wtorek, 23 lipca 2013

Wspólny wróg i wojenne historie

Recenzja mojego szwagra Arkadiusza Bojarun, który prowadzi świetnego bloga "Wojenne historie". Polecam każdemu, kto choć troszkę lubi książki o tematyce wojennej. Wiedza i pasja idące w parze to rzadkie cechy, które na blogu Arka się wzajemnie uzupełniają. 
----------------------------------------------------------------------
To bardzo ważna książka, która wiele rzeczy stawia w zupełnie innym świetle. Jednocześnie jest to także bardzo dłuuuuga książka. Jest to książka z wojennymi historiami, którą ostatnio czytało mi się najdłużej i to nie dlatego, że jest nieciekawa czy nieciekawie napisana. Opisuje ona niesamowity okres historii dwudziestolecia międzywojennego i początków II wojny światowej z punktu widzenia stosunków niemiecko–radzieckich, jednak opis ów jest bardzo szczegółowy, niemal miesiąc po miesiącu i dociekliwego czytelnika zmusza do sięgania do innych źródeł, czy chociażby zdjęć i grafik z międzysieci.
Ano właśnie – temat i tytuł. Oryginalny tytuł brzmi „Der Feind steht im Osten: Hitlers geheime Pläne für einen Krieg gegen die Sowjetunion im Jahr 1939” co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „Wróg jest na wschodzie: tajne plany Hitlera do wojny z ZSRR w 1939 r.” i o tym właśnie napisał autor, w swojej historii sięgając końca 1941 roku. Oczywiście część książki poświęcona jest stosunkom polsko – niemieckim i próbie wciągnięcia Polski w sojusz przeciwko ZSRR, jednak wg mnie nie usprawiedliwia to polskiego tytułu, podtytułu, czy kampanii marketingowej, które sugerują opisanie w niej sojuszu III Rzeszy i II RP przeciwko Rosji Radzieckiej.
Niemniej opisana historia jest fascynująca. Dla dociekliwych, ciekawskich ale leniwych, bardzo dobra wiadomość – autor jakby przewidując, że nie wszyscy mogą być zainteresowani pełną wersją, na końcu książki dodał podsumowanie, w którym na kilkudziesięciu stronach streszcza najważniejsze tezy swojej książki! Kto przeczyta i się zaciekawi to i książkę przeczytać może; kogo historia nie wciągnie to i tak swojego się dowie.
Niemiecki historyk opisując trudne międzywojenne relacje Polski i Niemiec (a raczej z punktu widzenia autora Niemiec i Polski), podaje ciekawe fakty przedstawiając Niemców jako - do pewnego momentu - polonofilów i wielbicieli Piłsudskiego, a rząd II RP jako antysemicki. O niemieckim ataku na Polskę we wrześniu 1939 pisze jako o wojnie „nie totalnej” z respektowaniem zapisów konwencji haskiej i odosobnionymi incydentami i przejawami godnych potępienia zachowań.
Fakt podpisania przez Polskę i III Rzeszę polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy autor podnosi do możliwych początków sojuszu obu krajów przeciwko ZSRR. Gdzieś tam pozostaje teza, że wszystko byłoby możliwe gdyby nie śmierć Piłsudskiego i niestabilna sytuacja wewnętrzna Polski po śmierci marszałka. Wg autora Hitler stracił nadzieję na sojusz z Polakami lub ich „przyjazną neutralność” dopiero w marcu 1939 roku po udzieleniu Polsce gwarancji sojuszniczych przez Wielką Brytanię. Historia wciągająca i prowokująca do szukania innych lektur, kolejnych punktów widzenia.
Mimo rozwiniętego wątku polskiego, bez wątpienia interesującego, konik autora jest zupełnie inny. Wg mnie, niemiecki historyk postawił sobie za zadanie przedstawienia dowództwa Wermachtu jako równie winnego niemieckiemu „marszowi na wschód” i ostatecznej klęsce III Rzeszy, jak Hitler. Müller stawia założenie, że w obronie własnej skóry, wyżsi oficerowie armii niemieckiej solidarnie całą winę za atak na ZSRR przerzucili na Hitlera, co pozwoliło im uchronić się od winy i sądu. W końcu oni sami „tylko wykonywali rozkazy”. Po wojnie i po Norymberdze owi oficerowie dostali intratne posady w nowych Niemczech i wpisując się w nową politykę, znów solidarnie, wszystkie klęski na froncie wschodnim zapisywali na konto swojego byłego wodza.
Tymczasem autor, śledząc raporty ze spotkań sztabowców i prowadzonych systematycznie gier wojennych zauważa, że to właśnie na sztabie armii lądowej i Wermachtu spoczywa duża odpowiedzialność za planowanie i przeprowadzenie pierwszych miesięcy wojny ze Związkiem Radzieckim, które nie doprowadzając do rozstrzygnięcia wojny, doprowadziły w konsekwencji do przegrania wojny. Wg niego, to oni zlekceważyli przeciwnika i niedostatecznie przygotowali zarówno sferę militarną (przed inwazją na ZSRR priorytet produkcji wojennej nadal ustawiony był na lotnictwo i marynarkę jako broń do walki z Wielką Brytanią), jak i polityczną (niedostatecznie argumentowali wciągnięcie do wojny Japonii).
Największym czarnym charakterem tej opowieści jest generał Franz Halder, szef Sztabu Generalnego wojsk lądowych, człowiek, który przygotował większość niemieckich planów wojennych, zdymisjonowany we wrześniu 1942, a po zamachu na Hitlera aresztowany i osadzony w obozie. Po wojnie napisał książki, w których krytykował Hitlera zrzucając na niego winę za wszystkie złe decyzje.
Książkę polecam wszystkim, którzy chcą poznać kolejny punkt widzenia na przygotowania Niemiec do wojny ze Związkiem Radzieckim, czy politykę III Rzeszy wobec Wschodu. Warto przeczytać choćby po to, by poznać mechanizm podejmowania decyzji w Wermachcie i na szczytach władzy nazistowskiej. Tym bardziej, że autor za podstawę swych badań uznał gry wojenne prowadzone przez niemieckie sztaby systematycznie od lat 20.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Zbieg okoliczności

