wtorek, 23 czerwca 2020

Sekret grzecznego psa

Mam psa. To oczywista oczywistość, przecież nie sięgałabym po taką książkę. Dodam jeszcze, że mam bardzo grzecznego psa, który zachowuje się tak jakby język ludzki był dla niego w dużej mierze zrozumiały. Chodzi grzecznie na smyczy, czeka pod sklepem, a zakupioną dla niego kość niesie samodzielnie do domu. Dlaczego więc sięgnęłam po "Sekret grzecznego psa"? Ano po prostu - z ciekawości… 
Książka jest przesympatycznym poradnikiem, który w 12 rozdziałach, w sposób bardzo przystępny pokazuje czytelnikowi, jakie są najczęstsze problemy w wychowaniu psa i jak temu zaradzić. Nietrudno zauważyć, że pies to też istota myśląca, która nie zawsze ze swoim właścicielem gra do jednej bramki. Trudno nieraz się porozumieć, a zapewniam Was że biciem i przemocą niewiele się osiągnie. Często gryzienie przedmiotów, agresja w stosunku do przypadkowych osób, czy też załatwianie w domu potrzeb fizjologicznych wynikają właśnie ze strachu przed przemocą. Jak więc wychować psa? Autor śmiesznym i przystępnym językiem pokazuje czytelnikowi że przede wszystkim należy zrozumieć sygnały i wskazówki, które przesyła nam nasz pies. Kiedy to zrozumiemy to połowa sukcesu za nami. 
Druga dobra rada płynąca z tej książki to to, aby – tak jak w stosunku do naszych pociech – być konsekwentnym. Ileż to razy widziałam moją sąsiadkę, która z jednej strony tłukła swojego psa za pogryzienie klapek na ogrodzie, a po krótkiej chwili jej męża, który przytulał psiaka i żałował go słowami „Niedobla Pańca zbiła mojego piesecka…” Bądź tu psie mądry i pisz wiersze! 
Książka uświadomiła mi że warto pochylić się nad psiakiem i spróbować go zrozumieć, a nie występować z pozycji Pana i wszechwiedzącego właściciela. Pies też stworzenie i warto po prostu starać się grać z nim na tych samych falach. I może właśnie dlatego mam takiego fajnego psa? Jest kochany i tulony, ale jak coś przeskrobie, to pół dnia chodzi ze spuszczonymi uszami i wzrokiem godnym kota ze Shreka. 
Macie psa? To czytajcie, bo warto. A jak nie macie, to szybko trzeba te braki nadrobić!

