czwartek, 28 kwietnia 2011

Stosy

Stosiki na majówkę są ostatnio bardzo modne. Mój nie jest na majówkę, a tak po prostu - do czytania. I tak od dołu:
1. "Monografia grzechów. Z dziennika 1978-1989" Krystyny Kofta. Książka przyciągnęła mnie jak magnes i z niecierpliwością czekam na jej kolej...
2. "Jak Bóg przykazał" Niccolo Ammanti
3. "Kazio i skrzynia pełna wampirów". Książka od Wydawnictwa Wilga. Książka ma dość duże litery więc Starsza próbuje pokonać ją w miarę samodzielnie...
4. "Światła pochylenie" Laury Whitcomb. Książka, która swojego czasu w blogowej rzeczywistości żyła swoim życiem. Ciągnęło mnie do niej niezmiernie, bardzo się więc ucieszyłam, kiedy Wydawnictwo Initium zaproponowało mi jej zrecenzowanie.
5. "Ostatnie Fado" Iwony Słabuszewskiej - Krauze. Książka magiczna w formie. Ciekawa jestem, czy w treści również... Książka od Wydawnictwa Otwarte.
6. "Natalii5" Olgii Rudnickiej. Lubię dobre czytadła. Wynika mi, że to czytadło jest wyjątkowo zakręcone, i zabawne, więc chętnie przeczytam.
7. "Z Miśkiem w Norwegii" Aldony Urbankiewicz. Ksiązka jest opisem podróży po Norwegii z małym szkrabem. Po szybkim przewertowaniu stwierdzam, że jest niezmiernie... frapująca. Obie ostatnie pozycje otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i s-ka.
8. "Gry wojenne, Patton, Monty i Rommel". Książka od Wydawnictwa Znak. Na razie pochłania ją mój mąż, a następnie trafi do mojego jedynego Szwagra, dla którego wojenne historie są bułką z masłem.    

Ten mały stosik został uwieczniony na fotografii osobno, gdyż książki porwała do swojego królestwa Starsza i trochę trwało zanim je skompletowałam.
1. "Dzieci w ogrodzie" Doroty Gellner. Po prostu cudo świata. Książkę recenzowałam w poprzednim poście.
2. "Misiostwo świata" Janusza Grzegorza. Książka jest bardzo ładnie wydana i zawiera niesamowicie ciepłe i mądre opowiadania. Jesteśmy w trakcie czytania i naprawdę polecam.
3. "Odsłony, czyli rozmowy z córką" autorstwa Hanny i Magdaleny Hamer. Książka ma niezbyt ciekawą okładkę, natomiast przyciągnęła mnie jako mamę siedmioletniej dziewczynki, która zaraz zaraz wejdzie w wiek tak zwanego dojrzewania...
4. "Krótkie bajeczki dla chorej córeczki" Moniki Joanny Litwin. Dla zdrowej też.
Trzy ostatnie pozycje otrzymałam od portalu "Parenting.pl". Ślicznie dziękuję. 
Na zakończenie stwierdzam, że moja biblioteczka pęka w szwach. Mój mąż wczoraj oświadczył, że nie mamy już miejsca nawet na drugie rzędy książek. Oj tam, jeszcze troszkę upchnę. A poza tym za kilka dni Młodszy wyląduje w pokoju Starszej, a ja miejsce po łóżeczku, które do tej pory królowało w sypialni urządzę po swojemu :-)))

