sobota, 28 kwietnia 2012

Przemiana

Wiem, że nie jestem oryginalna, ale zakochałam się w twórczości Jodi Picoult. Pierwszą książkę pożyczyła mi koleżanka z pracy (dzięki Gosiu) i po lekturze wsiąkłam. Teraz każda pozycja, wypatrzona w bibliotece jest moja. Tym razem przyszła kolej na "Przemianę". 
Poznajemy Junę - kobietę, której los nie oszczędza. Pierwszy mąż zginął w wypadku samochodowym, drugi również nie żył długo. Wraz z Jej siedmioletnią córeczką został bestialsko zamordowany przez przypadkowego cieślę, który pewnego dnia zapukał do drzwi jej domu i poprosił o pracę. Juna pragnie śmierci, jednak jest coś co cienką nitką trzyma ją przy życiu. To maleństwo dojrzewające pod sercem. Kiedy córeczka przychodzi na świat okazuje się, że ma poważną wadę serca i potrzebuje przeszczepu. Po kilku latach znajduje się dawca - człowiek ten bardzo pragnie oddać swoje serce potrzebującej dziewczynce Ona jednak się nie zgadza ponieważ potencjalny dawca jest mordercą jej ojca i siostry. Nawet jeżeli dziewczynka zgodziłaby się na przyjęcie serca to na drodze do przeszczepu stoi jeszcze jedna przeszkoda. Dawca został skazany na karę śmierci, która ma być wykonana przez iniekcję czyli wstrzyknięcie trujących substancji do organizmu. To powoduje że organy nie nadają się do przeszczepu. Rozpoczyna się walka o wszystko... o zmianę sposobu wykonania kary śmierci, o prawdę, o wiarę i ... o miłość. 
Książka porusza trudne tematy. Czytelnik zastanawia się nad sensem życia, nad szacunkiem do niego. Przekonujemy się, że nawet to, co wydaje się na sto procent prawdziwie i udowodnione może okazać się zupełnie inne. Autorka "bawi się" wiarą katolicką i pokazuje, że pewne od tysięcy lat uznawane prawdy można bez trudu podważyć.
Autorka spotyka się z wieloma zarzutami np. kwestia pisania wszystkich książek wg tego samego schematu.  Rzecz w tym, że rzeczywiście można ten schemat szybko wyczuć, ale czy to cokolwiek przeszkadza? Jej twórczość porusza tak trudne tematy, a zakończenia są tak zaskakujące, że po lekturze długo nie można się otrząsnąć. 
Podsumowując: książkę należy wziąć do rąk tylko wówczas, kiedy dysponuje się sporą ilością wolnego czasu. Dlaczego? Ponieważ kiedy czytelnik rozpocznie lekturę, ta go wciągnie, przenicuje jego umysł na lewą stronę, a na zakończenie wypluje z ogromną ilością przemyśleń i wątpliwości. 
Serdecznie polecam. 

środa, 25 kwietnia 2012

Po czym poznać dobrą książkę dla dzieci?

Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule postu: Po tym, że dziecko zamiast iść spać wkurza rodzica ciągłymi błaganiami w stylu: "Błagam, jeszcze jeden rozdział!" "Wstanę rano na bank tylko jeszcze poczytaj!", "Mamo proszę jeszcze chwilkę!" Szału można dostać. Przy Ciumkach było o tyle odmiennie, że sama chętnie czytałam kolejne opowiadania zawarte w książce.
"Ciumkowe historie w tym jedna smutna" są wyjątkowym zbiorem opowiadań o czteroosobowej rodzinie, która jest zwykłą rodzinką jakich wiele. Mama, tata, syn i córka są bohaterami historyjek pokazujących codzienne życie oraz sprawy, które są ważne. Mama i tata są wyjątkowo ciepłymi i tolerancyjnymi rodzicami natomiast pociechy Grzegorz i Kasia jak większość dzieci mają problemy, które wspólnie należy rozwiązać. Grześ przeżywa wielki stres związany z pierwszą spowiedzią, Kasia nie może doprosić się tiulowej sukienki do trenowania baletu. Moje serce zdobyła historia o tym, jak Ciumkowi rodzice spotkali się i zakochali, natomiast moja Starsza prawie płakała kiedy Ciumkom zdechł pies. Opowiadań w książeczce jest dwadzieścia. Ciekawe jest to, że opowiadania te są ujęte w różne formy. Pomiędzy zwykłymi opowiadaniami można znaleźć wiersz; jest też forma dramatu użyta w utworze pt. "Niezwykła ciocia Kazia - dramat w jednym akcie". Wszystkie opowiadania mają jedną wspólną cechę - są napisane tak lekkim językiem, że czytelnik kończąc jedno opowiadanie z wielką ochotą przewraca kartkę i zabiera się za lekturę kolejnego. 
Książka jest ślicznie wydana. Poręczny format, twarda okładka, bardzo żywe kolory - to wszystko powoduje, że książka jest bardzo przyjazna dla dzieci. Całość dopełniają piękne ilustracje Surena Vardaniana. Coś pięknego. 
W trakcie lektury rodzą się ogromne emocje. Są opowiadania, przy których płakałyśmy ze Starszą ze śmiechu, ale są też takie, które czytałam szybko bo widziałam, że Starsza bardzo się wzrusza. Jest też opowiadanie, którego Starsza najzwyczajniej w świecie się bała. Do dzisiaj nie zostało ono przeczytane do końca. 
Książeczka jest wyjątkowa. Mam nadzieję że w czasach księżniczek, bakuganów i innych infantylnych bohaterów zwykli Ciumkowie obronią się i szturmem zdobędą Wasze serca. 


poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Śliczna przesyłka z morderczą zawartością

Zastanawiałam się jak uczcić Światowy Dzień Książki. Los zdecydował za mnie i w ramach Kryminalnej majówki obdarował mnie w tym pięknym dniu pięknym prezentem. 
TA DAAAM!
W ramach wymianki zorganizowanej u Sabinki pod hasłem "Kryminalna majówka" otrzymałam paczuszkę od Moniki prowadzącej bloga Popołudnie z książką. A oto relacja:
Książka jak na podarunek przystało była ślicznie opakowana.
Starszej nie było w domu ...
... więc rozpakowywaniem zajął się Młodszy szczęśliwy
z powodu nieobecności Starszej. Ja Mama! Ja !
Z papieru wyłoniło się śliczne pudełeczko, jednak Młodszy
nie pozwolił nacieszyć oka. W tempie błyskawicy podniósł pokrywkę...
... i mogłam w spokoju oddać się samotnemu buszowaniu
w pudełku, gdyż Młody szczęśliwy z paczką lizaków oddalił
się, aby w spokoju popracować nad próchnicą swoich ząbków.
W pudełku znalazłam wiosenną karteczkę od Moniki.
Dzięki Monika! Trafiłaś naprawdę świetnie!
W pudełku zalazłam dwie książki (obie trafiły w mój gust),
zakładeczkę, coś do picia, do chrupania. Jako jedyna
dostałam też "zapewniacz spokojnego czytania" w postaci
paczki lizaków :-)))
A to zdjęcie zrobiłam po to, aby pokazać Wam piękne
opakowanie świetnej zawartości. 

