piątek, 30 września 2016

Minecraft. Rocznik 2017

Znacie takie książki, których widok wprowadza Was w stan niepokoju, a Wasza pewność siebie spada na łeb na szyję? Uczucia te, w moim umyśle zachodzą przy jednoczesnym pisku i krzykach radości mojego potomstwa. W przypadku Starszej są to książki dotyczące harcerstwa, pionierki, metodyki... i tak dalej. W przypadku Młodszego jeszcze się to nie zdarzyło. Do wczoraj, kiedy to Młodszy otrzymał w swoje ręce książkę pt. "Minecraft. Rocznik 2017". Młodszemu zaświeciły się oczy, rumieniec wypełzł na twarz, a wydany okrzyk radości zapiszczał w uszach wszystkim domownikom. Za to na mnie padł blady strach związany z ilością wieczorów, przez które będę wraz z Młodszym analizować każdą stronę do ostatniej kropeczki... Kilka razy już to przerabiałam, ponieważ książki Minecraft zagościły już wcześniej w biblioteczce Młodszego.
"Minecraft.Rocznik 2017"jest przede wszystkim pięknie wydana. Czarna, matowa, twarda okładka zachwyca. Złote napisy oraz rysunki na okładce już na pierwszy rzut oka nie zostawiają wątpliwości, że książka mówi o popularnej grze komputerowej. Tworzenie wirtualnej rzeczywistości w Minecrafcie jest szalenie wciągające. Ta skomplikowana gra niewątpliwie rozwija dziecięcą wyobraźnię. Gra polega na tworzeniu, niszczeniu i odkrywaniu sześcianów  w
trójwymiarowym świecie. Sześciany te są budulcem dla całego świata. Oprócz zwykłych "cegiełek" są też takie, które coś zawierają, albo służą do czegoś specjalnego... odmian jest naprawdę sporo. W świecie Minecrafta kwadratowe są postacie, rzeki, drzewa, zwierzęta. Wszystko jest kwadratowe! Gracz z tych bloków jest w stanie stworzyć dosłownie wszystko. W grze jest kilka trybów. Ze słyszenia i obserwacji znane są mi dwa: Survival (tu naprawdę trzeba przetrwać, a do budowy potrzebne są surowce, które należy sobie znaleźć) i Creative (tu gracz dysponuje nieskończoną ilością bloków i nieskończoną energią) I tak jak ten pierwszy tryb drażni mnie swoją brutalnością, tak drugim jestem zachwycona. Dziecko buduje, planuje, konstruuje. Są nawet mistrzostwa świata dla konstruktorów w tej grze. Świetna sprawa. 
W "Minecraft Rocznik 2017" twórcy gry pokazują nowinki jakie nastały w grze podczas ostatniego roku. A że gra jest rozwojowa, a w jej tworzeniu uczestniczą młodzi ludzie z całego świata - to się działo! Informacje zawarte w roczniku na pewno pobudzą wyobraźnię czytelnika i zachęcą do tworzenia nowych konstrukcji. Wszystkie informacje są zapisane w miarę prosty sposób. Inaczej - dla gracza znającego podstawowe terminy funkcjonujące w grze, książka może być naprawdę przewodnikiem, a informacje w niej zawarte są proste i przejrzyste. Ja jako laik potrzebowałam co nieco tłumaczenia, ale nawet ja dałam radę :-)
Główną zawartością książki, która zachwyciła mojego syna, jest pięć budowli wykonanych przez graczy. Oprócz zdjęć i opisów mamy dokładną instrukcję, jak stworzyć takie budowle we własnym świecie. Rozmiary, ilość bloków koniecznych do zastosowania - Młodszy chłonął wyliczał, planował. Widziałam po prostu jak jego źrenice robią się kwadratowe. Oprócz tego w "Roczniku" mamy sporo ciekawostek. Np. rozdział pt. "Rzadkie bloki i przedmioty" zawiera rysunki i opisy przedmiotów będących marzeniem dla każdego maniaka. Każdy przedmiot jest opisany w trzech kategoriach: gdzie występuje, jak go zdobyć i do czego można go wykorzystać. Każdy Maniak Minecrafta będzie zachwycony. Mamy również ciekawostki dotyczące zespołu tworzącego grę, ciekawostki związane z poszczególnymi wersjami gry, mamy nawet ukazane największe wpadki twórców gry. (Sukcesy też są, a jakże!) Na zakończenie - niczym wisienka na torcie - każdy z czytelników może sprawdzić swoją wiedzę o grze wykonując prosty - zdaniem mojego syna - test wiedzy o Minecrafcie. Z tą prostotą próbowałam dyskutować, ale wyszłam na laika....
Książka piękna - wydana na ładnym papierze, kolorowa, w twardej oprawie... idealna na prezent. Jeżeli macie w pobliżu jakiegoś maniaka tej gry - świetna sprawa.  

