czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdawajka z Maksem i Wydawnictwem Skrzat

Maks jest przesympatycznym hipopotamkiem, który zdobył serca moich dzieci. Jego przygody opisałam kilka miesięcy temu, kiedy pierwsza część przygód Maksa była w naszym domu czytana ciągle i do bólu. Teraz dzięki przesympatycznej Pani Izie z Wydawnictwa Skrzat mogę chętnej osobie przesłać  książeczkę pt. "Maks poznaje świat". Nie ulega wątpliwości, że każdy Maluch pokocha Maksa i jego przygody. Świetne ilustracje, kolorowa czcionka, prosta fabuła powodują, że książeczka bardzo szybko zdobywa serca pociech.
Chętnych proszę o zgłaszanie się w komentarzach do 4 września 2012 r. Proszę o pozostawienie maila, abym mogła poinformować o wygranej. 

środa, 29 sierpnia 2012

Wspomnień czar i "Poczytaj mi mamo"


Najlepsze wspomnienie z dzieciństwa: Tato, pojedziemy do księgarni? I tata brał portfel (w pierwszej kolejności) córkę (w następnej kolejności) i jechaliśmy do księgarni na placu Lotników zrobić książkowe zakupy. Warunek był tylko jeden: zakupy nie mogły być warte więcej niż 100 złotych. Do dzisiaj pamiętam to wspaniałe uczucie, kiedy książki przyciągały mnie jak magnes, a ja miałam świadomość, że zaraz kilka z nich stanie się moją własnością. Do dzisiaj na moich półkach stoją zdobycze z tamtych wypraw: "Tajemnica zielonej pieczęci", "Dziewczyna i chłopak", "Głowa na tranzystorach" czy poszukiwana "Ania z Zielonego Wzgórza". Te książki to drugi etap wtajemniczenia. Przed nimi była wspaniała przecudowna seria książeczek "Poczytaj mi mamo". Książeczki te posiadałam w niezliczonej ilości, jednak kiedy dorosłam wywędrowały z mojej półeczki. Z półek księgarń również zniknęły na długi okres czasu poddając się  kolorowym lśniącym książeczkom skierowanym do  dzieci. Kiedy w mojej rodzinie pojawiły się pociechy zaczęłam tęsknić za małymi książeczkami z dzieciństwa. Nie macie pojęcia jaka radość mnie ogarnęła na wieść, że wydawnictwo Nasza księgarnia z okazji 90 - lecia Wydawnictwa wydała zbiór książeczek z mojego dzieciństwa. Moja dusza załkała ze wzruszenia!
Po pierwsze wspaniała twarda okładka. Nie potrafię powiedzieć jak to jest zrobione, ale jej struktura ciągle wzbudza chęć, aby ją głaskać. Do tego znaczek "Poczytaj mi mamo" - ten znaczek, który pamiętam i który towarzyszył mi całe dzieciństwo. Otwieramy okładkę i naszym oczom ukazuje się okładka pierwszej książeczki. Co bardzo ważne - w niezmienionej formie. Pomimo tego, że cała książka ma tradycyjny prostokątny format, to same książeczki zachowały swój charakterystyczny kwadratowy kształt. Każda z nich ujęta jest w całości - z okładką, strona tytułową, można nawet zachwycić się ilością nakładu. (Jedna z nich to 750.000 egzemplarzy!). Książka wydana jest na papierze wysokiej klasy dzięki czemu książeczki prezentują się wspaniale. No i treść... Nazwiska autorów takich jak Brzechwa, Wawiłow, Bechlerowa czy Chotomska mówią same za siebie. Te bajeczki mają swój niepowtarzalny klimat. Polecam.  
Pierwszy tom "Poczytaj mi mamo" zawiera dziesięć opowiadań. Dziewięć z nich pochłonęłam sama przypominając sobie obrazki i piejąc z zachwytu. Wszystkie oprócz jednej bajki o Kocie Filemonie znałam i pamiętałam z dzieciństwa. Jeż Kolczatek, Niebieska Dziewczynka, Daktyle, Zaczarowana Fontanna...  coś pięknego. W pierwszej kolejności przeczytałam sama - od deski do deski. Bardzo chciałam, żeby moje pociechy pokochały te bajeczki tak samo jak ja. Po kilku wieczorach czytelniczych stwierdzam, że plan się powiódł. Wieczorami zaczynamy od "Daktyli", następnie jest "Niebieska Dziewczynka"dla Starszej i "Jeż Kolczatek" dla Młodszego. Na zakończenie "Zaczarowana fontanna" - wybór wspólny, bo oboje tę bajkę uwielbiają. Ostatnio doszedł drugi tom i nie starcza nam wieczoru....

