poniedziałek, 20 listopada 2017

List z przeszłości

"List z przeszłości" to taka bajka dla dorosłych. Bardzo sympatyczna i niezmiernie wciągająca, ale nadal bajka. Czy to źle? Moim zdaniem - nie. Przecież nie wszystko musi być krwawe, pachnieć morderstwem i dziać się w ponury, deszczowy dzień. Ciepłe kraje, bogaci ludzie, piękne kobiety i rodzinna tajemnica... brzmi bajkowo, nieprawdaż? 
Kiedy poznajemy Alexis Shaw nie jest ona w najciekawszym momencie swojego życia. Żałoba po dwóch najbliższych osobach - matce i cudownej niani - zupełnie pochłonęła dziewczynę. Trudno jest w takiej chwili zajmować się doczesnymi problemami, jednak Lexi zostaje do tego niejako przymuszona. Trudno bowiem pogrążać się w rozpaczy, kiedy człowiek dowiaduje się, że został spadkobiercą niezłej fortuny. Lexi dowiaduje się o tym przypadkiem, porządkując dokumenty w mieszkaniu zmarłej Ursuli. Odnajduje wiele listów i dokumentów wskazujących na to, że wyjaśnienie tajemnicy spadku i tajemnic z przeszłości jest możliwe tylko i wyłącznie na drugim końcu świata - w afrykańskim Malawi. Czytelnik razem z Alexis początkowo rozpacza po utracie najbliższych a potem pomalutku odkrywa tajemnicę za tajemnicą. Każdy nowy fakt zwiększa nadzieję, że może jednak Alexis nie została zupełnie sama na tym świecie. 
Irytował mnie początek powieści. Akcja rozkręcała się dość długo, a braki w akcji wypełnione zostały rozmyślaniami naszej bohaterki i jej monologami. Na szczęście dotrwałam do momentu, kiedy akcja runęła niczym lawina, a ja już do końca powieści delektowałam się ciekawą fabułą. Dużo smaczku dodaje afrykański klimat rodem z Indiana Jonesa. To  dodało wyjątkowej pikanterii całej powieści. 
Książka  jest dość obszerna, co wcale nie oznacza, że skomplikowana. Cała akcja toczy się właściwie dwuwątkowo, choć nie brakuje szybkich zwrotów akcji i barwnych postaci. Obok głównego wątku Alexis (i jej perypetii związanych z poszukiwaniem własnej tożsamości), śledzimy drugi - moim zdaniem dużo ciekawszy wątek, opisujący losy kobiet, które przyczyniły się do powstania tajemnic i niedopowiedzeń w życiu naszej bohaterki. Nie ukrywam - ten wątek mnie urzekł i spowodował, że szybko zapomniałam o początkowej nudzie. Historia opowiedziana z pazurem i polotem zachwyci każdego. Nie mogę zbyt wiele napisać, aby nie zdradzić za dużo, ale zapewniam Was - warto.  
Prostota powieści, która w innych książkach trochę mnie drażni tu powoduje zupełnie inne uczucia. Zwrotów akcji jest tak dużo, a bohaterów tak wielu, że nie ma potrzeby "zamydlać" fabuły dodatkowymi historiami.  
Oceniając powieść jako całość powiem tak: jeżeli cierpliwie przebrniecie przez początek książki, czeka na Was ciekawa powieść, która w pełni zasługuje na miano bestselleru i godnie zapełni wolny czas w długie, zimowe wieczory. 

czwartek, 16 listopada 2017

Gabi. A właśnie, że jest pięknie!

Cudowna książka, która ładuje baterie zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Pokazuje, jak ważne jest to, aby widzieć świat przez pryzmat szklanki do połowy pełnej, a nie do połowy pustej. I te ilustracje... przepiękne po prostu!
Gabrysia jest bardzo wrażliwą siedmiolatką, która wraz z rodziną przenosi się do Nowej Soli. W domu jest ich sporo - oczywiście mama i tata, ale oprócz Gabrysi jest jeszcze szóstka innych dzieci. Niewątpliwie kochają się jak prawdziwe rodzeństwo, jednak formalnie rzecz biorąc, są rodziną zastępczą. Cudowną rodziną, w której każdy każdego kocha i szanuje. Gabrysia jest wyjątkową osóbką. Pełna energii optymistka, która wszędzie widzi dobro i życzliwość. Ciągle powtarza: "Moje życie to pasmo sukcesów!". i nawet jeżeli gdzieś się potknie i coś nie wyjdzie, to szybko podnosi się z kolan i prze dalej do przodu.
Książka, którą powinna przeczytać każda naburmuszona nastolatka i podbuntowany nastolatek. Bije z niej optymizm i radość życia. Pokazuje, że jeżeli tylko wystarczająco mocno o czymś marzymy, to na pewno się spełni. Próbuje wytłumaczyć dzieciom, że każdy człowiek jest dobry i każdy zasługuje na szansę, trzeba mu tylko ją dać. Oswaja trudne tematy związane z adopcją i rodzina zastępczą. Trudne, ale jak ważne!

