środa, 29 września 2010

Takie tam.... okruszki

Wczoraj przy porannej kawie robiłam przegląd prasy i oczywiście blogów literackich. Uwielbiam te chwile, jako że są ... już dzienne jednak z posmakiem nocnego spokoju i ciszy. Przeglądając napotkałam dwie perełki. Pierwsza na blogu Kaś traktuje o zakładkach. No po prostu boskie! Każdą z nich chciałabym posiadać, mieć i używać. 

Druga perełka to cytat, który przeczytałam na blogu Księgozbioru. Uwaga - Tam tatam!
Kolekcja książek, kolekcja puszek Autor doktor Dominik Antonowicz 
"Dom o wyższym kapitale kulturowym najłatwiej rozpoznać po tym, że kolekcja książek jest większa od kolekcji puszek po piwie." 
Po prostu cytat mnie urzekł swoją prostotą i prawdziwością. Cytat pochodzi ze strony Wikicytaty, więc czym prędzej wśliznęłam się tam i znalazłam jeszcze jedną perełkę autorstwa Jerzego Pilcha. 
"Książek nie czyta się po to aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać." 
Nic dodać nic ująć. 
A w ogóle to nastała jesień....

sobota, 25 września 2010

Ach jak przyjemnie :-)))

Ostatnio spotykają mnie same książkowe przyjemności. Pierwsza z nich związana była z tańcami mojej Starszej. Zajęcia trwają półtorej godziny, a ja w tym czasie z błogością oddaję się czytaniu. W ostatni piątek z rozpaczą stwierdziłam, że książki zapomniałam. Na szczęście konieczność zakupienia baletek zagnała mnie do hipermarketu. Kiedy baletki zostały wrzucone do koszyka, a Starsza usatysfakcjonowana zmierzała do kasy, ja po cichutku skręciłam jeszcze do działu książki, aby rozważyć możliwość nabycia jakiejkolwiek książki, która starczy na półtorej godziny oczekiwania na zakończenie wywijasów, a jednocześnie nie zabije mojego portfela. Jakaż była moja radość, kiedy odkryłam kosz z tanią książką! Zakupiłam dwie książki po 4,50 zł każda. (słownie: cztery złotych i  pięćdziesiąt groszy !!!) 
Druga niespodzianka przyszła do mnie pocztą, a związana była z trzymaniem kciuków za autorkę tego oto bloga. Wierzcie, lub nie - naprawdę trzymałam! Kiedy przypomnę sobie stres związany z obroną i wszystkie stwierdzenia w stylu "To tylko formalność", które tylko wpieniały. No więc trzymałam i trzymałam i... udało się!!! Licencjat obroniony, a ja od szczęśliwej.... Licencjatki?... otrzymałam przesyłkę i to JAKĄ !!! Prócz książki pt. "Romans z trupem w tle" i kartki pocztowej, która niezmiernie mnie ucieszyła, dostałam prześliczną zakładkę, którą z dumą prezentuję.  

A dzisiaj pan listonosz przyniósł kolejną paczuszkę od wydawnictwa "Oficynka" zawierającą książkę pt. "Ostatnią kartą jest śmierć". 
Miło prawda? 

