piątek, 29 stycznia 2016

Nie patrz w tamtą stronę

Lubisz patrzeć?
Pytanie w pewnych okolicznościach wyzywające i obierające z godności. Rodzące wiele pytań i niepokój u tego, do kogo jest kierowane. Budzące niepokojące skojarzenia. Cała powieść jest taka - mocna i tajemnicza. Świetnie się czyta, co nie zmienia faktu, że pozostawia w sercu niepokój.
Roman Walter to człowiek, który świetnie nadaje się na bohatera kilkutomowej serii. Samotny policjant, po tragicznych przeżyciach, borykający się z problemem alkoholowym. Na szczęście swoje obowiązku wypełnia bez zarzutu. Kiedy przypadkowy spacerowicz znajduje w Puszczy Kampinowskiej zwłoki młodej kobiety bez zastanowienia przystępuje do akcji. Chciałoby się powiedzieć: w szybkim tempie i bez zbędnych komplikacji znajduje zabójcę... Nic z tego. Okazuje się, że zabójca jest sprytny. Zostawia dla rodziny ofiary oraz Romana Waltera przynęty prowadząc ich po swoich śladach i wskazując kolejne ofiary. Wszyscy podskórnie czują, że to wszystko ma jakiś związek z Walterem. Obok śledztwa równolegle autor snuje dwie inne historie. Pierwsza pokazuje kulisy zdarzeń, które doprowadziły do tragedii mającej ogromny wpływ na życie policjanta. Druga historia przedstawia losy samotnego chłopca zagubionego wśród życia i rówieśników. Kiedy te historie zaczynają się splatać ze sobą, a wszystkie elementy układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, nagle BUM!!! Zakończenie zrobiło na mnie takie wrażenie, że długo nie mogłam wyjść z podziwu dla pomysłowości autora. Jak na literacki debiut Pan Grygier poradził sobie nadspodziewanie dobrze. 
Wielką zaletą książki są krótkie rozdziały. Przy tak trzymającej w napięciu fabule to było mistrzowskie posunięcie. Każdy rozdział kończył się "zajawką" do następnego przez co trudno było odłożyć książkę na półkę. A że kolejny rozdział miał 5 stron..., a jeszcze kolejny tylko trzy... i w ten sposób zarwałam pół nocy, bo przecież jeszcze tylko jeden rozdział i już na pewno idę spać. Super sprawa. Dodatkowo do książki przyciągają czytelnika świetnie skrojone główne postacie. Każda z nich jest specyficzna i jedyna w swoim rodzaju. Nienawidzę bohaterów z kryształowym sercem i bez wad (dlatego pewnie nie czytam romansów). W "Nie patrz w tamtą stronę" ludzie są zwykli. Każdy ma swoje za skórą, każdy ma wady i zalety. Inna sprawa że wady często budzą sympatyczną reakcję czytelnika, co dodatkowo rzutuje na dobry odbiór książki. 
Powieść mocna, godna nazwania świetnym  kryminałem. Nie mogłam się od niej oderwać. 

