środa, 29 grudnia 2010

Szeptem do mnie mów...

Cóż za piękna okładka! Odcienie szarości i czerni, aż po biel, wysportowane ciało, nad którym właściciel ma moc i władzę... i te pióra - ni to obdarte,ni to wyskubane, bezwładne skrzydła już bez swojej mocy..... coś pięknego!
A książka ? Też niezła. Odebrałam ją jako powieść dla nastolatek, którą świetnie się czyta,  (uznanie dla tłumacza) stworzoną na kanwie obecnej mody na wampiry, strzygi i inne cudactwa. Jak widać do tej grupy można również zaliczyć... anioły. 
Bohaterka powieści Nora jest zwykła nastolatką lubiącą zakupy z przyjaciółką i marzącą o wielkiej miłości. Pewnego dnia nauczyciel biologii przydziela jej do ławki nowego kolegę  o imieniu Patch. Chłopak jest wyjątkowo tajemniczy;  intryguje i odpycha od siebie, budzi ciekawość i lęk. Dziewczyny prowadzą dochodzenie próbując czegoś się o nim dowiedzieć.W tym samym czasie w otoczeniu Nory  zaczynają dziać się dziwne rzeczy: ktoś zaczyna ją śledzić, wydaje jej się że ma przewidzenia. Pewnego dnia (oczywiście po wielu perypetiach, podchodach i flirtach) na plecach Patcha zauważa blizny w kształcie odwróconej litery „V”. To co zdarza się potem przechodzi najśmielsze oczekiwania. 
Minusem książki jest to, że  powstała po sadze "Zmierzch" a nie przed nią.  Gdyby tak się stało, uniknięto by porównań a tak... mam nieodparte wrażenie, że wiele z wampirów przeniesiono do aniołów. A już scena w sali gimnastycznej bez żadnych oporów gnała moje myśli ku sali tańca, w której Bella przeżyła podobny koszmar co Nora. 
Po minusach przyszła kolej na zalety. Książkę czyta się wyjątkowo dobrze. Autorka pomału wprowadza nas w tajniki anielskich możliwości co pozwala na delektowanie się tajemnicą i "szelestem skrzydeł". Nie ulega wątpliwości że historia upadłych aniołów budzi zainteresowanie i bardzo żałuję że tak mało uwagi i miejsca poświęcono tej historii. Moim zdaniem ten wątek powinien być dominujący, a nie historyjka o tym, jak dwie nastolatki usiłują rozgryźć przeszłość kolegi z klasy.
Książka nie zachwyciła mnie, ale na tyle pochłonęła, że na pewno sięgnę po drugi tom pt. "Crescendo".
Ciekawa jestem jak NA PRAWDĘ wyglądają anioły... Mam nadzieję, że tak...




poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziękuję Świętemu Mikołajowi :-)))

Święty Mikołaj był w tym roku wyjątkowo dla mnie szczodry. Prezenty zrzucał mi już kilka dni przed Wigilią, ale rozumiem - tyle osób na świecie czekało na podarunki, że postanowił ułatwić sobie pracę... Jego skrzatami  byli Panowie z firm kurierskich, którzy dzielnie przedzierali się przez zaspy z paczuszkami. A oto efekt. 

"Theodore Boone Młody prawnik" to prezent od Wydawnictwa Amber.

"Szczęśliwy w III Rzeszy", "Pracownik" i "Chaty krzyczące" to prezent od Wydawnictwa Albatros.

