poniedziałek, 24 maja 2021

Blef

Czytaliście takie książki, których fabuła przypomina tę część dnia, kiedy dzień przechodzi w noc? Najpierw świeci słoneczko i czytelnik po prostu czyta. O osiedlu zamożnych ludzi, o szczęśliwym życiu, płocie, przystrzyżonym trawniku i kochających rodzicach. Niestety słoneczko, ze świecącej gwiazdy przeradza się w pomarańczową kulę i pomalutku chowa się za horyzontem. Robi się coraz ciemniej, wypełzają cienie, a miejsca, które przed chwilą zapraszały do spędzania wolnego czasu, teraz powodują lęk i potrzebę jak najszybszego udania się w stronę domu. W "Blefie" też tak jest. Historia porwania 6 letniej dziewczynki okazuje się zupełnie czymś innym niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Robi się mrocznie i strasznie, a zakończenie... To dopiero jest coś!
No dobrze. Po kolei. Pewnego dnia sześcioletnia Jenny idzie do koleżanki spędzić popołudnie na zabawie. Idzie sama, ale to przecież raptem dwa domy dalej! Niestety, nigdy tam nie dociera. Zrozpaczeni rodzice poruszają niebo i ziemię, aby odnaleźć zaginioną córeczkę. Szukają jej policja, sąsiedzi, bliscy... szuka jej całe miasto. Niestety - jak kamień w wodę.
No i teraz mam problem. Bo cokolwiek napiszę, to muszę zaspojlerować. Jakkolwiek nie starałabym się oględnie napisać dalszej fabuły - zdradzę wiele. Zerkałam nawet na portal "Lubimy czytać", jak to zrobili inni recenzenci. Uwierzcie mi - każda recenzja, którą czytałam zdradza zbyt wiele. Byłabym wściekła, gdybym zajrzała tam przed lekturą książki. Mogę jedynie dodać, że nic co białe, nie okaże się białe, a żadna czerń nie będzie stuprocentowo czarna. To bardzo mroczny, przemyślany i niesamowicie udany debiut. Thriller, który wciągnął mnie jak odkurzacz. Po zakończeniu lektury zbierałam szczękę z podłogi, pełna uznania dla autorki. Świetnie to wymyśliła, z pieczołowitością dopracowała tak, aby każdy element został ujawniony we właściwym czasie. Każdy grzeszek pojawia się dopiero wówczas, gdy już naprawdę nie ma innego wyjaśnienia i trzeba go ujawnić. To mistrzowska intryga i książka na miarę... nie wiem kogo. Po prostu - mistrzostwo.  