wtorek, 26 kwietnia 2011

Dzieci w ogrodzie

Scena pierwsza.
Kilka miesięcy temu poszlismy całą rodziną na obiad do szczecińskiej restauracji "Na Mariackiej". Dla Starszej obiad właściwe mógłby nie istnieć, ponieważ w restauracji właśnie odbywała się wystawa prac Pani Wiesławy Burnat. Na ścianach feria barw i kolorów, bajkowe obrazy z charakterystycznymi postaciami. W witrynach prawdziwe cuda - malowane kamienie z postaciami aniołów i kotów. Starsza straciła głowę, chodziła po restauracji jak zaczarowana. Na obraz stać nas nie było, ale zaproponowaliśmy Starszej nabycie malowanego kamienia. Wybrała anioła i była przeszczęśliwa. 
Scena druga
Kilka dni temu do Starszej przyszła paczka od Wydawnictwa Wilga. Zawsze po otwarciu paczki Starsza przybiegała do mnie kwicząc z zachwytu i opowiadając co znalazła. A tym razem... nic... cisza. Wchodzę do jej pokoju, a tu Starsza siedzi na łóżku i wertuje. Pytam, co ją tak zaciekawiło, a Ona na to: Patrz mama, w tej książce są moje anioły...
Książka "Dzieci w ogrodzie" jest kwintesencją naszych upodobań. Dorota Gellner znana nam jest z wierszyków wydawanych w platynowej serii przez Wydawnictwo "Wilga", które Starsza cytuje na pamięć. Ilustratorka Wiesława Burnat zdobyła serce naszej rodziny już dawno, a teraz mamy w domu album Jej prac. Nic dziwnego, że książka wertowana jest przez cały czas. Zapraszam wszystkich do obejrzenia galerii prac na stronie internetowej Pani Wiesławy
Kamień z malowidłem
Wiesławy Burnat należący do Starszej
Książka jest swoistego rodzaju albumem dziecięcej wyobraźni. Zabiera czytelnika w baśniowy świat rodem z "Tajemniczego ogrodu". Kolory, delikatne postacie, brak kantów i delikatna kreska powodują, że obserwator nabiera uśmiechu niczym kot z Alicji w Krainie Czarów. Ilustracje są uzupełnieniem pięknych wierszy pani Gellner (a może odwrotnie?). Wierszyki są sytuacyjne. Każdy z nich przedstawia scenkę, która pobudza dziecięcą wyobraźnię. I tak pomagamy duszkowi odnaleźć spokój i miejsce do odpoczynku, wplątujemy się w jesień, podziwiamy noc w ogrodzie, leniuchujemy na hamaku, czy też turlamy się pod kasztanem. Pani Dorota Gellner ma niebywałą łatwość rymowania. Mam wrażenie, że gdyby była taka potrzeba, to stworzyłaby rymowany kodeks karny, albo prawo budowlane. Co więcej zrobiłaby to z takim wdziękiem, że już przedszkolaki potrafiłyby cytować poszczególne przepisy. 
Książka jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, po prostu piękna. Polecam każdemu. 
Za książkę wraz ze Starszą ślicznie dziękuję Wydawnictwu Wilga. Ta przesyłka to było naprawdę przeżycie! 

środa, 20 kwietnia 2011

Szaleństwa nigdy dość!

Moja sąsiadka Kudłata, a jednocześnie koleżanka z pracy i bardzo dobra koleżanka (żeby nie powiedzieć przyjaciółka :-))) obchodzi dziś imieniny. W związku z tym z drugą koleżanką z pracy Żuczkiem (żeby nie powiedzieć przyjaciółką :-))) postanowiłyśmy uczcić owe święto "nieco" inaczej. Pomysł Żuczka był genialny w swej prostocie. Chodziło o postawienie na ogrodzie banera z życzeniami tak, aby był widoczny zaraz po podniesieniu przez Kudłatą żaluzji. Do realizacji konieczna była pobudka o czwartej rano i przedzieranie się przez płoty. Należało również uważać na kwitnące magnolie co wiązało się z zadzieraniem nóg powyżej głowy. Przyplątał się też stresik związany z przebywaniem na cudzej posesji ale cóż - efekt zamierzony osiągnięty. Rano na ogrodzie oczom mojej Kudłatej ukazał się taki oto śliczny banerek z latającymi wkoło niego balonikami. 

Najlepszy moment całego przedsięwzięcia to chwila, kiedy usiadłyśmy obie na tarasie Kudłatej i zaczęłyśmy podziwiać nasze dzieło. Świtało, ptaszki budziły się do życia a my rozanielone....
Zobaczyć reakcję Kudłatej - bezcenne :-)))
Najlepsze życzenia !!!

sobota, 16 kwietnia 2011

Kompozytor burz

"Czym jest muzyka? Nie wiem
Może po prostu niebem
Z nutami zamiast gwiazd

Może mostem zaklętym
Po którym instrumenty
Przeprowadzają nas..."
                                    Ludwik Jerzy Kern 