Ta książka jest dokładnie taka jak jej okładka. Spójrzcie tylko - na pierwszy rzut oka zwykła kobieta podtrzymuje włosy. Ale kiedy przyjrzymy się dokładnie zauważymy kwiaty na bluzce, koronkę wkoło szyi, możemy też zachwycić się szczegółami włosów, odcieniami tła... słowem nic nie jest takie proste jak się na pierwszy rzut oka wydawało. 
Akcja książki została umiejscowiona w małym polskim miasteczku o przedziwnej nazwie Gosztów. Mieścina jakich wiele - w centrum szkoła i posterunek Policji, dookoła kilkanaście domów. Domów jest na tyle dużo, że mieszkańcy mogą udawać anonimowość i na tyle mało, że każdy niecny postępek budzi komentarze i oceny. Pewnego dnia miejscowa policja dostaje informację o powieszeniu na gałęzi psa. Kilka dni później w niewyjaśnionych okolicznościach ginie kobieta, jeszcze później nastolatek wpada pod pociąg. Każde z tych zdarzeń na pierwszy rzut oka jest pojedynczą tragedią, jednak po głębszej analizie okazuje się, że nie jest to takie proste. Zagadka w końcu znajduje rozwiązanie głównie dzięki dwóm kobietom - Marii i Anicie.
Obie bohaterki są poranione przez los, jednak nie poddają się. Pomimo trudnych doświadczeń prą naprzód i nie uginają się pod presją małomiasteczkowej społeczności.  Jest jeszcze policjant Maciej Borus, jednak jego rola w odkryciu zbiegu okoliczności jest nieco mniejsza. Maciej jest bratem Marii i mężem Anity - te powiązania również wskazują na główną tezę książki: Świat jest bardzo mały i wszyscy prędzej czy później gdzieś się spotkamy. 
Książka jest zachwycającym portretem charakterów. Maria jest samotnikiem z tajemniczą ponurą przeszłością. Wścibska matka nie pomaga uporać się kobiecie z poczuciem osamotnienia. Anita nie może poradzić sobie z niespełnionym macierzyństwem. Obie kobiety początkowo nie ufają sobie, wręcz nie lubią się. Wspólna, żmudna droga przez zawiłości dochodzenia oswaja wzajemnie kobiety i pomaga im zbliżyć się do siebie. Niczym dwa jeżyki początkowo kłują się kolcami, jednak z czasem kolce znikają ustępując miejsca zaufaniu. Tylko dzięki współpracy i niewielkiemu zbiegowi okoliczności udaje się rozwiązać potrójną zagadkę. 
Bardzo podobała mi się "organizacja" książki. Zdarzenia nie są ułożone chronologicznie jednak każde z nich poprzedza data. Bardzo ułatwia to śledzenie akcji, daje przejrzystość i nie pozwala na błędną ocenę okoliczności. Czytałam z dużą przyjemnością. 
Na zakończenie dodam, że przez całą powieść miałam nieodpartą chęć podsumowania powieści dwoma słowami: "Cudownie wytonowana". Polecam. 

