środa, 28 lipca 2010

Dzień Włóczykija

Czy wiecie, że 23 lipca był dzień Włóczykija? Ja dowiedziałam się o tym z blogu "Lekturki"  skąd też pochodzi ten przecudnej urody obrazek. Włóczykij jest moim ulubionym bohaterem opowiadań o Muminkach. W dzieciństwie przeczytałam wszystkie części i zakochałam się. Te książki tchną spokojem, ponadczasowością i fenomenalnym podejściem do problemów tego świata. A już życiowe mądrości bohaterów są  ponadczasowe! Właściwie każda część jest magiczna i niesie ze sobą treści niezapomniane zarówno dla małego jak i dużego czytelnika. Dla mnie oprócz książki ważne też było słuchowisko pt. Lato Muminków". Dwupłytowe wydanie Wydawnictwa "Muza" zawojowało moje serce przede wszystkim piosenkami. Najbardziej ukochana piosenką jest właśnie piosenka "Włóczykija" w wykonaniu "Tadeusza Woźniaka", którą do dzisiaj śpiewam Starszej na dobranoc. 


NICZYJE DNI

I jeszcze jeden z moich ulubionych cytatów dotyczących Włóczykija. Pochodzi z książki pt. "Opowiadania z Doliny Muminków". 

Stworzonko znów dotknęło plecaka i spytało ostrożnie:
 - Może byś... Tyle podróżowałeś...
 - Nie – odpowiedział Włóczykij. – Nie teraz. – I pomyślał rozgoryczony: „Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem wszystko niszczą? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadania, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było.”

poniedziałek, 26 lipca 2010

Alicja w krainie rzeczywistości

Alicja w krainie rzeczywistości jest książką, która przyciągała mnie jak magnes. Gdzie się nie obejrzałam, tam była.  Na moich ulubionych blogach, jako bestseler na półkach ulubionej księgarni internetowej. Do tego - jak na zamówienie - Starsza ma fazę na "Alicję w krainie czarów" Walta Disney'a. Zwieńczeniem prześladowań była półka w bibliotece, na której stała i uśmiechała się do mnie. Dobra! Niech Ci będzie! - pomyślałam i... nie zawiodłam się. Książkę przeczytałam jednym tchem. 
Główną bohaterką jest Alicja Liddell, córkę dziekana piastującego swój urząd na Uniwersytecie w Oksfordzie. Alicja jest jedną z trzech córek dziekana, które z racji prestiżu ojca muszą być wyjątkowo eleganckie, dobrze wychowane itp, itd.  Zarówno Alicja jak i jej starsza siostra uwielbiały spędzać wolny czas z wykładowcą matematyki na uniwersytecie  panem Dodgsonem. Ten miły nieśmiały i bardzo spokojny człowiek był wspaniałym bajarzem. Dziewczynki słuchały jego opowieści podczas rejsów łódką po rzekach i jeziorach czy też w trakcie spacerów. Pewnego dnia pan Dodgson opowiada dziewczynkom historię małej Alicji, która pod ziemia przeżywa fascynujące przygody. Obie siostry z czasem zakochują się w nim  dziecięcą miłością i rywalizują o jego względy. Tymczasem Pan Dodgson  darzy Alicję miłością bynajmniej nie dziecięcą... 
Pewnego dnia kontakty rodziny Alicji z Panem Dodgsonem zostają brutalnie przerwane za sprawą dziwnego wydarzenia, które ma miejsce podczas powrotu z wycieczki do domu. Alicja wraz z siostrami jest zmuszona zrezygnować ze spotkań z nim. Cień tego wydarzenia zasnuwa całe życie Alicji, która dopiero jako osiemdziesięcioletnia staruszka upora się z widmem przeszłości.  Dla  ludzkości na zawsze pozostanie Alicją z Krainy Czarów, dzięki której Pan Dodgson (ukrywający się pod pseudonimem Lewis Carroll) stworzył baśń wszechczasów. 
W książce urzekły mnie trzy rzeczy. 
Pierwsza to oksfordzki świat końca XIX wieku - pełny konwenansów, koronek, gorsetów, krynoliny, balów i etykiety. Powściągliwość w stosunkach damsko - męskich która była niezbędna pomimo tego że w sercu wrzało. Z jednej strony urzekały mnie opisy tego świata - dziewczynki w białych sukieneczkach, kobiety w przepięknych kreacjach, podróże łódką... Z drugiej strony przerażające jest zakłamanie panujące wśród tamtejszych ludzi. (Zakłamanie to może dużo powiedziane, ale nie mogłam znaleźć bardziej pasującego słowa) Jakże silne musiało być poczucie konieczności zaistnienia w towarzystwie, jeżeli wydanie kolejnego balu było po stokroć ważniejsze, niż żałoba po stracie dzieciątka. Niemożność okazania własnych uczuć, brak matczynej czułości (przecież do tego są nianie i guwernantki) - to wszystko na pewno miało wpływ na uczucia malutkiej Alicji. Nic dziwnego że emocje Pana Dodgsona odebrała tak silnie. Zresztą zdjęcie, które zrobił małej Alicji jest przepełnione uczuciami - wystarczy spojrzeć. 
Druga rzecz - zdjęcie, które przedstawia małą Alicję w wyzywającej pozie, właściwie (zważywszy na czasy w którym zostało zrobione) roznegliżowaną. Inaczej jest jak człowiek czyta o zdjęciu, mając świadomość, że książka w której jest o nim mowa jest fikcją literacką. I nagle - BUM - zdjęcie jest na kartach książki. Można je obejrzeć podziwiać i zastanawiać się jak doszło do zrobienia takiej fotografii.  Efekt - człowiek przez całą lekturę analizuje, ile w tej książce jest prawdy. Autorka podkreśla, że książka jest fikcją literacką, ale nadmienia też, że wiele opisanych zdarzeń ma swoje źródło w listach i dokumentach.  
Trzecia rzecz - uczucia i emocje. Książka traktuje o miłości. W pierwszej kolejności czystej dziecięcej miłości do miłego starszego Pana. Z drugiej strony czytelnika razi fakt uczucia, jakim ten Pan darzy dziewczynkę. Opis okoliczności w których doszło do zrobienia fotografii razi - że tak to określę - niezdrowymi uczuciami. W ogóle cała książka jest muśnięta erotyzmem - takim delikatnym, ledwie wyczuwalnym, ale jednocześnie wdzierającym się w zakamarki duszy czytelnika.  Przykre jest tylko to, że przez całą książkę Pan Dodgson budził moje negatywne uczucia. Nie wiem czy to zamierzony efekt autorki, dość że nie lubię go i już. 
Podsumowując - magiczna książka. 