Muzyka jest moją pasją. Nie mówię tu o muzyce popularnej, ale o takiej prawdziwej, łaskoczącej ucho i wszystkie zmysły, tańczącej nutami pomiędzy skrzypkami, a wiolonczelą, grającej na zmysłach i duszy słuchacza. Rzadko udaje się połączyć pasję czytelnictwa z miłością do muzyki. Nie umiem jednocześnie czytać i słuchać; dla mnie jest to profanacja zarówno literatury jak i utworu muzycznego, z którego czytelnik próbuje uczynić tło. A tymczasem... książka "Kompozytor burz" to idealne połączenie zarówno magii słowa jak i nutek. :-). 
Historia rozpoczyna się w czasach współczesnych podczas koncertu prowadzonego przez dyrygenta Michaela Steiner. Ów człowiek zrozpaczony po śmierci swojej ukochanej nie potrafi cieszyć się drugą miłością swojego życia, jaką była i jest muzyka. Towarzyszy mu wspomnienie żony, która na łożu śmierci poprosiła go, aby zagrał dla niej "melodię, która będzie jej przewodnikiem, której dźwięki wytyczą magiczną ścieżkę do nieba, a ona sama dzięki niej powędruje bezpiecznie do raju." Od tej pory Michael już nigdy nie był w stanie zagrać tej melodii.  Dyrektor opery poruszony tym wspomnieniem pokazuje mu dokument, który jest testamentem Ludwika XIV, króla słońce uwielbiającego sztukę... Następnie przenosimy się do XVII wieku, gdzie poznajemy Matthieu, niesamowicie utalentowanego muzyka. Ów młodzieniec na rozkaz króla poszukuje muzyki dającej moc panowania nad światem, melodii idealnej, stworzonej przez Boga. Trafia na Madagaskar, gdzie magia i dźwięki przeplatają się tworząc dla czytelnika wybuchową mieszankę, która doprawiona jest szczyptą miłości i tęsknoty.
"Kompozytor burz" to powieść w najlepszym tego słowa znaczeniu. Autor umiejętnie dawkuje zdarzenia powodując, że czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi, a jednocześnie może delektować się zwrotami akcji i płynnością języka. Tak - właśnie język tej książki mnie urzekł. Dbałość o szczegóły i umiejętność oddania w dialogach charakterystycznej składni dawnych czasów spowodowała, że czułam się jakbym czytała najlepszą bajkę. Zresztą fabuła uczucie to silnie potęgowała. Książka jest mistrzowskim splotem elementów historycznych i fikcyjnych o zabarwieniu wręcz baśniowym. Czytelnik pogrąża się w bogatym świecie XVII - wiecznej Francji, gdzie mecenat kultury i sztuki był wyjątkowo silnie rozwinięty, a z drugiej strony wyraźnie widać moc pierwotnej siły, pełnej magii i czarów panującej w krainie czarnego lądu.
Należy też szepnąć słówko o głównym bohaterze. Matthieu, jest człowiekiem z krwi i kości. Nie jest to superman, ani nie ma nieskazitelnego charakteru. Ma swoje wady i zalety, jest normalnym (choć nieprzeciętnie utalentowanym) obywatelem XVII - wiecznej Francji. Często emocje biorą u Niego górę nad rozumem, a to prowadzi do niespodziewanych zwrotów akcji (np. z ogrodów Wersalu trafia prosto do Bastylii).
Jednak najwspanialszym elementem książki jest wszechobecna muzyka. Przez umiejętny dobór słów i piękne opisy muzycznej fascynacji głównych bohaterów książka jest po prostu genialna! Cytat wyrwany z kontekstu nie odda tego klimatu, ale pokaże choć namiastkę. "Król ledwo mógł kontrolować emocje, które wywoływała w nim ta muzyka - szatańsko słodka i zarazem wzburzona. Przebijała mu pierś i sięgała najintymniejszej głębi jego serca, której istnienia nie był dotąd świadom. Powstrzymał z największym trudem łzę usiłując nie mrugać powiekami". Po prostu bajka.
Jeżeli macie ochotę pogrążyć się w egzotycznej i przepełnionej muzyką krainie pełnej przygód z delikatną domieszką historii - polecam gorąco.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte, za co ślicznie dziękuję. 