niedziela, 21 lipca 2013

Ewa i idealna opiekunka

To wesoła książka o poważnych sprawach. Książka, która porusza temat szacunku, miłości, przyjaźni  i zaufania przy jednoczesnej sporej dawce bardzo dobrego humoru...
Ewa jest zwykłą dziesięciolatką - dziewczynką, jakich wiele. Ma mamę, tatę i opiekunkę odprowadzającą ją do szkoły. Nie ma rodzeństwa i zwierzątka domowego choć bardzo chciałaby je mieć. Ma również oddaną przyjaciółkę, która sprawdza się w trudnych momentach. Pewnego dnia będąc w hipermarkecie Ewa spotyka niewidomą staruszkę. Dziewczynka pomaga jej w zrobieniu zakupów. Staruszka dziękując jej za pomoc rzuca kilka słów, które budzą niepokój Ewy. Kiedy do tego dochodzi dziwne zachowanie opiekunki, tajemniczy chłopak o imieniu Marek i nieznajome kobiety, które chcą "skończyć z Ewą", dziewczynka na serio zaczyna się bać. Okazuje się, że jej strach jest jak najbardziej uzasadniony. Ewa przypadkiem znajduje się w samym centrum kryminalnej afery, która na szczęście dobrze się kończy. 
Książka zachwyciła mnie tym, że oprócz wątku kryminalnego porusza też wiele innych, bardzo ważnych spraw. Ewa dowiaduje się jak ważna jest przyjaźń, poznaje smak buntu i urodę pracy w grupie. Co więcej - kiedy zachorowała Ewy Mama dziewczynka zaczyna doceniać Jej obecność.
"To niesamowite ile ducha, ciepła, życia - nie wiem już sama czego, potrafiła wnieść do mieszkania jedna osoba. (...) Przekonałam się, że nieobecność jednej Mamy po prostu wywraca życie do góry nogami. (...) Mama to przecież Mama, jest zawsze, a jeżeli jest z nią jakiś kłopot to tylko dlatego, że martwi się o mnie przesadnie. Nie może jej nie być. (...) No własnie może, zawsze może, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
Ten fragment pokazuje, że to nie jest książka ot taka zwykła. To książka, która zmusi małego czytelnika do myślenia i podjęcia próby poprzekładania pewnych klepek w młodziutkiej główce. Takich mądrych fragmentów w tej powieści jest wiele; sprytnie przemyconych i poprzeplatanych z opowieściami wesołymi i radosnymi. Autorka Pani Hanna Kowalska - Pamięta stworzyła świetną książkę, która może stanowić przyczynek do wielu mądrych rozmów. A że do tego jeszcze powieść jest świetnie ilustrowana... czegóż więcej trzeba... 