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

O jeżu kolczasty, jak mnie boli ...

Niedzielna wycieczka rodzinna. Niby nic, a jednak. Mieszkamy na dachu Szczecina; w dzielnicy z której zawsze, powtarzam: zawsze zjeżdża się z górki. Oznacza to, że powrót jest zawsze pod górę. Nie ma buntu kiedy podróż odbywa się pojazdem czterokołowym, kiedy jednak w grę wchodzi pojazd dwukołowy i to jeszcze z napędem nożnym...


Tak właśnie. W niedzielny poranek zjechaliśmy sobie z Osowa do Jeziora Głębokiego. Tam większa część rodziny wykąpała się, (pomijając Mamę która zapomniała stroju kąpielowego). Może to i dobrze, że nie przygotowałam się do moczenia ciała w wodzie bo jak powszechnie wiadomo taka kąpiel wyciąga siły, a do domu daleko (i oczywiście pod górę). Aby Starszej nie było zbyt łatwo wrócić Tato zafundował oprócz zwykłej kąpieli podrzucanki, łapanki i nurkowania. Starsza wyczołgała się z wody jak pies Pluto po czym ... wsiadła na rower. 

Dzielna była i dojechała. Najlepiej podróż zniósł Młody. Ciekawe dlaczego...


A dziś strasznie mnie boli pewna tylnia część ciała...

Wrota czasu

"Wrota czasu" to książka, która wprawiła mnie w podziw już na samym początku. Ujęła mnie piękną okładką, starannym wydaniem i ...tajemnicą. Już po przeczytaniu kilku zdań umieszczonych na obwolucie czytelnik ma chęć i potrzebę czytania tu i teraz. 
Do wielkiego, tajemniczego domu posadowionego na skraju urwiska wprowadza się dwójka dzieci - Julia i Jason. Dzieciaki są inteligentne i ciekawskie dzięki czemu bardzo szybko wpadają na trop tajemnicy i zagadki ukrytej w czeluściach domostwa. Dołącza do nich Rick - przyjaciel z sąsiedztwa. Wspólnie odkrywają tajemnice związane z poprzednim właścicielem domu. Krok po kroku rozwiązują kolejne zagadki. Każda rozwiązana tajemnica prowadzi do następnej. Mamy tu tajemnicze drzwi, listy pisane szyfrem, cztery klucze i Nestora, który na pierwszy rzut oka jest tylko ogrodnikiem, jednak po pewnym czasie czytelnik zaczyna mieć duże wątpliwości, czy tylko ogrodnikiem. 
Dzieci mają do przejścia trudny szlak najeżony niebezpieczeństwami i zagadkami. Tajemnica kryje się tuż za rogiem. Czy uda im się ją rozwikłać? Co dalej?

Jeżeli z czterech jedno otworzysz przypadkiem 
Z czterech trzecie wskażą motto
Z czterech dwoje zaprowadzi na śmierć
A jedne z czterech - poprowadzi na dół.

