czwartek, 29 listopada 2012

Babskie gadanie

Ale się uśmiałam czytając tę książkę... :-))) Świetna, napisana z humorem i typowo babskim zacięciem. Książka o przyjaźni, miłości, odrzuceniu, rozterkach, a przede wszystkim kobiecym świecie, tak innym od typowo męskiego. 
Izabela Nowak jest samodzielną i wyemancypowaną kobietką, która postanawia wieść życie wolne od facetów. Mieszka w Szczecinie w mieszkanku położonym w samym centrum wraz z  ogromnym psem Sambą i córką Felą przygotowującą się do matury. Oprócz tego w jej życiu dominują koleżanki z czasów liceum. "Dziewczynki" są niesamowite. Całym sercem oddają się przyjaźni, są na każde zawołanie, a główne życie towarzyskie prowadzą na specjalnym forum funkcjonującym w necie. Życie Izabeli było poukładane  i toczyło się gładko dopóki na horyzoncie nie pojawił się facet. Przystojny, szarmancki, czuły, delikatny... i żonaty. Iza musi całkowicie zmienić swój system wartości. Bycie trzecią nie należy do szczytu marzeń kobiety. Życie Izabeli przewraca się do góry nogami, a każda sytuacja „sercowa” jest mocno komentowana przez dziewczynki. Są one dość okrutne w swoich komentarzach. Każdą romantyczną sytuację obdzierają z uroku ukazując jej tandetność i tchórzostwo mężczyzny, który nie potrafi podjąć decyzji i zmienić swojego życia. To okrucieństwo ma jednak niesamowity smaczek i powoduje salwy śmiechu u czytelnika. Obok wątku romansowego (szczerze mówiąc przewidywalnego i lekko tandetnego) wije się kilka innych historyjek dużo, dużo lepszych. Iza z wykształcenia jest rusycystką. Czytając powieść, z niecierpliwością czekałam na historyjki o uczelni, studentach i urokach języka rosyjskiego. Jedna z dziewczynek "Caryca" jest krawcową co daje pole do popisu w dyskusjach nad kieckami, stylem i modą. Te i wiele, wiele innych sytuacji to jest (jak dla mnie) kręgosłup tej powieści. A romansik? Cóż, być musi jak nitka splatająca wszystko w całość.  
Książka jest z gatunku tych, które się albo kocha, albo nienawidzi. Ciągłe "klekotanie" przyjaciółek może drażnić, jednak ja pokochałam te rozmowy. Lekki język książki i cięte pióro autorki spowodowały, że czytając często „kwiczałam” ze śmiechu. A już opowieści o całkowitym braku umiejętności bohaterki prowadzenia samochodu i sytuacjach z tym związanych... bajka! Wyobraźcie sobie, że stoicie na przystanku tramwajowym, a tu po torowisku podjeżdża "elka", kulturalnie staje na przystanku, a następnie odjeżdża przy rechotaniu instruktora. Myślałam, że się uduszę czytając te historyjki. 
Książka jest dość obszerna (prawie 600 stron) co na początku powieści przyjęłam z lekkim przerażeniem. Taka ilość ploteczek i babskiego gadania lekko mnie przerażała. Nic bardziej mylnego! Przemknęłam przez książkę jak wiatr. Niestety książka z racji objętości nie należy do tanich. Na szczęście znalazłam ofertę na CupoNation.pl, która pozwala kupić książkę sporo taniej np. w księgarni online Empik – u. Nawiasem mówiąc CupoNation jest moim odkryciem internetowym ostatnich dni – zerknijcie bo warto.
Dla mnie książka ma jeszcze jeden plus. Otóż akcja dzieje się w moim rodzinnym mieście Szczecinie. Park, do którego Izabela chodziła na spacery z psem, pomnik Mickiewicza, czy też kawiarnia na 22 piętrze biurowca, z której instruktor jazdy pokazywał Izabeli miasto - wszystko to jest mi znane i bliskie memu sercu. To powodowało, że oprócz śmiechu, książka budziła we mnie ciepłe odruchy serca. 
Bardzo dziękuję autorce za tę książkę. Uśmiałam się serdecznie, a chwile spędzone nad powieścią podarowały mi niesamowity oddech od codziennego życia.  
Polecam każdemu, kto ma ochotę na typowe babskie czytadło. Nie oczekujcie szybkiej akcji i kryminalnej zagadki. Otrzymacie za to, świetne dialogi, przezabawne sytuacje i chwile prawdziwego relaksu.
Na zakończenie dodam, że książka ma swoja kontynuację pt. „Wieczór Panieński”. Już nie mogę się doczekać, kiedy dorwę ją w swoje łapki. A nastąpi to dość szybko bo również jest dostępna w Empiku, a z racji różnorakich promocji i mojego ostatniego internetowego odkrycia mam nadzieję nabyć ją taniej niż po cenie „okładkowej”…