Książki i anioł - połączenie idealne

Spacerując po poznańskim Rynku trafiłam na sklep Rosenthala. Piękne przedmioty w środku a na wystawie On
Czyż nie jest piękny? Połączenie książek z aniołem zdobyło moje serce. Niestety cena była oszałamiająca :-(

środa, 17 lipca 2013

Suknie wieczorowe i dziewięcioletnia projektantka

Jak wszystkim wiadomo, książki mogą być skierowane do różnych adresatów. Są książki o strażakach, o kosmosie i o innych typowo męskich zainteresowaniach. Są też książki "dziewczyńskie" - jak to określa Młodszy. Właśnie o takiej stuprocentowo dziewczyńskiej książce będzie poniżej. 
Starsza jest typową dziewczynką. Lubi rysować sukienki, ubierać moje buty na obcasach i znajduje tysiąc różnych zastosowań dla moich apaszek (Od sukni wieczorowej po miecz z "Gwiezdnych wojen"). Kiedy dostała książeczkę "Zaprojektuj suknie wieczorowe" była najszczęśliwszym dzieckiem wieczoru. 
Już sama formuła zachwyca. Książeczka ma kształt torebeczki z zapięciem na zatrzask, różowym uchwytem i połyskującą okładką. Dla dziewięciolatki - super sprawa. Po otwarciu okładki "ochom" i "achom" nie było końca. Na wstępie dwa szablony ułatwiające rysowanie wielu różnych kreacji. Pomysł świetny, a i wykonanie przemyślane, ponieważ szablony można bez problemu wysunąć z kółeczek, a po zakończeniu pracy z łatwością ponownie do nich przymocować. Są też oczywiście karty zawierające zarysy postaci. Tu również nastąpiło zaskoczenie. Starsza przerobiła już kilka książeczek do projektowania i zawsze postacie lalek, na których można było projektować suknie były identyczne. Tu - miła niespodzianka. Mamy modelki w samej bieliźnie (przy których twórcza inwencja małej projektantki jest bardzo duża), ale są również postacie ubrane, a zadaniem dziewczynki jest np. udekorowanie kiecki. Efekt - Starsza siedziała i kombinowała przez długie
godziny co pokolorować, co nakleić, a co wyciąć. A możliwości są olbrzymie nie tylko z racji różnorodności postaci, ale również dlatego, że ilość dodatków zamieszczonych w książeczce jest imponująca. Mnóstwo naklejek z elementami garderoby, kolorowe kartki, z których można wyciąć kieckę, czy też spodnie, czarno - białe naklejki do dowolnego pokolorowania... do wyboru do koloru! Jeszcze jedno. Żeby mała projektantka nie czuła się pozostawiona na pastwę mody, autor na 16 stronach zawarł kilka cennych rad. Możemy dowiedzieć się jak najłatwiej narysować cekiny, albo kolczyki. Przyznam się, że sama chętnie wertowałam zawartość zestawu, a potem z radością obserwowałam zaabsorbowaną Starszą. Przy takich książeczkach nawet antytalent plastyczny poczuje się jak młody artysta i uzna, że rysowanie może być naprawdę fajnym zajęciem. 


sobota, 13 lipca 2013

Dziewczyna, która zniknęła.