piątek, 21 maja 2021

Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie

Po premierze książki „Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie" w sieci zawrzało. Pojawiło się wiele, bardzo różnych komentarzy. Że zbyt wiele feminizmu, że niewłaściwe podejście do tematu, że jednostronne spojrzenie na problem... A mi się bardzo podobała. Tak zwyczajnie, bez żadnych podtekstów i skojarzeń. Że jest trochę feminizmu? No to chyba po tytule widać, że będzie o kobietach silnych i mocnych, a tam, gdzie one, tam dążenie do sprawiedliwego traktowania, na równi z płcią odmienną. Poza tym to nie o feminizm tu chodzi, tylko o to, że kobiety też potrafią i są całkiem niezłe w te klocki :-)
Książka składa się z dwóch części. Pierwsza traktuje o historii taternictwa ze szczególnym uwzględnieniem kobiet i ograniczeń związanych głównie... z modą! Wyobrażacie sobie Panie w powłóczystych kiecach i kapeluszach, chodzących po tatrzańskich ścieżkach? Omdlewały, musiały być noszone i dostawały spazmów na widok najmniejszych przepaści.
„Walery Eljasz w Ilustrowanym przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic tłumaczy żółtodziobom, jak należy przygotować się na wysokogórską wyprawę. Ile wziąć sztuk pościeli (!), serów, mleka, jakie stroje włożyć. Gdy czytamy jego opisy, podróż do Morskiego Oka wygląda bardziej jak zakładanie obozu pod Everestem przy licznej asyście szerpów. (...) Zarówno opis, jak i obrazki mrożą krew w żyłach, bo pokazują towarzystwo całkowicie nieprzygotowane, plączące się w długich zwiewnych sukniach, na eksponowanych półkach skalnych”.
Autorka w bardzo ciekawy sposób przybliża czytelnikowi historię taternictwa i obecności kobiet w tych majestatycznych górach. Pokazuje, że już od samego początku dziewczyny musiały walczyć o to, aby panowie choć zauważyli ich obecność, nie mówiąc o szacunku. Panie traktowane były raczej jak kule u nogi niż równorzędne partnerki. Poznajemy kolejne mistrzynie taternictwa, które musiały naprawdę pokazać wiele, aby zasłużyć na szacunek panów. W tej części książki rzeczywiście dość sporo szeroko pojmowanego feminizmu, ale nic dziwnego. Sama się denerwowałam, kiedy czytałam o pobłażliwym (graniczącym z pogardą) podejściem panów do koleżanek taterniczek. Jak szczupła – na pewno nie da rady. Jak potężniejsza – babo-chłop. No coś okropnego. Dopiero, kiedy kobietka pokazała, co potrafi… Należy podkreślić, że musiała umieć więcej niż niejeden pan, aby zasłużyć na szacunek.
Druga część to wywiady ze współczesnymi taterniczkami. Zarówno tymi czynnymi, jak i tymi, które wspinaczkę mają już za sobą. I - co ciekawe - dopiero w tej części widać wyraźnie, że obie płcie są winne temu, że kobiet jest tak mało w górach. Pomijając fakt, że kobiety z natury są słabsze (za to zwinniejsze i często lżejsze) to dochodzi do głosu tzw. babski foch. No i jesteśmy w domu. Panie często skaczą sobie do gardeł i nie potrafią przejść do porządku dziennego nad czymś, co dla Panów nie ma najmniejszego znaczenia. Po raz kolejny okazuje się, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus.
Pomijając to - książka fenomenalnie przybliża sylwetki dzielnych polskich taterniczek. To kobiety o ogromnym samozaparciu i harcie ducha. Agna Bielecka, która chowa się gdzieś w cieniu brata, ale wcale nie ustępuje mu w sukcesach. Alicja Paszczak - skromna kobietka, o której sukcesie (polegającym na przejściu Korony Tatr) dowiadujemy się z wpisu męża na facebookowym profilu. Ratowniczka TOPR-u Ewelina Wiercioch. Nie sposób wszystkich wymienić, a wszystkie - naprawdę wszystkie – to mega kobiety o wielkiej sile i umiejętnościach. Co z nich przebija? Na pierwszy rzut oka skromność i niechęć do chwalenia się wyczynami. Po bliższym poznaniu okazuje się, że każda komentuje relacje z mężczyznami, ale wynika to chyba głównie z kierunku rozmowy, jaki nadawała autorka książki. Pewnie, że jest trochę żalu i zgrzytów, ale przecież niejeden raz w ekipach górskich dochodzi do sprzeczek. Zupełnie niedawno pod K2 doszło do awantury, po której rozłam w polskim alpinizmie był bardzo widoczny. Najbardziej konfliktowa była Wanda Rutkiewicz, ale ona po prostu nie uznawała kompromisów. Parła do przodu nie bacząc, ile trupów zostawia za sobą.
Bardzo, bardzo podobała mi się ta książka. Pokazała, że słowa "Tam sięgaj gdzie wzrok nie sięga..." są ponadczasowe i naprawdę należy dążyć do realizacji swoich marzeń. Często są na wyciągnięcie ręki…