"Otuleni deszczem", "Rocznica. Historia miłości" i "Powody, aby wierzyć" przesłało mi Wydawnictwo WAM
"Skaza", "Krótka historia spodni...", "Nasza klasa i co dalej", "Snajper" i "zakręty losu" mikołajkowo dotarło do mnie od Wydawnictwa "Novaeres".
"Ostatnia noc jej życia" otrzymałam od Wydawnictwa "Oficynka".
Wszystkim wydawniczym Mikołajom bardzo serdecznie dziękuję !
Prezenty dostała również moja Starsza. Wydawnictwo WAM przesłało dla niej prześliczną książeczkę pt. "Rozmowy z Puszkiem", a także - coby się w świąteczny czas nie nudziła - "Literki na dworcu". Starsza najpierw się obruszyła stwierdzając że w święta żadnych szlaczków uprawiać nie będzie, ale gdy zobaczyła naklejki... robota poszła migiem. 
Trzy książeczki o pupilach Starsza znalazła pod choinką już od "prawdziwego" Mikołaja. Pierwszą z serii opisałam już wcześniej, teraz pora na kolejne. 
A ja z moim mężem też znaleźliśmy pod choinką książki. Za niesprawiedliwe uznałam to, że ja dostałam tylko jedną, a mój Luby dwie, ale co tam. I tak stać będą w mojej biblioteczce :-)))

A na zakończenie moja Perełka w poszukiwaniu książki
odpowiedniej dla swojego wieku :-)))

sobota, 25 grudnia 2010

"O chłopcu, który ujarzmił wiatr" i... zdobył moje serce

Skończyłam czytać książkę, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Rzadko kiedy po odłożeniu książki czuję niedosyt. Najczęściej moje "ja" przyjmuje do wiadomości fakt, że historia się skończyła i czas sięgnąć po nową. A tu nie! W przypadku książki "O chłopcu który ujarzmiła wiatr" czułam niedosyt i chęć poznania dalszych losów tytułowego chłopca. 
Książka zgodnie z opisem wydawcy zapowiada się na historię młodzieńca - pomysłowego i żądnego wiedzy. Dzięki własnemu sprytowi i inteligencji z przysłowiowego "niczego" buduje wiatrak. Rzeczywiście historia chłopca  jest, tyle że zajmuje 1/3 książki. Druga historia, której się nie spodziewałam, a która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, to opowieść o ludzkim dramacie, jakim jest głód. W 2002 roku w Malawi susza zniszczyła zbiory. Doprowadziło to do śmierci milionów osób. Książka nie traktuje tematu ogólnie a przedstawia walkę o życie tej jednej konkretnej rodziny. Nie brakuje w niej opisów, które chwytają za serce. "Kobiety z wychudzonymi szarymi twarzami siedziały osobno błagając Boga o zmiłowanie. Ale robiły to po cichu nie płakały. Wszędzie zresztą ludzie cierpieli w milczeniu bo nikt nie miał siły na płacz.Dzieci z wzdętymi brzuszkami i dziwnie wyrudziałymi włoskami gromadziły się pod wystawami sklepowymi ..." Rodzina głównego bohatera również cierpiała ograniczając ilość posiłków początkowo do jednego a następnie do kilku kęsów dziennie. Kiedy zdamy sobie sprawę, że ludzie tak cierpieli w czasach internetu i hipermarketów ... włos się jeży na głowie. 
Obok ludzkiej tragedii, snują się losy chłopca Wiliama, który urodził się w małej wiosce Masitala. Dzieciństwo - jak na dziecko Afryki przystało - kojarzy Mu się z szamanami i czarami. Jako starszy chłopiec pomagał ojcu na polu kukurydzy, oraz w uprawach tytoniu. Chłopiec, który miał jedynie sandały, bo rodziców nie stać było na zwykłe buty i nie miał przepisowej białej koszuli zadziwiał rozsądkiem i pędem do wiedzy. Kiedy rodziców nie było stać na czesne, on przemykał się do klasy, abyżeby chociaż jeszcze jeden dzień spędzić ucząc się. Niestety - nie udało się. Nie załamując się postanowił uczyć się na własną rękę. W bibliotece (dwa regały pełne książek) natknął się na książkę pt. "Zrozumieć fizykę". I tak się zaczęło. Chłopak właściwie z niczego zbudował wiatrak, który zasilał w energę gospodarstwo jego rodziców. Aby zrozumieć siłę woli i ambicję Wiliama musicie przeczytać książkę. Dość wspomnieć, że my po potrzebne elementy poszlibyśmy do sklepu a On... ale potrzeba matką wynalazku! 
Książka jest niesamowita. Wchodzi jak ciepłe bułki. Opowieść Wiliama została przelana na papier dzięki Bryanowi Meyaler. Powstała wyjątkowo przejrzysta historia o tym, że nauka jest potęgą. Jednocześnie autor opowiada historię własnego życia ot tak - po prostu. Nie użala się nad swoim losem, a jedynie beznamiętnie przedstawia swoje losy i  realia codziennego życia. Ukazuje zwyczajne życie wśród przyjaciól i rodziny której członkowie - mimo kultury wywyższającej rolę mężczyzn - szanuje się nawzajem. Dodatkowo wyraźnie widać, że przy edukacji dzieci nie ma znaczenia bogactwo i narodowość. Ważne jest, aby szanować dziecięcą ciekawość świata i pozwolić się jej rozlijać. 
Książka ma jeden minus, który nie tylko ja zauważyłam. Historia głównego bohatera po prostu urywa się. Jednak w dobie internetu łatwo poznać dalsze losy Wiliama. Chłopiec, który nie mógł się uczyć bo rodziców nie bylo stać na czesne, obecnie jest studentem African Leadership Academy w Johannesburgu, został zaproszony na konferencję TED podczas której z wielką prostotą i skromnością opowiedział o swojej budowli. Popatrzcie tylko cóz to za cudowny człowiek. 
Na zakończenie dodam, że kiedy moja Starsza w ostatnich dniach  marudziła przy jedzeniu po raz pierwszy w życiu miałam ochotę powiedzieć: Ty marudzisz podczas kiedy inne dzieci głodują! I po tej książce nie byłyby to puste słowa, oj nie...
Chętnych zapraszam do odwiedzenia bloga na stronie  http://williamkamkwamba.typepad.com/ na którym Wiliam zachęca do współpracy przy odnowieniu szkoły podstawowej w swojej rodzinnej woisce. Czy jest taka potrzeba? Zobaczcie sami. 