Aksamitka

Saga "Dwieście wiosen" urzekła mnie od samego początku. Pomijając fakt, że uwielbiam twórczość Pani Jeromin - Gałuszki, to widok każdej okładki sagi budzi mój szczery podziw. Są one naprawdę przepiękne. Ale takie też powinny być, bo też sama saga, to literackie mistrzostwo świata. "Folwark Konstancji" przeczytałam w dwa wieczory poznając głównych bohaterów i oddając im swoje serce. Zaczynamy w 1815 r poznając Pana Konarskiego oraz Florentynę. Tak klimatycznej powieści dawno nie czytałam. Kolejny tom, czyli "Niebieską sukienkę" też chłonęłam, niczym gąbka wodę. Tu nie jest już tak sielsko anielsko, ale nadal cudownie. W folwarku trwają sianokosy, słychać terkot młyna i odbywa się darcie pierza, Wyraźnie jednak do głosu dochodzą już teorie związane z przemysłową Polską. "Spóźnione powroty" to okres międzywojenny i II wojna światowa. Ludzie się rodzą i umierają, miłości kwitną i więdną, a nasi bohaterowie nadal próbują godnie żyć i radzić sobie z codziennością.
I wreszcie czwarty tom pt. "Aksamitka" to lata powojenne i straszne czasy komunizmu. Co pewien czas skaczemy też do 1989 r., kiedy to Marcelina jadąc na własny ślub nagle dostaje list. Kiedy otwiera kopertę jej twarz blednie a następnie niezwłocznie każe zawracać samochód oznajmiając, że ślubu nie będzie. I tak skacząc między "półwieczami" dowiadujemy się, jaka jest przyczyna odwołania ślubu. Aksamitka rozpoczyna się w 1945 r. na końcówce niemieckiej okupacji. Wszyscy cieszą się z końca wojny, ale jednocześnie z przerażeniem patrzą na to co nadchodzi. Komunizm objawia się w dużej ilości rosyjskich żołdaków, którzy niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Nasi przyjaciele z poprzednich tomów - Odolańscy Bohdanowicze i Konarscy - nadal wspierają się wzajemnie. Adela i Kajetan mają dwóch synów, z których są bardzo dumni. Mają również córkę Marcelinę, która dla małżeństwa po czterdziestce była sporą niespodzianką. Późne rodzicielstwo sprawiło, że dziewczynka była oczkiem w głowie, a co za tym idzie zawsze umiała postawić na swoim.
We młynie dwie bliźniaczki szukają sobie mężów, jednakże stawiają warunek - muszą to być bliźniacy. Czy uda im się znaleźć taką partię? Śmiech mieszany ze łzami towarzyszy poszukiwaniom. Wacława nadal rządzi w kuchni, choć teraz nikt nie nazywa jej już kucharką. Nowy ustrój nie pozwala na to, aby mieć służbę w domu. Obok sielskiego, wiejskiego życia jest również sporo zmartwień i kłopotów. Jakby nie patrzeć w oczach nowej władzy posiadacze ziemscy nie są najlepiej traktowani.
Wszystkie tomy sagi czyta się cudownie m.in. dzięki świetnej konstrukcji. Każda część dzieje się w dwóch warstwach czasowych, które gdzieś na końcu zazębiają się. Najczęściej obie warstwy dzieli okres 50 - 100 lat, ale pomimo tak długiego okresu obie części są od siebie bardzo zależne. Pomimo mnogości bohaterów i ciągłych skoków w czasie łatwo zapamiętać kto jest kim. Postacie są tak barwne i charakterystyczne, że trudno je pomylić. Dla zapominalskich na początku każdego tomu znajduje się czytelne zestawienie postaci okraszone bardzo ładnymi rysunkami.
Czytanie sagi "Dwieście wiosen" jest wielką i piękną przyjemnością. Wspaniałe pióro autorki, które obleka zwykłe sprawy woalem tajemniczości i piękna, jest naprawdę czymś wyjątkowym i rzadko spotykanym. Cieszę się niezmiernie, że jeszcze jeden tom przede mną, choć szkoda, że tylko jeden.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Gra w nigdy

Jeffery Deaver kilka lat temu zachwycił mnie powieścią pt. „Pokój straceń”. Dziwna sprawa, ale pomimo istnienia wielu innych powieści jego autorstwa, jakoś nie sięgnęłam po nie mimo tego, że powieść bardzo mi się spodobała. Dopiero teraz, kiedy w moje ręce wpadła „Gra w nigdy” przypomniałam sobie „Pokój straceń” i ten dreszczyk emocji podczas lektury. Nie ukrywam, że zachęcił mnie również fakt, że to pierwszy tom nowej serii, której głównym bohaterem jest Colter Shaw, a to takie miłe zacząć serię od pierwszego tomu… J 
Colter Shaw to łowca nagród. Zatrudnił asystentkę, której zadaniem jest wyszukiwanie ogłoszeń o osobach zaginionych i nagrodzie za pomoc w ich odnalezieniu. Kiedy dociera do niego ogłoszenie zdesperowanego mężczyzny szukającego pomocy w poszukiwaniu córki, nie waha się ani chwili. Szybko znajduje dziewczynę, jednak okazuje się, że tak naprawdę zaginięcie Sophie to tylko czubek góry lodowej. Aby rozwiązać zagadkę kolejnych zaginionych nieszczęśników, Colter musi zanurzyć się w ciemny i tajemniczy świat gier komputerowych, który – jak się okazuje – jest pełen możliwości działania nie do końca zgodnego z przyjętymi zasadami. Mroczne tajemnice i dominacja pieniądza są naprawdę sporą przeszkodą w dotarciu do celu. 
Bardzo podobała mi się postać głównego bohatera. Colter wraz z rodzeństwem został wychowany na samotnej farmie, a towarzyszem jego dzieciństwa był tylko ojciec i dzika natura. Kiedy rówieśnicy siedzieli z głowami w smartfonach, on uczył się tropić i rozpoznawać ślady, a także chodzić w taki sposób, aby zaskoczyć przeciwnika. Z uznaniem czytałam o tym jak ojciec wręczył mu plecak, a następnie wywiózł wiele kilometrów od domu i zostawił samego z jednym celem: wrócić do domu całym i zdrowym. Jak się potem okazało, dobry duch nie opuszczał Coltera, a cała sprawa skończyła się dość niespodziewanie. Historia rodziny Shawa jest odkrywana przez autora wyjątkowo powoli a każdy odkryty element powoduje małe tsunami w postrzeganiu fabuły powieści przez czytelnika. Niewątpliwe dodatkowym smaczkiem jest pewna rodzinna tajemnica, która do końca powieści nie znajduje rozwiązania, a jedynie wzmacnia apetyt czytelnika na kolejne tomy. 
Colter Shaw jest niezmiernie tajemniczą osobą. Od samego początku powieści wiadomo, że jego dzieciństwo było nietuzinkowe, a jego umiejętności rzadko spotykane, jednak nikt nie przypuszcza, że przeszłość jego rodziny położy się na życiu Coltera takim cieniem. Im głębiej sięgamy do fabuły, im bliżej końca, tym szerzej czytelnik otwiera oczy ze zdziwienia. 
Trochę drażnił mnie świat gier komputerowych szczegółowo opisany w książce. Nie jest to nudne – w żadnym wypadku, ale jest tego dość sporo. W życiu nie przypuszczałam że to taki złotodajny biznes, a jednocześnie tak bezwzględny i okrutny świat. 
„Gra w nigdy” zadowoli każdego czytelnika, który ma ochotę na dobrą kryminalną powieść. Polecam gorąco.