poniedziałek, 20 września 2010

Czytelnicza pamiątka z wakacji

W tym roku na wakacje pojechaliśmy do Karpacza. Góry niewielkie, ale dla rodziny z dwójką dzieci w tym jednym ledwo co trzymającym pion wystarczy. Pewnego dnia poszliśmy obejrzeć Świątynię Vang. Rodzice po raz ....dziesty, Starsza drugi raz, Młodszy po raz pierwszy (i tak nie zapamięta). Pies również po raz drugi. Jakież było nasze rozczarowanie kiedy okazało się, że w Świątyni jakaś para właśnie sobie przysięga na dobre i na złe, w związku z czym zwiedzanie jest niemożliwe. Na osłodę postanowiłam ze Starszą przypieczętować wizytę okazjonalną pieczątką z wizerunkiem świątyni. Kiedy weszliśmy do kiosku spotkała nas miła niespodzianka. Przy stoliku siedziała Pani Maria Nienartowicz, autorka czterech książeczek dla dzieci opowiadających o przygodach karkonoskich skrzatów. No i zaczęło się. Starsza przysiadła sobie do niej do stoliczka, poprosiła o autograf, zadała sto tysięcy pytań na temat pochodzenia pomysłów na przygody, imion dla skrzacików i tak dalej. Kiedy po kilkunastu minutach torpedowania pytaniami zaczęła zadawać pytania natury prywatnej troszkę ją przyhamowałam. Niemniej spędziłyśmy bardzo miłe chwile. Starsza otrzymała mnóstwo pamiątek w postaci kartek pocztowych ze skrzacikami, zakładek, no i oczywiście dedykacje w książce, któą niniejszym prezentuję. 
Książeczki są rzeczywiście niesamowite. Każda z nich - a jest ich cztery - opowiada o skrzacikach w różnych porach roku. My akurat trafiłyśmy na wiosnę. Skrzaty robią wiosenne porządki, przygotowują koncert na powitanie Pani wiosny, urządzają na jej cześć przyjęcie. Niesamowite są nawiązania do regionu. Skrzaty odwiedza Duch Gór Karkonosz, jest mowa o królewnie gór Śnieżce i o pielgrzymach, wśród których Karkonosz uwielbia spędzać czas. Należy dodać, że książki pisane są bardzo ciepłym językiem i mają przepiękne ilustracje.
Książeczki zostały wydane przez wydawnictwo Ad Rem.
Warto też dodać, że wczoraj czytałyśmy przygody skrzacików na dobranoc. Ależ się moja córcia  wzruszyła. "Mamusiu, pamiętasz jaka Ta Pani była miła? I Karkonosze pamiętasz? Na Śnieżkę weszłam sama bez pomocy i wodospady widziałam..." 
Ech wakacje...

niedziela, 19 września 2010

Gnój

Któregoś dnia na blogu "Czytam bo lubię" przeczytałam recenzję powieści "Gnój". Zapałałam wielką chęcią przeczytania jej, więc niewiele myśląc udałam się do mojej biblioteki. O dziwo - książka była, jakby na mnie czekała. Pożyczyłam i postawiłam na półce, niech czeka na swoją kolej. Cóż - wakacje, piękna pogoda, książki pożyczone na kilka dni z hasłem "tylko szybciutko mi zwróć" - a "Gnój" cierpliwie stał i czekał. Kilka dni temu okazało się, że za dwa dni upływa termin zwrotu tej książki do biblioteki, a prolongata terminu (jako że dokonywana już kilkakrotnie) jest niemożliwa. Dobra - pomyślałam, dwa dni, może zdążę. Uwierzcie lub nie, przeczytałam w jeden dzień i kawałek nocki. Książka - cud, miód i orzeszki!
Powieść opisuje piekło dziecka w najgorszym wydaniu. Dziecko jest bite. Bez powodu. Często. Do bólu. Ojciec bije pejczem, razy są bolesne, malec ucieka wkoło stołu z okrzykiem "nie bij!. Nie znajduje ratunku u mamy, która jest bezradna i cały jej sprzeciw ogranicza się do słownych utarczek z ojcem. Malec ma nadzieję, że wybuchnie wojna, która da pretekst do zabicia ojca. Do piekła rodzinnego domu dołączyć trzeba piekło dziecka wychowywanego w komunistycznym kraju, a do tego w robotniczej dzielnicy. (Każdy kto czytał na pewno pamięta opis mnogich zastosowań śliny). Przez cały czas serce moje przepełnione było wspólczuciem dla tego malca. 
Najbardziej zachwycił mnie język powieści; przepiękny, prosty, urzekający poprawną polszczyzną. Było to tym bardziej zachwycające, że książka traktuje o Śląsku, a co za tym idzie główni bohaterowie mówią gwarą, która z polskim językiem literackim ma niewiele wspólnego. (Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam) I tak na jednej stronie piękny język autora miesza się ze zwrotami typu "Nie masz już dychów ? To pitej do dom ty ciulu na ropa!!!",  albo "Ty pieroński kurwiorzu, ty szmaciorzu, ty luju cmyntarny, jo-ci-dom!!!". Czytelnik delektuje się kontrastem i mnogością zastosowanych słów.
Na zakończenie dodam, że autor otrzymał za tę książkę nagrodę "NIKE", w pełni zasłużoną moim zdaniem. Na uroczystości rozdania nagród wystąpił raper "Wujek Samo Zło". Gazeta Wyborcza tak opisała jego występ: "Niespeszony nobliwą publicznością (na sali byli był m.in. marszałek Sejmu Józef Oleksy, minister kultury Waldemar Dąbrowski, Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda, pisarze, naukowcy...), Wujek Samo Zło w bejsbolówce, bluzie i szerokich spodniach wyrapował improwizowany komentarz do werdyktu: "Faworyt mój to był "Gnój", ale przeczytałem ten "Tartak", i druga opinia mi się utarła".  Raper w paru słowach streszczał nominowane książki (o "Gnoju": "Tata kupił chłopakowi petardy niewybuchowe, chłopak wyszedł na podwórko i zachodził w głowę, jak go mógł zabić jego tata"). Wujek Samo Zło zastanawiał się także, dlaczego młodzież nie czyta książek ("może są za drogie, a może za małymi literami tam piszą") i apelował do swoich fanów: "Czytajcie książki, bo padniecie na amen na pysk". A jurorom, siedzącym obok na scenie przypominał: "Nowe pokolenie literackie nadchodzi, może będą ratować tę powieść? Najlepsze powieści pisze życie, to nie jest moje odkrycie". 
Ekstra!