środa, 27 stycznia 2016

Z jednym wyjątkiem

Lektura twórczości Pani Puzyńskiej to wielka przyjemność. Często przy kilkutomowych seriach przychodzi taki moment że mam dość. Czuję przesyt bohaterami, ciągle powtarzającymi się nazwami miejsc i podobnymi zdarzeniami. W serii o Lipowie absolutnie tak nie jest. Każdy tom (zapraszam do recenzji "Motylka", "Więcej czerwieni" i "Trzydziestej pierwszej") wprawdzie niesie za sobą sporą dawkę powtarzalności, ale nie gryzie ona, a  jedynie wprowadza moją głowę i serce w stan błogości. Po prostu uwielbiam styl autorki, spokój Lipowa, trochę niezdarnego Daniela Podgórskiego, dziwaczną Klementynę Kopp.... lubię i już. 
Tym razem główną rolę w intrydze grają szachy. Gambit królewski to otwarcie rozgrywki, jak się okazuje bardzo znane w świecie szachistów. Nie wiem, czy autorka książki gra w szachy. Jeżeli nie, to wspaniale przygotowała się do powieści. Ale od początku. 
Pewnego dnia w okolicach Lipowa młodszy aspirant Daniel Podgórski zostaje wezwany do domu, w którym znaleziono zwłoki miejscowej kwiaciarki. Wydaje się, że wizyta stróżów prawa jest rutynowa, gdyż ze względu na podeszły wiek kwiaciarki, jej śmierć nie budzi podejrzeń. Dopiero ratowniczka z pogotowia zaczyna snuć przypuszczenia, że zgon Małgorzaty Głuszyńskiej nastąpił z przyczyn, które trudno nazwać naturalnymi. W salonie policjanci zastali stół nakryty do podwieczorku z rozstawioną szachownicą. Na ciele denatki znaleziono niezdarnie wytatuowane litery, których znaczenie stanowi nie lada zagadkę. Nagle autorka przenosi czytelnika do XIX wieku, gdzie poznajemy młodego utalentowanego szachistę, śmiertelnie zakochanego w przepięknej pannie Agnieszce. Kariera szachisty kwitnie, miłość z panienką już mniej... Co wspólnego mają podwieczorki z gambitem królewskim? I co oznacza tatuaż  na ciele kwiaciarki?
Jak zwykle wątków pobocznych jest całe mnóstwo. Mamy więc wytwórnię płyt CD i całą masę powiązań rodzinnych (i nierodzinnych) które dodatkowo komplikują sytuację. Znajdziemy też konie, stadninę, utalentowaną amazonkę i kobietę, która przebiła twarde serce Komisarz Kopp. W serii o Lipowie urzeka mnie jednak coś zupełnie innego. Owszem, intryga w każdym z tomów jest dobra i przemyślana, ale ja kocham te książki za poniższe: 
Po pierwsze - każda z powieści pachnie polską wsią i świeżym ciastem upieczonym przez niezawodną mamę Daniela Podgórskiego. Bije z nich spokój i uwielbienie do przyrody. Uwielbiam te opisy. 
Po drugie - to niby nic takiego, ale tworzy klimat bezsprzecznie. Jeżeli do akcji rusza Daniel, to niewątpliwie autorka napisze o nim "młodszy aspirant Daniel Podgórski". Jeżeli Klementyna uczyni coś w sprawie, to na pewno będzie to opisane jako uczynek "Komisarz Klementyny Kopp". To pełne nazewnictwo wszystkich i wszystkiego, niektórych może drażnić i nie ukrywam, że w pierwszych tomach było męczące. Z czasem jednak ten "chwyt" mnie przekonał i wzbudził moja sympatię. Tworzy to specyficzny klimat każdej powieści. Nie do podrobienia. 
Po trzecie - Komisarz Klementyna Kopp. No kocham Babeczkę całym sercem! :-))) Kontrowersyjna starsza Pani z wytatuowanymi rękoma, ciągle w skórzanej kurtce i z nieodłączną butelka Coca - coli. Samotna, kochająca kobiety, niezrównoważona emocjonalnie, niegrzeczna, wręcz chamska. No cudo po prostu. 
Nie będę zachęcać za bardzo. Kto czytał wcześniejsze tomy, ten pewnie "Z jednym wyjątkiem" ma już dawno za dobą. A kto nie czytał - niech żałuje :-) 