wtorek, 18 maja 2021

Palmiry. Zabić wszystkich Polaków

Długo zabierałam się do tej recenzji. Co stawiałam pierwsze litery, to uciekały mi one pod napływem emocji i złości. Dlatego wstęp "ściągnę z TVN 24 Warszawa gdzie obejrzałam zaledwie sześciominutowy wstrząsający reportaż o tej zbrodni.
"Palmiry. Zabić wszystkich Polaków" to historia "małej fabryki śmierci", którą Niemcy stworzyli pod Warszawą na początku okupacji. Historia blisko dwóch tysięcy ofiar, pojedynczych zdjęć, z których wiemy, jak zginęli, a także osób, dzięki którym zbrodnię udało się udokumentować. A niektórym ofiarom - przywrócić nazwiska.
Książka napisana jest w bardzo nietypowy sposób. Zbrodnię popełnioną w Palmirach oglądamy z wielu perspektyw. Poznajemy historię Basi, która cudem uniknęła mordu w Palmirach. Poznajemy mieszkańców Wawra - małej podwarszawskiej wsi, której mieszkańcy na własnej skórze odczuli okrucieństwo Niemców. Poznajemy treść przesłuchania Janiny Wandy Gruszka, która pracując na Pawiaku przyczyniła się do ujawnienia list osób zamordowanych w Palmirach. Nazwiska i imiona sławnych Warszawiaków przeplatają się z losami zwykłych mieszkańców. Marszałek sejmu Rataj i chłopiec o imieniu Tadzik... wszystkich czeka podobny los. Są artykuły z gazet, jest wiersz… Wszystko to uderza w serce czytelnika. To trochę jak puzzle. Z małych, nic niemówiących kawałeczków, czytelnikowi wyłania się straszna prawda o tym, czego dopuścili się Niemcy. Co ważne - poznajemy porucznika Jakobsa, którego pasją jest fotografia. Możemy się domyślić, że to dzięki niemu mamy dokumentację fotograficzną tego bestialskiego przedsięwzięcia. Wraz z autorem analizujemy zdjęcia zamieszczone w książce i co rzuca się w oczy? Niemieckie wyluzowanie, opieszałość, obojętność wobec popełnianych czynów. Straszne.
Wszystkie przytoczone historie układają się w przerażający obraz i dobitnie uświadamiają, jak wyglądała cała procedura, począwszy od zabrania więźnia do ciężarówki, aż na zasypaniu dołów skończywszy. Jednocześnie takie ujęcie tematu powoduje uczucie chaosu, ale mam wrażenie, że taki był zamysł autora. Pokazać czytelnikowi tę niepewność, ułudę i poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wymowa książki dociera do nas po kilku dniach od zakończenia lektury. Krawędzie obrazów się wygładzają i zlewają w jedną przerażającą całość.
Nie można traktować "Palmir..." jako książki historycznej. Uważam, że autor wykonał świetna robotę, bo dzięki beletrystycznej formie przekaz dużo mocniej dociera do przeciętnego czytelnika. Książki historyczne są po prostu nudne. Kto kupiłby historyczne opracowanie na temat tej zbrodni? Niewielu. Ta książka mnie urzekła i przyznam się, że dowiedziałam się dużo więcej o wydarzeniach, które rozegrały się w Palmirach, niż na lekcjach historii.
Książka jest bardzo przejmująca właśnie dlatego że autor nie ogranicza się do suchych faktów. Tragediom nadaje twarze, budzi w czytelniku emocje, uświadamia, że z każdym nazwiskiem, widniejącym na długiej liście zamordowanych, wiąże się jakaś historia. Rodzina, dom, dzieci, płacząca matka, wyrwany ze snu syn. Kiedy na końcu książki czytelnik zapoznaje się z długą listą zamordowanych, dużo bardziej czuje tragedię, rozpacza wraz z innymi. Jeden z końcowych rozdziałów opowiada o ekshumacji zwłok. Wstrząsnęło mną, kiedy autor opisuje jak pieczołowicie pracownicy przeglądali odzież w poszukiwaniu osobistych rzeczy. Z jakim szacunkiem odnosili się do zwłok. Smutno było, kiedy nie udawało się zidentyfikować zwłok, radość ogarniała, kiedy mała karteczka pozwalała na ustalenie tożsamości.
"Palmiry. Zabić wszystkich Polaków" to książka, którą powinna czytać młodzież podczas lekcji historii. Polecam każdemu. Tylko przygotujcie pudełko chusteczek….