Słowotwórstwo Młodszego...

Młodszy od pewnego czasu stanowczo domaga się nowej szczoteczki do zębów oznajmiając wszem i wobec, że obecnie posiadana kłuje, gryzie i szczypie posiadane przez niego mleczaki. Dobra - pomyślałam - niech będzie. Pojechaliśmy do sklepu i nabyliśmy drogą kupna nową szczoteczkę. Piękną, z wieszaczkiem przyczepianym do ściany i klepsydrą odmierzającą przepisowe trzy minuty.
Młody szczęśliwy włożył nowiuśką szczoteczkę do ust... i zamarł. następnie z oczami pełnymi łez wykrzyczał: "Mama! czemu kupiłaś szczoteczkę zwykłą, a nie taką puszystą!!!"
Pozostawiłam bez komentarza...

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wiersze na wagarach

Moje spojrzenie na poezję uległo ostatnio diametralnej metamorfozie. Jak łatwo można zauważyć poezji nie lubię, a raczej nie lubiłam. Sztywne to to i wzniosłe, często niezrozumiałe. Jeśli już, to sięgałam po wiersze raczej kolorowe, skierowane do najmłodszych czytelników.  Brzechwa, Tuwim, Kownacka... Właśnie... Tuwim...
Czytając "Słonia Trąbalskiego" czy też "Murzynka Bambo" nigdy nie zastanawiałam się nad twórczością Tuwima skierowaną do innej grupy wiekowej niż maluchy w krótkich spodenkach i różowych spódniczkach. A przecież jako członek grupy poetyckiej "Skamander" na pewno nie poprzestał na "Lokomotywie" czy "Rzepce". Okazuje się, że Tuwim pomyślał nie tylko o brzdącach ale i o tej grupie, której przedstawiciele oburzają się gdy nazwać ich dziećmi, a jednocześnie do dorosłości im baaardzo daleko...
"Wiersze na Wagarach" należy polecić właśnie młodzieży. Uważam, że powinna być to lektura obowiązkowa w gimnazjach. Tak lekkiej, zwinnej i wesołej poezji nie oprze się nawet największy buntownik. :-) Kiedy wgłębiłam się w życiorys Tuwima uznałam za cud to, że człowiek cierpiący na depresję mógł stworzyć takie lekkie wierszyki.
A oto próbka:
Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony
Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,
Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łakocie
I podwójnym niekotem ściga cień zielony
Cudne prawda?
Są oczywiście też wiersze bardziej wzniosłe, ale nawet te są pisane raczej prostym językiem i nie budzą trudności interpretacyjnych.
Tomik jest ciekawy i różnorodny. Na pierwszy rzut oka panuje tu uporządkowany rozgardiasz. Utwory zostały pogrupowane w pięć działów - każdy o innym nastroju i innej tematyce. Jest więc  śmiesznie, jest wzniośle, jest też modlitewnie. Należy jednak z całą mocą podkreślić - na pewno nie jest monotonnie! Każde przewrócenie strony to niespodzianka - albo czytelnik napotyka na wiersz który go pochłania, albo na grafikę, dzięki której można się pośmiać. Albo na promocję - jedno i drugie w jednym utworze. Popatrzcie zresztą sami:
Książeczka zawiera też wiersze, które zostały wykorzystane w późniejszym okresie jako słowa piosenek. "Wspomnienie" - przepięknie wykonane przez Czesława Niemena i mniej znane "Dwa wiatry", które poznałam harcerką będąc. Jest też przepiękny wiersz "Prośba o piosenkę" - coś niesamowitego! Perełką jest też wierszyk o Andzi i różne na jego temat wariacje. Powiem Wam, że te utwory to idealny przykład na to jak świetnie można bawić się poezją.
Polecam wszystkim tym, którzy mają niechętny stosunek do poezji. Myślę, że to podejście szybko ulegnie zmianie :-)

niedziela, 25 listopada 2012

Jestem blisko...