Książka dobra i zaskakująca. "Dziewczyna która zniknęła" nie jest zwykłym kryminałem. Ociera się o psychologię; ma w sobie wiele elementów analizujących ludzkie zachowania, relacje społeczne i uczucia. Jest po prostu inna.
Alice jest młodą dziewczyną, córką znanego reżysera i mniej znanej aktorki. Kiedy zostaje bez pracy postanawia poradzić sobie bez protekcji tatusia. Po długich poszukiwaniach praca sama ją znajduje. Zgłasza się do niej Drew Campbell, który proponuje jej stanowisko menadżera w galerii sztuki. Alice miałaby sama zarządzać nią i być odpowiedzialną za organizowane tam wystawy. Warunek jest jeden. Pierwsza wystawa ma składać się z dość kontrowersyjnych prac młodego artysty, który - zdaniem Alice - nie wykazuje ani krzty talentu. Mimo to Alice jest bardzo szczęśliwa i jest pewna, że poradzi sobie z nowymi obowiązkami. Niestety szczęście trwa krótko. Pewnego dnia Alice znajduje w galerii ciało Drew Campbella, co więcej - okazuje się, że wszystkie ślady prowadzą do niej. Alice nie chcąc trafić do więzienia musi rozpocząć dochodzenie na własną rękę. Aby przekonać Policję o własnej niewinności, musi cofnąć się do bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Okazuje się, że nic nie jest takie jakie się wydawało, kiedy była mała. Poznanie prawdy jest trudne i prowadzi do naprawdę zaskakujących wniosków.  
Książka jest naprawdę ciekawa i to nie tylko ze względu na fabułę. Autorka w sposób bardzo dociekliwy i szczegółowy pokazuje relacje Alice z najbliższymi. Czytelnik obserwuje, jak z naiwnej i głupiutkiej panienki zmienia się w zamkniętą w sobie silną kobietę walczącą o przetrwanie. Zmuszona jest odrzucić od siebie wszystkich bliskich, a zaufać zupełnie nieznanemu mężczyźnie. Bez wahania rzuca się na głęboką wodę wiedząc, że musi rozwikłać zagadkę z przeszłości. 
Książkę świetnie się czyta. Przemknęłam przez nią w kilka dni. Dodam jeszcze że tak zaskakującego zakończenia dawno nie czytałam. Polecam, naprawdę polecam 

piątek, 12 lipca 2013

Dzień Recenzenta

Bardzo miło :-)
Jeżeli macie ochotę świętować, to zapraszam do Clary, która wpadła na świetny pomysł uczczenia tego dnia.

środa, 10 lipca 2013

Ilustrowane historie na dobranoc

Literatura dziecięca - jak wszystkim ogólnie wiadomo - składa się z dwóch elementów, których waga jest oceniana różnie, w zależności od wieku odbiorcy. Pierwszy element to treść, drugi - ilustracje. Dorośli oczywiście przykładają wagę przede wszystkim do treści, a dzieci - nie bacząc na czarne znaczki umieszczone na stronie - oceniają przede wszystkim obrazki. Cenię niezmiernie książki, które mają opracowane oba elementy. Rzadko spotykane - jednak zdarza się coraz częściej. "Ilustrowane historie na dobranoc" są tego najlepszym przykładem. 
Książka robi świetne wrażenie już na samym początku, a to za sprawą okładki. Żywe kolory i ładna ilustracja to jedno, jednak najbardziej nurtuje "twardość" okładki. Jest ona twarda w sposób  przyjazny małemu czytelnikowi. Trudno to opisać, warto dotknąć i się zachwycić. 
Książka należy do serii przedstawiającej klasykę literatury dziecięcej w sposób bardzo ujmujący  małych odbiorców. W dużym skrócie - dużo ilustracji przy bardzo skróconej treści. Kilka lat temu w moje ręce wpadły dwa tomy tej serii: "Najpiękniejsze opowiadania dla dziewczynek" i "Najpiękniejsze opowiadania dla chłopców". Obie pozycje zachwyciły mnie grafiką, jednak jak dla mnie poprawność językowa pozostawiała wiele do życzenia. Bajki umieszczone w "Ilustrowanych historiach na dobranoc" są dopracowane również pod względem literackim. Lekkość języka i łatwość snucia historii jest naprawdę urzekająca. Opowiadania są dowcipne, proste i naprawdę ciekawe. Mamy tu bajkę o rzepie
(która przypomina naszą klasyczną "Rzepkę" jednak jest dużo bardziej dowcipna), jest historia o królu z oślimi uszami, o zupie z kamienia i o uczniu czarnoksiężnika. Naszą ogromną sympatię zdobyło opowiadanie o smoku, który zaprzyjaźnił się z mieszkańcami pewnej wioski i pomagał im we wszystkim. Bajki są wyjątkowo... trudno to określić, po prostu chwytają za serce. 
"Ilustrowane historie na dobranoc" to przede wszystkim ilustracje. Piękne. Kolorowe, dowcipne, dokładne, delikatne... naprawdę mogę tak długo. Tekstu na poszczególnych stronach jest niewiele i w trakcie czytania często jest tak, że ja już kończę czytanie danej kwestii, a Młodszy nie pozwala obrócić kartki bo musi podziwiać. Po kilkukrotnej lekturze tej samej bajki Młodszy sam na podstawie obrazków opowiada poszczególne historyjki. Naprawdę miło słuchać jak szuka słów, dobiera wyrazy i szuka w czteroletniej główce odpowiednich kwestii. Jak tylko zobaczę kolejne tomiszcza tej serii na pewno kupię bo warto.  