czwartek, 9 listopada 2017

Obsesja

Podobało mi się i to bardzo. Po lekturze "Szeptuchy" trochę się bałam, czy autorka udźwignie powieść zupełnie od niej odmienną i umiejscowioną w innych realiach. Tu natura, kwiatki, czary, zabobony i wiejskie gusła, a tu medycyna, szpital, psychologia i szara codzienność lekarzy. Na szczęście udało się i to nawet całkiem zgrabnie. 
Kiedy poznajemy Joannę Skoczek, jest ona na zakręcie swojego życia. Zostawiła za sobą nieudane małżeństwo i przeniosła się, wraz z sierściuchem o imieniu Kołtun, do Warszawy. Joanna chce po prostu zapomnieć. Nie ma ochoty na nowy związek, a jedyne co może w tym momencie przyjąć od drugiego człowieka, to przyjaźń. Niestety Panowie wokół niej są odmiennego zdania. Koło Joanny namolnie kręci się Łukasz będący pracownikiem szpitalnej pralni oraz chirurg Tomek, znany z licznych podbojów kobiecych serc. Jakby tego było mało, Asia w swojej szafce znajduje listy od tajemniczego wielbiciela. Poczałkowo nieśmiałe, ale im dalej, tym gorzej... 
Żeby nie było zbyt obyczajowo, jest też wątek kryminalny. Pewnego dnia na terenie szpitala, pracownik odbierający odpady medyczne znajduje zwłoki. Policjant prowadzący sprawę podejrzewa, że seryjny morderca sprzed kilku lat na nowo rozpoczął swoją działalność. Jeśli tak rzeczywiście jest, to oznacza, że Policja w najbliższym czasie będzie miała masę roboty. Seryjny morderca sprzed kilku lat działał profesjonalnie i mistrzowsko zacierał za sobą ślady. Jego morderstwa łączyło jedynie to, że wszystkie ofiary miały czarne, kręcone włosy i wszystkie w chwili znalezienia były brutalnie okaleczone...
"Obsesję" przeczytałam z wyjątkową przyjemnością To powieść, która wsysa czytelnika i trudno potem przejść do życia codziennego. Należy podkreślić, że to nie fabuła mnie tak wciągnęła i nie świetnie skrojeni bohaterowie... ochów i achów na ten temat można znaleźć w sieci mnóstwo. Mnie urzekła atmosfera powieści. Kiedy Joanna szła przez piwniczne korytarze szpitala, ciarki miałam na plecach. Kiedy słyszała za sobą kroki, nie mogłam się powstrzymać, aby nie obejrzeć się i nie sprawdzić, co się dzieje za moimi plecami. Naprawdę, kreowanie klimatu i atmosfery grozy Pani Miszczuk ma w małym paluszku. 
Z drugiej strony były takie rozdziały, kiedy pokładałam się ze śmiechu. Dialogi Asi z Kołtunem są po prostu mistrzostwem świata. Podobnie lekko ironiczne rozmowy naszej bohaterki z Policjantem (którego imienia niestety nie pamiętam). Są lekkie, frywolne i poprawiają humor czytelnika. I nagle pac - kolejny rozdział znowu ciężki, mroczny i aż lepki od strachu. Tak właśnie Pani Miszczuk się ze mną zabawiała od pierwszej do ostatniej strony powieści. I powiem Wam, że mi się to podobało! 

czwartek, 2 listopada 2017

Czasami kłamię

Macie nieraz tak, że nie możecie oderwać się od książki? Czytacie wszędzie gdzie tylko można, co więcej - czytacie nawet tam, gdzie nie można. Ja tak mam - rzadko, ale zdarza mi się. "Czasami kłamię" doprowadziło mnie własnie do takiego stanu. Ciekawość, jak to wszystko się skończy, to jedno. Druga strona medalu to ciągłe otwieranie oczu ze zdziwienia. Właściwie po każdym rozdziale należało zmienić swój pogląd na sytuację. Każdy rozdział przynosił zaskoczenie i każdy powodował dreszczyk emocji. 
"Czasami kłamię" to powieść z dreszczykiem. Nie chodzi o to, że to horror. thriller czy coś w tym guście. Nie. Chodzi o to, że autorka wytworzyła taką atmosferę, że ciarki przechodzą po plecach. A przecież tłem są święta Bożego Narodzenia...
"Nazywam się Amber Reynolds . Powinniście wiedzieć o mnie trzy rzeczy:
1. Jestem w śpiączce.
2. Mój mąż już mnie nie kocha.
3. Czasami kłamię."
Cała powieść jest taka, jak ten cytat. Tajemnicza. Intrygująca. Ciemna. Zaczyna się dość niewinnie, bo oto poznajemy Amber, która jest prezenterką radiową. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa, choć widoczne są pewne rysy, które pozwalają wątpić w pełnię szczęścia. I nagle spotykamy Amber w szpitalu. Dziewczyna jest w śpiączce, ale resztkami świadomości rejestruje wszystko to, co dookoła niej się dzieje.  Nie wiadomo, dlaczego znalazła się w szpitalu, nie wiadomo co było przyczyną jej stanu. Nie może sobie przypomnieć ostatnich dni, które doprowadziły ją do tego, że leży samotna i otępiała na szpitalnym łóżku.  Nie ulega jednak wątpliwości, że się boi. Emocje i strach budzą się podczas odwiedzin różnych osób - i tych dobrych... i tych złych...