czwartek, 23 grudnia 2010

środa, 22 grudnia 2010

Zakończyłam przygodę z Millennium!

Ufff... mogę uroczyście oświadczyć: trylogię "Millennium" mam za sobą. Pierwszy tom delikatnie rzecz biorąc mnie rozczarował, drugi -  był nieco lepszy, choć jego tempo trochę mnie zaskoczyło, za to tom trzeci... pochłonął mnie, zachwycił, przeżuł i wypluł spragnioną dalszych części. Niestety - to koniec!
Lisabeth Salander po raz kolejny musi zmierzyć się nie tylko z ojcem psychopatą, ale również z systemem, który poświęcił jej prywatność i wolność w imię ochrony szpiegów i tajemnicy sprzed lat. Lisabeth poraniona zarówno fizycznie jak i psychicznie nie jest w stanie sama wygrać tego pojedynku. Musi polegać na "millenniowskim supermenie" Michaelu Blomkvist (czy to nazwisko się odmienia?), który przy pomocy niewielkiej grupy osób probuje postawić wszystko spowrotem na nogach. Niestety - im głębiej drąży tym więcej tajemnic odkrywa. 
Książka porwała mnie niesamowicie. To opasłe tomiszcze (ponad 800 stron) zawiera wiele wątków, które przeplatają się, uzupełniają, jednocześnie tworząc dzieło niepowtarzalne. Pomimo ogromnej ilości bohaterów i nie mniejszej ilości wątków nie miałam prolemu alby zapamiętać kto jest kim. Poza tym autor sączy treść powieści, dając czytelnikowi możliwość oswojenia się z nowymu sytuacjami. 
Trzeci tom bardzo mi się podobał. Moim zdaniem autor w pełni zasłużył na sławę i uznanie choćby tylko za ten trzeci tom.  


wtorek, 21 grudnia 2010

Pastorałko nieś się biała....

