wtorek, 29 czerwca 2010

Prowadź swój pług...


Nie podobało mi się.
Książka, która jest czarno biała (zarówno w treści jak i w ilustracjach), zimna, tendencyjna i wyniosła. Wiem, że Pani Olga Tokarczuk ma swój styl, który albo się kocha, albo nienawidzi. Do niedawna zaliczałam się raczej do tego pierwszego grona - dzisiaj już nie jestem tego taka pewna.
Główną bohaterką jest Pani Janina Duszejko, starsza Pani budząca w czytelniku sympatię (przynajmniej na początku). Kocha zwierzęta, nienawidzi myśliwych, nie je mięsa... generalnie jest przeciwniczką wszystkiego co związane z zabijaniem zwierząt. Pewnego dnia okazuje się że Jej sąsiad nie żyje. Wydaje się że to nieszczęśliwy wypadek, jednak główna bohaterka ma na ten temat swoją hipotezę.
Książka jest specyficzna. Wydaje się, że napisana ku chwale prostoty życia, życia w zgodzie z przyrodą i przeciw wszystkiemu co nowoczesne. Jednocześnie im dalej "w książkę" tym główna bohaterka staje się bardziej skomplikowana. Jak dla mnie z miłej staruszki przeradza się w zrzędliwą babę, co do której moje odczucia z sympatii zmieniły się w całkowite rozdrażnienie.
Książka dla wielbicieli Pani Tokarczuk. Myślę że należy ją przeczytać i szybko zapomnieć coby nie popaść w depresję.
Recenzja krótka, bo na temat tej książki nawet pisać nie bardzo mam ochotę.

sobota, 26 czerwca 2010

Najpiękniejsze opowiadania dla dziewczynek


Moja Starsza - jak już pisałam wielokrotnie - przed zaśnięciem musi otrzymać dzienną dawkę literatury. Taki ma imperatyw i już. Cieszy mnie to niezmiernie, ale również doprowadza do szału. Dlaczego? Ponieważ czuję się odpowiedzialna za to co ładuję do tej małej łepetynki. Co wieczór napełniam główkę opowieściami, które zostają tam i - mam nadzieję - są przyczyną zachodzących procesów myślowych i wielu późniejszych pytań. Dlatego dobierając literaturę dla Starszej najchętniej wracam do książek z mojego dzieciństwa (które znam jak własną kieszeń) a jeśli pozycji nie znam - w pierwszej kolejności czytam ją sama.
Tak dochodzimy do sedna sprawy. "Napiękniejsze opowiadania dla dziewczynek" wzbudziły we mnie bardzo mieszane uczucia. Jest to zbiór pięciu klasycznych powieści ("Przygoda przyjeżdża pociągiem", "Tajemniczy ogród", "Czarny Diament", "Małe Kobietki" i "Dorotka w krainie Oz") Problem jest tylko taki, że nie są to książki w całości, a jedynie ich skróty i to pisane nie najlepszą polszczyzną. Czytając je przypomniały mi się zbiory pt. "Książki Wybrane" wydawane przez "Readers Digest, które też są skrótami powieści (często bardzo dobrych). W swoich rękach miałam taki zbiór i po jego przeczytaniu omijałam to wydawnictwo szerokim łukiem.
W mojej głowie zawrzało. Z jednej strony bardzo chciałam, aby Starsza dowiedziała się, że na świecie oprócz "dziecięcej literatury cukierkowej" jest również taka, która mówi o wydarzeniach smutnych. Z drugiej strony, jeśli już zapoznawać Starszą z klasyką, to może wziąć do ręki po prostu "Tajemniczy ogród" i czytać całość a nie jakiś tam skrót...
Przemogłam się i przeczytałam Starszej pierwsze opowiadanie "Przygoda przyjeżdża pociągiem". Przed przystąpieniem do czytania wytłumaczyłam jej, że te opowiadania to takie streszczenie dużych książek i jak będzie się Jej podobało, to przeczytamy całość. Starsza zakochała się bez pamięci. Przewertowałyśmy tomik, w jedną stronę, w drugą, od środka do końca i od końca do początku. :-))) Okazało się, że moje obawy były zupełnie bezzasadne. Co więcej - chyba spróbujemy przeczytać "Przygoda przyjeżdża pociągiem" Edith Nesbit. A jak się spodoba to może "Pięcioro dzieci i coś"?

sobota, 19 czerwca 2010

Co to są jaki?