wtorek, 16 czerwca 2020

Operator 112

Numer 112 zna w naszym kraju chyba każdy. Od pierwszej chwili, kiedy tylko nasze pociechy zaczynają mówić, wpajamy im, aby w razie niebezpieczeństwa dzwoniły pod numer 1…1…2. Numer ten kojarzy się z ratunkiem w każdej niebezpiecznej sytuacji, od omdlenia poczynając, a na pożarze kończąc. Ale czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jak wygląda praca po drugiej stronie słuchawki? Jaki silnym trzeba być, aby opanować nie tylko swoje emocje, ale i tej roztrzęsionej osoby, która nierzadko oczekuje od ratownika cudów? Ta książka powinna mieć swoje stałe miejsce na liście bestsellerów tak aby każdy miał szanse ja przeczytać. 
Autor książki "Operator 112", Roman Klasa, przez 6 lat pracował w gdańskim Centrum Powiadamiania Ratunkowego i był właśnie po drugiej stronie. Opowiada o specyfice pracy operatora, o życiu w ciągłym napięciu oraz o swoich wrażeniach i doświadczeniu. 
Aby w pełni zrozumieć predyspozycje autora do tej pracy Pan Klasa przeprowadza nas również przez swoje dzieciństwo i lata szkolne. Początkowo drażniło mnie takie pamiętnikarskie zacięcie, ale po pewnym czasie zrozumiałam, że dzięki temu widzę w autorze nie tylko operatora, ale przede wszystkim człowieka, który wiele przeżył, a te właśnie przeżycia mocno go ukształtowały. Potem już rzeka płynie wartko. Dowiadujemy się, że dziennie operator odbiera nie dziesiątki a setki zgłoszeń. Musi zmierzyć się z gniewem, strachem, opryskliwością i wyzwiskami. Często po prostu nie może pomóc i jedyne co pozostaje mu to modlić się, aby pomoc dojechała na czas. Często też jest świadkiem, (choć tylko telefonicznym) tragedii rozgrywającej się po drugiej stronie słuchawki. Czytałam i skóra na mnie cierpła. Nie dość, że operatorzy mają naprawdę ciężki kawałek chleba, to jeszcze musza zmagać się z brakiem wsparcia, niskimi płacami i brakami kadrowymi. Gdzie się nie obrócą – zawsze cztery litery na wierzchu. 
Na zakończenie autor postanowił pomóc i dzwoniącym i operatorom zamieszczając instrukcje, którą można podsumować dwoma słowami „Jak dzwonić?”. Pokazuje czytelnikowi, które informacje są najważniejsze dla operatora, a które zbędne. Uświadamia nam, że często to, co nam wydaje się ważne, tylko przedłuża całą procedurę wysłania do nas pomocy. 
Przeczytać należy, aby uświadomić sobie, że pod numerem 112 nie ma maszyny tylko człowiek, który też boryka się z życiem i – co najważniejsze – też ma uczucia i emocje.

