niedziela, 31 lipca 2011

Żeby nie było ponuro...

Ciągle pada. Moje tempo czytania spadło jak temperatura zimą. Moja chęć do czytania skończyła się jak słońce tego lata. A najgorsze jest to, że nawet jak już coś przeczytam, to moja chęć do ubrania wrażeń w recenzję jest równa... zeru. Próbowałam to ująć delikatniej, ale nie da rady. Tak więc czekam na słońce i cieszę się, że chociaż moim dzieciakom deszcz nie przeszkadza w rysowaniu. Lato widać jedynie w naszym ogródku. Pomimo tego, że mieszkam w dużym mieście (na obrzeżach, ale jednak) niektóre owoce i warzywa zachowują się idealnie "wiejsko". Pomidorki, które widać na zdjęciu rosną w doniczkach, a winogron pnie się po ścianie budynku i zakłóca sygnał telewizyjny co rusz próbując zawładnąć anteną satelitarną.
Podsumowując - czekam na słoneczko, które uwolni moje literackie zachcianki i pozwoli dojrzeć wyczekiwanym przez dziatwę owocom. 


piątek, 22 lipca 2011

Wakacyjne Tygrysie Wzgórza

Lubię... Lista jest długa... Lubię czytać (to chyba oczywiste :-)) lubię ładną pogodę, lubię dobrą herbatę, piesze wędrówki, mokrą trawę, ale nade wszystko lubię kawę. Mocną aromatyczną kawę, czarną lub z odrobiną mleka, podaną w ulubionym kubku. Mmmm... Rankiem, kiedy cała rodzina śpi, ja zaparzam sobie czarny napój Bogów i z książką na fotelu napawam się zapachem poranka... cichego poranka bez krzyków mojej bądź co bądź ukochanej dziatwy. 
Łatwo więc można sobie wyobrazić urok poranka z kubkiem kawy i książką, która z miłością opowiada o plantacji kawy. Książka z wyjątkowym nastrojem, łagodną nicią snutej opowieści, ciepłymi opisami i niesamowicie wciągającą fabułą.
Tygrysie Wzgórza to książka - rzeka. Zaczyna się u źródełka w 1878 r. kiedy to na świat przychodzi główna bohaterka Dewi. Jej życie staje się rzeką. Nie jest ono spokojne, oj nie. W jej życiu ciągle coś się dzieje, jest jak niepokorny duch. Przyciąga do siebie mężczyzn, przekracza bariery, łamie konwenanse. Przyciąga jak magnes szczęście i troski... no właśnie. Jedno zdarzenie i cały piękny świat może legnąć w gruzach. Ale silna indyjska kobieta potrafi zadbać o siebie i swoją rodzinę. Niczym rwący potok podejmuje odważne decyzje, dzięki którym jej rodzina unosi się na powierzchni nawet wówczas gdy inni nie radzą sobie w trudnych wojennych czasach. Jednak losy tej rodziny są dowodem na to, że pieniądze szczęścia nie dają. A zakończenie... po prostu powala na kolana. Człowiek już się rozluźnia, przewraca ostatnie karty planując kolejną książkę a tu jak grom z jasnego nieba...
Tereny Kodagu 
Książka ma w sobie to coś, co powoduje, że czytelnik nie tylko ją czyta. "Tygrysie Wzgórza" należy wąchać, smakować, dotykać a nawet jeść... raczej pić. Autorka roztacza piękne opisy, które zachwycają i budzą chęć poznania egzotycznych terenów. Oprócz przyrody mamy także garść wiedzy o indyjskiej kulturze, strojach i zwyczajach. Te wszystkie elementy są jak szkiełka w kalejdoskopie - tworzą niesamowite obrazy wpływające na wyobraźnię czytelnika. A jeżeli dołożymy do tego fakt, że "Tygrysie Wzgórza" czytałam na wakacjach w otoczeniu gór, słońca, niesamowitych chmur i przepięknych krajobrazów... Nic dodać nic ująć.
Na zakończenie ciekawostka. "Tygrysie Wzgórza" to książka najczęściej wąchana przeze mnie w mojej biblioteczce. Powodem jest garść ziarenek kawy wsypana do koperty, w której Pan Listonosz przyniósł mi książkę. Drobiazg, a wrażenie niesamowite! Nie przypuszczałam, że kawa wydaje tak silny aromat, że papier tak chłonie zapach. Moje uznanie dla pomysłodawcy.  
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte. 

poniedziałek, 11 lipca 2011

Głupota, mojito, wakacje ... i placki!

Ogłaszam wszem i wobec - głupota ludzka nie jest wszechmocna! Wygrałam i czuję się z tym świetnie. W pracy zapanował spokój, głupcy odeszli, nastały nowe czasy... tylko czy lepsze...
Ale co tam. Na razie napawam się zwycięstwem i odpoczywam na dwutygodniowym urlopie. Dlatego też znikam połazić po górach z moją rodziną i nieodłącznym psem oczywiście :-)
A na zakończenie dodam, że wakacje rozpoczęłam upojnym wieczorem z dwoma niesamowitymi kobitkami, dla których wystarczy szklaneczka mojito, aby bawić się cały wieczór.
Babeczki... Za zwycięstwo! I za placki!