czwartek, 16 września 2010

Opcja

Czas i miejsce akcji: Wieczór w naszym domu, Starsza już w łóżku, lampka daje ciepłe światło, książka przygotowana do czytania.
Osoby: Ja i Starsza.
Ja: Kochanie zrobiłaś już siusiu? Bo nie chciałabym żebyś wstawała z łóżka jak już będziemy czytały...
Starsza: Zrobiłam, ale wiesz, mi się czasami taka opcja włącza, że muszę jeszcze raz...

poniedziałek, 13 września 2010

Zarazki!!!

Świetna książka dla młodszej młodzieży, (jak to zwykła określać siebie moja siedmioletnia córeczka) która z każdej swojej strony namawia, wręcz krzyczy: MYJ RĘCE W ŁAZIENCE!!!
Notka wydawcy:
Są malutkie, ale na pewno nie milutkie. Tylko patrzą, żeby zarazić nową osobę i wywołać straszliwą chorobę.
Wszystkie... oprócz jednego!
Boluś to sympatyczny mały zarazek, który za nic na świecie nie chciałby nikogo zarazić. Zmuszony do walki w szeregach królowej Bakterii, z całych sił stara się nie zaszkodzić chłopcu, który wciąż zapomina umyć ręce po wizycie w toalecie. Czy wojska Bakterii zwyciężą? Czy może pokona je dzielna armia króla Przeciwciałusa? A co stanie się z sierżantem Włochantem? Zajrzyjmy do książki - zaraz się dowiemy!
Książka zachwyciła mnie swoim dopracowaniem. Jest duża - nie potrafię za bardzo określić jaki to format, ale na standartowej półce się nie mieści, ma fenomenalną okładkę i świetne ilustracje. Do tego wszystkiego jest świetnie przemyślana pod względem graficznym. Literki są częścią ilustracji co powoduje, że czytanie jest naprawdę przyjemne. No i ta "rozkładówka"!!! Ilustracja, która zajmuje cztery strony (rozkładane w jeden obrazek) przedstawiająca szczoteczkę do zębów z grasującymi na niej bakteriami. Dla małej główki nie bardzo pojmującej co oznacza określenie "mikroskopijna wielkość", to naprawdę imponujący obrazek.  