Zima diametralnie zmienia
znane krajobrazy
W niedzielę rano spojrzałam za okno i ogarnął mnie smutek. Zamiast spacerowej pogody za oknem szara mgła wisząca tuż nad ziemią. Szkoda. Jednak po kilku godzinach mgła się podniosła zostawiając na ziemi wilgoć w postaci pięknego białego szronu. Wyszło słońce i zrobiło się naprawdę pięknie. Zabrałam dzieciaki na sanki. Ale mieliśmy frajdę! Zaspy w naszej okolicy były takie, że maluchy wspinały się na nie jak na pagórki. Poza tym Młodszy po raz pierwszy bez kwękania odbył podróż na sankach. Udało się to dzięki Starszej siostrze która dzielnie służyła za oparcie, oraz za radio w chwilach kiedy Młody miał już dość. Gadała do niego jak najęta (choć właściwie to właśnie gadanie jest jej naturą - milczenie uznałabym za zjawisko nienormalne). 

Starsza po zdobyciu szczytu :-)))
Niestety - efektem niedzielnego spaceru jest dzisiejszy ból gardła koszmarnie męczący Starszą. Ale razem uznałyśmy, że warto było, choćby dla takich widoczków...
Śnieżnie wszystkich pozdrawiam

środa, 15 grudnia 2010

Kocham Baranki :-)

Bardzo lubię konkursy. Może nie tyle same konkursy ile wygrywanie w nich (ależ to odkrywcze:-)). Lubię oczekiwanie na przesyłkę, której zawartość jest w jakiejś części tajemnicą. Ostatnio w Zaciszu Wyśnionym udało mi się wygrać książeczkę pt. "Baranek Bronek" Książeczka cudna, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie dbałość o szczegóły Macrow, która do Bronka dodała szczyptę świątecznego nastroju. Paczuszka dotarła do mnie dokładnie w imieniny mojej córci i był to najwspanialszy prezent. Pięknie zapakowany, z miłym śnieżnym gadżetem. Macrow serdecznie dziękuję!
A Baranek Bronek podbił serce zarówno moje jak i mojej Starszej. Bo któż by nie polubił Baranka mieszkającego na Żabim Błotku, który ma problemy z zasypianiem. Zamiast grzecznie spać jak inne baranki, Bronek męczy się okrutnie; liczy gwiazdy, własne nogi i nic nie pomaga. Dopiero stary wypróbowany sposób pozwala mu spokojnie zasnąć. Ciekawe czy zgadniecie co na dobranoc liczy baranek?
Książeczka jest przecudowna, przeurocza i przesłodka. Ma jedną wadę - cenę, która zniechęca do zakupu. Po namyśle stwierdzam jednak, że warto, aby każde dziecko miało Baranka za przyjaciela. Przyjaźń z takim Baraniem jest wartościowa - zwłaszcza ze względu na rysunki autorstwa Pana Roba Scottona. Ten fenomenalny rysownik  (a do tego projektant pocztówek, ceramiki i szkła) jest znanym twórcą książek dla dzieci z rozpoznawalnymi i jedynymi w swoim rodzaju ilustracjami. 
Książka pogodna i ciepła - serdecznie uśmiałam się czytając ją Starszej. Polecam gorąco!

wtorek, 7 grudnia 2010

Posłuchajcie słów moi Mili :-)))

Spektakl Pipi Pończoszanka podbił serca całej mojej rodziny. Moja Starsza pierwszy raz była na Pipi z Tatą. Po spektaklu mój mąż zafascynowany piosenkami ze spektaklu kupił płytę. Płyta grana była w samochodzie non stop. Nawet Młodszy wsiadając do samochodu krzyczał: Pipi! Pipi! Zaznaczam, że Jego słownictwo ogranicza się do kilku słów. Wyobraźcie sobie co się działo, kiedy po kilku miesiącach wybrałyśmy się ze Starszą na ten sam spektakl jeszcze raz. Moja córka - SZALAŁA!!! Wraz z aktorami śpiewała wszystkie piosenki, co więcej - wstawała i tańczyła.
Zresztą - posłuchajcie sami a zrozumiecie :-)))


sobota, 4 grudnia 2010

Hakawati - recenzja NIE mojego autorstwa

Hakawati to książka, którą przeczytałam zachęcona opisami na blogach. Był taki moment, kiedy pisano o niej niemal wszędzie. Co ciekawe - ani jedna recenzja nie była zła. Jeżeli już, to pisano "nie w moim stylu", ale nigdzie nie ujęto wielkości książki. Słusznie. Powieść jest niesamowita - pełna magii, nastroju, dżinów i czarów. 

