niedziela, 30 października 2011

Alicja w krainie czarów

Są takie książki, które potrafią zaskoczyć. Liderem jest "Kubuś Puchatek" który pojawia się w stu tysiącach różnych formach, z których każda zachwyca. Największym hitem ostatniego okresu jest Kubuś na Kindla - oczywiście z ilustracjami. 
Taką zaskakującą książką jest też "Alicja w krainie czarów" Pomijam filmową wersję Disneya, czy też moją ulubioną wersję z Tiną Maorino w roli głównej. Książek o Alicji jest mnóstwo, przeróżnych wydań jeszcze więcej. Myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy. A jednak.
"Alicja w krainie czarów" która ostatnio wpadła w moje ręce jest... nietuzinkowa. Zarówno w formie jak i w treści. Przede wszystkim jednak w formie. Kiedy wzięłam ją do rąk wiedziałam, że pod okładką jest coś niesamowitego. Zresztą - sama okładka przyciąga jak magnes. "Otwórz mnie a odkryjesz same niespodziewanki" - głosi napis. Efekt - każdy znajomy, który wziął książkę do ręki otwierał ją z niecierpliwością godną niejednego smarkacza. A w środku? Zobaczcie sami.




Wszystko się zgina, porusza,  składa, rozkłada, przesuwa, otwiera a nawet są elementy które ... znikają! Popatrzcie na kota - efekt niesamowity prawda? 


W książce jest mnóstwo tajemniczych drzwiczek za którymi jest ogród, kot i wiele wiele innych ciekawostek. Na każdej stronie są jakieś malutkie rysuneczki, wierszyki, notatki i liściki które powodują, że książkę można wertować kilkanaście razy i za każdym razem inny szczegół przyciągnie uwagę. 
Treśc książki również jest nietuzinkowa. Generalnie jestem przeciwna jakimkolwiek skrótom i streszczeniom. Uważam, że robią wiele złego. Tymczasem w przypadku TEJ Alicji efekt był niesamowity. Starsza po przeczytaniu jej zażądała poznania jej siedmioletniego jestestwa z pierwowzorem Alicji. Wprawdzie fajerwerki szybko się wypaliły bo po przeczytaniu kilku stron właściwiej Alicji Starsza znudziła się, ale próba została podjęta. 

Podsumowując - książka jest tajemnicza, przyciągająca, magiczna jednym słowem - cymes!

       

sobota, 29 października 2011

Wirtualna książka

Lubię buszować po internetowych księgarniach. Jest to chwila odpoczynku i relaksu. Witryna "Naszej Księgarni", "Muzy" i "Znaku" to moja ulubiona trójka, przy czym do tej pory moja sympatia rozkładała się równomiernie. Ostatnio jednak "Znak" wysunął się na prowadzenie, a to za sprawą "Wirtualnej książki". Przy wielu proponowanych książkach można znaleźć taki znaczek.

Po kliknięciu na niego .... a zresztą sami spróbujcie tutaj.

Kiedy to odkryłam spędziłam cały upojny wieczór klikając i chłonąc magię poszczególnych książek. Minus jest jeden. Kiedy już poprzeglądałam, czułam się tak jakby ktoś mi dał lizaka w papierku i zabronił odpakować. No jakże to tak?  Efekt? Znowu szczuplejszy portfel... i to sporo... 
Dzięki tej małej ikonce zakochałam się w książce Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny pt. "Podróże małe i duże czyli jak zostaliśmy światowcami"  No popatrzcie sami. 
Zapraszam do księgarni Znaku. Buszujcie, czytajcie i trzymajcie się mocno za portfele :-)))



Zanim umrę...