wtorek, 26 stycznia 2016

Dziewczyna o siedmiu imionach

Władza, polityka, pieniądze, przekręty, tarcia na górze, głupie teksty... nieraz zadaję sobie pytanie: "Gdzie ja żyję?" Otóż powiem Wam, że nie ma co narzekać. Oczywiście są kraje gdzie żyje się lepiej i spokojniej, ale jest też mnóstwo takich, gdzie po prostu strach się bać. Przez głowę przechodzi wiele nazw państw totalitarnych czy też ogarniętych wojną. Ale o Korei Północnej raczej nigdy nie myślałam. Aż do teraz...
Hyeonseo Lee jest Koreanką z północy. W snutej na kartach książki opowieści wyjątkowo szczegółowo i wyraziście opowiada o swoim życiu. Urodziła się w przygranicznym miasteczku o nazwie Hyesan. Dom dziewczyny leży nad rzeką stanowiącą granicę z Chinami. Rzeka oddziela dwa światy - ten normalny, współczesny, znany i oswojony, od totalnie zacofanego, kierującego się dziwnymi prawami, gdzie jeden człowiek decyduje o  życiu i śmierci tysięcy ludzi. Już pierwsze opisy w książce budzą grozę. Kiedy w domu rodzinnym bohaterki wybucha pożar, ojciec ratuje przede wszystkim portrety ukochanych przywódców. Gdyby mu się to nie udało cała rodzina znalazłaby się pod obserwacją jako ta, która nienależycie czci umiłowanego przywódcę. Potem jest tylko gorzej. Poznajemy opowieści o tym jak wygląda system edukacji. Dzieci generalnie mają nie myśleć. Na pytanie, kim chcą zostać w przyszłości, chłopcy najczęściej odpowiadają że czołgistą po to, aby walczyć z amerykańskimi psami w obronie ukochanego przywódcy. Czytałam i oczom nie wierzyłam. Marzenia każdej przeciętnej nastolatki o tym, aby zostać piosenkarką tam są nie do przyjęcia. Opowieści o ciągłych defiladach i kilkugodzinnych ćwiczeniach mających przygotować do występów tysięcy dzieci tworzących z kartek ruchome obrazy na stadionach... straszne. 
Najgorsza jest głęboka wiara mieszkańców Korei Północnej w to, że ich kraj jest najlepszy, że nigdzie nie żyje się tak dobrze jak u nich. Nasza bohaterka pierwszy raz przejrzała na oczy kiedy w wieku 8 lat stała się świadkiem publicznej egzekucji. Wątpliwości przybrały na sile kiedy wybuchła klęska głodu. Martwi ludzie leżeli na chodnikach, a po  ulicach biegały bandy osieroconych dzieci, które patrzyły tylko co ukraść, aby przeżyć. Dziewczynka zadaje sobie coraz więcej pytań, aż w końcu w wieku 17 lat postanawia uciec. Ucieczka jest prosta. Wystarczy pod osłoną nocy przejść na drugą stronę rzeki. Przejść łatwo, gorzej wrócić.  
Pobyt Hyeonseo Lee w Chinach i kilkuletnia walka o wolność i godne życie charakteryzuje się głównie ogromną tęsknotą za ojczyzną. To jest niesamowite, że można tak tęsknić za TAKIM krajem. Dziewczyna, aby ukryć swoją tożsamość ciągle musi zmieniać swoje imię i nazwisko (stąd własne tytuł). Trudno tak żyć, trudno o pracę, trudno o przyjaciół.  Kilka lat trwało zanim ułożyła sobie jako tako życie. 
Z jednej strony powieść o sile i determinacji, o wierze w sukces i o walce o swoje ja. Z drugiej strony bardzo smutna i pozbawiona nadziei książka. Pomimo tego, że właściwie wszystko się dobrze kończy, ta powieść zostawiła w moim sercu po sobie zdziwienie, że taki kraj we współczesnym świecie w ogóle istnieje. Wiem, że nic nie można zrobić tylko bacznie obserwować, ale mimo wszystko. 
Ten smutek przepełniający książkę nie zmienia faktu, że jest ona rewelacyjnie napisana. Czyta się jednym tchem. Świetne pióro, ciekawa narracja i ta niewiara w to, że to wszystko dzieje się dzisiaj, na naszych oczach. Pochłonęłam w dwa wieczory. Polecam. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Kryzysowa narzeczona czyli winylowi fetyszyści.