Książka skierowana jest do młodszego czytelnika. Wydawca stanowczo stanął na wysokości zadania i zrobił wszystko, aby ułatwić Mu sprawę. Stosunkowo duża czcionka, krótkie rozdziały i sporo ładnych rysunków powodują, że książkę czyta się jednym tchem. Każdy rozdział liczący 6-8 stron poprzedzony jest kartą tytułową. Kiedy mamy do czynienia z zagadką (listem, rebusem, szyfrem) pokazana jest ona na rysunku. Zachęca to do czytania a jednocześnie pozwala na mały oddech. Młody, początkujący czytelnik z wypiekami na twarzy będzie pochłaniał kolejne rozdziały, ja natomiast (też z wypiekami) pochłonęłam całe "Wrota czasu" w jeden dzień. Treść jest naprawdę porywająca. Przypomniały mi się czasy końca podstawówki, kiedy to "Tajemnica zielonej pieczęci" i "Przygody Tomka Sawyera" były na porządku dziennym. "Wrota czasu" działają na moją wyobraźnię tak, jak te książki z lat dziecinnych. Nic dookoła się nie liczy, tylko treść. 
Dodam jeszcze że książka zachwyciła mnie okładką. Śliczna obwoluta godna jest pochwały lecz ja sięgnęłam do tego co znajdowało się pod nią i ... oczom moim ukazał się stary podniszczony zeszyt. Wrażenie to robi niemałe. Zresztą cała książka jest świetnie stylizowana na kajet pełen tajemniczych zapisów  i wskazówek. 
Kiedy skończyłam lekturę byłam mocno rozczarowana. Okazało się, że to właściwie tylko przygrywka do dalszych przygód bohaterów. Autor rozpalił moją wyobraźnię, po czym kazał czekać do kolejnych części. Sięgnęłam więc do internetu i znalazłam informację że cała saga składa się z dwunastu tomów. Jestem zachwycona. Starsza ma dopiero osiem lat, ale myślę że niedługo przysiądzie do lektury. Dwanaście tomów... balsam na mą duszę.
Na zakończenie dodam, że jedna scena bardzo mnie rozbawiła. W pewnym momencie dzieciaki idą na pocztę odebrać przesyłkę, która adresowana jest do właściciela domu. Pani pracująca na poczcie jednocześnie jest bibliotekarką w miejscowej bibliotece. Zdaje sobie Ona sprawę, że nie powinna wydać paczki dzieciom, jednak czyni to pod pewnym warunkiem. Każde z nich ma przez dwa tygodnie przeczytać książkę, a następnie opowiedzieć jej treść. Książki wybrane dla poszczególnych bohaterów to oczywiście opasłe tomiszcza, ale czego się nie robi dla rozwikłania kolejnej zagadki... Reakcja dzieci na podstęne przymuszenie do lektury zdobyła moje serce :-) 
Podsumowując: "Wrota czasu" to pozycja, którą warto mieć na swojej półce w kilku egzemplarzach. Jeden dla siebie i kilka na prezenty dla zaprzyjaźnionej młodzieży. To książka, która rozpala wyobraźnie lepiej niż telewizor i konsola razem wzięte! A co najważniejsze - przyjemność czytania jest naprawdę ogromna. 