czwartek, 7 lipca 2011

Czary i magia w służbie srebrnego talizmanu

Książki dla dzieci w moim domu są wyjątkowo poważane. Szanuję je zarówno ja jak i mój Mąż, a co za tym idzie Starsza również (Młodszy? Cóż, szanuje te z kartonowymi kartami, na inne spuśćmy zasłonę milczenia :-)). Dlatego kiedy w szkole w ostatnich dniach nauki zaproszono dzieci na spotkanie z autorką książek  Starsza szalała z radości. I cóż z tego, że żadnej książki Pani Joanny M. Chmielewskiej nie zna? Ale pozna, co więcej - spotka prawdziwą autorkę książek! AUTORKĘ!!! Ciężko przekazać jej euforię, ale zapewniam Was, że była godna podziwu. W dzień spotkania Starsza zaopatrzona w kasę na książkę, z wypiekami na twarzy pofrunęła do szkoły i ... wróciła z jeszcze większymi wypiekami, książką pod pachą i autografem. No cóż - pomyślałam - będziemy czytać, cokolwiek by to nie było. Po kilku stronach ja również byłam zachwycona!
Michał - całkiem zwyczajny chłopiec - ma zwykłą rodzinę, kolegów i niesamowitą przygodę przed sobą. Pewnego dnia okazuje się, że został wybrany do wykonania niesamowitego zadania. W krainie Wielkich Niedźwiedzi jest potwór, który żyje dzięki złym emocjom - nienawiści, złości, złośliwości. Tylko zwykły chłopiec, który radzi sobie z własnymi emocjami może potwora pokonać. Niestety sam skazany jest na niepowodzenie. Musi współdziałać i liczyć na pomoc swoich przyjaciół. Zanim jednak przystąpi do wykonania zadania czeka go wiele przygód. Spotyka Kleksiaki, Mądrzaki  i wiele innych niesamowitych istot. Co więcej - odwiedzi miasto zapomnienia, gdzie spotka go pierwsza miłość... dla mojej Starszej bardzo ważne jest to, że miłość ta jest piegowata...
Starsza zakochała się w powieści a ja razem z nią. Starsza pokochała niesamowite przygody, niespotykane postacie i akcję szybszą niż błyskawica. A ja? Ja pokochałam delikatne nauki przekazywane dzieciakom o tym, jak radzić sobie z emocjami i o tym, że nie można dać porywać się fali złości. Moja siedmiolatka nie do końca zrozumiała te wskazówki, ale myślę że wrócimy jeszcze do tej książki za kilka miesięcy. Za kilka lat również. 
Autorka książki ma lekkie pióro co powoduje, że historia płynie jak rzeka. Każde zdarzenie łączy się z poprzednim, nowe postacie ukazują się i po kilku zdaniach czytelnik ma wrażenie, że od dawna jest ich przyjacielem. Starsza ukochała kleksiaki, a moim ulubieńcem był Kwintylian - miś, od którego wszystko się zaczęło. 
Na zakończenie dodam, że ukazała się druga część książki pt. "Neska i srebrny talizman". Starsza aż skacze ze zniecierpliwienia, głównie dlatego, że bohaterką tym razem jest dziewczynka.  
P.S. Moje serdeczne podziękowania dla autorki za "upstrzenie" twarzy Sandry piegami i piękne określenie tych kropeczek jako "pocałunki słońca". Piegi na nosie Starszej nabrały zupełnie nowego znaczenia :-) 

niedziela, 3 lipca 2011

Agata Christie dla młodzieży (Zatrute ciasteczko)

Książki dzielą się na książki i ... książki.Te pierwsze są pospolite, zalegają półki w hipermrketach i łąmią moje serce leżąc w koszach na wyprzedażach i błagając zmiszczoną nieciekawą okładką, aby ktoś się zlitował i je postawił w swojej biblioteczce. (sama często się lituję :-)) Druga grupa to zupełnie inna sprawa. Piękne okładki, klimatyczne elementy, staranny druk - wszystko to porywa serce i łamie rozum. Często staraniem Wydawnictwa zwykła książka przez drobiazg staje się perełką (o tym na zakończenie).
"Zatrute ciasteczko" jest klimatyczne do bólu. Książka przykuła moją uwagę dawno temu, kiedy pojawiła się na innych blogach czytelniczych. Cóż to za cudo? - pomyślałam. W jednej chwili okładka zagnieździła się w mojej głowinie i nijak nie można było się jej pozbyć. Kiedy zobaczyłam ją na bibliotecznej półce... no cóż, zachowałam się niczym narkoman na głodzie. Ale była moja. Otworzyłam i ...wsiąkłam. 
Flawia de Luce - jedenastoletnia dziewczynka, której nie powstydziłby się Sherlock Holmes. Ma wyjątkowy dar analizowania sytuacji i wyciągania wniosków. Poza tym jej hobby to chemia i trucizny. Wie na ich temat prawie wszystko. Kiedy więc w ogrodzie domu napotyka konającego człowieka zaczyna drążyć, dociekać, analizować... Oczywiście wsadza nos nie tam gdzie trzeba, co doprowadza do wydarzeń godnych najlepszego kryminału. Oczywiście wszystko dobrze się kończy.
Książka jest niesamowita. Autor stworzył wyjątkową  powieść, a wydawca to jeszcze podkreślił. Angielskie miasteczko, wiktoriański dom, przecudne krajobrazy - wszystko to powoduje, że czytelnik smakuje charakterystyczną atmosferę godną porównania z "Alicją w krainie czarów". Aura tajemniczości i staroświeckości przelewa się przez kartki. Do tego ciekawa czcionka i staranny druk (brązowe litery zdobyły moje serce) spowodowały, że mimo ogromu zajęć przeleciałam przez "Zatrute ciasteczko" jak burza. 

PS Kilka dni temu od Wydawnictwa Otwarte dostałam do recenzji książkę "Tygrysie Wzgórza". W kopercie oprócz książki znajdowały się... ziarna kawy. Nie macie pojęcia jak książka cudownie pachnie. Za każdym razem zanim zacznę czytać wertuję ją z nosem wetkniętym w książkę. A że kawę uwielbiam...
Jak niewiele trzeba, aby książka zdobyła serce czytelnika...