Są takie miejsca na świecie, które budzą natychmiastową chęć pakowania walizek. Są też książki na świecie, które tę chęć potęgują. Nawet jeżeli nigdy nie byłam w opisywanym kraju, to dobre pióro i magiczna historia powodują, że wiem dokąd pojadę, co zwiedzę i dlaczego właśnie tą drogą, a nie inną. "Jestem blisko" mami i zachęca ... Irlandią. 
Dwójka starszych, zakochanych w sobie ludzi postanawia zwiedzić Irlandię. Głównym celem Lucyny są odwiedziny przyjaciółki Marty, Tadeusz natomiast uwielbia Jamesa Joyce'a i marzy o tym, aby wziąć udział w obchodach Jego święta. (W tym miejscu książka zdobyła moje serce, gdyż Ulisses jest moim idolem) Zatrzymują się u Marty i jej córki Małgosi, które mieszkają w wynajętym domostwie na bezbrzeżnych terenach Irlandii. W okolicy są pola, często można spotkać konie, nieznane budowle, zapomniane cmentarze i tajemnicze napisy i rysunki. Zupełnie przypadkowo trafiają na ciekawą opowieść sprzed stu lat o zaginionej dziewczynie i chłopcu, który na podstawie poszlak został powieszony jako sprawca tej śmierci. Tropiąc zagadkę z dawnych czasów nie mają pojęcia, że za chwilę zaginie inna dziewczyna bliska ich sercom, a mianowicie Małgosia. Co łączy te dwie tragedie? 
Książka jest pełna znaków, podań i niedomówień - aż dreszczyk idzie po plecach. Legendy, celtyckie krzyże z charakterystycznym kołem, duchy, zjawy, wróżby, księga która przynosi nieszczęście każdemu kto ją dotknie, cmentarze i banshee wyjące nocami w pobliżu domostw.... brrr. Wszystkie te elementy hipnotyzują czytelnika i przyciągają jak magnes. 
Sama historia jest raczej banalna. Autorka ma dar przekazywania swoich emocji i myśli, dlatego czytanie "Jestem blisko" przypomina jazdę na rowerze. Łatwo szybko i przyjemnie... o ile będziecie trzymać wyobraźnię na wodzy. Napis na okładce sugeruje, że mamy do czynienia z kryminałem... Moim zdaniem raczej nie. To ciekawa powieść obyczajowa, w której wątek kryminalny ma na celu jedynie trzymać akcję w jako takim napięciu. Najważniejszy jednak jest klimat książki. To jest to co "tygrysy lubią najbardziej".
Jest jeden minus. Wśród bohaterów znajduje się polska para, Michalina i Władysław. Ona - polska baba, ciągle niezadowolona, utyskująca na życie i gadająca ponad miarę. On - nieudacznik i pantoflarz, któremu wydaje się, że ma nadprzyrodzone zdolności. Jak oni mnie podczas lektury drażnili! Zamysłem autorki było pewnie wprowadzenie humorystycznych wstawek z ich udziałem. Dla mnie był to zabieg zupełnie chybiony. 
Na zakończenie dodam, że uwielbiam czytać książki wydane przez "Prószyńskiego". Ich czytanie to nie tylko pochłanianie treści. Wiem, że większość wydawnictw dba nie tylko o treść, ale i o formę, jednak są dwa wydawnictwa, które co do formy nigdy mnie nie zawiodły. To jest dziecięcy "Skrzat" i dorosły "Prószyński". Każda książka jest porządnie wydana. Nie rozlatuje się w rękach, a po przeczytaniu nadal ładnie wygląda na półce. Do tego zachwycają okładki. Sama przyjemność!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Tajemnica namokniętej gąbki