wtorek, 14 sierpnia 2012

Bibliotekarz

Rzadko tak się zdarza, ale tym razem zdarzyło się: nie wiem co mam napisać. Targają mną mieszane uczucia. "Bibliotekarz" to książka, która z jednej strony odrzuca, z drugiej przyciąga jak magnes. Ciężka sprawa. 
Daleko, daleko w głębi komunistycznego Związku Radzieckiego żyje i tworzy marny pisarz Gromow. Jego twórczość to socrealistyczne powieścidła, które na pierwszy rzut oka nic w sobie nie mają. Kiedy jednak czytelnik przeczyta książkę od deski do deski... okazuje się, że wpływ tych książek jest ogromny. Jest księga Gniewu, księga Pamięci, księga Cierpienia, księga Radości... każda z nich wpływa na czytelnika i jego postępowanie. Kiedy czytelnicy zdają sobie sprawę z magii ksiąg, większość twórczości Gromowa już nie istnieje. Pozostało niewiele egzemplarzy będących siłą i sensem życia wielu ludzi. Wkoło poszczególnych dzieł tworzą się kręgi fanatyków (zwane bibliotekami) skłonnych oddać życie za kolejne egzemplarze. Ludzie Ci rzucają pracę, domy i całe swoje życie podporządkowują bibliotece i poszczególnym księgom. Problem polega na tym, że każda z bibliotek chciałaby mieć jak najwięcej ksiąg dla siebie - najlepiej wszystkie. Poszczególne biblioteki zaczynają poszukiwania zapomnianych egzemplarzy. Stosują wszelkie możliwe metody, aby tylko dostać księgi w swoje ręce. 
W cały ten bałagan niespodziewanie wkracza Aleksiej - młody Ukrainiec nieświadomy roli, którą przyjdzie mu pełnić. Wpada jak śliwka w kompot w centrum wydarzeń, a właściwie w centrum wojny. Zostaje zmuszony do uczestnictwa w działaniach na śmierć i życie. Jego losy są tak zaskakujące, że czytelnik nie ma czasu zastanowić się nad absurdem całej tej historii. 
Książka "Bibliotekarz" jest zupełnie odmienna od większości powieści jakie znam. Panuje w niej specyficzny klimat upadającej potęgi Związku Radzieckiego. Zamknięte zakłady pracy, bieda, odrapane domy - wszystko to powoduje że książka jest mroczna i  tajemnicza. Trudno jednak spodziewać się różowych barw w powieści, w której ludzie mordują się jak w jakimś thillerze. Przyznam, że niektóre opisy trudno mi było przebrnąć. Kiedy dwie biblioteki spotykają się, aby stoczyć pojedynek, autor nie oszczędza wyobraźni czytelnika. Krew leje się strumieniami, a bohaterzy giną jak muchy. Chciałabym jednak podkreślić, że nie jest to wada książki. Jeżeli nie dacie się zwieść grzecznemu tytułowi i nastawicie się na dość mocną literaturę, książka na pewno nie rozczaruje. 
Wielkie brawa dla autora za giętkie i sprawne pióro. Autor opisuje poszczególne wydarzenia bardzo  obrazowo - w niektórych momentach aż za bardzo. Nie ulega jednak wątpliwości, że to własnie umiejętności pisarskie autora pozwoliły na stworzenie tak dopracowanego nastroju i klimatu książki.
Kiedy skończyłam czytac "Bibliotekarza" przez chwile siedziałam nie mogąc dojść do siebie. Książka zupełnie inna niż wszystkie. Oparta na tak absurdalnym pomyśle, że trudno w ogóle analizować zdarzenia. Niesamowicie klimatyczna. Mroczna tak, że ciarki idą po plecach. A na dodatek o książkach.   Czego więcej trzeba? 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

O czym szumią wierzby

Są książki ponadczasowe, których się nie zapomina. Wydawane dziesiątki razy, za każdym razem urzekają i znajdują coraz to nowe rzesze czytelników. Wydawnictwo "Skrzat" zdobyło moje serce "Serią z Feniksem". Książki wydawane w tej serii są właśnie ponadczasowe. A z szacunku dla ich wyjątkowości wydawane są po prostu przepięknie. 
Pierwsza książka na jaką trafiłam w tej serii to "Tajemniczy ogród". Urzekła mnie zarówno treścią jak i szatą graficzną. Zresztą zobaczcie sami. Zupełnie niedawno wpadła mi w ręce kolejna książka z tej serii pt. "O czym szumią wierzby". 