środa, 28 września 2016

Przemoc nie!

Każdy z nas na pewno w swoim życiu zetknął się ze zjawiskiem przemocy. Wcześniej czy później docierają do nas informacje o atakach, zamachach i bójkach. Przemoc na światową skalę, to jedno. Przeraża, ale jednak - mimo wszystko - jest daleko. Gorzej, kiedy przemoc dotyka nas bezpośrednio, a najgorzej - kiedy ofiarami przemocy są nasze dzieci.
Mój syn ma siedem lat. Nie jest osiłkiem, a w klasie zalicza się do tych mniejszych dzieci. Zamiast sportu woli muzykę (gra na skrzypcach), choć od zajęć fizycznych nie stroni. Ostatnio znalazła się w Jego klasie grupka "siłaczy", co to mniejszych tłuką. Mój synek jest w tej grupie mniejszych. I jak tu Maluchowi pomóc? Powiem Wam, że największym problemem jest to, że dzieciaki boją się mówić o tym, co się w klasie dzieje. Postanowiłam oswoić strach przed zemstą za donoszenie dorosłym, a z pomocą przyszła mi niepozorna książeczka. Dodam, że znalazła się pod naszym dachem właśnie w tym konkretnym celu i póki jej nie obejrzałam, bałam się, czy jej treść będzie mi pomocna. Nie rozczarowałam się.
Okładka wydaje się... śmieszna, satyryczna... tak jest, póki do malucha nie dotrze, co przedstawia. Dziewczynka bije chłopca młotkiem po głowie - mocne. Ale w zamierzeniu takie właśnie ma być. Tytuł też ma formę "niegrzeczną", trochę jak napis na ścianie. Sugeruje to wyraźnie - przemoc jest zła. Już wstęp dał mojemu Młodszemu wiele do myślenia. Autor mówi wyraźnie: masz prawo się bić, żeby się bronić, ale najważniejsze jest to, abyś potrafił powiedzieć NIE. Autorzy, próbując oswoić dzieci z agresją tłumaczą, że przemoc istniała od zawsze i jej wybuchy zdarzają się nie tylko dzieciom, ale również dorosłym. Pokazują również, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Każde agresywne zachowanie jest spowodowane czymś konkretnym: zaniedbaniem, odrzuceniem, zazdrością i co najgorsze - inna przemocą. Każde dziecko czytające tę niepozorną książeczkę zrozumie, że problem ma nie tylko ten, kto jest ofiarą. Problem leży w tym, który bije. To On jest nieszczęśliwy, a swoją frustrację wylewa na innych. 
A teraz najważniejsza część książeczki: JAK POWIEDZIEĆ NIE! Nie są to wydumane rady przemądrzałego dorosłego. Wręcz wyraźnie powiedziane jest: jeżeli czujesz się zagrożony - uciekaj. Ale należy też spróbować rozmowy, poszukać pomocy wśród innych dzieci i - co ważne -  należy powiedzieć dorosłym. Najbardziej jednak mój Młodszy "ukochał" dwa potwory na ostatnich stronach. Jeden "przemocowy potwór" zwyciężył nad dzieckiem, które nie umiało się obronić przed przemocą. Ale drugi potwór został pokonany, a zwycięski malec wychodzi z tego pojedynku o pewne doświadczenia silniejszy. 
Książka porusza bardzo poważny temat. Często dla maluchów wręcz dramatyczny. Na szczęście książeczka zawiera wiele śmiesznych ilustracji i scenek, które rozładowują napięcie towarzyszące lekturze tej książki. Pewnie dziecko, dla którego ten temat jest tylko teorią, nie będzie czuło tego klimatu. Mój syn wyraźnie przeżywał lekturę, łącznie z nadawaniem imion chłopcom z ilustracji, co bardzo wiele mi powiedziało. Padło sporo pytań, wiele zdarzeń zostało mi opowiedzianych - mam wrażenie, że wspólne czytanie tej książeczki pozwala malcowi otworzyć się na dorosłego i oswoić to, co jest dla niego przerażające.