Książka początkowo błaha pomimo tytułu. Ot smarkula (od początku wiadomo, że nieuleczalnie chora) postanawia zrealizować listę rzeczy, które planuje zrobić przed śmiercią. Wnerwiła mnie strasznie, jako że pierwszą rzeczą był seks z przypadkowo poznanym chłopakiem. Po kilkunastu stronach miałam ochotę książkę odłożyć, aby nie musieć poznawać kolejnej ckliwej historyjki o nastolatce, której wydaje się, że choroba usprawiedliwia wszystko. Na szczęście postanowiłam dobrnąć do połowy. Nie żałuję. Przemknęłam do końca lotem błyskawicy i ze łzami w oczach.
Dziewczyna usiłuje żyć i brać z życia pełnymi garściami. Niestety choróbsko z każdego dnia zabiera cząstkę dla siebie. Tessa początkowo realizuje punkty typu seks, narkotyki czy też przejażdżka samochodem ojca. Jednak  choroba rozprzestrzenia się po całym ciele i z czasem lista przestaje być szalonymi pomysłami nastolatki, a staje się rozpaczliwą walką o każdy następny dzień. 
Niestety...
Polecam. 

czwartek, 27 października 2011

Bajka pt. "Lubię" :-)

Moja Starsza napisała bajkę. A oto jej treść:


Cóż, może skomplikowana to ona nie jest, ale zważywszy że to pierwsza całkiem samodzielna twórczość mojej pociechy... Ha :-)))

niedziela, 23 października 2011

Słowotwórstwo siedmiolatki, czyli o drutokopytnych

Miejsce akcji: łazienka.
Czas akcji: Zaraz przed kąpielą. Starsza rozbiera się i snuje biologiczne historie.
Starsza: Mamo, a co to znaczy, że zwierzęta są parzystokopytne?
Ja: To znaczy, że nie mają stóp jak człowiek, tylko kopytka. Np. konik, sarna, osioł...
Starsza: To ja znam jeszcze jedną grupę kopytnych!
Ja: O! A jaką?
Starsza: Drutokopytne!
Ja: ?
Starsza: Oj mamo nie wiesz? To np. pająki, pszczoły, osy. Nogi jak druty, to drutokopytne no nie?
Musiałam szybko wyjść z łazienki....

sobota, 22 października 2011

O tym, że nieraz nie warto zaczynać czytać drugiej części bez znajomości pierwszej (Operacja Londyn)

"Klub Matek Swatek" to książka, której nie miałam okazji przeczytać. Nie składało się. Nie oznacza to wcale, że mnie do tej książki nie ciągnęło. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej miłą niespodzianką była przesyłka z Wydawnictwa "Otwarte" zawierająca drugą część powieści o postrzelonych kobietach ratujących miłość. 
Zanim usiadłam do "Operacji Londyn" poczytałam sobie co nieco o pierwszej części. Recenzje są bardzo zachęcające. "Książkę się pożera, jej się nie czyta bo po prostu się nie da, tę książkę zjada się w całości bez troski o zbędne kilogramy" - napisała Tajemnica na swoim blogu.
Pełna nadziei na dobrą zabawę zasiadłam do lektury. Niestety fajerwerków nie było. 
Trzy kobiety w wieku... hmm... w kwiecie wieku zostają poproszone o pomoc w ratowaniu życia uczuciowego pięknej Alicji. Aby tego dokonać muszą przenieść się na pewien czas do Londynu. Tam własnie w pubie, w otoczeniu emigrantów różnej narodowości pracuje Alicja przeżywająca właśnie rozstanie z Igorem. Jak się okazuje, Jej serce szybko się pocieszyło i skierowało swoje bicie w stronę bogatego angielskiego arystokraty Archibalda. Wszystko wydaje się jasne i proste, jednak sprawy bardzo szybko się komplikują. Nagle okazuje się, że nikt nie jest tym za kogo się podaje, akcja nabiera tempa i ... czytelnik przestaje nadążać. 
Książka ogólnie jest bardzo sympatyczna. Pełno w niej dobrego ciętego humoru, pióro autorki - jasne i radosne - zachęca do czytania i ćwiczenia mięśni brzucha przy kolejnych chichotach. Przyszedł jednak taki moment (gdzieś tak w drugiej połowie książki) kiedy odniosłam wrażenie, że autorka sama się w tym wszystkim pogubiła. Ilość wątków, bohaterów i zdarzeń przerosła nawet Panią Stec. Co więcej - zamiast zwolnić i próbować to wszystko rozwikłać autorka pozwoliła to zagmatwać jeszcze bardziej, przez co rozwiązanie tego węzełka było tak banalne, że nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. Czułam ulgę, że znowu nadążam za autorką i bohaterami. To było takie uczucie jakbym jechała szybkim samochodem, który pędzi, pędzi i nagle fiuuuuu.... spada ze skały. 
Obiecałam sobie, że przeczytam pierwszą część, bowiem wszyscy, którzy czytali obie książki jednogłośnie stwierdzają że pierwsza część była lepsza. "Operacja Londyn" nie rzuca na kolana, co nie znaczy, że nie warto po nią sięgnąć. Każdy bowiem znajdzie tu kilka niezłych dialogów, duże poczucie humoru i barwną historię, nad którą warto się pochylić w długi jesienny wieczór. 