niedziela, 22 kwietnia 2012

Książka, jeże i ekologia

Pewnego dnia Starsza wróciła ze szkoły z zadaniem z serii tych, które budzą we mnie dreszcz przerażenia. Zbliżający się "Dzień ziemi" obudził w głowie nauczycieli pomysły związane z ekologią. Zadanie domowe mojej Starszej brzmiało: przynieść własnoręcznie zrobioną ekozabawkę. Nie cierpię takich zadań. Moje zdolności plastyczne zatrzymały się na szkole podstawowej i z dreszczem przerażenia przypomniałam sobie ubiegłoroczne szaleństwa, kiedy to zrobienie wiatraka z butelki typu Pet zabrało nam pół dnia. Brrrr.....
Dobra - zrobić trzeba, nie ma rady. Jeszcze tylko na pocztę po przesyłkę i do roboty. A na poczcie niespodzianka. Przesyłka od Wydawnictwa Prószyński zawierająca książkę pt. "Ekozabawy dla małych i dużych". Oniemiałam. Zbieg okoliczności niesamowity prawda?
Pojechałam do domu i ze Starszą zabrałyśmy się do wertowania pomysłów. Czego tam nie było! Malowane słoiczki, ramki z kartonów, rekinarium, kwiatki, jeżyk i wiele wiele innych ekologicznych niespodzianek. Każda dokładnie opisana obfotografowana i ze szczegółową instrukcją obsługi. Każda opatrzona "Ekotropem" czyli ekologiczną ciekawostką rozbudzającą wyobraźnię małego czytelnika i troskę o naszą Matkę Ziemię. Wiecie na przykład, że około 70 % serwetek w Europie zrobione jest z włókiem pochodzących z recyklingu? Albo, że w Polsce zużywa się 400 milionów aluminiowych puszek rocznie? Inna ciekawostka: butelka plastikowa rozkłada się w ziemi około 500 lat, guma do żucia - 5 lat, a niedopałek papierosa po 2 latach. Wiedza, która robi wrażenie nawet na dzieciakach...
Książka pokazuje jak w trakcie zabawy wykorzystać przedmioty, które na co dzień lądują w koszu. Zużyte kartki, puste słoiki, puszki, rolki po papierze, nawet makaron - wszystko się przyda i wszystko może stanowić surowiec do tworzenia niesamowitych rzeczy. 
Podsumowując - 55 propozycji, z których każda jest pomysłem na ciekawe spędzenie wolnego czasu. 
Wracając do sprawy - ze Starszą zrobiłyśmy jeża (a nawet dwa). Zajęło nam to pół godziny; Starsza była szczęśliwa, bo miała piękne jeże, ja również (praca była bajecznie prosta), a zdobyta ocena w szkole to szóstka.  


wtorek, 17 kwietnia 2012

sobota, 14 kwietnia 2012

O Flipku, uczuciach i empatii.

Nadszedł ten moment, w którym na "Półeczce z niebieskimi migdałami" oprócz okładek książek czytanych przeze mnie i przez Starszą pojawiła się trzecia okładka opatrzona podpisem "Młodszy czyta". Oczywiście książki towarzyszą Młodemu od urodzenia, ale dopiero teraz świadomie wybiera, co chce mieć czytane na dobranoc. Pierwszą książeczką, którą z Tatą maltretowali co wieczór był hipopotamek Maks. Potem przyszła kolej na "Flipka" i ... tak pozostało do dzisiaj. Młody zapałał ogromnym uczuciem do tego zagubionego króliczka i żadna inna nie wiem jak kolorowa okładka nie jest w stanie Go odciągnąć. Czasem  jego uwagę przyciąga jeszcze "Tupcio Chrupcio", ale mam wrażenie, że główny powód zainteresowania wynika z tego, że sposób wydania "Tupcia" jest identyczny jak książeczek o ukochanym "Flipku".
O Flipku pisałam już wcześniej jako że dwie pierwsze części czytała jeszcze Starsza. Flipek jest króliczkiem, którego wiatr porwał od Mamusi i Tatusia. Biedny smutny królik tuła się po lesie wraz ze swoją maskotką zajączkiem Przytulaczkiem i szuka swoich rodziców. Na szczęście co chwila spotyka dobre dusze pomagające mu przetrwać w nieprzyjaznym świecie. Pan Jeżyk z całą rodzinką, który organizuje dla Flipka przyjęcie, rodzinka misiów, bóbr stolarz, który zrobił specjalnie dla Flipka drewniany wózek. Jest też Pani Krowa i Pan Borsuk będący dla Flipka wspaniałym przyszywanym dziadkiem. Wszyscy próbują pomóc Flipkowi jednak nic z tego nie wychodzi (bynajmniej w dwóch pierwszych książeczkach). Moje dzieci pokochały Flipka i ciągle zastanawiały się, kiedy w końcu odnajdzie mamę. Starsza na potrzeby młodszego brata wymyśliła nawet historyjkę, w której Flipek spotyka mamę na polu buraków. 
Kiedy przyszła do nas paczuszka od Wydawnictwa Wilga z trzecią częścią przygód Flipka radość moich dzieciaków była ogromna. A moja? Cóż... po kilku dniach byłam w stanie cytować niektóre części z pamięci i marzyłam o zmianie repertuaru :-). 
Ostatnia część Flipka pod znamiennym tytułem "Nareszcie razem" jest pięknym i wzruszającym ukoronowaniem poszukiwań rodziny. Przyjaciele Flipka postanawiają pomóc mu odnaleźć bliskich. Rozpoczęło się wielkie szukanie. Tymczasem Flipek nie czekając na wyniki poszukiwań ruszył w dalszą drogę. Zmęczony położył się w grocie i zasnął. Śniła mu się mama... na szczęście nie tylko śniła. Okazało się, że mama także go szukała i nareszcie osiągnęła wymarzony cel odnajdując synka. Szczęśliwy Flipek znalazł się w objęciach mamy, taty i trójki króliczego rodzeństwa. Moje dzieciaki też były szczęśliwe. 
Książka ma jedną niesamowitą cechę. Jest... smutna to niewłaściwe słowo, to nie te emocje... ona jest jak na książkę dla dzieci niezmiernie poważna. W żadnym wypadku nie należy tego traktować jako wadę. Wręcz przeciwnie. Pani Wanda Chotomska, która literacko ubrała w słowa historię Flipka jest dla mnie mistrzynią przekazywania emocji w sposób, który nawet dla trzylatków jest zrozumiały. Mój synek przy lekturze "Flipka" wykazywał się niezwykłą empatią. Byłam zaskoczona, kiedy w odpowiednich momentach był smutny, mówił o tęsknocie, radości, a nawet wdzięczności za okazaną pomoc. Książka jest po prostu świetna. Pięknie wydana, z kolorowymi ilustracjami, wartościową treścią i pięknym przesłaniem. Każdy rodzic, który chciałby porozmawiać ze swoją pociechą o uczuciach powinien zaopatrzyć się we wszystkie części przygód Flipka. Gwarantuję że będziecie mile zaskoczeni umiejętnościami maluchów w tej kwestii. 