Co ważne - nie można dziecka zostawić z ta książką sam na sam. Treści pisane są ujęte w taki "dorosły sposób" np. "Przemoc wobec dorosłych i dzieci jest prawnie zabroniona" albo "Poszukaj mediatora, dziecka, lub dorosłego...", albo "Prawo jest po to, by chronić ofiary i zapobiegać samosądom...". Przyznacie, że określenia samosąd, czy mediator, są zupełnie niezrozumiałe dla malucha. Dlatego przy lekturze niezbędny jest dorosły przewodnik. 
Książeczka, pomimo trudnego tematu, zachwyca oprawą graficzną. Każda opisywana sytuacja jest zilustrowana scenką w postaci komiksu. Pomysł świetny do wspólnej lektury. Mama czyta poważne rzeczy, a Maluch śmieszne scenki. Ułatwia to trudną rozmowę - nawet bardzo. 
Wydawnictwo "Muchomor" wydało w tej serii jeszcze trzy inne książeczki: o rasizmie i nietolerancji, o złym dotyku i o poniżaniu. Nie wątpię, że wielu małym ludziom pomogą one uporać się z problemami.   

Piekło ISIS

Czytałam i nie mogłam wyjść z podziwu. Jak można być takim naiwnym człowiekiem? Jak bardzo trzeba być zagubionym, żeby w takie piekło zabrać czteroletniego brzdąca? Na co ta kobieta liczyła? Czy naprawdę wierzyła, że... no nawet nie potrafię sobie wyobrazić w co Ona wierzyła. Bo przecież nie w uczciwość mężczyzn, którzy zostawili swoje zrozpaczone matki we Francji i pojechali "w imię Allacha" do ogarniętej wojną Syrii. Kto przy zdrowych zmysłach tak postępuje! Dzielna byłam i pomimo emocji mną szarpiących doczytałam do końca. I powiem Wam, że cieszę się, że tak się stało. Ta książka to jedno z wielu źródeł i dowodów na okrucieństwo i barbarzyństwo, jakie dokonywane jest na kobietach "w imię Allacha".
Książka jest tak skonstruowana, aby choć trochę usprawiedliwić postępowanie bohaterki. Już na początku poznajemy nieciekawe dzieciństwo Sophie. Dość wcześnie traci matkę, która umiera pozostawiając małą bez opieki. Sophie trafia pod opiekę siostry. Problem w tym, że Sophie z Mamą mieszkała w Nigerii, a siostra żyła we Francji...niewątpliwie taka gwałtowna zmiana miejsca zamieszkania i radykalne odcięcie od korzeni nie wpłynęło dobrze na stabilny rozwój młodej kobiety.
Wprawdzie Sophie założyła rodzinę, ale ani razu podczas lektury książki nie wydawała mi się szczęśliwa. Ciągle miotała się z miejsca na miejsce, zmieniała wiarę, uciekała od dnia codziennego. Oddaliła się od męża, natomiast - jak każdą osobę słabą - przyciągały ją mocne osobowości. Grupka Islamistów niewątpliwie miała duży wpływ na tę kobietę.
Nie mogłam wyjść z podziwu i oburzenia, kiedy czytałam, jak to spakowała siebie i synka i w tajemnicy przez mężem wybrała się w podróż do Syrii. Ja rozumiem, że naraziła siebie - na głupotę nie ma rady - ale po co ciągnęła tam czteroletnie dziecko?! Uważam, że dzieciak został skrzywdzony na całe życie i nigdy tego Matce nie zapomni.
Sophie Kasiki
Nie mogłam również zrozumieć Jej zaufania do mężczyzn, którzy byli sprawcami całego nieszczęścia. W samym środku ogarniętego wojną Państwa nadal im ufała i pomimo tego, że nie szanowali jej zupełnie, nie pozwalali wychodzić i traktowali jak podczłowieka - miała nadzieję, że po tych "wakacjach" pozwolą Jej po prostu wrócić do domu. Pomimo wielu zakazów, pomimo braku wielu podstawowych produktów, pomimo całych dni spędzonych w zamknięciu - nadal ufała i wierzyła. Dopiero praca w szpitalu (kiedy zobaczyła biedę brud, samotne maleństwa płaczące za matkami i kobiety płaczące za swymi dziećmi) zaczęła coś niecoś rozumieć.
Uważam, że autorka miała więcej szczęścia niż rozumu. Powinna dziękować Bogu (i naprawdę nie ma znaczenia,Któremu) za mądrego męża, który poświęcił wszystko aby ratować żonę i synka z opresji. Podczas ucieczki nadal szczęście dopisywało naszej bohaterce. Po prostu wzięła dziecko za rękę .... ale to, co przeżyła przed ucieczką trudno opisać. 
Książka powinna być lekturą dla młodzieży. Ku przestrodze. 