Starsza któregoś ranka zapytała mnie:
- Mamo, co to są jaki?
Mama z ranka nie bardzo przytomna zaczęła z wysiłkiem przypominać sobie i tłumaczyć swojej latorośli:
- Jaki Kochanie to takie duże zwierzaki...
Starsza stanowczo przerwała i rozdrażniona niewiedzą swojej Matki tłumaczy:
- Oj Mamo, nie takie jaki!
- A jakie córeczko?
Starsza wstała i wskazując oskarżycielsko palcem bliżej nieokreśloną postać wrzasnęła:
- JAAAAKIIIII! POWIEM PANII!

piątek, 18 czerwca 2010

Burza z krańców ziemi


Książka ta na okładce reklamowana jest jako "bestsellerowy szwedzki kryminał". Kryminały lubię - nie powiem - a jeżeli kryminał zapowiada się na dobry, to na pewno znajdzie we mnie oddanego czytelnika. Do tego na kilku blogach czytelniczych napotkałam pochlebne recenzje na temat tej książki. Nie ukrywam, że do wypożyczenia jej z biblioteki przyczyniła się też zbieżność nazwiska autorki z nazwiskiem autora "Millenium". Biorąc to wszystko pod uwagę - książkę wypożyczyłam i przeczytałam i ... nie zawiodłam się.
Bardzo dobrze napisany kryminał z fenomenalnie nakreślonymi głównymi postaciami, lekkim językiem i wartką akcją. Od pierwszych kartek czytelnik zastanawia się, co właściwie jest grane i do ostatnich stron nie jest pewny wszystkich rozwiązań zagadki. Autorka bardzo plastycznie rysuje sylwetki kobiecych bohaterek: Rebeki, która jest koszmarną pracoholiczką poświęcającą całe życie prywatne kancelarii, komisarz Anny Marii sumiennie pracującej pani policjantce w dziewiątym miesiącu ciąży i Sanny, siostry zamordowanego Chłopca, matki dwóch dziewczynek. Zresztą postacie męskie też nakreślone są bardzo obrazowo. Cała atmosferę podgrzewa - o ironio - zimowa aura tej książki. Zorza polarna, ciągle padający śnieg, ciągłe ciemności dodają powieści smaczku i mroku.
Na zakończenie dwa minusy - ale malutkie. Pierwszy to zakończenie. Książka nie daje pola do popisu tym osobom, które same lubią dociekać "kto zabił". Nie mogę zbyt wiele napisać, żeby nie popsuć przyszłej lektury. Dodam tylko, że optuję za powolnym odkrywaniem osoby zabójcy, niż za nagłym wskazaniem go palcem. Drugi minus to napis na okładce. Jestem zwolennikiem dbałości o polski język i na widok słowa "bestsellerowy" zmroziło mnie. Tak spolszczone słowo jest dla mnie nie do przyjęcia. Gdyby to była książka, o której nie mam pojęcia na pewno okładka zniechęciłaby mnie skutecznie.

środa, 16 czerwca 2010

Jakże ja lubię takie dni...

... jak ostatni poniedziałek! A dlaczego? Otóż najpierw przyszedł nasz Pan listonosz z paczką w ręku (baaardzo starannie zapakowaną, nie powiem) z której wyłonił się oczekiwany Woodward. Germini dziękuję Ci bardzo, na pewno napiszę jak mi się podobało :-)))
A druga miła niespodzianka - kilka chwil później podjechał kolorowy samochód, z którego wysiadł Pan z kolejną paczką zawierającą książkę Marii Pruszkowskiej "Przyślę Panu list i klucz". Jakże cieszyłam się kiedy znalazłam tę pozycję na Allegro. I to wcale nie za jakieś kosmiczne pieniądze, a za 22,50 zł. Czym prędzej kupiłam a potem czekałam.
A na zakończenie dodam, że Młodszy zaczął chodzić, co oznacza istny armagedon w domu....

P.S. Czy ktoś z Was wie moi Drodzy, jaki tytuł nosi drugi tom książki pt. "Prześlę Panu list i klucz"?

wtorek, 8 czerwca 2010

Stosikowo - bibliotekowo

I znów wpadłam po uszy. Na blogu Lirael przeczytałam recenzję książki pt: "Książki i ludzie". Spodobało mi się niezmiernie więc zaczęłam poszukiwania. Okazało się że jest w naszej bibliotece. (wprawdzie w innej filii niż moja, ale co tam, Zuzka ma cztery koła to mnie zawiezie) Jako że moje konto wypełnione po brzegi bo na 7 możliwych do wypożyczenia książek wypożyczyłam - jakżeby inaczej - siedem, więc postanowiłam pożyczyć tę pozycję na konto taty, tym bardziej, że właśnie do tej filii mój Tatko należy. Wzięłam więc od niego kartę biblioteczną i pojechałam po jedną - podkreślam, jedną - książkę. Pech chciał, że zaraz przy biurku Pani bibliotekarki stoi półka z nowościami. Efekt wizyty prezentuję na zdjęciu.

