sobota, 28 września 2019

Stara wariatka

"Stara wariatka" to książka, która mnie zmęczyła. Nie powiem, żeby była zła - wręcz przeciwnie. To dobra powieść, trudna w odbiorze, ale dobra. Jednak styl autorki spowodował, że przy końcówce książki zamiatałam już nosem podłogę. To nic takiego, co potrafię zdefiniować, to po prostu taki styl pisarski i już. Autorka zrobiła wszystko, aby po zamknięciu powieści pozostawić mnie sfrustrowaną i zniechęconą do dalszej lektury. Nie pasował mi ten sposób pisania, choć nie wątpię, że są osoby, które byłyby zachwycone. Ja nie. 
Zuzanna jest - że tak to ujmę - matką, żoną i kochanką. Zawieszona między tymi postaciami nie może odnaleźć się w rzeczywistości. Najgorzej radzi sobie ze wspomnieniami, które w pewnej chwili całkowicie tłamszą teraźniejszość. A wszystko przez jedno nieoczekiwane spotkanie, które doprowadza do obudzenia wspomnień sprzed lat. Zuzanna sięga po pamiętniki prowadzone w czasach studenckich, aby powrócić do czasu sprzed wszystkiego. Czasu, kiedy nie było męża i córki, była za to mama i paczka przyjaciół. Zuzanna zapętla się pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Wydarzenia sprzed lat powodują burzliwe skutki w teraźniejszości. Zuzanna nie wie już, czy warto brnąć we wspomnienia, lecz mimo to brnie w błocie wspomnień wyciągając zeń co bardziej raniące wydarzenia. Te bolesne wspomnienia kładą cień na relacje z córką. Julia jest bardzo ciekawa pamiętników matki. Miałam wrażenie, że próbuje przez ich treść lepiej zrozumieć matkę. Niestety Zuzanna nie pozwala jej zerknąć w pamiętniki, co budzi w dziewczynie frustrację, która jeszcze bardziej dławi Zuzannę. 
I tak czytelnik krąży pomiędzy "dziś" a "wczoraj", na które składają się skrawki młodzieńczych lat Zuzanny - obserwując, jaki wspomnienia kobiety mają wpływ na życie dzisiejsze. Przyznam się, że nie jestem fanką takiej wiwisekcji. Operacja na otwartym sercu Zuzanny to rzeczywiście dobre określenie na fabułę tej powieści. Ale żeby tak zagmatwać? Miałam wrażenie, że taplam się we wspomnieniach Zuzanny i nie mogę wyjść. Co więcej - obserwacja życia "teraz" frustrowała mnie niepomiernie. Któż w dzisiejszych czasach pozwala, aby przeszłość tak zawładnęła teraźniejszością? W życiu nie poświęciłabym tak teraźniejszości dla jakichś dalekich wspomnień. Poświęcić relacje z córką? Nigdy. 
Przez całą lekturę drażniła mnie Zuzanna z tą całą swoją dbałością o przeszłość z rozbieraniem jej na części pierwsze. Im dalej w powieść tym bardziej miałam ochotę ją odłożyć bez poznania zakończenia. Ale dałam radę i wiecie co? Nie było warto. Powieść właściwie się nie kończy... Pozostawia czytelnika w zawieszeniu bez puenty i bez wniosków. 
Każdemu, kto lubi pławić się w cudzych emocjach i rozmyślaniach - polecam. Ja skieruję swoje oczy na inny rodzaj literatury.