Jak widać Młodszy też poleca :-)))

wtorek, 10 kwietnia 2012

Pozdrowienia z Wielkanocnych wojaży (fotorelacja :-))

W tym roku wyjątkowo Wielkanoc spędziliśmy daleko od Szczecina. Wyjazd udał się niesamowicie. 

Tradycyjny koszyczek był... ale właściwie na tym tradycja się skończyła. 
Kiedyś fruwała Starsza.
Teraz przyszła kolej na Młodszego
Jastrzębia Góra jest częścią Kaszub. Wszędzie obecne są "Kaszubskie nuty"
Zarówno na deptaku...
... jak i w większości odwiedzanych restauracji .
Jastrzębia Góra jest miejscem wysuniętym najbardziej na północ. 
W Wielkanocną niedzielę odbyło się coroczne szukanie jajek
Morze też dało frajdę. Po raz pierwszy znalazłam się w miejscu, gdzie zabawa
w uciekanie falom naprawdę miała sens. Starsza była wniebowzięta...
... natomiast Młodszy stanowczo wybierał bezpieczne miejsca z daleka od fal . 
Sztormy w tej części Polski rzeczywiście robią wrażenie.
Falochrony również...
Młodszego dość często przyłapywał Morfeusz i to w różnych sytuacjach. 
A to zdjęcie na samym koniuszku Helu. Na żywo robi wrażenie, na zdjęciu
niestety nie bardzo to widać. 
Na Helu obowiązkowo należy odwiedzić Muzeum "wojennych gadżetów". 
Młodszego w ogóle nie ruszały miny, okręty czy działa.
Za to strażacki opel... to było coś.
Nie przypuszczałam, że Gdańsk jest taki piękny! 