Myślę, że streszczenie nie ma większego sensu, gdyż każdy z nas zna przygody przesympatycznej czwórki przyjaciół: Kreta, Szczura, Borsuka i Ropucha. Kret jest osobnikiem bardzo dzielnym i wiernym swoim przyjaciołom. To on jest przyczynkiem wszystkiego, kiedy znużony sprzątaniem postanawia przeżyć coś ciekawego. Namówiony przez Szczura rozpoczyna wędrówkę po okolicach rzeki. Śledząc ich przygody odkrywamy, że każdy z bohaterów jest odzwierciedleniem cech i przywar tak charakterystycznych dla różnych osobowości ludzkich. Spokojny i zrównoważony Pan Kret, miły podróżnik Szczur, odważny Pan Borsuk i impulsywny i niezbyt mądry Pan Ropuch. Każdy z nich inny, a jednak razem są w stanie zdziałać bardzo wiele. Wspólnie przeżywają wiele ciekawych przygód, które warto poznać zaglądając do książki. 


Powieść ta od ponad stu lat bawi kolejne pokolenia młodych czytelników nie tracąc na wartości. Bohaterowie - tak jak ludzie - żyją w domach, posługują się przedmiotami codziennego użytku, korzystają z mebli. Jeden z bohaterów Pan Ropuch ma nawet samochód! To wszystko sprawia, że wyobraźnia młodego czytelnika aż furczy od przetwarzanych scen. 

Wydań tej książki widziałam naprawdę wiele. Jednak wydanie z "Serii z feniksem"  jest najczystszym przykładem tego jak należy wydawać klasykę dla dzieci. Książka jest prześliczna. Jak na klasykę przystało powieść snuta jest na twardych kredowych stronicach, elegancją czcionką z dbałością o graficzne szczegóły. Tu nie ma miejsca na niedoróbki. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Całość dopełniają przepiękne czarno-białe ilustracje. 
Książka urzekła zarówno mnie jak i moją córkę. Jest po prostu piękna i ponadczasowa - zarówno w formie jak i treści. Myślę, że z klasyką powieści dla dzieci tak właśnie powinno być. Powinna urzekać tak samo dzieci sprzed stu lat jak i dzieci za sto lat. 
Jeżeli chcecie w swoich dzieciach rozbudzić miłość do książki - to pozycja godna polecenia. 