Turecka rozkosz

Bardzo, bardzo dużo przyjemności sprawiła mi ta książka. Równie wiele, co pytań i wątpliwości. Trochę bajkowa, ukazująca życie zupełnie nam nieznane, trochę straszna... z tego samego powodu. Turcja to kraj kulturowo zupełnie odmienny od naszego. Z jednej strony piękny, kolorowy i bogaty z drugiej poniżający kobiety i nieszanujący ich praw. Czytając tę powieść zastanawiałam się, ile w niej jest prawdy, a ile przekłamań. Nie wierzę w to, że cała żeńska Turcja ubiera się u Prady, a czytając „Turecką rozkosz” można odnieść takie wrażenie. Wszystko tu jest kolorowe bogate i wspaniałe. Jakby nie istniała ta biedna część Turcji, a przecież wszyscy wiemy, jak jest. Dlatego właśnie, oprócz przyjemności z poznania losów głównej bohaterki, pozostał w sercu spory niedosyt i rozczarowanie, że jednak większość tej powieści to bajka. A ja - czytając biogram autorki - liczyłam na prawdziwą historię i trochę faktów o tym pięknym kraju. Niestety nic z tego. Co więcej - miałam wrażenie, że to, co autorka próbowała przemycić w książce jako fakty i ciekawostki nierzadko wprowadzało czytelnika w błąd.
„Turecka rozkosz” tematyką nie odbiega od książek zaliczanych przeze mnie do powieści orientalnych. Ot polska kobietka, (w naszym przypadku Basia) traci wszystko. Najczęściej śliczna, o typowo słowiańskiej urodzie, biedna i rozżalona szuka odpoczynku od smutków dnia codziennego. I teraz różnie bywa. Zdarza się, że spotyka przystojnego mężczyznę w Polsce (potocznie zwanego Arabem), zdarza się, że na wakacjach, na wycieczce, w samolocie... do wyboru do koloru. Nasza bohaterka spotkała swą arabską miłość w samolocie, ale żeby nie było tak prosto, uczucie nie wybucha od razu. Lećmy dalej. Omotana obietnicami pięknego, bogatego życia, kolorowych tkanin i ślicznych domostw, postanawia zaryzykować. Wychodzi za mąż, jedzie do kraju męża, a tam czeka na nią zupełnie inne życie niż to, którego się spodziewała. Możemy spotkać złą teściową, zawistne siostry, okrutnych przyjaciół męża i jego samego, rozpustnego i brutalnego. To tak z grubsza losy większości dziewcząt, będących bohaterkami powieści orientalnych. Losy Basi są troszkę odmienne. Kiedy już wydaje nam się, że rzeczywiście głupia z niej gąska i wierzy w opowieści o pięknych krajach i wielkiej miłości, Basia nas zaskakuje. Niestety oświecenie nie trwa zbyt długo...
Dużym plusem jest pióro autorki. Piękne, plastyczne i urzekające czytelnika. Akcja płynie wartko, dzięki czemu powieść czyta się naprawdę wyjątkowo przyjemnie. Autorka tak pięknie opisuje tureckie miejscowości, że aż weszłam na Google popatrzeć, czy rzeczywiście uliczki Antalyi są takie urokliwe. Rzeczywiście są piękne. Kiedy czytałam o małych knajpkach, przestronnych plażach i słonecznych zieleńcach marzyłam, aby kiedyś było mi dane zobaczyć te miejsca na własne oczy.
Drugim plusem jest przyjaciółka Basi, Magda. Świetna dziewczyna, która wyszła za mąż za Turka po upewnieniu się, że rzeczywiście uczucia, które do niej żywi są prawdziwe i szczere. Mąż uwielbia ją ponad życie, a ona podchodzi do ojczyzny męża, jego rodziny i religii ze sporym dystansem, który bardzo mi się spodobał. Po przejściu na Islam stosuje się do zasad tej religii, ale tylko w takim stopniu, jaki jej odpowiada. Wprawdzie zakrywa włosy (głównie ze względu na rodzinę męża), ale już inne zasady często naciąga tak, aby nie były dla niej zbyt dokuczliwe. Madzia patrzy trzeźwo na świat i prostuje Basi fantazje i ułudy. A przynajmniej próbuje.
Podsumowując, „Turecka rozkosz” nie odbiega od powieści, które swojego czasu były bardzo modne. Poczynając od Betty Mahmoody i jej opowieści o ratowaniu siebie i swoich dzieci, a na książkach o arabskich modelkach, księżniczkach czy też córkach kończąc. Nie ulega jednak wątpliwości, że jej czytanie sprawia sporą przyjemność. Jeżeli potraktujecie ją jako bajkę dla dużych dziewczynek będziecie zachwyceni.
I ta okładka... Coś pięknego.

