czwartek, 28 lutego 2019

Hanka Ordonówna. Miłość jej wszystko wybaczy

Któż nie zna ponadczasowego utworu "Miłość Ci wszystko wybaczy"? Zwiewna, przepiękna Hanka Ordonówna przechadza się pomiędzy stolikami, przy których siedzą oszołomieni Jej urodą mężczyźni. Elegancka w każdym calu, przepięknie śpiewająca, była w tamtych czasach niewątpliwą gwiazdą estrady. Każdy, kto miał przyjemność posłuchać jej wysokiego głosu o przepięknej barwie przyzna, że w okresie międzywojennym nie miała sobie równych. 
Zawsze mnie fascynowała. Tak naprawdę Jej pochodzenie, warszawskie i estradowe życie, oraz losy wojenne stanowiły dla mnie temat, który ledwo co dotknęłam. Jakoś tak niewiele się o niej mówi, a jeszcze mniej pisze. Do czasu. Niedawno Pani Anna Mieszkowska postanowiła pochylić się nad tą postacią, a Wydawnictwo Prószyński i s-ka podjęło się wydania książki. Z tej współpracy wyszło przepiękne cudeńko pt. "Hanka Ordonówna. Miłość jej wszystko wybaczy".
Łatwo domyślić się, o czym jest książka. Oczywiście o Hance, ale nie to stanowi główny walor tej pozycji. Książka zachwyca bowiem starannością wydania. W książce znajdziemy plakaty promujące trasy Hanki, bardzo dużo fotografii, notatek, odręcznych zapisków i rysunków. Zachwyca redakcja i układ zdjęć, zachwyca też ich scalenie z tekstem, z który tworzą bardzo miłą dla oka jedność. To naprawdę wielka przygoda dostać tę książkę do ręki. 
A treść? Cóż - dziecięce lata Hanki są właściwie niewiadomą. Trochę domysłów, jakiś dokument, z którego można coś wywnioskować... Dopiero czas, w którym rozpoczęła starania o pracę na deskach warszawskich scen, uchyla nam rąbka tajemnicy. Hanka z wielką zaciętością walczyła o swoje miejsce na scenie. Nie miała artystycznego wykształcenia, ale miała to "coś", co wszystkim kazało Ją podziwiać. Kiedy już przebiła się - oczarowała wszystkich. Z tego okresu zachowała się bogata dokumentacja, pozwalająca wczuć nam się w atmosferę artystycznego światka. Nie miała łatwo, ale też nie poddawała się. Jej karierę przerwała wojna i wówczas Hanka pokazała swoje drugie oblicze. Zrobiła wszystko aby uratować grupę polskich dzieci z wojennej tułaczki. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że poświęciła dla tych dzieci własne życie. Rozwijająca się gruźlica nie zatrzymała artystki w walce o los małych rodaków, a kiedy wojna się skończyła było już za późno. 
Bardzo dużo klimatu książce nadają wspomnienia osób, które znały Hankę. Z ich opowieści wyłania się obraz przemiłej kobiety, która wie czego chce i uparcie dąży do wyznaczonego celu. Ciepła i wrażliwa, nie bez powodu została uznana za "czarodziejkę sceny". To, co Jej głos czynił z duszą słuchaczy, trudno opisać. 
Ja na zakończenie dodam, że Pani Anna Mieszkowska jest "czarodziejką Hanki". Pięknie przybliżyła czytelnikom Jej postać, pokazując zapiski i prowadzoną korespondencję. Dzięki temu życie Hanki  nie jest przedstawione sucho i beznamiętnie. Jest pokazane w sposób ciepły i przyjazny. Czytelnik wręcz zaprzyjaźnia się z artystką.Cudowne uczucie.
Uczta dla każdego "książkochłona" zapewniona.