Gwiazdka w Lovely Lane

Gwiazdka w Lovely Lane” to ostatnia część czterotomowej serii, traktującej o losach pielęgniarek, pracujących w angielskim szpitalu St. Angelus. Właściwie to każdy tom skupia się na innym zagadnieniu związanym z tym szpitalem, ale całość tworzy przepiękną sagę o miłości, poświęceniu i wspieraniu się wzajemnie. Pierwszy tom to „Anioły z Lovely Lane”. Opowiada o losach czterech dziewcząt, które dopiero rozpoczynają naukę w szkole pielęgniarstwa. Ich perypetie, wzloty i upadki wplecione w nastrój deszczowej Anglii i liverpoolskich doków to coś, co urzekło mnie niesamowicie. Zresztą drugi tom był jeszcze bardziej klimatyczny. „Dzieci z Lovely Lane” chwyciły mnie za serce i długo nie opuszczały jego zakątka. Wzruszająca historia i wspaniałe zakończenie… i znowu ten magiczny nastrój rodem z Harrego Pottera. Nad trzecim tomem nawet się nie zastanawiałam. Połknęłam go w dwa dni, chłonąc opowieści o kobietach, które z jednej strony muszą sobie radzić z biedą i chorobami, a z drugiej robić wszystko, aby ich dzieci nie zeszły na złą drogę. Ostatni tom, czyli „Gwiazdka w Lovely Lane” to taka wisienka na torcie. Wspaniała historia, okraszona bożonarodzeniowym nastrojem, jest niesamowicie ciepłą i cudowną powieścią, która ogrzeje niejedno serce. Wśród czerwcowych nowości wydawniczych to jest dla mnie prawdziwy numer jeden. 
Każdy tom można czytać oddzielnie, choć oczywiście dopiero lektura całości pozwala wsiąknąć w ten angielski klimat. Wyobraźcie sobie ulicę w Anglii. Z dwóch stron domy, pośrodku brukowana ulica, świecąca się od deszczu. Gdzieś z boku latarnia daje żółte światło i nagle słyszycie tupot stóp. W kadr wbiegają zaaferowane dziewczęta - każda w wykrochmalonym czepku, śnieżnobiałym fartuszku, każda oddana swojej pracy. Taki obrazek towarzyszył mi przez całą lekturę tej powieści. Byłam zachwycona. 
Czwarty tom to przede wszystkim konkurs na najpiękniej przystrojony oddział szpitalny. Właściwie wszyscy pracują przy produkcji ozdób, co umożliwia ploteczki i planowanie drobnych działań, które pomogą losowi. A jest w czym pomagać! Siostra Tapps potrzebuje zrozumienia i pomocy w pojęciu tego, co w życiu jest najważniejsze. Przełożona oddziału dziecięcego Aillen również wydaje się być w rozpaczliwiej sytuacji. Z jednej strony serce wyrywa się do przystojnego policjanta, a z drugiej poczucie obowiązku nie pozwala pozostawić matki. A matula (podła jędza) zrobi wszystko, aby nie pozwolić Aileen być szczęśliwą. Jest jeszcze maleńki chłopczyk znaleziony w starym magazynie, o którego życie walczą niemal wszyscy pracownicy szpitala. Losy zarówno tej trójki jak i bohaterów poznanych w poprzednich tomach urzekły mnie i wzruszyły. Czytałam każda literkę tej powieści z ogromna przyjemnością. 
Bardzo zaciekawiło mnie tło polityczne i zmiany, które zachodziły w powojennej Anglii. Kobiety naprawdę musiały walczyć o swoje prawa. Autorka bardzo sugestywnie ukazała, jak niewłaściwe moralnie w tamtych czasach było odbierane zachowanie kobiet żyjących z partnerami bez ślubu. Niesamowite również jest zakaz zakładania rodzin przez pielęgniarki, dzięki czemu (zdaniem rządzących) oddawały się one pracy bez reszty, nie mając rodziny ani innych bliskich. Są też ukazane zabawne sytuacje, które dla nas są aż śmieszne, np. reakcja na wynalezienie kalki kreślarskiej, albo pierwsze próby reanimacji. 
Podsumowując, – jeżeli tylko z półki księgarskiej lub bibliotecznej będą się do Was z okładki uśmiechać śliczne pielęgniarki z Lovely Lane, chwytajcie i biegnijcie do domu. Aż zazdroszczę tym, którzy przyjemność czytania tej serii mają jeszcze przed sobą.