czwartek, 6 maja 2021

Zabawka

Zabawka” jest mroczna i posępna. Czytając, czułam mrowienie w kościach i niepokój w głowie. Jak przystało na bestseller uderza fabułą z całą siłą, niszcząc wspomnienia po niedawno przeczytanych książkach. Kończąc czytać „Zabawkę” w głowie miałam literacką pustkę. Długo musiałam zbierać szczękę z podłogi, a jeszcze dłużej odchorowywałam wydarzenia w niej opisane. To niesamowite ile człowiek może zrobić złego drugiemu człowiekowi, a potem tłumaczyć się że „…tak wyszło”.
Kiedy poznajemy Anię, wydaje się ona szczęśliwą, młodą kobietą stojącą na progu dorosłości i samodzielności. Ma wszystko - kochających rodziców, pieniądze i świadomość, że jeżeli nawet powinie jej się noga, to będzie mogła oprzeć się na bogatym ojcu. Zupełnym przeciwieństwem jest druga bohaterka - Kaja, która przyjechała do Warszawy z małej miejscowości i wie, że jeżeli chce osiągnąć sukces musi o niego walczyć rękoma i nogami, bo może liczyć tylko na siebie. Początkowo losy dziewczyn toczą się dwutorowo, ale - kiedy akcja nabiera tempa - zaczynają działać jak tandem połączone jednym celem – koniecznością wyjaśnienia tajemnicy, która zżera Anię i nie daje jej żyć. A wszystko zaczęło się od tajemniczego morderstwa popełnionego w wielkomiejskim parku, gdzie przypadkowa biegaczka odnalazła zwłoki kobiety. Były przywiązane do drzewa i przerażająco skatowane. Śledztwo prowadzi warszawska Policja (a wśród Policjantów właśnie Kaja) pod nadzorem trochę bufonowatego prokuratora. Szybko okazuje się, że zamordowana kobieta jest rodzinnie powiązana z ojcem Anny. Co takiego musiało się wydarzyć, że doszło do morderstwa?
Mamy też drugi wątek, który jest swoistego rodzaju pamiętnikiem. Z zapisków czternastoletniej Kasi dowiadujemy się o traumatycznych przeżyciach, które zafundował dziewczynce kochający wujek. Jak potoczą się losy dziewczyny? I co wspólnego ma ze sobą pamiętnik sporządzony przed wielu laty przez młodziutką dziewczynę z morderstwem w warszawskim parku?
Książka jest świetnie napisana. Prułam przez fabułę niczym motorówka przez fale jeziora. Wydarzenia goniły się nawzajem; jedna rzecz się wyjaśniała, za to dwie inne zagadki już kłębiły się gdzieś na najbliższych stronach. Autor trąca najczulsze struny umysłu czytelnika poruszając tematu trudne i kontrowersyjne. Gwałt, morderstwo i pedofilia to jedno, ale mamy też zjawiska bardziej powszechne a równie złe. Mobbing kobiet w pracy, bezdomność, obojętność ludzka na krzywdę drugiego człowieka - te i wiele innych tematów autor umiejętnie wplata w fabułę. Czytelnik dotyka tych problemów jedynie podświadomie, bo wydarzenia nie pozwalają na skupianiu się na nich. Zbyt wiele się dzieje, zbyt wiele złego...
Wsiąkłam w tę powieść od pierwszej strony. Nic mnie nie interesowało oprócz tego jak skończy się ta historia. Ciekawość zżerała mnie do tego stopnia, że na Legimi znalazłam audiobooka i dodatkowo słuchałam powieści jadąc z pracy i do pracy. Historia, którą przedstawił autor pochłania i budzi niepokój głównie dlatego, że jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Trudno sobie wyobrazić, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Rozumiem, że na pewno autor pozwolił sobie podkolorować wydarzenia, ale nawet gdyby historia przedstawiona została suchym, reporterskim językiem i tak budziłaby dreszcze na plecach.
Polecam wszystkim z całego serca. Warto zagłębić się w tę ciemną czeluść…