środa, 27 lutego 2019

Kobiety z odzysku

Fajna książka. Lekka, przyjemna w odbiorze, taka wakacyjna. Napisana z humorem i dystansem do siebie... babska po prostu.Lubie takie powieści choć pewnie część z Was powie, że to literatura bez żadnej wartości. Ale czy tylko Tołstojem i Miłoszem świat stoi? Mam nadzieję, że nie...
Tytuł mówi wprost o bohaterkach powieści. Trzy przyjaciółki - każda z odzysku. Gośka - ofiara bigamisty, Felicja - wdowa i Zuzka - rozwódka. Kobitki są postrzelone i pełne radości życia. Każda po przejściach, ale żadnej nie przeszkadza to w sięganiu po dobra świata pełnymi garściami. Perypetie naszych bohaterek są śmieszne, pełne zwrotów akcji i wyjątkowo radosne. Obserwujemy ich życie od wakacji, kiedy to wybierają się na wycieczkę do Egiptu, aż po Boże narodzenie i Sylwestra. Z powieści wyłania się obraz trzech przyjaciółek, dla których słowo przyjaźń ma magiczne znaczenie i które są w stanie wskoczyć w ogień, aby ratować pozostałe. To właśnie ta dozgonna przyjaźń powoduje wiele dwuznacznych sytuacji i nieporozumień. A tam gdzie nieporozumienia między przyjaciółkami tam dla czytelnika śmiechu ci niemiara. :-)
Trochę mnie nużyły opisy egipskich basenów i hoteli, ale na szczęście trwało to krótko. Kiedy jednak akcja dotarła do porwania i perypetii matrymonialno kryminalnych, powieść pochłonęła mnie całkowicie. Autorka tak zwinnie zakręciła powieścią, że ani się obejrzałam, a byłam na końcu lektury. A już końcówka książki jest zupełnie magiczna. Obraz cudzoziemca rodem z Afryki, poznającego nasze zwyczaje świąteczne, lepiącego pierogi i próbującego zrozumieć o co chodzi z tą Pasterką... magia po prostu. 
To co wyróżnia tę powieść spośród masy innych, to humor. Cięty giętki - niczym język wścibskiej sąsiadki. To jest to, za co uwielbiam książki Pani Frączyk. Zawsze przy lekturze Jej powieści moja dusza promienieje, a mózg śmieje się ile wlezie. To taki specyficzny rodzaj poczucia humoru, który porywa moja dusze i serce.  Naprawdę nie znam lepszego lekarstwa na chandrę.

poniedziałek, 11 lutego 2019

Na marginesie życia

No uśmiałam się przy lekturze tej powieści niesamowicie, choć w gruncie rzeczy powieść wcale nie jest śmieszna. Jeżeli uświadomimy sobie, że Grzesiuk pisał ją w ostatnich latach swojego życia i że w gruncie rzeczy przegrał z choróbskiem, to wówczas powieść robi się miejscami tragiczna. Ale nie o tym chciałam pisać. Chciałam podkreślić, że w jednym Grzesiuk zachwycił mnie i  jestem naprawdę pełna podziwu. Chodzi o postrzeganie życia przez pryzmat szklanki do połowy pełnej. 
Główny bohater powieści jest chory na gruźlicę. Zdaje sobie sprawę, że to choroba nieuleczalna i że życie przedłużyć mogą mu jedynie bolesne zabiegi w połączeniu z długimi pobytami w sanatorium. Cóż robić - nasz bohater jedzie do sanatorium. Tam poznaje ludzi, którzy są w podobnej sytuacji co On. Wymieniają się doświadczeniami, opowiadają sobie o objawach - wszystko w atmosferze takiej harcersko - obozowej. Tworzą się grupki, wybuchają kłótnie, pojawiają się sympatie i antypatie, gra akordeon i bandżola - jak w życiu.  Pierwsze sanatorium, drugie, trzecie... w pewnym momencie jego życie polega na pobytach w sanatoriach. I właśnie o tym jest ta książka. 
Czytając powieść miałam wrażenie, że czytam o pobycie niesfornych chłopców na koloni w Pułtusku. Zero zmartwień o zdrowie, zero troski o najbliższych - ważne jest tu i teraz. Bohater opisuje jak mija mu dzień za dniem, jak pacjenci robią sobie nawzajem głupie dowcipy, jak tworzy się hierarchia wśród pacjentów. Z drugiej strony pokazuje też tę mniej przyjemną stronę pobytu w sanatoriach - bolesne zabiegi, diagnozy niepozostawiające cienia wątpliwości, że właściwie nie ma nadziei na długie i radosne życie. Sporo anegdot dużo dialogów i płynne przejścia pomiędzy poszczególnymi zdarzeniami powodują, że książkę - pomimo "chorobowego" wyrazu - czyta się wyjątkowo dobrze. Zresztą wszystkie powieści Grzesiuka są właśnie takie - wartkie, wciągające i jedyne w swoim rodzaju, więc dlaczego ta miałaby być inna? 
Wydanie, które mam w swojej biblioteczce jest wyjątkowe dzięki Wydawnictwu Prószyński i spółka. Historia przedstawiona we wcześniejszych wydaniach została okrojona przez cenzurę. Grzesiuk - wiedząc, że niewiele czasu mu zostało - zgodził się ze wszystkim poprawkami panów cenzorów. A szkoda. Najnowsze wydanie zawiera własnie te usunięte fragmenty. Zostały one wytłuszczone dzięki czemu czytelnik docenia je jeszcze bardziej. Ileż radości one niosą! Wiele z nich jest lekko sprośnych, często nawiązują do sytuacji w służbie zdrowia, albo wskazują na braki w zapatrzeniu... Lektura tego wydania to nie lada gratka dla wielbicieli pióra Grzesiuka. Naprawdę warto sięgnąć.