niedziela, 25 lipca 2010

Z dwóch punktów widzenia


Mała książeczka wielka duchem. Przeczytałam całą pewnego niedzielnego poranka, kiedy dzieciaki i mąż smacznie spali. Wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Sama książeczka jest godna polecenia. Pisana bardzo prostym językiem, z lekkim poczuciem humoru i stylem, dzięki któremu czytelnik ma wrażenie że czyta o czymś codziennym, co jest bardzo częstym tematem rozmów. Książeczka stanowi zbiór ciekawostek przeplatanych praktycznymi poradami (!!!) dla nastolatków. 
Problem miałam jeden. Ja jako ja, przyjęłam tę książkę jako bardzo ciekawą pozycję na rynku wydawniczym. Natomiast na pewno nie chciałabym, żeby Młodszy (Starsza jeszcze bardziej) dorwał tę książeczkę w wieku dojrzewania bez mojego - czy też Taty - komentarza. Wiele przedstawionych faktów i historyjek przeczytanych przez np. dziewięciolatków może być dla nich śmiesznych i żenujących. A co z tą mniejszością dzieci, na których psychice może zostawić to mniejszy lub większy ślad? Budzi to we mnie sprzeciw. Inny przykład - opowieść chłopca, który opisuje, że podczas masturbacji wyobraża sobie dziewczynki skutkiem czego "zaliczył" już wszystkie koleżanki z klasy wraz z nauczycielką. We mnie budziło to śmiech, ale przestałam się śmiać kiedy wyobraziłam sobie własne dzieci czytające z wypiekami na twarzy. Oczywiście - mam w planach rozmowy z nimi i oswojenie tematu bez zbędnego owijania w bawełnę. Ale nigdy nie wiadomo, co z tych rodzicielskich planów wyniknie. Moje odczucia trochę mnie przestraszyły (czyżbym była pruderyjna i staroświecka w wychowaniu dzieci?) ale tu przekonałam się że nie jestem osamotniona w tych poglądach. 
Podsumowując - z jednej strony świetna książeczka godna polecenia, ale z drugiej - polecam tym, którzy do niej dorośli. 
I jeszcze notka z "Dużego Formatu" "Wielka księga siusiaków" wielka jest tylko z tytułu - tak naprawdę to mała książeczka dwojga Szwedów (a któż inny poruszałby takie tematy jak nie światli Skandynawowie, którzy i o kupie, i o demokracji potrafią dla dzieci napisać bez owijania w bawełnę?). 
"Wielka księga..." wyręcza rodziców w odpowiedzi na wszystkie, naprawdę wszystkie, pytania związane z siusiakiem: od higieny (myć codziennie!), przez masturbację, rozmnażanie (i zabezpieczanie się przed nim), poprzez ciekawostki historyczne (kto wiedział, że słowo "testament" pochodzi o łacińskiego testis, czyli jądro?), opowieści o eunuchach i wielbionych jak gwiazdy muzyki pop kastratach, o tym że Mick Jagger ubezpieczył swojego siusiaka na 1,5 miliona dolarów, i o freudowskiej zazdrości o siusiaka. Chłopcy znajdą też odpowiedzi na pytania dotyczące wzwodów (w czasie snu dochodzi aż do dziewięciu), długości (największe mają Somalijczycy, a najmniejsze Azjaci) i ostrzeżenie, że palenie go skraca (i to nie o milimetry!). Na deser jest też fascynujący rozdział o siusiakach zwierząt (największego siusiaka ma pchła - oczywiście proporcjonalnie do ciała). 