poniedziałek, 26 września 2016

Dziewczyny

Książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Trudno powiedzieć, tak wprost, czy mi się podobała, ponieważ "Dziewczyny" nie należą do literatury, którą rozpatruje się w tych kategoriach. To powieść, która wstrząsa czytelnikiem. Pewne pojęcia, które do tej pory bezpiecznie spoczywały w mojej głowie, ujarzmione i oswojone, nagle butnie wyjrzały, a ich znaczenie uległo diametralnej zmianie. Ruch hippisowski, dzieci - kwiaty, bunt młodych przeciwko dorosłym - to terminy, które wydają się nam znane i oswojone. Zapewniam Was, że po lekturze "Dziewczyn" te zwroty będą dla Was znaczyły zupełnie coś innego, niż dotychczas.    
Evie jest czternastolatką jakich wiele. Wychowywana w domu, w którym jest wszystko oprócz miłości i uwagi, o którą dziewczynka bardzo zabiega. Ma przyjaciółkę, podkochuje się w bracie koleżanki... typowe życie nastolatki. Niestety Evie bezskutecznie poszukuje akceptacji, a jej niepewność i potrzeba przynależności do grupy jest obezwładniająca. Pewnego dnia przez przypadek spotyka dziewczyny, które emanują pewnością siebie; są butne, roześmiane, wręcz wulgarne w sposobie bycia. Najbardziej imponuje Evie Suzanne i to właśnie Ona jest dla dziewczynki wzorem i przepustką do innego życia. Dziewczyna jest oczarowana kolorową grupą dziewcząt, która daje wszystkim dookoła prztyczka w nos, nie bacząc na ogólnie przyjęte zasady. Evie zrobi wszystko, aby dziewczynom zaimponować i dołączyć do grupy. Rolka papieru toaletowego (niby ukradziona, a jednak kupiona) daje Evie możliwość dołączenia do Suzanne i do grupy, której przywódcą jest Russell. Od tej chwili członkowie sekty zawładnęli życiem Evie. Dla nich była w stanie zrobić bardzo wiele. Czytelnik obserwuje jak Evie walczy o przynależność do sekty, jak próbuje wtłoczyć się w ich życie, nie zauważając ubóstwa i miernoty panującej na ranczu. Brak zasad i poszanowania dla życia innych ludzi, brak moralności i odpowiedzialności za innych prowadzi do tragedii. Evie na szczęście nie bierze udziału w TYCH wydarzeniach, jednak ich echo będzie prześladowało ją całe życie. 
"Dziewczyny" to wstrząsająca powieść. Z ogromną wyrazistością  pokazuje, że "hippisowskie życie" było kolorowe i łatwe tylko na zewnątrz. Odrzucenie własności prywatnej, życie w komunie i brak poszanowania jakichkolwiek zasad może się młodym wydawać bardzo atrakcyjne. W rzeczywistości w komunach panował brud i ubóstwo. Członkowie sekty nie mieli żadnych zajęć, więc snuli się z miejsca na miejsce. Rozwiązłość seksualna również miała tu ogromne znaczenie. Pieniądze mieli tylko wtedy kiedy ukradli, podobnie z jedzeniem. To nie mogło się skończyć dobrze. 
Wydarzenia opisane przez Emmę Cline silnie nawiązują do tragedii, jaka spotkała Romana Polańskiego. W trakcie czytania, kiedy po raz pierwszy natknęłam się na wzmiankę o morderstwie, od razu przyszły mi do głowy wydarzenia z 1969 r. kiedy to członkowie sekty Mansona zamordowali z zimną krwią cztery osoby, w tym żonę Polańskiego, będącą w ósmym miesiącu ciąży. I tak czytając "Dziewczyny" z przerażeniem odkryłam, że moja wyobraźnia dobrze mnie prowadzi...
Powieść ma jedną wadę, jaką jest bardzo kwiecisty język. Długo trwało zanim zaakceptowałam nadmierną ilość przymiotników i przesadnych określeń właściwie wszystkiego - od zjawisk przyrodniczych poczynając, a na odpadkach kończąc. W trakcie czytania doszłam jednak do wniosku, że daje to pewien smaczek powieści. Ostatecznie jest to książka o czasach zwiewnych spódnic i kolorowych bluzek, więc ten nadmiar przymiotników może był przez autorkę zamierzony.     
Mocna książka. 