piątek, 21 października 2011

D. dla Ciebie :-)))


Moja Starsza córka spędziła popołudnie rysując. Generalnie to Ona nie lubi rysować, ale kiedy w grę wchodzi sprawienie przyjemności komuś, kto w Jej serduszku mocno tkwi, to stanie na głowie. I oto efekt :-)))

wtorek, 18 października 2011

"Już szron na głowie, już nie to zdrowie... (13 poprzeczna)

Małgorzata Gutowska Adamczyk jest jedną z tych autorek, które mnie fascynują. Zasadą jest, że jeżeli jedna z książek danego autora mi się podoba, to mogę uznać, że cała twórczość mniej lub bardziej, ale mi podpasuje. W przypadku Pani Małgorzaty jest inaczej. Każda z jej książek jest dla mnie tajemnicą. "Cukiernia pod Amorem" podbiła moje serce, za to "Mariola moje krople..." była dla mnie zupełnie nie do przyjęcia. "13 Poprzeczna"? 
Książkę z bibliotecznej półki wzięłam ze względu na okładkę. Ilustracje Pana Macieja Szymanowicza moje oko wyłowi z kilometra. Po prostu je ubóstwiam. Książka stanęła na półce, a ja zbierałam się jak pies do jeża. Kiedy zaczęłam czytać uznałam, że powieść jest tak pomiędzy dwiema poprzednimi. Szaleństwo to nie było, ale jak na książkę dla młodzieży - bardzo dobra. 
Trzy dziewczyny, Agata, Klaudia i Zosia - wszystkie diametralnie różne. Pierwsza - buntowniczka, emo (o Matko, ależ ja jestem stara, określenie na początku niewiele mi mówiło :-)), wielbicielka kryminałów. Od pewnego czasu we śnie nawiedza ją dziewczyna wegetująca na pograniczu życia i śmieci. Klaudia - na pierwszy rzut oka dziewczyna "lekkich obyczajów" ale po poznaniu jej okazuje się, że smarkula po protu nie radzi sobie sama ze sobą. Zosia - to dopiero element. Klasowa prymuska, której rodzice wyznaczają kurs życia. Ale do czasu, do czasu. Nieszczęśliwie zakochana, bez przyjaciół, nie umie znaleźć własnego ja. 
Trzy dziewczyny na skutek zbiegu okoliczności otrzymują "karę". Mianowicie będą czytać książki dziewczynie, która zapadła w śpiączkę. Banalne? Okazuje się, że ta prosta czynność diametralnie wpływa na losy nastolatek. 
Powieść czytało się super. Dużo dialogów, lekki język, prosta treść - nic dodać nic ująć. Ot lekkie czytadło na zapełnienie czasu spędzanego w samochodzie w oczekiwaniu na Starszą, która dwie godziny spędza na balecie. Wrażenie lekkiej prozy ulatywało ze mnie wraz z przewracanymi stronami. Natomiast po zamknięciu książki uświadomiłam sobie, że książka tak naprawdę wstrząsnęła mną i pokazała jaki jest świat dzisiejszych nastolatek (mam nadzieję, że obraz ten jest trochę przerysowany) Zagubione i nieszczęśliwe dzieciaki, (którym wydaje się że są dorośli) próbują zakotwiczyć gdziekolwiek, byle tylko nie zostać samotnym. Nie patrząc na innych lezą jak muchy do lepu i robią głupoty, których w przyszłości będą żałować. Nasuwa się pytanie, ile dzieciaków borykających  się z dzisiejszą rzeczywistością sobie poradzi. Ile panienek wyrośnie na kobiety które bez wstydu spojrzą w lustro i powiedzą: Mogę być z siebie dumna? 
Przynudzam? Może, ale naprawdę takie myśli towarzyszyły mi przez całą książkę. Seks, alkohol, prochy - generalizując mam wrażenie, że to teraz jest codziennością. 
A jak książkę odbierze nastolatek? Nie mam pojęcia. 