Wydawnictwo Czarna Owca wydało też w serii "Bez tabu" "Małą książkę o miesiączce" (małą, choć rozmiar książki jest taki sam, ale kto chciałby "wielką" kojarzyć z miesiączką lub waginą?). Tam dziewczynki znajdą odpowiedzi na wszelkie pytania dotyczące okresu. A na przyszły rok wydawnictwo zapowiada książkę o cipkach.

środa, 21 lipca 2010

Snuj się snuj bajeczko...


Notka wydawcy
Bajki-Grajki... to 78 tytułów klasycznych polskich bajek dla dzieci w formie czytanej oraz w pięknej oprawie muzycznej wydawanych w latach 70-tych i 80-tych na płytach winylowych i kasetach.


Bajki nie zestarzały się, między innymi dlatego, że głosu użyczyli im najlepsi polscy aktorzy: Irena Kwiatkowska, Barbara Kraftówna, Magdalena Zawadzka, Iga Cembrzyńska, Władysław Hańcza, Jan Kobuszewski, Piotr Fronczewski, Wiesław Michnikowski, Marian Kociniak


Aktorzy z tzw. starej szkoły, z nienaganną dykcją i wyśmienitą techniką interpretacji, zaciekawią malucha i rozbawią niejednego dorosłego.


Bajki-Grajki pobudzą twoje dziecko do rozwoju, a przede wszystkim jego funkcje słuchowe i językowe.
Nie wiem, czy Bajki - grajki stanowią część Waszego dzieciństwa - mojego na pewno. Do dziś pamiętam winylowe płyty pieczołowicie przechowywane, układane raz alfabetycznie, innym razem wg obrazków czy też wg innego klucza. Większość tych bajek znałam na pamięć. Niestety pewnego dnia popsuł mi się adapter i w ten sposób z biegiem lat większość bajek poszła w zapomnienie.
Jakaż była moja radość, kiedy kilka lat temu odkryłam w pobliskiej księgarni książkę pt. "Bajki - Samograjki. Przyciągnęła mnie przepięknymi ilustracjami autorstwa Artura Piątka. Po włączeniu płyty CD dołączonej do książki okazało się że nagrane tam słuchowiska to właśnie TE słuchowiska!!!
Pierwszy raz przesłuchałam razem ze Starszą - ona z zaciekawieniem, ja z rozrzewnieniem i radością. Po kilku razach Starsza zażądała własnego radia z CD. Z racji tego, że rodzice nie mieli ochoty słuchać "Czerwonego Kapturka" non stop, żądanie zostało dość szybko spełnione.
Po krótkim myszkowaniu w internecie odkryłam, że cztery bajeczki dołączone do książki są tylko częścią pokaźnej kolekcji Bajek - Grajek. Na dzień dzisiejszy Wydawnictwo ma do zaoferowania 93 słuchowiska i zapowiada wydanie kolejnych dwóch. Na stronie internetowej jest też możliwość wydrukowania okładki do płyty - zarówno nowej jak i starej, która towarzyszyła płytom winylowym.
Obecnie starsza posiada pokaźną kolekcję "Bajek - Grajek", które również w dużej mierze zna na pamięć. Ostatnio na topie była piosenka z "Robinsona Crusoe". Starsza śpiewała ją wszędzie - na dworze, w wannie i przed snem. Najlepsze jest "ahoj" w jej wykonaniu, które każdego żeglarza przyprawiłoby o ból brzucha ze śmiechu.
Dla mnie jako dla Mamy ważne jest to, że Starsza potrafi słuchać. Zamyka się w swoim pokoju i w towarzystwie słuchowisk robi różne rzeczy - mnie cieszy że robi je sama uruchamiając przy tym wyobraźnię. Jak się okazuje dzieciom do dobrej zabawy nie jest niezbędny komputer i telewizor - i tak powinno właśnie być...