czwartek, 14 kwietnia 2011

Reksio - przyjaciel najmłodszych

Reksio to moje dzieciństwo. Podobnie jak Krecik, Pszczółka Maja, Bolek i Lolek, czy też Kot Filemon i jego przyjaciel Bonifacy. Bardzo cenię bohaterów odwiedzających mój dom przez wiele, wiele lat. Nie udało się to Filemonowi i Bonifacemu, którzy na różne sposoby są rysowani i ukazywani przez wiele wydawnictw. Bolek i Lolek, też nie ustrzegli się rys na swoich wizerunkach. A Reksio? Reksio jest fenomenalny! Od 1967 roku odwiedza dzieci w niezmienionej formie, zarówno w telewizji jak i w literaturze. Na naszych półkach stoi już kilka książeczek z Reksiem, a ostatnio dostawiłam jeszcze dwie, a mianowicie "Reksio - wyprawa w góry" i "Reksio Wesołe podwórko". W obu książeczkach dominuje dziecięcy humor i pogoda ducha.
W pierwszej Reksio wraz z Azorkiem i Kotkiem idzie na wyprawę w góry. Poznają Kozicę wraz z synkiem Wiktorkiem, rodzinę świstaków, a do tego uczą się wielu bardzo pożytecznych rzeczy. Wiedzą już, że w górach nie wolno śmiecić, nie wolno krzyczeć, a co najważniejsze - uczą się, jak wygląda oznakowanie szlaku. 
W drugiej natomiast prosiaczki taplają się w błocie na środku podwórka, co powoduje ogólną wesołość wśród mieszkańców zagrody. W pewnym momencie wszyscy uświadamiają sobie, że gospodarz widząc ich "błotny" stan nie byłby zadowolony. Postanawiają się więc wykąpać... i znowu pomysłowy Reksio ratuje sytuację, ale tym razem do realizacji swojego planu potrzebuje pomocy przyjaciół. Wspólnie osiągają sukces...
Książeczki są wyjątkowo przyjazne dla maluchów. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Każdej karcie towarzyszą ilustracje - pogodne, kolorowe, a co najważniejsze z bohaterami niezmiennymi przez lata. Reksio to Reksio, Azor, to Azor, nawet zwierzęta z podwórka pochodzą spod kreski twórcy Reksia Lechosława Marszałka. W książeczkach autorką pierwszoplanowych postaci jest Pani Krystyna Lasoń. która fenomenalnie oddała nastrój i pogodę ducha Reksia. Oprócz pogody ducha każda z książeczek uczy maluchy wielu ciekawych rzeczy. Dzieci dowiedzą się, że warto współpracować z innymi bo łatwiej wówczas wpaść na pomysł jak poradzić sobie z przeciwnościami losu. Nauczą się również podstawowych zasad którymi należy kierować się idąc w góry. Moja Starsza, która złaziła już Karkonosze i Pieniny bardzo przejęła się tymi zasadami i postanowiła przekazać je Młodszemu bratu. Czekam na wyniki tego "kursu".
Każdemu, kto lubi wprawiać swoje pociechy w radosny nastrój pełen twórczych pytań, śmiechu i chichotów – polecam serdecznie :-) 
A na zakończenie dodam, że Reksio w Bielsku - Białej ma swój pomnik! Czyż nie jest śliczny?
Książeczki od portalu Parenting.pl

środa, 13 kwietnia 2011

Jak ja lubię takie książki...

Moja Starsza ma nową przyjaciółkę. To Florka. Florka - podobnie jak Starsza - ma kota, który jest jej ulubioną przytulanką. Florka ma przyjaciółkę Józefinę i tańczy w balecie (jak i Starsza) Do tego wszystkiego Florka ma też wspaniałą babcię. (Moja Starsza ma dwie wspaniałe babcie:-)). A jak wnuczka ma babcię, która kategorycznie odmawia nauki obsługi komputera, to cóż pozostaje kochającej wnuczce? Oczywiście pisanie listów!
Florka jest miłą ryjówką w wyjątkowo przesympatyczny sposób opisującą  ukochanej babci najważniejsze wydarzenia ze swojego życia. Na szczęście nie jest to kolejna idealna bohaterka grzecznej książeczki. Zdarza się jej psocić, buntować, a już gapa z niej nieprzeciętna. Do babci pisze o wszystkim - o swojej tęsknocie za wakacyjną przyjaciółką, o radości ze spotkania, o wspólnym lepieniu z piasku i zdziwieniu, dlaczego mama gniewa się, że młodszy braciszek zjadł ich "wypieki". Ja osobiście zakochałam się w liście opisującym wizytę z mamą w teatrze. Po prostu wypisz wymaluj moja Starsza, która jest w stanie zgubić wszystko czego nie ma na stałe przymocowanego do siebie. 
Autorka Roksana Jędrzejewska - Wróbel zastosowała bardzo ciekawy wybieg literacki. W prostych słowach podanych w dość nieskładny sposób (jednak poprawny językowo), przypominający dziecięce gadulstwo zawarta jest dorosła mądrość życiowa. Bardzo ważne sprawy (odpowiedzialność, przyjaźń, szacunek do osób starszych) ujęte są w słowa i zwroty wyjątkowo dobrze przyswajane przez szkraby. Autorka ukazuje rozżalenie Florki, że musi chodzić do przedszkola, wręcz bunt że nikt jej nie rozumie. Musi też przyjąć do wiadomości, że nieraz w życiu rodzinnym schodzi na drugi plan, bo młodsze bliźniaki wymagają więcej uwagi. Najważniejsze jednak jest to, że z każdego listu emanuje miłość do babci. Taka dziecięca niczym nie zburzona miłość. Najbardziej mnie rozczulił początek każdego listu. Kochana Babciuńcia, Babcia klapcia, Babciunieczka, czy też Babcia Chrapcia, na koniec każdego listu żegnana jest równie uroczymi buziakami - ziemniakami, (są też przytulanki jak morskie bałwanki, całusy jak baletowe susy, buziaki dzięciolaki, czy też buziole zakupole) Czyż to nie jest urocze? 
A na zakończenie jeszcze o tak zwanej wisience na torcie. A wisienką są ilustracje autorstwa Jony Jung. Obrazki są proste ciepłe i interesujące. A do tego jakie twórcze! Myślę, że niewielu ilustratorów podjęłoby się narysować "ryjówkową" Barbie :-) 
Takich książeczek powinno być na naszych półkach jak najwięcej. My mamy na razie jedną, ale na pewno poczynimy starania, aby Florka nie była samotna i dostawimy obok niej kolejne dwa tomiki. 
Książeczkę otrzymałam od portalu Parenting.pl za co serdecznie dziękuję. Pozdrowienia dla Uli... 