wtorek, 9 lipca 2013

Zagrać Marię

Ostatnio mam czas na dziwne książki. Nie powiem, żeby były złe, choć do pierwszej ligi literatury nie należą. One są dziwne, intrygujące - po prostu inne. Książka pt. "Zagrać Marię" jest liderem w tej kategorii. 
Bohaterów mamy kliku i trudno powiedzieć, który jest najważniejszy. Na pierwszy plan wybija się historia Marty - aktorki mającej zagrać postać Marii Skłodowskiej. Pierwsze zdjęcia próbne są rewelacyjne. Aktorka jest bardzo podobna do sławnej noblistki. Jednak z czasem Marta zanika, zapada się w sobie. Kolejne zdjęcia nie są już takie porywające. Na tyle rozczarowują, że francuski współproducent wycofuje się z kooperacji. Marta wtedy pokazuje swoje prawdziwe ja, swoje cele i dążenia. Gdzieś obok losów Marty toczy się historia wróżki i jej córki, która ma dar jasnowidzenia. Mamy też historię Piotra będącego przyjacielem Marty. Wszystkie wątki splatają się wzajemnie; w pewnym momencie nie wiadomo, czy czytamy historię Marty czy Marii. Czytelnik zastanawia się czy Piotr jest prawdziwy, czy też jest tylko odzwierciedleniem Piotra Curie. 
Trudno jest czytać o upadku. Główna bohaterka jest osobą chorą - zarówno fizycznie jak i umysłowo. Postać Marii Skłodowskiej staje się jej pasją i obłędem. Próbuje ją naśladować, ślepo powtarza jej czynności nie bacząc na konsekwencje. Maria Skłodowska - Curie pracowała z pierwiastkami promieniotwórczymi, więc łatwo sobie wyobrazić konsekwencje "zabawy" w bycie sławną noblistką. 
Książka jest ponura i smutna. Niemniej jednak warto ją przeczytać choćby po to, aby zachwycić się połączeniem poszczególnych wątków w jedną całość. Autorka naprawdę wspięła się na wyżyny i podołała wyzwaniu. Wątki łączą się delikatnie i niewyczuwalnie. Kiedy czytelnik zdaje sobie sprawę z końcowego efektu jest naprawdę zaskoczony tym wynikiem. 
Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że napisanie tej książki było dla Pani Joanny Szczepkowskiej swoistego rodzaju ucieczką. Poczuła się pokrzywdzona, zdradzona i oszukana. Dlaczego? Zapraszam do lektury krótkiego artykułu. 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Dziewczyny i chłopaki. Niepotrzebne skreślić.