Mistrzowskie zakończenie

To była jedna z tych książek, których się nie zapomina. Wcale nie ze względu na kunszt pisarza, ponadczasowe tematy, czy też wzniosłe prawdy przekazywane na jej kartach. Powodem jej wyjątkowości jest to, że porusza kwestie, które mogą dotyczyć każdego z nas, czaić się za rogiem i dopaść znienacka. To powieść o ciężkim temacie, zbudowana z mistrzowską lekkością słowa. Ta lekkość aż mnie porażała. Czytelnik "wpada" w słowa i jak na ślizgawce nie może się zatrzymać. Czyta o rzeczach trudnych, wręcz rozpaczliwych, a jednocześnie prze do przodu chcąc wiedzieć więcej, szybciej, dokładniej. 
Głównym bohaterem jest pięcioosobowa rodzina - zarówno poszczególni jej członkowie jak i rodzina jako całość. Każdy z jej członków przedstawia swój punkt widzenia; każdy usprawiedliwia swoje poczynanie. Czytelnik miota się od jednego do drugiego co i rusz zmieniając swój pogląd. Kate od dziecka choruje na białaczkę. Lekarze nie dają jej szans na długie życie. Jeżeli nie znajdzie się idealny dawca krwi, Kate nie przeżyje nawet roku. Rodzice decydują się więc na poczęcie kolejnego dziecka. Anna zostaje poczęta metodą in vitro po dokładnym zbadaniu zgodności genetycznej zarodka z chorą Kate. Na początku każdy mówił tylko o oddaniu krwi pępowinowej, potem przy każdym nawrocie choroby Anna oddaje limfocyty, granulocyty i tak bez końca. W końcu dziewczynka buntuje się. Postanawia walczyć o możliwość samodzielnego decydowania o swoim ciele. 
Książka ma wiele wątków, które stanowią oddzielne historie porywające serce. Historia brata szukającego własnego "ja", zbuntowanego, niewidocznego dla innych, historia adwokata reprezentującego Annę skrywającego sekret, który rujnuje jego życie, historia ojca dziewczynek który jako jedyny stara się zrozumieć Annę i matki która jak lwica walczy o każde swoje dziecię. 
Książka jest smutna, ale nie przygnębiająca. A  już zakończenie przekroczyło wszelkie pojęcie. Nie spodziewałam się takiego... warto przeczytać choćby po to, aby je poznać. 

środa, 8 września 2010

Dzieci uzależnione od tego, co w dzieciństwie czytali dorośli

"Przygody Filonka Bezogonka" czytałam w dzieciństwie sto tysięcy razy. Tak mi się przynajmniej wydaje. We wspomnieniach książka ta jawiła mi się jako najlepsza w świecie książka przygodowa, którą czytałam jako brzdąc. Sam fakt, że co rusz do niej wracałam, świadczy o jej gigantycznej wartości literackiej na mojej dziecięcej liście bezcelerów. 
Przed urlopem jedna z koleżanek w pracy oświadczyła, że robiła porządek w piwnicy i znalazła w niej kilka książek. "Chcesz dla dzieci?" Ba! Pewnie, że chcę! Jakże mogłabym odmówić. Zaglądam do torby mi wręczonej, a tam z okładki uśmiecha się do mnie szelmowsko kot bez ogona. Bardzo mnie to uradowało. Wieczorem Starsza przystąpiła do poznawania kociego świata, a ja uchyliłam wrota mojego dzieciństwa. 
Książka opowiada o przygodach kotka bez ogona. Ten ważny koci atrybut został odgryziony przez szczura, efektem czego Filonek bardzo często jest wyśmiewany przez inne koty. Jednak - pomimo smutku który za każdym razem w takich sytuacjach go ogarnia - nie przejmuje się zbytnio docinkami i z podniesionym łebkiem brnie przez kocie życie. Filonek jest kotkiem, który ma kochającą dziewczynkę, przeżywa wiele przygód, znajduje kilkoro oddanych przyjaciół, a do tego wszystkiego radzi sobie z docinkami kociej podwórkowej bandy, której członkowie zazdroszcząc mu przyjaciół i sympatii ludzi, próbują jak najbardziej uprzykrzyć mu życie.
Książka w bardzo pogodny sposób przekazuje dzieciom bardzo ważne prawdy. Należy być miłym, ale jeżeli ktoś ci dokucza nie pozwól na to. Nikt nie jest idealny - każdy ma jakieś wady i należy akceptować je. Emocje potrzebne są zawsze. Zarówno te dobre jak i te złe. Szanuj siebie i nie pozwól, aby inni Cię nie szanowali. 
Czytało mi się świetnie, w duszy radowały się wspomnienia... tylko książka jakoś tak do bezcelerów już nie pasowała. Powiem więcej - przemknęło mi przez głowę, że nudna jest i tyle. Z tego błędnego mniemania  szybko wyprowadziły mnie skrzące się ciekawością oczy Starszej, która po każdym zakończonym rozdziale błagała o jeszcze jeden choćby króciutki rozdzialik. No cóż, chyba wyrosłam.  
A na zakończenie ciekawostka. Na jednym z blogów wyczytałam, że Filonek naprawdę nazywał się Pelle i mieszkał w Uppsali. Jest tam jego dom i prowadzący do niego specjalny znak drogowy z wizerunkiem kotków. 

wtorek, 7 września 2010

Podoba mi się tytuł.