czwartek, 9 sierpnia 2012

Wrześniowe dziewczynki

Uwielbiam takie książki! Prawdziwe powieści - długie, z kilkuwątkową akcją, nieśpiesznie odkrywające przez czytelnikiem fabułę. Takie, przy których śmieję się po to, by po kilkunastu stronach ronić łzy. "Wrześniowe dziewczynki" od pewnego czasu ciągnęły mnie jak magnes. Grubaśna księga z przepiękną okładką zapowiadała niezłą przygodę. Kiedy w końcu dzięki przemiłej Pani Bibliotekarce dostałam ją w swoje ręce... przepadłam. 
Eleanor i Brenna - dwie kobiety, które od siebie dzieli przepaść. Urodzenie, status majątkowy, wykształcenie - wszystko. Łączy natomiast jedno. W tym samym dniu, w tym samym domu urodziły śliczne córeczki. Na pierwszy rzut oka Sybil (córka Eleanor) ma wszystko, a Cara (córka Brenny) nic, jednak z biegiem wydarzeń okazuje się, że pozory mylą. Autorka pomału i klimatycznie przeprowadza nas przez dzieciństwo dziewczynek ukazując różnice w wychowaniu. Sybil jest rozpuszczonym dzieciakiem z niedoborami emocjonalnymi, natomiast Cara jest szczęśliwą choć biedną dziewczynką.  Kiedy wybucha wojna obie pannice zaciągają się do wojska. I ponownie autorka przesuwa przed oczami czytelnika zdarzenia i miejsca w taki sposób, że nie można się od książki oderwać. Były chwile kiedy czytając skakałam z radości, były też takie, kiedy gryzłam paznokcie. Zdarzenia następowały jedno po drugim jak w kalejdoskopie. Miłość, nienawiść, śmierć, narodziny; wszystko to wślizguje się w umysł czytelnika i pochłania jego uwagę. Kiedy kończy się wojna, obraz obu rodzin jest zupełnie inny niż na początku. Wszystko się poplątało, odplątało i znalazło na swoim miejscu. 
"Wrześniowe dziewczynki" to piękna saga; powieść jakich naprawdę niewiele. Ciepły język, proste dialogi, przepiękne opisy - wszystko to powoduje, że czytelnik czuje się jakby babcia przed kominkiem opowiadała mu bajkę. Losy głównych bohaterów opierają się o drugą wojnę światową. Autorka świetnie ukazała rys historyczny tamtych czasów - nie zanudzając, jednak mocno osadzając bohaterów w trudzie i problemach tych ciężkich dni. Dzięki temu czytelnik może przewidzieć niektóre zdarzenia co dodaje kolorytu postępowaniu głównych bohaterów. 
Książka ma jeden minus - tytuł, który powoduje że czytelnik przez całą powieść czeka. Przecież jeżeli Cara i Sybil są tak odmienne, a tytuł (i zdjęcie na okładce) sugerują wielką przyjaźń, to musi wydarzyć się coś, co spowoduje, że dziewczyny się odnajdą. Tymczasem.... no właśnie, tymczasem nic takiego się nie dzieje, a tytułowe wrześniowe dziewczynki są może ważne ale czy najważniejsze?
Niewiele jest powieści przy których zapominam o Bożym świecie. Pierwszą taką książką (kupili mi ją w dzieciństwie rodzice kiedy byłam chora) była powieść "Bez rodziny". Od tej lektury cenię umiejętność snucia historii bez pośpiechu, delektując się słowami i opisywanymi wydarzeniami. Do takich książek zaliczam również moje ukochane "Filary Ziemi", i od niedawna "Wrześniowe dziewczynki".  

piątek, 3 sierpnia 2012

Przedszkole żyrafki zastąpi zabawki :-)




A oto mój synek. Nie jest jeszcze przedszkolakiem, natomiast od września weźmie w łapkę "worek z muchomorkiem" i dzielnie pójdzie w przedszkolny świat. Ale zanim stanie się uczestnikiem życia rówieśników na razie potowarzyszy w przedszkolu małej żyrafce.
"Przedszkole żyrafki" jest świetną pozycją pokazującą (chyba głównie rodzicom) zakres wiadomości, które dziecko w danym wieku powinno mieć opanowane. Rodzice więc patrzą i oceniają, a maluch prześwietnie się bawi. Mój synek nie jest zwolennikiem prac grafomotorycznych natomiast żyrafka go urzekła. W ślicznej kolorowej teczuszce znajdują się trzy książeczki: zgadywanki 3-latka, zabawy językowe 3-latka oraz zabawy plastyczne 3-latka.  Każda z nich kładzie nacisk na inne umiejętności dziecka. Możemy sprawdzić jak maluch radzi sobie z orientacją przestrzenną, pobawić się z nim w opowiadanie o tym, co się dzieje na poszczególnych obrazkach, obserwację, co przybyło, a co ubyło z poszczególnych ilustracji. Książeczka zachęca nie tylko do zabaw umysłowych ale również manualnych. W części dotyczącej zabaw plastycznych znajdziemy mnóstwo prostych zadań, które pokażą nam, na jakim poziomie plasują się zdolności manualne naszego malucha. Mojego synka najbardziej urzekły naklejki. I co ciekawe - najlepiej radził sobie z zadaniami, przy rozwiązywaniu których wiedział, że z poprawną odpowiedzią wiąże się naklejka. Szedł jak burza, wręcz zaskakiwał mamę poprawnymi odpowiedziami. Natomiast z rysowaniem - oj cieniutko, cieniutko... :-)
Książeczka jest idealną pozycją dla fanów naklejek. Naklejka należy się nie tylko jako poprawna odpowiedź, ale również jako nagroda za dobrze wykonane zadanie. Te z poprawnymi odpowiedziami trafiały grzecznie do książeczki, natomiast te pochwalne... cóż, jedna znalazła się nawet na lodówce... Ja natomiast odkryłam inną zaletę zabawy naklejkami. Otóż okrągłe naklejki (a taki kształt mają właśnie w "Przedszkolu żyrafki") zmuszają malucha do myślenia gdzie jest góra, a gdzie dół. 
Staranne wydanie, żywe kolory i wzbudzający sympatie pysk żyrafy - jak tu nie pokochać takich książeczek :-) Dodam tylko, że nie tylko trzylatki mogą zaprzyjaźnić się z Żyrafką. Zaprasza Ona do swojego przedszkola również dwu i czterolatki. 