"Kryzysowa narzeczona" doczekała się w wirtualnej rzeczywistości wielu recenzji. Ta niepozorna książeczka urzekła znaczną większość czytelników. Nic dziwnego.  Czasy PRL - u  (oczywiście od strony artystycznej) bez dzisiejszej gadżetomanii niewątpliwie miały swój urok. Imprezy po domach, rozmowy do białego rana często zakrapiane procentami, a do tego wszechobecna muzyka... wspomnienia z tamtych czasów goszczą w wielu sercach do dzisiaj. Jednak dla mnie "Kryzysowa narzeczona" ma drugie dno, ale po kolei.
Andrzej Mogielnicki to muzyczny wulkan. Współpracował z wieloma wokalistami i zespołami, jednak chyba najbardziej kojarzony jest jako założyciel zespołu "Lady Pank". Ku mojemu zdziwieniu w książce nie ma o tym w ogóle mowy. Mamy za to grupę młodych ludzi, którzy zmagają się z komunistyczną rzeczywistością i niedogodnościami związanymi z tamtym okresem. Poznajemy Inżyniera i jego miłość do kobiet. Każda impreza to inna kobietka, a w sytuacjach braku kobietki (czyli w sytuacjach kryzysowych) u boku Inżyniera pojawia się "Mysz". Mysz jest niepozorna i jakaś taka nijaka. Okazuje się jednak że ma na Inżyniera ogromny wpływ. Przychodzi taki moment kiedy na imprezach u prawego boku Inżyniera co rusz pojawia się inna kobietka, a u lewego boku - niezmiennie zawsze jest Mysz. Wydaje się to dziwnie, ale kiedy dochodzimy do końca opowieści wszystko staje się jasne. Nie wszystko złoto, co się świeci, a szarości często po bliższym poznaniu osiągają barwy tęczy.
Książka ma drugie dno, a jest nim pasja. Pasja przez duże P. Historia ludzi to jedno, ale miłość do muzyki bijąca z "Kryzysowej narzeczonej" to "zupełnie inna bajka". To, w jaki sposób Pan Mogielnicki opisuje swoja miłość do płyt winylowych, to jest po prostu cud, miód  i orzeszki. Z każdego opisu bije uwielbienie do tych czarnych krążków, każde słowo dobrane jest ze smakiem i rozmysłem. Zresztą oto próbka:
Wiking dwoi się i troi, donosi albumy, aż lada ugina się pod ich ciężarem. Przeglądamy znajome okładki, sprawdzamy zawartość. Paznokciem przecinamy celofan, obowiązkowo wtykamy nos do środka, wciągając kreskę zapachu, jakiego dostarcza każda nowa płyta. Wyjmujemy krążek w koszulce, pozwalamy, by wyśliznął się i oparł kantem o naszą dłoń. Najdłuższe środkowe palce rozczapierzamy tak, aby opuszki dotykały wyłącznie papierowej etykiety. Dalej jest już prosto, wyjmujemy płytę z koszulki i hop!, trzymamy ją w obu dłoniach jak w imadle, gotową do nałożenia na talerz. Ale zanim to zrobimy, patrzymy na błyszczące ścieżki, wyżłobione rowki, które wyglądają pewnie tak jak aktualna mapa naszego mózgu, obracamy kilka razy w rękach jak przypalony naleśnik, oblizując się przy tym lubieżnie, winylowi fetyszyści.
Piękne nieprawdaż? Znam tylko jedną grupę ludzi, którzy tak pięknie potrafią opowiadać o swojej pasji. To książkochłony i bibliofile :-)))) Dlatego własnie "Kryzysowa narzeczona" tak mnie urzekła. Opis miłości do płyt, tego ile można poświęcić, żeby je zdobyć, delikatność wychylająca się zza każdego akapitu - to właśnie jest śmietanka tej książeczki. Do niektórych opisów wracałam po kilka razy delektując się ich pięknem.  
Albo to:
Przyszli melomani, audiofile i wreszcie najciężej dotknięci, winyloholicy. Tych nie interesowały już gatunki muzyczne. Zbierali wszystko jak leci. Zachłysnęli się kiedyś pierwszą płytą jak pierwszym kieliszkiem wódki i szybko popadli w nałóg. Szeregi płyt w ich mieszkankach początkowo karnie stały na półkach. Potem zajęły tez podłogę pod ścianami. Przyrastając w postępie geometrycznym, ruszyły w zwycięskim marszu w stronę korytarza. Podbiły pawlacze, sypialnie, dotarły do kuchni i ubikacji. Po drodze wypchnęły z ich życia niepotrzebnie zajmujące miejsce meble, żony, dzieci i psy. W końcu zostali zupełnie sami w zbudowanym własnymi rękami winylowym sarkofagu.
"Kryzysowa narzeczona" aż kipi miłością do muzyki. Pomimo rozżalenia nad straconymi szansami i niewykorzystanymi okazjami ówczesna epoka miała swoje dobre strony. Muzyka była towarem trudnym do zdobycia. Nie było tak jak teraz - wystarczy wpisać tytuł na klawiaturze i na ekranie komputera wyświetla nam się kilka wersji tej samej piosenki. Wtedy trzeba było zawalczyć, aby posłuchać. Skutkiem tego był szacunek do muzyki, do słuchaczy oraz dbałość o dźwięk i o radość słuchania. 
Warto przeczytać, warto poznać i warto przeżyć. To wyjątkowa książeczka, do której idealnie pasuje przysłowie "małe jest piękne".