niedziela, 8 kwietnia 2012

Hakus-pokus

Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę czytać streszczeń umieszczonych na okładkach książek. Było to po lekturze powieści (nie pamiętam tytułu), w której przez trzy czwarte książki nic się nie działo. Dopiero w końcowej części nastąpiło bum, które na okładce było uwypuklone jako główna treść książki. Wściekła byłam nieziemsko, ponieważ z opisu wydawało się że książka warta jest wydania niemałej ilości gotówki, a tak naprawdę treści w niej było tyle co kot napłakał. Od wtedy nie czytam opisów z okładek przed lekturą, a dopiero po jej zakończeniu. "Hakus - pokus" to kolejna książka będąca dowodem na to, że czytanie opisów nie jest dobrym zwyczajem. 
Treść na pozór banalna. Dwoje ludzi zagubionych na emigracji. Ona - pani psycholog o imieniu Beata, poraniona przez chorą psychicznie matkę i narzeczonego pedanta. On - Robert - programista poraniony równie mocno przez żonę, która w trakcie trwania małżeństwa odkryła, że właściwe powinna urodzić się w ciele faceta, a nie kobiety i niewiele robiąc sobie z uczuć męża, z Christyny zmieniła się w Chrisa. Spotykają się w firmie zatrudniającej programistów dbających o bezpieczeństwo systemów komputerowych dużych firm. Niestety nie wszystko co wydaje się dobre, takie właśnie jest. Informatyk swoją pracą może robić wiele dobrego; niestety umiejętności te można łatwo  spożytkować w sposób bardzo szkodliwy i nieetyczny. Uczucie które rodzi się pomiędzy Beatą a Robertem zostaje wystawione na ciężką próbę wymagającą szybkiego podjęcia decyzji: zaufać, czy nie zaufać?
Książka napisana dobrze pozwala na delektowanie się treścią. Akcja płynie, toczy się, przelewa z miejsca na miejsce - jak na dobre czytadło przystało. Poznajemy rozterki Beaty, wątpliwości Roberta, oglądamy galerię dziwaków będących geniuszami w swojej profesji. W żadnym wypadku nie należy traktować książki jako sensacji. Dopiero gdzieś w drugiej połowie książki pojawia się zarys problemu, który pozwala rozwinąć się wątkowi sensacyjnemu. 
Książka pokazuje w bardzo wyraźny sposób, że to co dla jednych jest przestępstwem, dla innych może być dopuszczalne, a jeszcze inni w danym zachowaniu nie widzą niczego złego. Podoba mi się bardzo teoria "białych i czarnych kapeluszy", które w westernach pokazują dobre i złe charaktery. Nie ma tam miejsca na odcienie szarości. Tymczasem książka każe się czytelnikowi zatrzymać i zastanowić czy rzeczywiście szarość nie występuje - co więcej, czy w niektórych przypadkach nie jest wręcz niezbędna. 
Na zakończenie dodam tylko, że gdybym przeczytała opis z tylnej części okładki przed lekturą, byłabym znowu rozczarowana. Opis sugeruje, że jest to książka sensacyjna, a tak nie jest. Nie znając tego opisu delektowałam się dobrą prozą ukazującą uczucia dwójki zagubionych emigrantów, sensacja była tylko dobrym zakończeniem. Po przeczytaniu opisu ciągle czekałabym, kiedy akcja się zacznie, gubiąc po drodze to co w książce ważne. 

piątek, 6 kwietnia 2012

niedziela, 1 kwietnia 2012

Listy do M

Po czym poznać filmy, które mi się podobają? Po tym, że na nich nie zasypiam. Większość filmów pamiętam z napisów początkowych, a następnie końcowych. Kiedy oglądam film od początku do końca oznacza to, że mi się podobał. "Listy do M" obejrzałam od początku do końca.
Miałam wrażenie, że "Listy do M" to kolejny naiwny fimik, przewidywalny do granic możliwości, ckliwy, z niezbyt udanymi dialogami. Nic z tych rzezy. W "Listach" znajdziemy polską śmietankę aktorów, którzy wspaniale wczuwają się w świąteczny klimat.  Dialogi są błyskotliwe, akcja szybka i nieskomplikowana, a odczucia widza takie jak powinny być -  świąteczne. Wątków w filmie jest kilka - jedne śmieszne, inne wzruszające jeszcze inne budzące wspomnienia. 
Jeżeli oczekujecie ambitnego kina, to nie sięgajcie po "Listy do M", ale jeżeli chcecie się po prostu dobrze zabawić - polecam.