Młodszy też czyta :-)))



Siadamy razem i czytamy: "Wykluwam się z mojego małego jajeczka. Dużo jem, chcę szybko urosnąć. Chodzę z moją mamą nad staw. Muszę nauczyć się nurkować i pływać. Jestem już dużym kaczątkiem. Patrz jak wspaniale latam!" Koniec. Młodszy zabiera mi z rąk książeczkę, zamyka i podaje. Więc ja od początku: "Wykluwam się z mojego..." Możemy tak w kółko przez wieczność.
A najlepsza jest dziurka w dziobie. Nie wiem czy to dobrze widać na prezentowanej okładce, ale w miejscu dzioba jest dziurka, w którą idealnie mieszczą się małe paluszki. Zabawa jest przednia.
Mamy jeszcze jedną książeczkę z tej serii. O motylku. Też znam na pamięć. Zacytować? :-)))

Jak można !!!


Przeczytałam książkę. Zaczęłam, przeszłam kartka po kartce przez jej treść, dotarłam do końca i zamknęłam okładkę. Problem tylko taki, że w mojej głowie książka ta pozostawiła krzyk - jak tak można dręczyć własne dziecko! Jakoś nie mogę iść dalej, ciągle treść tej książki gdzieś mi kołacze i to bardziej w sercu niż w głowie.
Z zasady każda matka kocha swoje dziecko. Tylko co zrobić, kiedy jest chora psychicznie i zamiast dbać o nie robi mu nieodwracalną krzywdę? Matka głównej bohaterki (a jednocześnie autorki tej książki) cierpiała na zastępczy zespół Münchhausena. Całe swoje życie skupiała na wynajdywaniu u swoich dzieci chorób i wmawianiu wszystkim dookoła, że potrzebują pomocy. Żądała nawet operacji serca u dziecka, które tak naprawdę było tylko i wyłącznie niedożywione. Dlaczego niedożywione? Bo zdaniem matki oprócz choroby serca (i wielu innych schorzeń) cierpiało również na alergię pokarmową i nie jadło nic oprócz batoników i napojów wysokoenergetycznych. Matka Julie ciągle prowadza ją do lekarzy co i rusz zmieniając ich gdy tylko zaczynają się jej sprzeciwiać. Swoimi opowieściami o stanie zdrowia córki wzbudza zainteresowanie, troskę i współczucie u innych. Każdy podziwia jak dobrze radzi sobie ona w tak trudnej sytuacji. W domu Julie łyka ogromne ilości leków, pracuje ponad swoje siły, a do tego żyje w ciągłym stresie szantażowana emocjonalnie przez matkę która grozi samobójstwem. Matka jest szczęśliwa tylko wtedy, kiedy udaje jej się zmusić lekarzy do przeprowadzenia kolejnych badań, choćby były najbardziej bolesne Ogromne wrażenie zrobiły na mnie dwie sceny: pierwsza w której ojciec każe połknąć |Julie zużytą chusteczkę do nosa, a kiedy ta się broni, kopie ją po brzuchu tak długo aż dziewczynka rzeczywiście zjada chusteczkę. Druga scena opowiada o tym jak matka każe Julie ukarać swoje przyrodnie rodzeństwo, co dziecko czyni z ogromnym okrucieństwem. Cała ta książka przepełniona jest skrajnymi emocjami - od miłości w tym samym akapicie przechodzi do nienawiści i przemocy.
I jeszcze jedno - straszne było to że Julie w szpitalu czuła się lepiej niż w domu... bo miała w końcu co jeść.
Smutna, ale jednocześnie godna polecenia.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Wygrałam :-)))



"Woodward" Jacka Roczniaka trafi do mnie dzięki Germini i losowaniu które odbyło się tu. Rzadko mam szczęście w losowaniach, ale tym razem los się do mnie uśmiechnął. Aby szczęście osiągnęło punkt kulminacyjny, to do nowej książki mam nowe zakładki. Te cudeńka "poczyniła" moja towarzyszka niedoli, która wraz ze mną pracuje. Zdolniacha z niej nie ma co. Wprawdzie jedna jest dla mnie, a druga dla Starszej, ale obfotografowałam obie, aby zaprezentować Wam kunszt.
Także z nowymi zakładkami szczęśliwa czekam na listonosza, aby zrobić z nich użytek.