czwartek, 2 sierpnia 2012

Pamiętam cię

Jestem zwolenniczką poglądu, że książka zawsze jest lepsza niż jej filmowa adaptacja. Opinia ta nie dotyczy jedynie horrorów. W moim przekonaniu łatwiej jest oddać grozę sytuacji mając do dyspozycji obraz i dźwięk niż tylko za pomocą literek i wyobraźni czytelnika. Po lekturze "Pamiętam cię" musiałam zrewidować pogląd w tej materii. Okazało, się, że horror w książkowym wydaniu też może doprowadzić do strachu... i to bardzo... 
Ciemno. Zimno. Stary dom, trzeszczące ściany, ślady mokrych, dziecięcych stópek... niesamowita książka. Ale od początku. 
Rzecz dzieje się w mroźnej, zimnej Islandii, gdzie w opuszczonej osadzie trójka przyjaciół postanawia założyć schronisko dla turystów. Nie wiedzą, że dom, który wybrali, kryje w sobie mroczne tajemnice z przeszłości. Strach i samotność powodują, że w bohaterach odzywają się  bardzo pierwotne instynkty. Nie potrafią sobie poradzić ze strachem i własnymi uczuciami. Kiedy do samotności i potyczek z przeszłością dodamy dźwięki i zdarzenia budzące grozę i strach, nieznajdujące racjonalnego wytłumaczenia... mamy horror jakich mało. 
Drugi wątek, który snuje się na przemian z pierwszym jest czysto kryminalny - bynajmniej na początku. Młody psychiatra Freyr zostaje poproszony o konsultacje w sprawie włamania do przedszkola. Wszystko wskazuje na to, że zniszczeń dokonała osoba niezrównoważona psychicznie, jednak Freyr nie potrafi scharakteryzować wandala. Sprawa nie daje mu jednak spokoju. Wraz z zaprzyjaźnioną policjantką odnajduje akta z przeszłości z których wynika, że takie samo włamanie i bardzo podobne zniszczenia spotkały szkołę. Freyr jest samotnym i poranionym przez los człowiekiem, który próbuje uporać się z demonami przeszłości. Kilka lat wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął jego syn. Nikomu nie udało sie wyjaśnić co właściwie się z nim stało. Zaginięcie synka zniszczyło małżeństwo Freyra, które i tak nie było zbyt udane. Żona pogrążyła się w rozpaczy, co więcej - uparcie twierdzi, że synek odwiedza ją. Freyr jako psychiatra nie dopuszcza takiej możliwości ale czy słusznie... Co łączy psychiatrę, zniszczone przedszkole i nawiedzony dom? Zapraszam do lektury.   
W pierwszej części lektury miałam wrażenie, że czytam dwie książki na raz. Oba wątki łączą się ze sobą dopiero pod koniec książki, ale w taki sposób, że ciarki przechodziły mi po plecach. Pozornie obie historie są zupełnie rożne i długo nie mogłam znaleźć elementów wspólnych, kiedy jednak wątki zaczęły delikatnie sie przeplatać stwierdziłam, że autorka jest mistrzynią ... tylko nie wiem w jakiej materii przyznać Jej pierwsze miejsce. Bo zarówno kryminał jak i horror ma w małym paluszku. Takie dawkowanie emocji i tak misternie upleciona zagadka rzadko zdarzają się w jednej powieści. 
Książkę wchłonęłam, a raczej to ona wchłonęła mnie. Ciemna, mroczna, idealnie wyważona pod względem emocjonalnym, a do tego zawierająca takie opisy sytuacyjne, że co pewien czas odrywałam się od literek aby sprawdzić, czy aby na pewno nic złego się nie dzieje...  