piątek, 27 września 2019

Macochy

Lubię książki poruszające życiowe tematy. Większość z nich szufladkowana jest dość brzydko, jako tak zwana "babska literatura", co jest - moim zdaniem - dość krzywdzące. To  zniechęca pewną grupę społeczną do sięgnięcia po takie książki, a szkoda. Wielka szkoda. "Macochy" to piękna historia i wcale nie o nieszczęśliwej miłości i pustych kobietkach. To powieść o rodzinie, trudnych wyborach i niełatwych decyzjach. Jest tu oczywiście miłość, ale trudna i taka kolczasta, krzywdząca bliskich i zadająca odwieczne pytanie  - czy można pokochać cudze dziecko?
Dwie siostry - Nadia i Anita - to ogień i woda. Jedna, cicha i spokojna, w dzieciństwie robiła wszystko, aby zaspokoić ambicje rodziców. Druga to chodzący wulkan. Zawsze zbuntowana, robiła wszystko, aby dokuczyć swojej siostrze. Dziewczyny nie mogły się dogadać i absolutnie nie łączyła ich siostrzana miłość. Ich drogi rozeszły się. Ponownie spotkały się po wielu, wielu latach i to w dość niespotykanych okolicznościach. Spotkanie grupy wsparcia dla kobiet, którym los zgotował funkcje macochy było chyba ostatnim miejscem, gdzie siostry spodziewałyby się obecności drugiej. A tu proszę - taka niespodzianka!
Jedna z nich jest macochą dla małego wycofanego chłopca, druga dla rozwydrzonej nastolatki. Nie potrafią zrozumieć tych dzieci, ale nic dziwnego, skoro nie potrafią nawet zrozumieć samych siebie. Dopiero, gdy same chowają kolce zauważają, że nie wszystko co białe jest białe, a czarne - czarne. Istnieją jeszcze odmiany szarości, które często pozwalają dojrzeć więcej, niż tylko powierzchowność dzieci. I nagle brutalna prawda pokazuje siostrom, że warto zrezygnować z samotności i wyciągnąć rękę.  
Powieść właściwie czyta się sama. Połknęłam ją w kilka dni, nie zdając sobie sprawy z jej objętości. (lektura na czytniku pozostawia często czytelnika w błogiej nieświadomości) Kiedy zobaczyłam, że ta powieść liczy prawie 500 stron, zdębiałam. Ja naprawdę pochłonęłam ją w kilka dni zachwycona wyrazistymi postaciami, fabułą i emocjami, które budziła we mnie. Siedziałam i kibicowałam zarówno siostrom jak i dzieciom, które w tej książce odgrywają niebagatelną rolę Autorka pokazuje czytelnikom, że często dzieci stają się ofiarami dorosłych. Zaburzenia odżywiania, moczenie nocne, próby samobójcze - to wszystko czubek góry lodowej, którą fundujemy dzieciom. To książka która pokazuje, jak ważne jest to, abyśmy rozmawiali ze sobą, nawet jeżeli jedyne co mamy do przekazania to żal i frustracja.  Dziewczyny dopiero po wielu latach przekazały sobie uczucia i myśli które towarzyszyły im w dzieciństwie. Okazało się, że każda inaczej odbierała rzeczywistość, każda miała inne cele i gdyby porozmawiały ze sobą o tych różnicach, życie mogło się potoczyć zupełnie inaczej. 
Piękna książka, świetnie napisana, którą po prostu trzeba przeczytać. Rzadko kiedy powieść tak mocno zostaje w mojej głowie. Ta została i nijak nie chce wyleźć. 

czwartek, 26 września 2019

Boska proporcja

Kryminałów na polskim rynku wydawniczym w ostatnim czasie nie brakuje. Powiem więcej - jest ich naprawdę sporo i kuszą krwawymi i mrocznymi okładkami z księgarskich półek. Ich ilość powoduje, że trudno jest wyłuskać z tego natłoku perełki, które zachwycą pomysłem i niespodziewanym rozwiązaniem. "Boska proporcja" to właśnie taka perełka. Rewelacyjnie napisana, z mistrzowsko rozpisaną fabułą, niespotykanym klimatem i rewelacyjnym zakończeniem. Czegóż więcej potrzeba?
Agata Stec - śledczy w wydziale zabójstw. Trochę zakręcona i narwana, ale piekielnie inteligentna, co pozwala jej błyszczeć na firmamencie polskiej Policji. Jej brat, Artur Stec, jest renomowanym psychologiem, a jednocześnie autorem książki, w której opisał co ciekawsze przypadki spotkane podczas swojej praktyki. Między rodzeństwem coś się kręci. A właściwie ktoś. Czytelnik wyraźnie dostrzega, że atmosfera między nimi jest gęsta jak smoła, skwierczy i buzuje jak w diabelskim kotle.  Agata nie zdaje sobie z tego sprawy, a Artur - posiadając większą wiedzę niż siostra - umiejętnie podkręca emocje. 
Dodatkowo pojawia się postać Roberta Mazura, który w gdańskiej palmiarni Parku Oliwskiego odkrywa zwłoki kobiety. Zwłoki, zmienione przez mordercę w dzieło sztuki. Coś niesamowitego. W trakcie lektury pojawiają się jeszcze jedne zwłoki i powiem Wam, że tak jak do tej pory podobieństwo do "Milczenia owiec" gdzieś tylko telepało się z tyłu głowy, tak od momentu "miodowej dziewczyny" byłam już pewna, że Hannibal Lecter był dla autora wzorcem i natchnieniem. I bardzo dobrze.
Podczas lektury ciarki miałam na ramionach i to wielokrotnie. Powieść jest tak nastrojowa i klimatyczna, że trudno się od niej oderwać. Autor prowadzi czytelnika za rękę niczym przedszkolaka. Tu coś opowie, tam odkryje tylko część prawdy, w jeszcze innym momencie zasłoni oczy, aby spacerowicz niezbyt szybko się zorientował, o co właściwie chodzi. Powieść jest nieprzewidywalna i trudno spodziewać się co nastąpi na kolejnych kartach powieści (o rozdziałach nie wspominając). To trochę jak podróż rollercoasterem - szybko i emocjonująco. 
Jedyny minus - na szczęście malutki - to zakończenie. Autor chyba tak bardzo chciał, aby się podobało, że przesadził z ilością wprowadzonego galimatiasu. Na szczęście zakręcenie czytelnika nie trwa długo, a ostatnie strony tylko zaostrzają apetyt na kolejną część. 
Z całego serca - POLECAM.