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Tatami kontra krzesła

Kiedy zobaczyłam książkę pt. "Tatami kontra krzesła" naszła mnie straszna ochota na Jej przeczytanie. Nie wiem właściwie dlaczego. Po prostu jakaś chemia. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza książka trafiła pod mój dach i została przeze mnie pochłonięta. Pożarta. Zawładnęła mną. A tak już po ludzku - bardzo mi się podobała. Nie ukrywam, że na początku się rozczarowałam. Oczekiwałam książki w stylu "Wyznania gejszy", czy też "Sekretnego wachlarza", a tu książka właściwie dokumentalna... Ale po kilku stronach wpadłam jak śliwka w kompot. Autor Rafał Tomański posiada wyjątkową łatwość słowa. Pisze w sposób bardzo ciekawy, a jednocześnie zrozumiały i prosty. Przedstawia Japonię w taki sposób, że każdy ją pokocha. W każdym jego słowie słychać pasję i miłość do tego egzotycznego dla nas kraju. Autor jest nie tylko japonistą. Jest też ekonomistą, lektorem bajek dla dzieci, a przede wszystkim uroczym gawędziarzem. Mam wrażenie, że można by usiąść z nim przy kominku i słuchać... słuchać... słuchać.
Każdy rozdział w książce poświęcony jest innej dziedzinie życia. Każdy niesie ze sobą nowinki dotyczące codziennego życia w Japonii. Odebrałam Japończyków jako naród pełen kompleksów, bezkrytycznie naśladujący Zachód. Farbują włosy, nie lubią koloru swojej skóry, nie potrafią odpoczywać, bezkrytycznie poświęcają się pracy. Nie lubią też swoich skośnych oczu i za wszelką cenę próbują usunąć fałdę mongoidalną, która za ową skośność odpowiada. Z drugiej strony oplątuje ich sieć niuansów i zwyczajów, których naruszenie stanowi ogromne faux pas. 
Hotel kapsułowy popularny w Japonii

"Na spotkaniu biznesowym dostaje się obowiązkowo wizytówkę. Japończyk (...) zaraz po przedstawieniu ukłoni się i wręczy wizytówkę. Będzie ją trzymał obiema rękami z największym szacunkiem - i tak należy ją od niego przyjąć. Powinniśmy oczywiście chwilę po nim przedstawić się sami i mieć przygotowaną własną wizytówkę i najlepiej dodatkową parę rąk, żeby dopełnić wszystkich honorów przy ich przekazywaniu. Wizytówki bowiem lepiej nie chować zbyt szybko, ponieważ może to być odebrane jako brak szacunku do rozmówcy." Niesamowite wrażenie zrobiły też na mnie opowieści o japońskim harcie ducha i dążeniu do sukcesu. Bohaterem jednej historii jest Sportowiec, który podczas ćwiczeń na macie doznał skomplikowanego złamania kolana, a mimo to postanowił w imię zwycięstwa swojej drużyny wziąć udział w kolejnych dyscyplinach. I tak pokonał konia z łękami dostając jedną z najwyższych not, a następnie wykonał numer na obręczach kończąc go zeskokiem z ponad dwumetrowej wysokości!!! Drużyna Japonii zdobyła złoty medal. 
Automaty są wszędzie...

Książka jest nie tylko zbiorem ciekawostek. Spod tej lekkiej opowiastki wyłania się obraz narodu, który nie do końca wie gdzie jest jego miejsce na ziemi. Japonia jest zagubiona, znajduje się w przełomowym dla siebie momencie. Problem polega na tym, że droga którą Japończycy obrali nie jest prosta i jasna. Wręcz przeciwnie - jest kręta, wyboista i nikt nie wie co za zakrętem się pojawi. Widać, że ogrom tradycji i zasad współczesnego Japończyka po prostu przytłacza, a młodzież wręcz się buntuje.
Niesamowita książka, którą polecam każdemu, kto chciałby choć troszkę poznać i zrozumieć Japończyków.
A co mnie najbardziej ruszyło? Otóż automaty w których sprzedawane są majtki... zużyte majtki nastolatek. I jak tu zrozumieć Japończyków...

Za książkę niezmiernie dziękuję Wydawnictwu Muza. Lektura godna uwagi. 

niedziela, 10 kwietnia 2011

Się działo...