piątek, 14 października 2011

O tym, że warto czytać e-booki i napotkać promocję :-)


Dostałam dziś informację o promocji cenowej wszystkich e-booków Wydawnictwa Czarna Owca dostępnych w katalogu Woblinka. Za jedyne 9,90 zł można zakupić bestsellerowe kryminały Stiega Larssona, Lizy Marklund, Leifa GW Perssona i wielu innych poczytnych autorów.
Jeżeli chcecie skorzystać musicie się spieszyć, bo promocja trwa tylko do niedzieli. 
Polecam!

sobota, 8 października 2011

O tym jak przy czytaniu "Rico" uśmiałam się do łez :-)

Uwielbiam, po prostu uwielbiam kiedy książka mnie zaskakuje, kiedy jej treść jest niepospolita. Kiedy do moich rąk trafił "Rico..." wiedziałam, że coś się święci. Niespotykana okładka, świetna grafika (taka z zadziorką) - nie mogłam się doczekać kiedy zacznę czytać. Tak szybko jak zaczęłam... tak szybko skończyłam. Po prostu poszło. I dobrze że poszło szybko, bo gdyby powieść była dłuższa, to wykończyłyby mnie ataki śmiechu. A tak - ubawiłam się po pachy, a po zakończeniu książki mogę bez żadnych warunków polecić ją każdemu. KAŻDEMU.
Treść książki jest prosta. Rico - chłopiec "głęboko utalentowany" (a tak naprawdę lekko upośledzony), w którego mózgu dominują kule do bingo, mieszka w kamienicy w Berlinie. Kamienicę zamieszkują same "osobowości". Niektórzy mieszkańcy stanowią jedynie przekomiczny koloryt całej książki, ale kilka osób jest arcyważnymi bohaterami. Pewnego dnia Rico poznaje Oskara, chłopca o wysokim ilorazie inteligencji, wyjątkowo rozgarniętego, na co dzień chodzącego w niebieskim kasku. Rico do tej pory nie miał przyjaciół oddaje więc Oskarowi  całe swoje serce licząc w zamian na prawdziwą przyjaźń. Chłopcy umawiają się na spotkanie następnego dnia i.... Rico czeka wielkie rozczarowanie ponieważ przyjaciel nie przychodzi. Okazuje się że padł ofiara porywacza "Mistera 2000" uprowadzającego dzieci dla okupu. W Rico budzi się żyłka detektywa (pomimo dominujących w mózgu kul do bingo) i dzięki swojemu uporowi i ogromnej potrzeby niesienia pomocy przyjacielowi zmusza swój mózg do pracy i ratuje przyjaciela z opresji. W skrócie to by było na tyle. Tylko że tak naprawdę to samo opowiadanie w tej książce jest kwestią drugorzędną. Najważniejsze jest to JAK to opowiadanie jest przedstawione.
Książka jest formą pamiętnika pisanego przez niezbyt rozgarniętego chłopca. W treść wplecione są różnego rodzaju uwagi, definicje niezrozumiałych dla Rico słów (są one po prostu rozbrajające), dygresje i opisy sąsiadów. Język, którego użył autor i forma książki na początku przypominały mi trochę "Mikołajka" , ale potem stwierdziłam, że "Mikołajek" przy Rico to pikuś. Mikołajek zawsze w połowie książki mnie męczył, nudził, a "Rico..." nie. Tu przez cały czas coś się dzieje, a czytelnik co rusz napotyka na tekst który budzi w nim salwy śmiechu.
Książka jest niesamowicie skrupulatna. Uderzyło mnie dopracowanie najmniejszych szczegółów. Przy czytaniu miałam wrażenie, że autor każdego ze swych bohaterów poznał, rozłożył na czynniki pierwsze i tak długo się nimi bawił, aż złożył ich na powrót. Każda z postaci jest dopracowana do ostatniego szczegółu. Rico, który nie odróżnia prawej strony, od lewej, a strony świata są dla niego całkowicie czarną magią jest jednocześnie bardzo wrażliwym chłopcem szukającym przyjaźni i akceptacji. Oskar - chodząca inteligencja znający odległość od ziemi do księżyca okazuje się być zaniedbanym, samotnym dzieckiem. Każdy sąsiad zamieszkujący kilkupiętrową kamienicę ma jakąś charakterystyczną cechę, opisaną w sposób przekomiczny.
Najważniejsze jest jednak to że kiedy już wyśmiałam się i przestałam cytować co lepsze definicje słów przyszedł moment zastanowienia. Jak wielka jest determinacja takich dzieci do tego, aby zostać zaakceptowanym przez świat, jak wielką siłą muszą się wykazać, aby współistnieć w naszym świecie. 
Całość uzupełniają świetne ilustracje. Szkoda, że jest ich tak mało. 
Podsumowanie: Książka jest świetna. Z humorem przedstawia historię dwóch chłopców, a czytelnik z bólem mięśni brzucha (spowodowanych śmiechem) dochodzi do wniosku, że tylko od nas zależy jak podejdziemy do trudnych spraw. Możemy się użalać, ale chyba lepiej podejść do tematu z uśmiechem na ustach i przekonaniem jak wiele można jeszcze zdziałać...
Zdecydowanie polecam.