Książka trafiła do mnie jakieś pół roku temu z półki przyjaciółki. Komentarze były wręcz powalające: Zachwycisz się! Ja nie mogłam się od niej oderwać! Prałam przy niej, gotowałam i w ogóle, póki nie skończyłam, moje życie toczyło się wokół niej! Mąż przyjaciółki: "W pracy zakazałem wchodzenia do mojego gabinetu i czytałem póki nie skończyłem!" (Jest Prezesem firmy). No dobra. Przetrzepałam blogi - rzeczywiście same plusy. Jednak, jako że książka objętościowo spora, a ja miałam "bibliotekowe musy", książka najpierw trafiła do członków mojej rodziny. Komentarze również zachęcające i to bardzo. W końcu sięgnęłam i co? Wybuchu wulkanu nie było, ale rzeczywiście warto. 
"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" to niewątpliwie kryminał dużego kalibru. Zagadka sprzed kilkudziesięciu lat, której nikomu nie udało się rozwikłać, ciekawe rozwiązanie, dobra konstrukcja, która prowadzi czytelnika od podejrzanego do podejrzanego nie dając możliwości stwierdzenia "ja już wiem". Nawet kiedy czytelnikowi wydaje się, że już wie, to nagle okazuje się że wie tylko małą cząstkę całości. W tej kwestii ogromny szacunek dla autora. Kryminalne misterium. Natomiast moim zdaniem książka byłaby lepsza, gdyby zamiast 600 stron liczyła 350, a autor dałby sobie spokój z opisywaniem dziesiątek marek i firm, które w jakiś sposób pojawiały się na kartach powieści. Drażniło mnie to okrutnie. 
Oprócz wątku kryminalnego książka ma dodatkowe dwa dna. 
Pierwsze dotyczy kobiet i ich bierności wobec spotykającej je przemocy. Statystyki podawane przez Larssona (jeżeli mają odzwierciedlenie w rzeczywistości) są zatrważąjące. Autor ciekawie rysuje bohaterów i ich zależności. W książce nie ma kobiet słabych. Każda jest inna, charakterna do bólu, każda ma swoje za skórą i budzi w czytelniku konkretne uczucia. Opisy ich zalet i wad są przejaskrawione i nie zostawiają zbyt wiele miejsca dla wyobraźni czytelnika. Inaczej ma się sprawa z mężczyznami. Poczynając od głównego bohatera poprzez adwokata rodziny, męskich pracowników redakcji "Millenium" a na kuratorze kończąc - wszyscy są przedstawieni bez przysłowiowej ikry. Nawet mężczyzna, który działa na dwa fronty - co niejako zmusza do wprowadzenia złych cech charakteru - jest  opisany jakby przez mgłę. Idealnym przykładem jest para głównych bohaterów. On - zagubiony dziennikarz, bez pomysłu na życie; ona - super inteligentna dziewczyna, walcząca z przeciwnościami losu. Nawiasem mówiąc Jej postać jest moim zdaniem aż przerysowana. 
Drugie dno trudno mi określić tak dokładnie. Dotyczy ono rzeki słów, umiejętności snucia powieści tak, że nie można się od niej oderwać. Często ta cecha w książkach jest niezauważalna - mnie w tej książce to właśnie zachwyciło. To tak, jakby autor przy każdej stronie mówił do mnie: "Hej to jeszcze nic, przeczytaj jeszcze kawałeczek, a dopiero zobaczysz!" 
Polecam każdemu, kto ma czas zagubić się w kartach powieści. 
A na zakończenie dodam, że książkę wzięłam na wakacje i to był mój błąd. Wyszukiwałam najmniejsze chwileczki i momenciki, żeby tylko móc przykucnąć i przeczytać choćby kawałeczek... A przy Starszej i Młodszym nie było to łatwe, oj nie....

sobota, 4 września 2010

Losowanie

Było bosko, cudownie, leniwie, męcząco, radośnie..
Tak szybciutko napiszę, że losowanie odbyło się metodą jak najprostszą. Przeczytałam Starszej poszczególne nazwy osób, które wpisały się w komentarzach, a Ona zdecydowała, że książkę dostanie "Elwika". Mam nadzieję że się spodoba! 
Elwiko, skontaktuj się ze mną na maila i podaj swój adres, w poniedziałek odwiedzę pocztę i wyślę książkę.