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Nietakty


Dlaczego "Nietakty"? Przecież to kojarzy się ze swoistego rodzaju gafą. A przecież "Nietakty" to piękna książka prowadząca nas przez meandry życia Zofii Komedowej Trzcińskiej. Pomimo tego, że Pani Zofii od sześciu lat nie ma wśród nas, to jednak istnieje w pamięci wielu i właśnie w "Nietaktach". Kobieta urzekła mnie swoim podejściem do rzeczywistości. Brała życie garściami nie bacząc na konwenanse. Odważna i butna. Może tytuł właśnie dlatego?  Jej życia starczyłoby na urozmaicenie jestestwa kilku zwykłym "zjadaczom chleba". Tacy niepokorni często są własnie nietaktem dla tych, co tylko z prądem.... 
Pierwsze wrażenie z lektury jest bajkowe. Panienka Zofia oprowadza nas po majątku, w którym spędziła pierwsze lata swojego życia. Wspomnienia napisane tak, że czytelnik chce dotknąć, posmakować i poczuć. Piękno dożynek, radość dzieciństwa, nawet opis niezręcznych prób zaprzyjaźnienia się z synem Żyda, który wyrabiał landrynki - to wszystko urzekło mnie i zachwyciło. Dalej jest równie ciekawie choć już nie tak sielsko. Zosia od 13 roku życia była żołnierzem AK, a Jej pseudonimy "Zośka" i "Harcerka" mówią same za siebie. (Zdjęcie Zosi z tego okresu umieszczone w książce urzekło moją córkę harcerkę). 
Po wojnie przyszedł czas na muzykę, a przede wszystkim jazz. Od tego momentu książki wydarzenia, nazwiska i emocje zaczynają mknąć niczym rwąca rzeka. Festiwale, muzyka, koncerty, kontrakty, a przede wszystkim ukochany jazz - to wszystko miesza się i wiruje aż do zawrotu głowy. Czytelnik zanurza się w wydarzeniach i smakuje je przez pryzmat tego, że jazz był wówczas czymś obcym, zakazanym.
" .... i poznałam Komedę". Muzykujący pan doktor laryngolog urzekł Zofię. To przy nim rozwinęła muzyczne skrzydła. Zresztą gdyby nie Ona Pan Komeda nie doszedłby tam, gdzie doszedł. Mam wrażenie, że określenie "była jego muzą" ma tu idealne zastosowanie. Może nie tyle artystyczne, gdyż Pani Zofia stała mocno na ziemi, ale wsparciem na pewno była ogromnym. Takim życiowym wsparciem. Wspaniała muzyka do filmów "Dziecko Rosemary" i "Nóż w wodzie" jest sukcesem zarówno kompozytora jak i jego żony. Urszula Dudziak określiła Zosię Komedową "artystycznym aniołem stróżem". To określenie pokazuje charakter naszej bohaterki. Trzeba tylko do skrzydeł dodać huragan, bo Pani Zofia tak właśnie szła przez życie.
W dalszej części książki wspomnienia płyną wartko i szybko. Przewijają się wielkie nazwiska: Kisielewski, Kosiński, Polański... długo wymieniać. Wydarzenia mkną z lekkim humorem, okraszone nutką gorzkiej komunistycznej rzeczywistości. Język książki piękny i bogaty nie jest już tak słodki, jak na początku. Ze wspomnień wyraźnie "wystaje" walka z rzeczywistością. Nadal jednak małżeństwo Komedów cieszy się życiem i bierze garściami wszystko to co los przyniesie. 
Zdjęcie pochodzi z książki
"Nietakty"
Mnie osobiście urzekły fragmenty o muzyce. Nie ma tego dużo (patrząc przez pryzmat tego, czyje życie książka opisuje) ale te które są, naprawdę zasługują na uwagę.
"Jazz to jest poezja muzyki... mówił. I miał rację! Jazzu lepiej się słucha gdy jest wino, gdy ściszonymi głosami toczą się rozmowy, a słuchacze, uczestnicy tych spektakli, zapominają o otaczających ich codziennościach. Jazz to nie jest wyłącznie doznanie estetyczne. To coś znacznie więcej. To przekazywane nam i wzbudzane w nas emocje. Sale koncertowe są dobre dla festiwali i w nich jazz jak najbardziej się odnajduje, ale rodzi się gdzie indziej" No piękne, nieprawdaż?
Nietakty to książka intymna. Wprawdzie niewiele zdradza z życia małżeńskiego, ale ujawnia masę emocji i uczuć. To książka, która z czytania czyni istne dzieło sztuki. Po prostu zachwyca. Polecam.