Dawno, dawno temu, kiedy miałam ...naście lat, uwielbiałam książki zaliczane do tzw. literatury młodzieżowej. Twórczość Ożogowskiej czy też Bahdaja była przeze mnie hołubiona i wynoszona na piedestały, a już "Tajemnicę zielonej pieczęci" pochłonęłam dziesiątki razy. Smutno mi więc jest, kiedy patrzę na półki w księgarniach pełne wampirów, "monster high", i okładek z anorektycznie chudymi nastolatkami. Co moja pociecha będzie czytać za kilka lat? Czy będę zmuszona walczyć  o gust literacki mojej córki starociami z własnej półki? Czy  znajdę Wydawnictwo, które przyjdzie mi z pomocą? 
Okazało się że panikuję. Jest kilka świetnych wznowień literatury młodzieżowej,(chociaż "Tajemnicy zielonej pieczęci" nie znalazłam) ale są też świetne nowości. Taką właśnie perełką jest "Tajemnica namokniętej gąbki", która zdobyła moje serce i przeniosła mnie w dawny świat nastoletnich czasów. 
Pewnego dnia w szkole Bratka i Ziutka zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Kreda jest ciągle wilgotna i śmierdzi glonami, gąbka prawie tonie w śmierdzącej wodzie, a w toalecie dziewcząt ciągle stoi kałuża. Rezolutni chłopcy postanawiają przeprowadzić własne śledztwo. Nie trwa ono długo, a wyniki są zdumiewające. Szkoda, że nie mogę napisać więcej, żeby nie popsuć lektury. Dodam tylko, że chłopcy wskutek swoich poszukiwań zdobędą niesamowitą przyjaciółkę i przekonają się, że ich siostry zasługują na szacunek.
Książka jest świetna; po prostu "czadowa" jak mówi moja córka. Autorka Pani Zofia Stanecka zaimponowała mi umiejętnością dotarcia do młodych serduszek. Tu nie ma zbędnych i przydługich opisów. Akcja rozwija się od samego początku. Jeszcze dobrze nie zapamiętałam imion bohaterów, a już wpadłam po uszy w śledztwo Bratka i Ziutka.  Na kolejnych kartkach powieści nie ma chwili na odpoczynek. Akcja toczy się wartko i ciekawie; właściwie cały czas coś się dzieje. A zakończenie? Oczywiście z mocnym przytupem. Kiedy odwracałam ostatnią kartkę zdziwiona zerknęłam na spis treści. To już? Koniec? Szkoda... Tempo i lekkość czytania potęgują krótkie rozdziały i świetne ilustracje p. Anny Sędziwy. Obrazki są czarno - białe; właściwie to są lekkie grafiki, które wspaniale pomagają odpocząć od literek. (W serwisie Qlturka  znalazłam te same ilustracje w wersji kolorowej, jednak przyznam, że te książkowe bardziej przypadły mi do gustu)
Pomimo lekkiego pióra, ciętego języka i dużego poczucia humoru, młody czytelnik otrzymuje też wartościową książkę ukazującą wiele cennych prawd. Bratek przekonuje się, że jego młodsza siostra Klara wcale nie jest taka głupia za jaką ja do tej pory miał. Kiedy mała rozchorowała się i nie przyszła na mecz, chłopakowi brakowało małej istotki na poboczu machającej pomponami odciętymi z czapki taty. Ziutek natomiast zaczyna szanować swoja starszą siostrę Gosię. Może ona jest przemądrzała i lubi się stroić, ale w chwilach potrzeby naprawdę można na nią liczyć. Jednak najważniejsze przesłanie książki dotyczy odmienności. Jeżeli potowarzyszymy  naszym dzieciom  w  podróży przez tę powieść możemy  zyskać naprawdę wiele. Książka ukazuje wiele sytuacji, które pozwalają na uzmysłowienie młodym główkom, że odmienność jest czymś zwyczajnym i nie należy się jej bać. Co więcej - ludzie różniący się od nas często potrzebują pomocnej dłoni i naprawdę niewiele trzeba, aby tę pomoc ofiarować. 
Wielkim plusem jest to, że te "nudne" prawdy są w powieści świetnie przemycone. Młody czytelnik czytając ją i śledząc z wypiekami przygody bohaterów nie będzie zastanawiał się nad odmiennością i szacunkiem. Gdybym nie czytała książki z Baśką, przemknęłaby przez powieść jak burza. A ponieważ czytałyśmy razem można było się zatrzymać. Bardzo pomocne w tym są krótkie rozdziały pomiędzy które można to i owo wpleść i co nieco skomentować.    