Życie Amber to dla czytelnika trzy płaszczyzny: Teraz, Niedawno i Kiedyś. Teraz to szpital, choroba i gorączkowe próby przypomnienia sobie, co się właściwie wydarzyło. Niedawno to obiektywne (czy aby na pewno?) przedstawienie tego, co wydarzyło się na kilka dni przed wypadkiem, a kiedyś... no właśnie. Kiedyś to pamiętnik dziewczynki. Pamiętnik, który wiele gmatwa i wszystko wyjaśnia. I kiedy już czytelnik przeczyta i zrozumie, to szczęka mu opada i musi ją zbierać z chodnika. I nawet jak już pozbiera, to wytrzeszcz oczu ze zdziwienia pozostaje na długi czas. 
Bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta powieść. Cudownie się ją czyta, a wartka akcja nie pozwala się od niej oderwać. Niesamowita. 

Skradzione godziny

Książka skusiła mnie zapowiadaną na okładce tajemnicą i zagadką z historią miłosną w tle. Tymczasem urzekło mnie zupełnie coś innego. Urzekł mnie klimat powieści i jej specyficzny charakter.  "Skradzione godziny" to Hiszpania zaraz po rządach Franco, która w jakiś sposób pomalutku wstawała z kolan. To społeczeństwo, które nie bardzo radziło sobie z odzyskaną wolnością, ówczesne kobiety... rewelacja. Naprawdę warto zanurzyć się w tym świecie. 
A oto hiszpańska rodzina - rodzina, jakich wiele. Mama tata, dwoje dzieci i dziadek, który pewnego dnia pojawił się w drzwiach domu córki. Anzelm przez długi czas mieszkał w Argentynie i tam zbił majątek, jednak po śmierci żony uznał, że czas wrócić do córki, do Hiszpanii. Wydaje się, że przybył do niej z tęsknoty za rodziną. Nic bardziej mylnego.  
Za płotem inna rodzina.  Mama tata trójka dzieci i babcia. Rodzina żyjąca w ciągłym strachu przed despotycznym ojcem, który tłucze dzieciaki, wyzywa żonę... jedyną osobą, którą szanuje jest jego matka Carmen. Niestety, kobieta cierpi na demencję starczą i niewiele pamięta ze swojego życia. 
Pewnego dnia dziadek Anzelm umiera. Nie byłoby w tym nic dziwnego - taka kolej rzeczy - gdyby nie to, że kiedy Roberto go znalazł, dziadek w dłoni ściskał karteczkę z napisem: "Powiedz mi że mnie kochasz..." Roberto nie może zapomnieć o tym szczególe, a tajemnica z tym związana staje się jego obsesją. 
Losy obu rodzin przeplatają się i zawijają niczym dym unoszący się nad ogniskiem. Każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, każdy ma coś, czego nie chce ujawnić. Należy podkreślić, że są to bardzo różne rodziny. Rodzice Roberta są prawnikami - inteligentni i mądrzy ludzie, którzy z nadzieja patrzą w przyszłość. Niestety miłość między nimi wygasła, co sprawia, że każdy z nich pragnie na nowo ułożyć sobie życie. Zszokowało mnie to, w jak suchy i bezemocjonalny sposób o tym mówili. Rozwód, separacja, nowe życie... tylko dzieci rozpaczały, bo świat im się zawalał. 
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z rodziną Ramona, który jest najbliższym przyjacielem Roberta. Tu widać konserwatyzm i dominującą rolę mężczyzny w rodzinie. Ojciec Ramona wydaje się być despotycznym łajdakiem, który znęca się psychicznie i fizycznie nad rodziną. Jednak - jak to w bajkach bywa - nic nie okazuje się być takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. 
Urzekła mnie ta powieść i przyznam się, że przeczytałam ją w jeden dzień. Cóż - tak to jest kiedy spotkamy na swojej drodze bestseller. Kiedy już czytelnik wsiąknie w tę magiczną szarość hiszpańskiej codzienności, niechętnie się z niej wydobywa. Dwie rodziny, dwa różne światy i sieć powiązań, które oplatają ich członków jak niewidzialny sznur. Przeszłość mieszka się z teraźniejszością a miłość z jej brakiem. 
Bardzo szybko domyśliłam się. co łączy te dwie rodziny, jednak przez długi czas prześladowała mnie myśl, że młode pokolenie bardzo łatwo popełnia te same błędy co ich przodkowie i to zupełnie nieświadomie. Tak jakby pewne działania przenoszone były w genach. Ale cóż - takie jest życie.