Bardzo pracowity weekend za nami... :-)
W sobotę odwiedziliśmy Międzynarodowe Targi Szczecińskie. Starsza zakochała się w motorze dla dzieciaków. W ogóle czuła się tam jak ryba w wodzie. Za to w niedzielę...
 zrobiłyśmy pracę na konkurs pt. "Las wkoło nas". Przypominam że Starsza jest wrogiem wszelkich prac ręcznych, więc tym bardziej byłam pod wrażeniem jej pracy. Ale to nie wszystko. Praca na konkurs zbiegła się z pracą domową pt. "Ze starego coś nowego". Starsza samodzielnie zrobiła szlaczki na płatkach. Zdjęcie słabo oddaje urok kwiatków zrobionych z denek od butelek typu pet, ale zapewniam, że wyszło całkiem ładnie...
 Młodszy też wyżył się artystycznie i dekorował śliwowiśnię kolorowymi jajkami...

I niech mi kto powie, że niedziela to dzień odpoczynku :-)))

środa, 6 kwietnia 2011

O tym, że książka "Co widział pies" jest ...

Generalnie jestem zwolennikiem powieści. Lubię kiedy akcja toczy się z wolna przez całą książkę, lubię wielowątkowość i zakończenie "z przytupem". Unikam, zbiorów opowiadań, nowel czy felietonów. Z jednym wyjątkiem. Książka pt. "Co widział pies" zdobyła mnie kolokwialnie rzecz ujmując "rzutem na taśmę". 
O tej książce trudno nic nie wiedzieć. Na blogach jest jej pełno. Należy jednak podkreślić, że pozycja w pełni na to zasługuje. Dlaczego? Bo jest bardzo, ale to bardzo ciekawa. Autor podejmuje się przedstawienia codziennych spraw w sposób wyjątkowo ciekawy. Podchodzi do ketchupu, czy też antykoncepcji w taki sposób, że czytelnikowi wydaje się, że nad badaniem danego tematu spędził większą część swojego życia. Z drugiej strony mam wrażenie, że On nie może być normalny - to musi być sympatyczny szaleniec o mentalności dziecka i jego spostrzegawczości. A tymczasem Malcolm Gladwell jest niezmiernie inteligentnym dziennikarzem, który analizując poszczególne przedmioty, odczucia, czy też zjawiska dochodzi do niesamowitych wręcz szokujących wniosków. A jednocześnie tak oczywistych! Kilka razy w trakcie lektury klepałam się w czoło stwierdzając, że chyba byłam ślepa że tego nie zauważyłam! 
Autor dzieli książkę na trzy części. Pierwsza część opowiada o ludziach, pokazuje jak bardzo potrafią być szaleni i fenomenalni. Już na samym początku wpadamy w głęboką wodę poznając Rona Popeil, który wymyślił wiele kuchennych wynalazków, a jednocześnie sam je sprzedawał stając się w ten sposób mistrzem sprzedaży. Znacie fenomen telezakupów? To właśnie jemu w dużej mierze zawdzięczamy tę przyjemność. Druga część - która najmniej mi się podobała - dotyczy różnych teorii wymyślanych przez ludzi - mniej lub bardziej wiarygodnych. Trzecia część dotyczy ludzkiej psychiki, charakterów i osobowości. Tu byłam zachwycona. Autor bardzo ciekawie podszedł do tematu i otworzył mi oczy na wiele szczegółów, których dotąd nie zauważałam. 
Książka - jak każdy zbiór felietonów czy opowiadań - raz ciekawi na tyle, że nie można się oderwać, innym razem nudzi strasznie. Trudno bowiem, aby mnie - finansowego laika - zainteresowały obliczenia związane z Wall Streat. Jednak jeżeli mam ocenić książkę jako całość, to z czystym sumieniem powiem: jest fenomenalna! Nawiasem mówiąc, pomimo tego, że ww. felieton był nudny to skłamałabym twierdząc że niczego mnie nie nauczył :-) Koniecznie trzeba dodać, że ksiązka poruszając dość specyficzne tematy - często natury specjalistycznej - napisana jest językiem bardzo zrozumiałym i takim "lekkim". To powoduje, że czytając historie o zwykłym ketchupie ma się wypieki na twarzy. 
Jeden minus - wielkość czcionki. Strasznie mnie umęczyła, choć zdaję sobie sprawę, że jeżeli byłaby większa to prawdopodobnie książka musiałaby być wydana w dwóch tomach. A tak? Tak mamy mistrzowski zbiór mistrzowskich felietonów, które mistrzowsko opisują codzienność i nie tylko. 

