę nie rozstają się ze sobą. Oczywiście różnią się trochę charakterem - jedna z nich jest bardziej dominująca od drugiej, ale nie zmienia to faktu, że dla przeciętnego obserwatora stanowią swoje lustrzane odbicie. Kiedy wraz z matka i dziadkiem trafiają do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, już na peronie zostają oddzielone od dorosłych i skierowane do baraku, w którym mieszkają bliźniaki znajdujące się pod opieką doktora Mengele. Tam bardzo szybko muszą nauczyć się obozowego życia. Nikt się nad nimi nie lituje, a przecież i tak (jako dzieci doktora Mengele) wiodą dużo lepsze życie niż inni więźniowie.  
Narracja tej powieści prowadzona jest naprzemiennie. Każda z dziewczynek w odmienny sposób widzi obozową rzeczywistość. Jedna z nich zamyka się w sobie, druga stara się walczyć, chronić siostrę przed brutalnością otaczającego je świata. To powoduje, że tak naprawdę mamy dwie powieści - jedną w barwach różowych (choć trudno mówić  o optymiźmie), a drugą szaro czarną, trochę smutniejszą, choć nadal bardzo waleczną. Oba wątki przybliżają nam życie obozowe, które nie oszczędza dziewczynek. Jako identyczne bliźniaczki są dla doktora Mengele naprawdę łakomym kąskiem. Oprawca przeprowadza na dzieciach badania, których pomysłowość przeraża. Opisywać nie będę, bo na samą myśl że mam do tego wrócić choćby we wspomnieniach mam gęsią skórkę. Dziewczynki jednak walczą. Walczą na tyle mocno, na ile pozwalają im ich małe wychudzone ciałka i wola przeżycia.  
Książka wzbudziła we mnie falę emocji i uczuć. Za każdą stroną i po każdym akapicie miałam ochotę rzucić ją w kąt, a jednocześnie nie mogłam się od niej oderwać. Dziewczynki zachwycają swoja niewinnością i wzajemnym uzupełnianiem swoich działań. Należy jednak podkreślić, że obie wykształciły w sobie zupełnie odmienne instynkty mające pomóc przetrwać. Umówiły się, że jedna z nich odpowiada za radość, druga za smutek; jedna za dobro druga za zło. Dodałabym, że jedna z nich to przeszłość, druga - przyszłość. Ten podział bardzo widoczny jest w chwilach kryzysu, który każda z nich przeżywa odmiennie. 
Trudno opisać drugą część książki ponieważ zbyt wiele zdradzę ale nie mogę oprzeć się stwierdzeniu, że książka "Mischling czyli kundel" to nie tylko obóz koncentracyjny i eksperymenty doktora Mengele. Ta książka nie jest o tym, co się wydarzyło, ale o tym że "...pomimo tego, że się wydarzyło". Muszę, po prostu muszę podsumować - powieść ta mimo wszystko jest dowodem na to, że pomimo wielu ofiar, zawsze zwycięża dobro. 

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Królowa Śniegu i inne baśnie - Hans Christian Andersen (audiobook)

Każde dziecko zna baśnie Andersena. Ziarnko grochu pod materacem księżniczki, biedny słowik czy też goły, jak święty turecki, cesarz - wszystko to, jak kraj długi i szeroki znane jest sporej rzeszy odbiorców. I co ciekawe - zarówno starsi jak i młodsi niezmiennie zachwycają się ponadczasowością baśni Andersena. 
Mój synek - dumny uczeń klasy drugiej - jako lekturę miał zadaną jedną baśń Andersena do przeczytania (ubolewam, że tylko jedną, ale zacisnęłam zęby). W nagrodę za samodzielne przeczytanie wcale nie najkrótszej baśni o "Dzielnym cynowym żołnierzyku" mój synek otrzymał możliwość posłuchania innych baśni podczas zabawy klockami Lego. I nie myślcie, że to ja byłam lektorem. Nic z tego. 
Jakiś czas temu w moje ręce wpadła płyta CD pt. "Królowa Śniegu i inne baśnie". Płyta zawiera 17 baśni - tych najpiękniejszych i najbardziej znanych. Na początek spotkamy Królową Śniegu wraz z Kajem i Gerdą, posłuchamy Słowika, potowarzyszymy małej syrence i odwiedzimy dziewczynkę z zapałkami. Są też znane wszystkim baśnie o dzikich łabędziach, latającym kufrze, Calineczce i dzielnym cynowym żołnierzyku. Do wyboru do koloru!
Baśnie zawarte  na płycie to piękne, klasyczne wersje. Nie ma mowy o nowoczesnych przeróbkach. Na pewno jest to zasługa Franciszka Mirandoli i Cecyli Niewiadomskiej, którzy z klasą i dbałością o piękno naszego języka dokonali tłumaczenia baśni. Poszczególne nagrania zachwycają piękną polszczyzną i wspaniałymi głosami lektorów. Szkoda, że nigdzie nie znalazłam spisu osób czytających baśnie. Ta grupa lektorów zrobiła kawał naprawdę dobrej roboty. Baśnie czytane są pomału, z bardzo ciepłą modulacją głosu. W każdym zdaniu słychać emocje - to nie jest wyklepane od niechcenia. Każda baśń przeczytana jest tak, że nawet mój Młodszy słuchający "Słowika" przy zabawie klockami potrafił skupić się i wysłuchać nagrania na tyle uważnie, aby umieć mi opowiedzieć, o co w baśni chodziło. 
Nagrania trwają prawie półtorej godziny. Te baśnie, które są krótkie, nagrane są jako całość. Dłuższe baśnie podzielono na kilka części tak, aby w razie potrzeby przewinięcia (bo przecież siku i picie jest nieodzowne podczas słuchania) można było w prostu sposób odnaleźć miejsce, w którym dziecko straciło wątek. 
Na zakończenie dodam, że mój synek zabłysnął na lekcji znajomością tylu baśni. Pani nauczycielka doceniła umiejętność opowiadania nie wnikając, czy baśnie zostały przeczytane czy wysłuchane. Co więcej - zrobiła dzieciom lekcję z baśniami, podczas której ułożyła dzieciaki na dywanie wśród poduszek i puściła im kilka baśni z naszej płyty. Podobało się - nawet bardzo! Zresztą posłuchajcie sami. 