środa, 4 września 2019

Hotel Varsovie. Królewski szpieg

Zawsze staram się jakoś wprowadzić czytelnika do recenzji i do moich wrażeń z lektury, jednak przy "Królewskim szpiegu" nie będę kombinować. Jedyne co mi się nasuwa, to stwierdzenie:

Bardzo, bardzo mi się podobało. Rewelacja!

Najchętniej na tym stwierdzeniu bym skończyła, nie chcąc sprawiać wrażenia lizusa :-). Ale, że kilka słów należy skrobnąć to uczciwie przestrzegam, że jeżeli ktoś nie lubi czytać laurek, to niech pozostanie przy stwierdzeniu powyżej. 
"Królewski szpieg" to trzeci tom cyklu "Hotel Varsovie" Pierwszy tom mnie urzekł, drugi też był niezły, choć (z racji mnogości bohaterów), trochę nużący. Zwłaszcza lektura powieści w czytniku dała mi się we znaki, bo trudno na tym "ustrojstwie" cofać się i przypominać sobie, kto jest kim. Trzeci tom natomiast rzucił mnie na kolana. Rewelacyjna fabuła, mistrzowskie pióro, a przede wszystkim ogromna, wylewająca się z każdej strony miłość do Warszawy, która cudownie doprawia powieść ciepłem i cudowną atmosferą. Trudno opisać emocje, jakie towarzyszyły mi przy lekturze. To tak, jakby wsiąść do motorówki i mknąć po gładkiej tafli jeziora. Książka jest dość grubym tomiszczem, ale nie zrażajcie się. Pióro autorki jest tak zgrabne i tak bogate w słowa, że czytanie tej powieści jest czystą przyjemnością. 
Autorka rzuca nas raz po raz w różne epoki historyczne. Czytelnik znajdzie się w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego, aby po chwili obserwować uczucia Jana Sobieskiego do Marysieńki, a następnie, po kilkunastu stronach, ląduje w Polsce początku XX wieku i poznaje Polę Negri. Autorka ma dużą wiedzę historyczną i - co dużo ważniejsze - ogromną łatwość w przekazywaniu jej  czytelnikom. Towarzyszymy bohaterom w życiu codziennym, a w tle obserwujemy doniosłe chwile dla naszego kraju. Piłsudski dochodzi do władzy, obraduje Sejm czteroletni, a nasi bohaterowie pieką ciasto i szykują się do zabaw. Obserwujemy, jak powstają Łazienki Królewskie, rozpaczamy po wielkim pożarze Warszawy czy też z zaskoczeniem czytamy o wszechobecnej rozwiązłości seksualnej XIX - wiecznej stolicy. 
Powieść mnie niezmiernie zaskoczyła. Autorka tak barwnie przedstawia wydarzenia, że człowiek wręcz czuje smród rynsztoków, czy też zapach świeżo wypiekanego chleba. Poznajemy urok damskich strojów i przepych królewskich komnat, a z drugiej strony obserwujemy walkę z życiem i codziennością Warszawiaków. 
Bardzo żałowałam, że to ostatni tom. Autorka niby wszystko zamknęła, ale gdyby tylko chciała, mogłaby jeszcze jeden tom popełnić. Szkoda, że nie możemy odwiedzić powstańczej Warszawy, albo dowiedzieć się o dalszych losach Antoniego, czy też Antoniny. Może kiedyś....
Lekkość, z jaką autorka przenosi nas w różne epoki historyczne, jest po prostu zadziwiająca. To tak, jakby czytać wspaniałą baśń. Historia Hotelu Varsovie jest właściwie opowiadana przez autorkę. Niewiele tu dialogów ale - o dziwo - wcale mi to nie przeszkadzało. Czytałam z rozdziawioną paszczą, połykając stronę za stroną. Czułam się trochę tak, jakbym siedziała przed babcią czytającą mi bajkę przy kominku.
Polecam z  całego serca. I nie zrażajcie się, że to trzeci tom. To ani trochę nie przeszkadza, ponieważ opowieść stanowi całość i nie ma tu żadnych nawiązań do poprzednich tomów. Za to frajda z lektury - niebywała!