"Tajemnica namokniętej gąbki" jest naprawdę godna polecenia. Wszystkim. 

sobota, 17 listopada 2012

Saga o Rubieżach

Literatura fantastyczna zajmuje na moich półkach sporo miejsca. Kilkanaście lat temu z namiętnością zbierałam książki wydawane przez Prószyńskiego z serii "Fantastyka". "Gra Endera", "Alvin Stwórca"... ehh, jest co wspominać. Dlatego też kiedy wpada w moje ręce książka z tego gatunku sygnowana przez Prószyńskiego nie waham się. Wiadomo - książka jest raz lepsza raz gorsza, ale generalnie trzymają poziom. 
Saga o Rubieżach to opasła cegiełka mieszcząca w sobie "najlepsze fantasy napisane w języku hiszpańskim". Okazało się, że to tomiszcze zawiera dwa pierwsze tomy trylogii. Połączenie ich w jeden opasły tom jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Nie dość, że niewygodnie, to jeszcze słowo trylogia właściwie traci sens. I oczekiwania na kolejne tomy jakby mniej...
Przedstawiona historia jest ciekawa, jednak nie porywa. Kraina Żyznych Ziem zamieszkiwana jest przez wiele ras, które starają się żyć zgodnie i godnie. Wszystkich ich łączy jedno: przepowiednia, zgodnie z którą od strony morza przybędą statki. Nie wiadomo, czy wrogie, czy przyjazne, wiadomo jedynie, że od tego momentu wszystko diametralnie się zmieni.  Dlatego wszystkie stworzenia postanawiają zjednoczyć się w walce ze złem. Tworzą Bractwo Jelenia, którego jedynym zadaniem jest walka z najeźdźcą. Obok szerokiego wątku ukazującego globalną walkę ze złem mamy wiele pomniejszych historii. Jest więc historia chłopca zaklętego w ptaka, mamy też piękną kobietę poszukującą ukochanego, chorą dziewczynkę rozmawiającą ze śmiercią, maga uwięzionego i szukającego pomocy u gołębia... ta ostatnia historia urzekła mnie i oczarowała. Szczerze mówiąc to właśnie te pomniejsze opowieści zdobyły moje serce. Cała saga jest długa i toporna. Wdzięku dodają jej właśnie te krótkie scenki ukazujące magię i cud Żyznych Ziem. 
Mam wrażenie, że powieść przerosła autorkę. Widać wyraźnie, że pomysł miała świetny, wymyślony świat został dopracowany w najmniejszych szczegółach, jedynie polotu zabrakło. Może gdyby sagę dawkować, rozdzielić dwa tomy, byłoby inaczej. A tak po pierwszym tomie miałam przesyt, a już po drugim serdecznie dość. Nie wiem dlaczego. Historia jest dobra, (miejscami przypomina Władcę Pierścieni) a jednak czegoś mi w niej zabrakło. Szczerze mówiąc nawet recenzja tej książki idzie mi topornie, więc nie brnę dalej. 