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu "Znak" za możliwość przeczytania. Warto było!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Ciocia Jadzia stanęła na wysokości zadania

Książka o Cioci Jadzi została powitana pod naszym dachem salwami zachwytu. Starsza wiedziała czego się spodziewać. Pierwszy tom przez długi czas dominował podczas wieczornego czytania jako pozycja obowiązkowa. Teraz dzięki Wydawnictwu Media Rodzina Ciocia Jadzia powróciła na - że tak to określę - wieczorne salony. 
"Ciocia Jadzia jest siostrą mojego tatusia. Nie wiem, jak jednocześnie można być siostrą i ciocią, ale chyba można. W każdym razie cioci Jadzi się udaje. Ciocia Jadzia jest taka duża, że nie wiadomo gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Trochę jak deszczowa chmura. Tylko, że deszczowej chmury można się przestraszyć, a cioci Jadzi nie, bo zawsze jest zadowolona i uśmiechnięta."
Kiedy zaczęłyśmy lekturę, już sam początek wywołał na twarzy Starszej szczęśliwy uśmiech. Nic w tym dziwnego! Wstęp, który rozpoczyna każdy rozdział i za każdym razem brzmi tak samo, jest wizytówką Cioci Jadzi. W okresie kiedy pierwszy tom był numerem jeden, Starsza cytowała te kilka zdań na pamięć. Teraz jej mała główka powróciła do wspomnień i z niecierpliwością oczekiwała kolejnych przygód. 
Ciocia Jadzia stanęła na wysokości zadania. Wraz ze swoją siostrzenicą robi porządki, podczas których odwiedzają ją cyrkowcy, udowadnia, że strach ma wielkie oczy, pokazuje, jak ważne są punkty orientacyjne (nieruchome oczywiście :-)) ogląda film (pytanie czy jeden, czy kilka na raz), zbiera grzyby, wysyła listy i robi wiele, wiele innych niezmiernie ciekawych rzeczy. Należy przy tym dodać, że Ciocia Jadzia przez okres, który minął od pierwszego do drugiego tomiku bardzo wydoroślała. Nadal jest śmieszna i zabawna do tego stopnia, że Starsza przy lekturze rży jak mały źrebak, ale też zmusza do zastanowienia się nad dość ważnymi kwestiami. Starsza kilkakrotnie kazała sobie czytać opowiadanie pt. "Podwieczorek", w którym dorośli zachwycają się napotkanym maleństwem wołając: "Jaka ona śliczna!", podczas gdy dla siostrzenicy Cioci Jadzi dzieciątko było odrażające. (łyse i bezzębne - czym tu się zachwycać!) Kiedy więc na podwieczorku u  Pelagii spotyka starszego, łysego Pana o imieniu Samuel, wyraża swój zachwyt słowami usłyszanymi od Starszych "Jaki on śliczny, nieprawdaż?" Dziewczynka nie może pojąć, dlaczego dorośli o małym dziecku mówią, że śłiczne a z Pana Samuela i jej zachwytów nad nim się śmieją... Starsza długo pracowała koncepcyjnie zanim rozgryzła o co w tym wszystkim chodzi. To tylko jedno opowiadanie, ale właściwie każde z nich budziło dyskusję i rozważania mojej córki. 
Nie myślcie jednak, że książeczka jest pozycją "poważną". O nie! Kiedy czytałyśmy opowiadania po raz pierwszy chichotom Starzej nie było końca. Zenek Pieluszka, Heniek Rockman,czy Mariola Żyleta zostali idolami mojej córki. 
Autorka książeczki Pani Eliza Piotrowska zrobiła kawał dobrej roboty. Nie dość, że stworzyła niebanalne historyjki, to jeszcze przepięknie je zilustrowała. Obrazki świetnie oddają nastrój książeczki, są proste, a jednocześnie wyjątkowo starannie wykonane. Zresztą cała książeczka jest pięknie wydana i raduje zmysły estetyczne zarówno mamy jak i córki.
Na zakończenie dodam, że książek o babciach, dziadkach i mamusiach czarodziejkach jest mnóstwo. Cieszę się, że ciocie też znalazły swoje miejsce w literaturze dziecięcej. Doceniłam to nie tylko ja, bo pierwszy tom Cioci Jadzi zdobył wyróżnienie w VI otwartym Konkursie Literackim im. Czesława Janczarskiego. I słusznie!

sobota, 2 kwietnia 2011

Stosy są wszechobecne :-)

Stosiska są wszędzie! Ale i tak je lubię. Zacznę od stosu Starszej. Oj tak! Wchodzi do biblioteki z naręczem książek. Ledwo daje radę. Pomocy oczywiście nie chce. Wychodzi... no cóż, szkoda że biblioteka nie ma na stanie przyczepek, aby dotransportować tomiszcza do samochodu... A dla Starszej im książka większa tym atrakcyjniejsza... Stosik piętrzący się obok to zdobycze biblioteczne. Oprócz tego Starsza studiuje co kilka dni. "Pchłę Szachrajkę" od Wydawnictwa Wilga i nieśmiertelną "Ciocię Jadzię" od Wydawnictwa Media Rodzina.
A mój stosik? Oto on: 