niedziela, 2 października 2011

Z czym kojarzą się słoneczniki...

Moja córka jest dzieckiem żywym. Delikatnie rzecz ujmując. Dlatego po całodziennym szaleństwie ważne jest, aby wyciszyła swoje emocje. Jeżeli chwili wieczornego spokoju zabraknie - Starsza nie może zasnąć, co często kończy się jej płaczem i zgrzytaniem zębów rodziców. Każdego wieczora tata usypia Młodszego, a mama czyta ze Starszą książki. Bo czyż jest lepszy sposób na wyciszenie emocji niż dobra książka zawierająca ciepłą bajkę okraszoną bajkowymi wręcz ilustracjami?
Słonecznikowa dziewczynka jest idealna do wieczornego czytania. Mirabelka jest księżniczką w słonecznikowym królestwie. Dorasta otoczona miłością i szczęściem. Jednak - jak to w baśni bywa - nad królestwo nadciąga nieszczęście. W sąsiedniej Krainie Wiecznego Smutku, gdzie panuje zła królowa szukają żony dla królewicza Szarugi. Królowa postanawia porwać Mirabelkę i uczynić ją swoją synową. Na szczęście swatanie nie udaje się. Mirabelka dzięki odwadze i sile ducha wraca do domu, a Kraina Wiecznego Smutku okazuje się ...
Smoki, czarownice, gadający orzeł, niesamowicie mądra niania, czar, który zdejmie trzykrotna pochwała - wszystko to powoduje, że książka jest prawdziwą baśnią. Z treści można wyciągnąć wiele morałów, które są jednak bardzo delikatne. I bardzo dobrze. Kiedy jest czas, dyskutuję ze Starszą nad treścią a ona z wyciąga wnioski. Kiedy jest senna - po prostu czytam a moralizatorskie elementy zupełnie nie przeszkadzają.
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się oprawa książki. Już sama okładka wprawiła moje dziecię w stan upojenia. A obrazki ... dla siedmiolatki są idealne. Ja wprawdzie wolę obrazki, które znam z własnego dzieciństwa, ale to nie mi się ma podobać a mojej córce. A ona jest zachwycona! 


Dla porównania - ilustracje  z wydania, które towarzyszyło mi w czasach dzieciństwa. Ilustracje pochodzą z bloga "To dla pamięci", gdzie często znajduję książki budzące wspomnienia z moich pierwszych literackich kroków ...

Książka zawiera niespodziankę dla tych rodziców, którym nie są obce nutki. Kiedy bohaterowie śpiewają piosenki możemy z łatwością zaśpiewać je swoim pociechom korzystając z zapisu nutowego. Melodie są łatwe więc każdy średniorozgarnięty muzycznie rodzic poradzi sobie z łatwością. A jeżeli nie... Cóż, od czego mamy wyobraźnię :-)