czwartek, 15 listopada 2012

Tajemnica Abigel, audiobooki i spacery z psem

Książki - te papierowe - zalegają w moim domu i mnożą się w cudowny, niezrozumiały dla mnie sposób. Wydaje mi się, że własnie wygospodarowałam dla nich trochę przestrzeni, a już tam są i śmieją się bezczelnie z mojej bezradności. Czytnik e-booków jakoś nie pomógł, bo nijak nie mogę się do niego przekonać (w nieprzekonaniu pomógł mi mój mąż anektując czytnik na czas bliżej nieokreślony).  Cóż - trudno. Mam książek mnóstwo i nie zamierzam rezygnować z przyjemności ich gromadzenia. (Rodzino - wybacz) Niemniej jednak radosną wieść niosę - do gustu przypadło mi słuchanie audiobooków. 
Wieczorny spacer z psem do niedawna był czynnością, której - delikatnie rzecz biorąc - nie lubiłam. Teraz - smycz w rękę, telefon w kieszeń, słuchawki na uszy i ... sama przyjemność. 
Do audiobooków przekonała mnie niedostępność książki tradycyjnej pt. "Tajemnica Abigel". Sentyment do niej mam wielki z racji serialu, który z wypiekami na policzkach oglądałam brzdącem jeszcze będąc. W okresie późniejszym z zacięciem książki szukałam, jedna w żaden sposób znaleźć jej nie mogłam. Moja radość była więc przeogromna kiedy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Bona  wznowiło tę książkę. Szaleńcza radość natomiast nastąpiła wówczas, gdy w moje ręce dostał się audiobook z "Tajemnicą..." czytaną przez Annę Nehrebecką. Z lekką taką nieśmiałością  zaczęłam słuchać. Na początku zachwytu nie było. Literek nie ma, odbiór zupełnie inny, myśli gdzieś uciekają, rąk nie ma czym zająć... jednak kiedy akcja poszła do przodu - zachwyt fanów audiobooków zrozumiałam. 
Fabułę pewno każdy zna, jako że w latach osiemdziesiątych furorę robił węgierski serial pod tym samym tytułem. W skrócie rzecz biorąc nastolatka Gina zostaje umieszczona przez ojca na pensji im. biskupa Matuli w Arkodzie. Dziewczyna nie może zrozumieć postępowania swojego ojca, jest zła i nieszczęśliwa, nie potrafi zaprzyjaźnić się z przebywającymi tam dziewczętami, próbuje nawet ucieczki. Z czasem dowiaduje się , że ojciec miał powody aby umieścić ją na tejże właśnie pensji o tak ostrym rygorze i wielu procedurach utrudniający kontakt ze światem zewnętrznym. Urzekły mnie opisy dnia codziennego,  lekcje, wspólne czytanie, problemy nastolatek i wszechmocna Abigel, (pomnik dziewczyny z dzbanem w ręku) do której dziewczęta zwracały się ze swoimi problemami. 
Historia piękna, a zakończenie zaskakujące. 
Urzekł mnie język, jakim napisana jest ta książka. Słowa płyną same, czarują i otaczają niezwykłą magią języka. Może to kwestia interpretacji p. Anny Nehrebeckiej... 
Piękna książka, pięknie przeczytana... 
Spacery z psem kontynuuję, tym razem w towarzystwie p. Magdaleny Zawadzkiej i "Wyznań chińskiej kurtyzany". 
Dodam, że przy dodawaniu okładki w tym poście naszła mnie jeszcze jedna myśl. Cudownie jest wybierać, którą okładkę książki zamieszczę na blogu :-)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Jej portret...

Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt....
Każdy chyba zna te słowa i tę piosenkę. Co więcej - myślę, że większość z nas kojarzy je właśnie z piosenką w wykonaniu Bogusława Meca. Piosenka znana, ponadpokoleniowa, piękna,  wzruszająca.... wiele można o niej jeszcze napisać. Trzeba jednak pamiętać, że "Jej portret" to przede wszystkim wiersz. Cudowny  wiersz Jonasza Kofty. 
Jonasz Kofta napisał wiele przepięknych wierszy, które zupełnie niedawno wpadły w moje ręce w formie tomiku poezji pt. "Jej portret. Najpiękniejsze wiersze i piosenki". 
Uwielbiam książki,  z którymi obcowanie jest przyjemnością zarówno dla ciała jak i ducha. W tym przypadku ciało to przede wszystkim oczy i dłonie, które delektują się pięknie oprawionym w zielone płótno tomikiem ze starannie wytłoczonymi literami. Do tego dochodzą sztywne kartki w kolorze jasno kremowym, tytuły  poszczególnych wierszy zaprezentowane bardzo delikatną czcionką... uczta zmysłów. 
Tyle na temat wyglądu; co do zawartości nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Piękne wiersze Kofty - zarówno te znane prawie wszystkim, jak i te nieznane, wręcz zapomniane. Ciekawe jest to, że pierwsze przewertowanie tomiku w moim wykonaniu odbyło się w poszukiwaniu... piosenek. I tu spotkało mnie ogromne zaskoczenie. Wiele piosenek (znanych mi i bardzo przeze mnie lubianych) jest właśnie autorstwa Pana Kofty. "Z Tobą chcę oglądać świat" zaskoczyło mnie zupełnie co więcej - znalazłam kilka wierszy, które śpiewane są na harcerskich imprezach. W życiu nie pomyślałabym, że słowa są tak szanownego autorstwa...
Polecam. Każdemu.