czwartek, 8 grudnia 2016

Neo-Nówka Schody do nieba

Uśmiałam się w trakcie lektury jak norka. Trzech panów z poczuciem humoru wielkim niczym Mount Everest. Redaktor, który doskonale wczuł się w swoją rolę oraz w specyfikę zajęcia, jakim się owi Panowie parają. Efekt? Książka, która powinna być reklamowana jako najlepszy literacki antydepresant ostatniej dekady. 
Neo-Nówkę chyba zna każdy. Może nie tyle Neo-Nówkę, ile ich kabarety. Przecież Paciaki, Wandzia i Bogu pojawiają się na naszych ekranach dość często i zawsze - powtarzam, zawsze - powodują w moim domostwie salwy śmiechu. Członkowie Kabaretu są niepowtarzalni, a ich wizerunek jest nieprzeciętny. Zauważcie jednak, że zbyt wiele o członkach Neo-Nówki nie wiadomo. Ot trzech Panów tworzących świetny kabaret. Do reszty swego życia raczej niechętnie zwykłego śmiertelnika dopuszczają. 
Książka "Schody do nieba" przybliża nam nie tylko historię kabaretu, ale również postacie twórców Neo-Nówki. Panowie opowiadają (a właściwie przybliżają czytelnikowi w formie rozmowy, dyskusji, przekomarzań i anegdot) o swoim życiu prywatnym i o tym, w jakich bólach powstawała Neo-Nowka, która nas dzisiaj tak cieszy. Właściwie to o życiu prywatnym jest niewiele i chwała za to. Cenię bardzo ludzi, którzy nie mieszają życia prywatnego z zawodowym, a swoją prywatność chronią jak niepodległości. Ale nie da rady pisać o pracy bez zupełnego pominięcia prywaty i nie ukrywam, że te maleńkie skrawki życia prywatnego niezmiernie mnie cieszyły. 
Roman, Radek i Bolek opisują wszystko od początku do dnia dzisiejszego. Trochę to ogólnikowe stwierdzenie, ale tak własnie jest. Dowiadujemy się dlaczego członkowie pierwszego (i drugiego właściwie też) składu porzucili życie kabareciarzy i skąd się wzięła nazwa Neo-Nówka. Poznajemy kulisy powstania postaci słynnej Wandzi i dowiadujemy się dlaczego Bogu to Bogu, a nie po prostu Bóg. Najbardziej uśmiałam się czytając o wpadkach na scenie i o tym, jak z takich wpadek Neo-Nówka wybrnęła. Okazuje się, że gadanie przez Bogu do sznura nie do końca było zaplanowane... Dodam, że część wpadek wynika z chęci dokuczenia scenicznemu współtowarzyszowi. To dopiero jest jazda! 
Podczas lektury miałam wrażenie, że panowie mieli niezły ubaw podczas tworzenia tej książki. Śmiechu jest co niemiara, dokuczają sobie nawzajem, ale w trakcie tych słownych przepychanek wyraźnie widać, ogromną więź i przyjaźń.  
Książka okraszona jest sporą ilością zdjęć, które świetnie uzupełniają jej treść. Możemy podziwiać zdjęcia z występów, analizować dokumenty; mamy nawet kilka zdjęć nie bardzo związanych z życiem zawodowym członków Neonówki. W ogóle cała książka jest bardzo ładnie wydana. Moja ulubiona "twardo-miękka" okładka, poręczny format i bardzo staranny skład spowodowały, że stając przed trudnym wyborem prezentu dla koleżanki nie wahałam się zbyt długo. Dostała "Schody do nieba" i miałyśmy niezły ubaw chichocząc wspólnie ze scenek opisanych w książce.
Polecam gorąco!