1. "Kapuściński Non fiction" - ogromnie polowałam na tę książę i doczekałam się. Czeka grzecznie na swoją kolej.
2. "Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo". Moja biblioteka
3. "Kacper Ryx". Wydaje mi się że kiedyś już czytałam, ale pamięć zawodzi...
4. "Kaligraf Woltera". Księgarnia "Matras" niesamowicie kusi niskimi cenami...
5. "Okropności" Joanny Chmielewskiej. Również nabytek z Matrasu.
6. "Kochaj i tańcz". Jak wyżej. Za trzy powyższe książki zapłaciłam 9,80 zł. :-)))
7. "Bojowa pieśń tygrysicy". Od wydawnictwa Prószyński i S-ka. Bardzo jestem ciekawa tej książki.
8. "Kompozytor burz" od Wydawnictwa Otwarte.
9. "Kiedy serce płacze" od wydawnictwa WAM.
10. "BZYK. Pasjonujące zestawienie nauki i seksu".
11. "Co widział pies i inne przygody" od Wydawnictwa Znak.
Na zdjęciu nie ma książek które otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa Muza. A są to:
1. "Tatami kontra krzesła".
2. "Uciekinier".
3. "Jutrzejsza miłość".
4. "Nagie wiersze".
Idę czytać! Choć właściwie nie... idę oglądać Top Gear'a !

piątek, 1 kwietnia 2011

Pchła Szachrajka

Chcecie bajki ? Oto bajka.
Była sobie Pchła Szachrajka.
Kiedy byłam małą dziewczynką całymi dniami słuchałam słuchowisk wydawanych wówczas na czarnych płytach. "Calineczka", "Jaś i Małgosia" czy "Pchła Szachrajka" towarzyszyły mi całymi dniami. Trochę czasu minęło, adapter się zepsuł, płyty zostały wyrzucone - pozostały wspomnienia i sentyment. Kiedy niedawno znalazłam w necie słuchowisko pt. "Pchła Szachrajka" oniemiałam z radości. To było dokładnie to samo słuchowisko! Moja Starsza zakochała się bez pamięci. Pchła Szachrajka jest mistrzostwem twórczości dla dzieci, więc Starsza odpuściła dopiero wówczas, kiedy całą Pchłę cytowała na pamięć. I tu dochodzimy do sedna sprawy.
Kilka dni temu od Wydawnictwa Wilga dostałyśmy książeczkę z ukochanej przez nas Platynowej serii. Właśnie Pchłę Szachrajkę. Po prostu cudo, majstersztyk zarówno w formie jak i treści. O jakość treści  raczej się nie martwiłam z racji Jana Brzechwy, który Pchłę Szachrajkę stworzył. O formę też się nie martwiłam, gdyż Wilga słynie z wyjątkowo starannie wydanych książek, a nazwisko Macieja Szymanowicza zapewniło najwyższy poziom ilustracji. 
Starsza najpierw rozpakowała książkę. Następnie zaszyła się na kilkadziesiąt minut w jakimś kątku i z zapartym tchem oglądała ilustracje. Kiedy wynurzyła się z pokoju, kategorycznie kazała sobie przeczytać całość (podkreślam, że zna ją na pamięć). Na każdej stronie córcia komentowała ilustracje, dokładnie je opisywała i dopasowywała do znanej sobie treści. A ilustracje naprawdę zachwycają. Piękne kolory i charakterek rysunków zdobyły nasze serca. Pan Szymanowicz tworzy ilustracje jedyne w swoim rodzaju. Należy przy tym dodać, że czcionka, którą użyto w książce jest duża i tak dobrana, aby młody, początkujący czytelnik radził sobie ze składaniem literek. Zachwyciło mnie też to, że Starsza wyłapała momenty, których w słuchowisku - z racji ograniczeń czasowych - nie było.
Platynowa seria jest dla mnie najlepszą jaka do tej pory znalazła się w naszych rękach. Mamy już cztery pozycje (pozostałe opisałam tu i tu) i z niecierpliwością czekamy  na kolejną. A jest na co czekać, bo cenię wysoko twórczość Tuwima i ściska mnie z ciekawości jak Pan Szymanowicz zobrazuje znane wszystkim wierszyki. 
Za książkę ślicznie dziękuję Wydawnictwu Wilga, a Pani Agacie dziękuję za poszanowanie uczuć mojej córci. Nigdy nie myślałam, że paczka zaadresowana do niej (jej imię i nazwisko) sprawi jej tyle radości i tak podniesie poczucie własnej wartości. 
Pani Agato, dziękuję!