O tej książce napisano już niemal wszystko. Dlatego - jeżeli pozwolicie - stworzę recenzję z Waszych opowieści. 
"Choć kilkadziesiąt pierwszych stron ciągnęły się jak makaron spagetti, tak dalsza część książki jest rewelacyjna. Ogromna ilość fascynujących opowieści nie tylko o życiu, dorastaniu, codziennych rozterkach, ale także wiele takich, które zabierają nas do krainy, którą trudno jest sobie wyobrazić nawet w najbogatszym i urozmaiconych śnie".
"Jest to książka, nie będąca jedną historią. Przywodzi na myśl "Baśnie tysiąca i jednej nocy", gdzie Szeherezada opowiada wiele pięknych baśni, aby skruszyć serce swojego małżonka i pozostać przy życiu jeszcze jedną noc".
Alameddine stał się więc hakawatim - nie znam jednak jego głosu, nie przycupnęłam na krzesełku w starej herbaciarni, by wysłuchać jego gawęd. Sięgnęłam po opasłą ksią żkę, niezbyt wygodną w czytaniu, z czego się wprawdzie cieszę. Wolałabym jednak słuchać. Ba, kto by nie wolał???

Okładka, która urzeka...
Na początku trudno się połapać w przeplatających się historiach przeskakujących od baśni jak z 1001 nocy do rzeczywistości XX/XXI wieku, od dżinnów i demonów, wojowników i wezyrów do historii rodzinnej. Ale wystarczy kilkadziesiąt stron, żeby złapać rytm i dać się ponieść, a wtedy zaczyna się ogarniać całość, ukazują się skomplikowane związki pomiędzy opowieściami. Co najważniejsze, żadna z nich ani przez moment nie nuży.
Po przeczytaniu książki - myślę: chapeau bas! Ciekawe przedsięwzięcie i konsekwentnie przeprowadzone.
Ale w trakcie lektury moje odczucia oscylowały: od zaczytania po wrażenie przesytu, od radości, jaką daje przeskakiwanie między wykreowanymi światami po barbarzyńską chęć rozczłonkowania księgi na trzy części i zanurzenia się wyłącznie w sagę al-Charratów.
"...jest to świetna lektura na mroźnie dni i wieczory, gdy wolimy zawinąć się w koc z kubkiem herbaty w ręku i pozwolić się przenieść w krainę baśni. Autor jest z pochodzenia Libańczykiem, a Liban to jest ojczyzna hakawatich, więc nic dziwnego, że ma on dar snuć pięknych i wciągających opowieści".

A na zakończenie cytat z recenzji Padmy, który porwał mnie i zachwycił

"Słuchaj. Opowiem ci historię. Dawno, dawno temu... Magiczne słowa, otwierające nieznane światy. W naszej kulturze słyszą je najczęściej dzieci. W świecie arabskim opowiadanie i słuchanie historii jest, a raczej było, podstawową formą rozrywki. Rabih Alameddine w swojej powieści „Hakawati. Mistrz opowieści” zabiera nas w podróż do świata baśni z tysiąca i jednej nocy, świata, w którym mistrzowie opowieści są wybitnymi osobistościami, a dżiny, wezyrowie i księżniczki są równie realni jak członkowie najbliższej rodziny. Przy okazji zręcznie prowadzi nas przez najnowszą historię Libanu, pokazując nieco inny obraz arabskich emigrantów – nie fanatyków religijnych, ale ludzi zagubionych, szukających swojej tożsamości i korzeni".