piątek, 2 grudnia 2016

WWW.2012RU.PL

"WWW.2012RU.PL" - tajemniczy tytuł, tajemnicza okładka...  tylko autor trochę mi znany. Kilka lat temu czytałam powieść pt. "Upał" autorstwa Marcina Ciszewskiego i byłam pod dużym wrażeniem. Dlatego też, nie bacząc na fakt, że  "WWW.2012RU.PL" jest kolejną książką z cyklu opisującego perypetie członków I Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego - postanowiłam spróbować. 
Początek zaskakuje czytelnika niezmiernie. Na starcie poznajemy mężczyznę, który strzela sobie w głowę i umiera. Cóż, nie jest to może zbyt udany początek, ale nie należy się zrażać. Na kolejnych stronach powieści mamy bowiem opisane sceny niczym z filmu sensacyjnego. Naszych bohaterów poznajemy podczas ataku terrorystycznego przeprowadzonego na warszawskim lotnisku Okęcie. Czwórka żołnierzy wraz z Rozalką i dwójką dzieci uwalnia się z rąk terrorystów i zmyka z zagrożonego terenu wykonać swoją misję. Po udanej ucieczce wiedziałam już, że lektura nie będzie łatwa. Wszystko działo się tak szybko że ledwie nadążałam. I miałam rację. Ledwo udało się uspokoić sytuację z ucieczką, a już zaczął się problem z porwaniem i żądaniami porywaczy... a właściwie ich brakiem. Bo przecież trudno nazwać żądaniem nakaz powstrzymania się od jakichkolwiek działań. Okazuje się, że nasi żołnierze nie potrafią spokojnie usiedzieć w miejscu. Zaczynają dochodzenie i odkrywają że cały bałagan jest spowodowany zniknięciem tajemniczej maszyny o nazwie MDS, która potrafi przenosić w czasie. MDS-em interesują się Amerykanie, Rosjanie i faszyści. Zainteresowałaby pewnie jeszcze wiele innych nacji; na szczęście jej istnienie jest owiane tajemnicą. Wyobraźcie sobie jednak jakie skutki wywołać mogłaby taka maszyna w rękach bolszewików albo faszystów właśnie? Jak to określił jeden z bohaterów: Pewnego dnia możemy obudzić się w całkiem innej rzeczywistości...
Kulminacja powieści ma miejsce na poligonie w Bornym Sulinowie. Tam dochodzi do rozstrzygającej potyczki pomiędzy siłami wojskowymi trzech państw. A zakończenie? Jak zwykle u pana Ciszewskiego - zaskakujące. 
Świetna powieść, jednak nie mam zamiaru ukrywać, że wady również istnieją. Niewątpliwą zaletą jest dynamika akcji. Autor z dużym znawstwem opowiada o potyczkach i bataliach prowadzonych w Bornem Sulinowie. Widać, że wiedza militarna nie jest Mu obca. Problem w tym, że do tej pory była obca dla mnie. I tak jak akcja poza poligonem mnie wciągnęła i nie mogłam doczekać się co dalej, tak opis potyczki na poligonie po prostu mnie znużył. Wiem, że niejeden czytelnik płci męskiej był pewnie zachwycony. Ja owszem - byłam zachwycona pasją Pana Ciszewskiego - ale akcją w książce już mniej. Natomiast zachwyciło mnie zupełnie coś innego. Mianowicie autor dość często przenosi czytelnika w czasie. Odwiedzamy rok 2012, odwiedzamy rok 2007, chwileczkę jesteśmy uczestnikami Powstania Warszawskiego a nawet Kampanii Wrześniowej. Dzieje się to szybko i zgrabnie - tyle tylko, aby kontekst zdarzeń przesiąkł do głównego nurtu powieści. Bardzo podobały m się te przeskoki. 
Wadą powieści jest bardzo duża ilość faktów militarnych oraz sporo nawiązań do poprzednich części cyklu. Jeżeli ktoś nie jest pasjonatem powieści militarnych to po prostu w pewnym momencie się pogubi. Ja wiem, że część z Was powie, że już po okładce można spodziewać się takich smaczków w powieści. Owszem. Ja jednak zostałam zachęcona do lektury przez mojego męża, który z pasją pochłonął cała twórczość Ciszewskiego. Szkoda tylko, że w moje ręce wpadł ostatni tom, a nie pierwszy, Nic to. Nadrobię.