środa, 1 sierpnia 2012

Pierwszych 200 pojazdów i szczęśliwe dziecko

Kiedy w domu jest dwójka dzieci, książki też dzielą się na pół. Zwłaszcza wtedy, gdy jedna z pociech już samodzielnie składa literki (w moim przypadku Starsza) natomiast druga... cóż, pozostaje jej tylko prosić "Poczytaj mi..." ewentualnie liczyć na książeczki bez literek za to z obrazkami!
Kiedy Młodszy dorwał w swoje łapki książkę "Pierwszych 200 pojazdów" zakochał się bez pamięci. Należy przy tym wspomnieć, że Młody należy do grupy chłopców zmotoryzowanych. Jako brzdąc siadał na chodniku i z piskiem witał każdy przejeżdżający pojazd. Obecnie żadna marka nie kryje przed nim tajemnic, a w czasie podróży bezbłędnie rozpoznaje poszczególne samochody. Nic więc dziwnego, że książka z taką mnogością pojazdów zdobyła jego serduszko.


Książeczka jest bardzo dobrze pomyślana. W większości zawiera kolorowanki, jednak są one tak różnorodne, że trudno się nimi znudzić. Są obrazki, które najzwyczajniej w świecie należy pokolorować, ale są też poszczególne pojazdy, są rysunki z plamkami (jak to określił Młodszy), które wskazują, jaką barwą należy wypełnić poszczególne pola. Młodszy najbardziej lubi strony tematyczne zawierające np. przedmioty i pojazdy charakterystyczne dla garażu, stacji paliw, budowy, czy też dworca kolejowego. Najważniejsza jednak jest REMIZA! Dla trzyletniego chłopaczka taka ilość przedmiotów związanych ze strażakami naprawdę robi wrażenie. Mój synek spędził upojny wieczór wodząc paluszkiem od strony do strony i uruchamiając coraz to nowe pokłady wyobraźni. 
A kiedy już poznał każdą kartkę znaleźliśmy jeszcze jedno urozmaicenie. Otóż na niektórych stronach ukryto maleńkiego niebieskiego kotka. Tak niewiele a daje tyle świetnej zabawy... Szukanie tego kociaka ponownie przykuło uwagę Młodego. 
Kto znajdzie kotka? 
Książeczka jest bardzo starannie wydana. Grube karty łatwo dają się przewracać niewprawnym łapkom i dobrze bronią się przed przypadkowym zgnieceniem. Barwne i żywe ilustracje przyciągają wzrok malucha, a grube kontury na poszczególnych rysunkach pozwalają na delikatne wychodzenie za linię, co nie prowadzi od razu do zniechęcenia niestarannym kolorowaniem. 
Mój synek spędził z książeczką kilka wspaniałych wieczorów, ja jako Mama zresztą też. Nawet jeden obrazek pokolorowałam razem z nim :-)


W internecie odnalazłam całą serię książeczek. Oprócz pojazdów można jeszcze pobawić się w towarzystwie zwierząt, albo po prostu "słów". Koniecznie muszę w nie zaopatrzyć Młodszego. 
Książeczka jest godna polecenia. Przyda się każdemu brzdącowi, który rozpoczyna przygodę z kredką i kolorowaniem. Każda Mama wie, jak ważne jest to, aby pierwsze kroki były przyjemne. Nasze pierwsze kroki razem z pojazdami z tej książeczki były bardzo miłe :-)  

Młodszy i jego ukochana książka