Walka płci od dawien dawna znana jest zarówno płci pięknej jak i ... tej brzydszej. W dorosłym życiu często jest pokrętna i podstępna. Okazuje się, że w okresie dziecięctwa też nie jest łatwo. Książeczka pt. "Dziewczyny i chłopaki. Niepotrzebne skreślić" pokazuje, że nawet pacholęta w III klasie podstawówki wykazują się niezwykłą pomysłowością w podjudzaniu tej wielopokoleniowej bijatyki. :-)
Przeciwko sobie stają Martyna ze swoimi przyjaciółkami od serca oraz Smalec z oddanymi kumplami. Członkowie obu paczek są bardzo charakterystyczni dla przedstawicieli swojego rodzaju. Dziewczyny gardzą płcią brzydką, dobrze się uczą, są grzeczne i dobrze ułożone. Chłopcy też są grzeczni (bynajmniej się starają)  i dobrze ułożeni (czasem). Nie gadają przez cały czas, są wierni kumplom i nienawidzą szkoły. I wszystko gra. Do czasu. Okazuje się bowiem, że kiedy chłopaki próbują zbudować rakietę kosmiczną, dziewczyny ze strzępków podsłuchanych rozmów wnioskują, że konstruują bombę. Spacer do parku kończy się wrzaskiem Martyny zmuszonej do spotkania oko w oko z żabą. Wiele sytuacji w książce jest naprawdę komicznych i można się nieźle uśmiać czytając poszczególne opowiadania. Tyle tylko, że moja dziewięcioletnia córka w wielu miejscach lektury (kiedy ja rechotałam ze łzami w oczach) z ogromną powagą stwierdzała: I z czego się śmiejesz? Przecież Oni na prawdę tacy są! Poważniałam momentalnie i tłumaczyłam, że to nie do końca tak... 
Autor chcąc przedstawić odwieczną wojnę płci wpadł na świetny pomysł. Każde wydarzenie przedstawione jest z perspektywy męskiej i damskiej. Kwiatkowe literki pisane kursywą, to opisy wydarzeń z punktu widzenia dziewczynek. Zwykła surowa czcionka - to chłopcy. Takie spojrzenie na wydarzenia jest bardzo ciekawe; daje niezwykłą radość czytania i wiele frajdy dla czytelnika. 
Książka zachwyca nie tylko treścią ale i szatą graficzną. Wydana jest w formie zeszytu w jedną linię. Są oczywiście rasowe marginesy, a literki grzecznie grupują się w linijkach. Są nawet obrazki od niechcenia rysowane to tu to tam. Naprawdę robi wrażenie. 
Książka ma wielu odbiorców. Dla równolatów Martyny i Smalca może stać się kluczem do wzajemnego zrozumienia i przestrogą, że nie wszystko to, co wydaje nam się białe, takie właśnie jest. Dla dorosłych książka jest powrotem do dzieciństwa. Zarówno jedni jak i drudzy czytelnicy będą się przy lekturze świetnie bawić.

sobota, 6 lipca 2013

Kosmos

"Świat w obrazkach" to seria książek uwielbiana przez moje dzieci. Młodszy do dzisiaj wertuje namiętnie tomik o strażakach, natomiast Starsza zakochała się w książeczce pt. "Kosmos". 
Tak jak "Strażacy" mogą zainteresować czterolatka, tak książka o kosmosie stanowczo zaadresowana jest do starszych czytelników. To jest prawdziwe kompendium wiedzy, tyle że bajecznie ilustrowane i wspaniale opisane. Mały podróżnik rozpoczyna swoją podróż od poznania galaktyki. Kosmos, droga mleczna, narodziny słońca - to wszystko przepięknie zilustrowane i dostępnie skomentowane. Dowiadujemy się co to jest teleskop Hubble'a, porównujemy wielkość poszczególnych planet, poznajemy zachowanie 
przedmiotów w nieważkości... czegóż więcej potrzeba żądnej wiedzy dziewięciolatce?. Ale to jeszcze nie wszystko. Książka w bardzo dostępny sposób tłumaczy jak powstaje dzień i noc, jak zmieniają się pory roku i dlaczego księżyc z krągłej bułeczki przemienia się w rogalika. Na ostatnich kilku stronach mały naukowiec znajdzie kilka zagadek i prostych ćwiczeń, które pomogą utrwalić zdobytą wiedzę. 
Ja jako Mama (jakże to nudno brzmi) zachwycona jestem starannością wykonania. Książka jest bardzo porządnie wydana co pozwala dzieciom wertować ją w każdą stronę właściwie bez uszczerbku dla niej samej. Dodatkowo ilustracji jest tak dużo, że za każdym razem Starsza napotyka na coś, czego wcześniej nie zauważyła, lub też niedokładnie przeanalizowała. Kończy się ciągłym bieganiem z książką pod pachą i wołaniem: "Mamo, a wiesz...", "Tato słuchaj..." Mamo dlaczego..." Naprawdę ilość informacji 
aplikowanych dzieciakom wystarczy na długi czas zanim się znudzą. 
Polecam każdemu, kto lubi spędzać czas ze swoją pociechą nad odkrywaniem tajemnic nauki. Zresztą tym, którzy na to nie mają czasu też się spodoba ponieważ pociecha prawdopodobnie "zniknie" na dłuższy czas poznając kolejne fascynujące strony książki.