poniedziałek, 5 września 2016

Dokąd teraz?

"O rany, jaki ten świat jest mały!" - to okrzyk, który wydaję zarówno ja jak i moi znajomi, kiedy okazuje się, że właściwie moi znajomi są znajomymi innych znajomych, którzy znają.... dobra, każdy wie o co chodzi :-) Takie myśli nachodzą mnie bardzo często. Powieść "Dokąd teraz" pokazuje właśnie, że świat jest bardzo, bardzo mały, a demony przeszłości nie wiadomo kiedy wyjdą spod łóżka. 
Lili Czarnecką poznajemy w gabinecie lekarskim. Zarówno lekarz jak i nasza bohaterka zastanawiają się, skąd znają twarz z naprzeciwka. No własnie. Lily (wcześniej Mariolka) nie pozwala jednak na głębszą analizę i poszukiwania w zakamarkach wspomnień. Sama również nie ma na to ochoty. Jest osobą zamkniętą, wręcz niemiłą dla otoczenia. Perfekcyjna w każdym calu, nie dopuszcza do siebie myśli, że cokolwiek mogłoby być w danym dniu niezaplanowane i impulsywne. Tłumi swoje uczucia nawet w stosunku do córki Sary, która w końcu ucieka od matki na studia do Gorzowa. Mężczyzn nie szanuje i robi z nimi co chce, nie bacząc ile serc podepcze. Łatwo zauważyć, że Lili przyobleka maskę, za którą kryje się przed otoczeniem.
Podczas lektury człowiek zaczyna się zastanawiać: Ale o co właściwie chodzi? Gdzie i kiedy powstanie rysa na tym twardym wizerunku? I rzeczywiście. Pierwszą rysę zauważamy dzięki Ewie - kobiecie podporządkowanej swojemu mężowi, całkowicie oddanej rodzinie. Dzięki niej skorupa Lili zaczyna pękać. Ewa również zyskuje na tej znajomości. Staje się kobietą coraz bardziej pewną siebie i swoich walorów. Lily staje się dla niej wzorcem. W podziękowaniu za zmiany w swoim życiu Ewa postanawia sprawić Lili przyjemność więc... niestety tu własnie naszą bohaterkę dopada przeszłość. Czytelnik z zaskoczeniem obserwuje rozwój sytuacji i zakończenie, które pokazuje, że w pewnych sytuacjach nic nie jest ważne. 
Książkę czytało się lekko i łatwo, ale nieprzyjemnie. Powieść ta ma w sobie aurę zła i takiej ponurej tajemniczości. Nie wiem, czy było to zamierzone, czy nie - dość, że podczas lektury nie spodziewałam się niczego dobrego. W każdym akapicie przysłowiowa szklanka jest do połowy pusta - nigdy pełna. 
Należy jednak podkreślić, że autorka miała świetny pomysł na powieść i na jej zakończenie. Nie jest to hit sezonu, ale przeczytać warto.