sobota, 3 listopada 2012

Kamienica przy Kruczej

 Mam ostatnio czas polskiej literatury. Kilka dni temu skończyłam "Tam, gdzie spadają Anioły" Doroty Terakowskiej. Nie była to literatura lekka i łatwa (chociaż przyjemna), postanowiłam więc literacko odpocząć. Sięgnęłam po "Kamienicę przy Kruczej i ... pokochałam ją. 
Antosia jest dziesięcioletnim, mądrym dzieckiem. Jej rodzice postanawiają odkryć przed dziewczynką ich rodzinną tajemnicę o tym, że nie są jej biologicznymi rodzicami... 
Kamienica przy Kruczej w przedwojennej Warszawie jest domem z duszą. Wszyscy mieszkańcy znają się i darzą sympatią, pomagają też sobie wzajemnie w miarę możliwości. Losy mieszkańców kamienicy przeplatają się niczym gałęzie winorośli. Kiedy nadchodzi wojna lokatorzy próbują znaleźć się w nowej rzeczywistości. Niestety nie jest łatwo. Pomału wszystkie sklepy na parterze kamienicy przestają funkcjonować (choć długo po zamknięciu działają jeszcze "od tyłu" zaopatrując tylko mieszkańców kamienicy). Mieszkańcy boją się o przyszłość swoją i swoich bliskich. Główny bohater Szymon Korblum jest Żydem, co w tamtych czasach oznaczało śmierć. Jego żona Magda wprawdzie nie jest Żydówką, ale kocha swojego męża do szaleństwa i postanawia postępować zgodnie z maksymą: "Ubi tu Caius ibi ego Caia". Wiadomo jednak, że wojennej poniewierki na pewno nie przeżyje ich maleńka córeczka...
Losy bohaterów uroczo snują się przez kartki książki. Jedni się pojawiają, inni odchodzą, giną lub po prostu  wyprowadzają się; wszystkich łączy jeden adres - Krucza 46. Określenie uroczo nie oznacza, że książka jest cukierkowa, o nie... losy wielu osób są tragiczne. Giną dzieci, zapada się schron grzebiąc ukrytych tam ludzi, przeprowadzane są łapanki i egzekucje. Poznajemy obozowe losy (nie powiem kogo), rozpacz po utracie bliskich i radość z przypadkowych, a jakże ważnych spotkań. Określenie uroczo odnosi się raczej do sposobu napisania książki. Autorka Pani Ulatowska musi być bardzo ciepłą osobą, ponieważ jej powieść jest jak piecyk. Grzeje serce czytelnika i napełnia je dobrą energią. 
Współczesna Krucza 46
Losy bohaterów (raz jednych raz drugich) czytelnik może śledzić nawet w czasach, kiedy kamienica przy Kruczej 46 przestaje istnieć. Jej lokatorzy zostają rozsypani po warszawskich betonowych osiedlach jednak nadal wspierają się i pomagają sobie wzajemnie. Oczywiście tajemnica pochodzenia Tosi szybko się wyjaśnia, pozostają jednak niewiadome losy jej rodziców. Rozwiązanie tej zagadki poznajemy na końcu książki i jest ono dość zaskakujące. 
Autorka zastosowała ciekawy zabieg literacki, dość często spotykany i bardzo przeze mnie lubiany. Zabiera nas bowiem w podróż od lat przedwojennych aż po rok 2000, jednak nie chronologicznie, a skacząc pomiędzy datami niczym w machinie czasu. Dzięki temu wiele tajemnic jest bardziej tajemniczych a inne aspekty życia bohaterów znamy jeszcze zanim się w ich życiu wydarzyły. 
Kiedy zobaczyłam okładkę książki byłam ciekawa jak naprawdę wygląda kamienica przy Kruczej 46. Niestety jest to obecnie nieciekawy budynek. Pozostaje nam wyobraźnia... 
Polecam wszystkim molom książkowym lubiącym długie jesienne wieczory z kocykiem, herbatką i dobrym - naprawdę dobrym - czytadłem. Nawiasem mówiąc nie lubię słowa "czytadło". Ma ono wydźwięk pejoratywny, a przecież nie każde czytadło to marna literatura. "Kamienica przy Kruczej" jest właśnie książką, na którą należałoby wymyślić nowe określenie znaczące tyle co "bardzo dobre czytadło".