środa, 3 lipca 2013

Miłość z kamienia

To książka o... nie wiem o czym. O miłości, zdradzie, samotności i smutku. To książka trudna choć pisana prostym językiem, smutna, choć są w niej iskierki radości. To książka kobiety zdradzonej, samotnej i nieradzącej sobie z własnymi emocjami. To książka, która nie spodobała mi się. 
Grażyna Jagielska jest żoną korespondenta wojennego, którego każdy zna. Połączyła ich miłość do podróży. Chcieli wspólnie podróżować, poznawać świat i zwiedzać ciekawe miejsca. Pani Grażyna pozostała wierna tej miłości, natomiast pan Wojciech swoje uczucia skierował ku wojnie. Podróżnik zniknął, pojawił się reporter wojenny. Podróżował do miejsc, z których powrót jest jedną wielką niewiadomą. A Żona? Żona została sama ze swoimi strachami. Żyła od wyjazdu do wyjazdu. Kiedy wyjechał, jej jedynym towarzyszem był telefon. Potrafiła godzinami siedzieć i  wpatrywać się w niego wyobrażając sobie głos, który poinformuje ją o najgorszym. W końcu Pani Grażyna trafia do szpitala z objawami stresu bojowego. Tam zaczyna radzić sobie ze swoimi emocjami. Trudno powiedzieć, że jej stan ulegał poprawie; raczej z kłębuszka emocji wyciągała pojedynczą nitkę i analizowała jej treść. 
Książka jest ponura. Trudno czyta się o kobiecie, której całe życie polega na czekaniu. Traci kontakt z rzeczywistością, nie odróżnia pór roku. Bardzo mi żal jej dzieci właściwie pozbawionych matki. Widok najważniejszej kobiety w ich życiu ciągle nieobecnej, zapłakanej, czekającej lub zapatrzonej w telefon... koszmar.  Drażniła mnie ślepota Jagielskiego, ciągłe obietnice, że to ostatni raz, miłość do "Matki Agory". Drażniła mnie bezsilność Pani Grażyny. Wiem, że łatwo oceniać jednak nie mam zamiaru w tym przypadku próbować wczuć się w postać głównej bohaterki. To postać, której współczuję, jednak ani trochę nie rozumiem. I tyle. 

wtorek, 2 lipca 2013

Mój syn i biedlonecki

Mój synek na co dzień jest przedszkolakiem należącym do grupy Biedronek. Utożsamia się z tym kropkowatym owadem i generalnie mówi o sobie że jest "Biedlonecką". Teraz na dwa tygodnie zmienił przedszkole i został przydzielony do grupy "Motylków". Tyle tytułem wstępu.
Dziś przy obiedzie:
Ja: Maro, powiedz Tacie jaki masz znaczek na szafce.
Maro: Tato mówię Ci super statek!
Tata: A pamiętasz jak się nazywa Twoja grupa?
Marek: ....?          
Tata: Pomogę Ci. Zaczyna się na Mo. Mo...
Marek: Może Biedlonecki? 

Kurtyna :-)))))))