piątek, 16 lipca 2010

Marzenia gorącej głowy...

Tak mi się marzy, żeby ktoś odkrył przycisk wyłączający słoneczko... A tymczasem nic z tego. Ja ledwo żyję, moje dzieci również, mój pies ledwo dycha, jedynie mój mąż nie narzeka (za bardzo), gdyż twierdzi, że lubi. Co tu jest do lubienia? Pot lejący się strumieniami, poczucie że jest się muchą w smole? Niestety - powietrze jest tak nagrzane, że nawet woda i plaża nie dają ukojenia.
Ulubiony moment dnia - wieczór, kiedy nasz dom swoim cieniem obejmuje ogród, co powoduje, że trawa nie parzy stóp. Wtedy włączamy zraszacz, a Starsza w samych majtusiach śmiga jak fryga pod drobnymi kropelkami. A ja siedzę na tarasie i delektuję się temperaturą, którą w innym okresie uznałabym za żar z nieba.
Nawet czytać mi się nie chce, a do urlopu jeszcze caaaały gorący miesiąc...

środa, 14 lipca 2010

Rewers


Hmm... cóż by tu napisać.... Trudno mi skupić myśli i jednoznacznie opowiedzieć się czy podobało mi się, czy też czuję się rozczarowana. Posunęłam się nawet do tego, że w wyszukiwarce wpisałam słowo "Rewers" i poczytałam recenzje na innych blogach (czego właściwie nigdy nie robię przed opisaniem książki) licząc, że może moje uczucia względem niej się skrystalizują. Nic z tego.
Notka wydawcy brzmi tak:
Warszawa, początek lat 50. dwudziestego wieku. Redaktorka poezji Sabina, która nigdy jeszcze nie całowała się z chłopakiem, ogląda w kinie pochód uśmiechniętych i muskularnych sportowców Związku Radzieckiego. Pół wieku później pani Sabina na warszawskim Okęciu czeka na samolot z Nowego Jorku, którym przyleci jej syn, Marek.

Sabina mieszka z matką i babcią. W tej samej kamienicy, na ostatnim piętrze, pracownię ma Arkadek, jej młodszy brat, socrealistyczny malarz. Ojciec zginął podczas nalotu, ją i brata matka zamknęła w piwnicy, aby nie brali udziału w powstaniu. Staropanieństwo Sabiny budzi w domu coraz większy niepokój. Ona zaś skrycie podkochuje się w dyrektorze Barskim, swoim szefie.
W końcu zjawia się adorator idealny. Przystojny, szarmancki, czytający w jej myślach. I chcący się żenić. Przedtem jednak prosi, by młoda narzeczona wyświadczyła mu pewną przysługę. Na piśmie. A właściwie, żeby wyświadczała ją raz na tydzień...

Powieść Rewers oparta jest na scenariuszu filmu pod tym samym, zdobywcy nagrody głównej 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Obraz wyreżyserował Borys Lankosz, główne role zagrali Agata Buzek, Marcin Dorociński, Krystyna Janda i Anna Polony.
Moja notka natomiast brzmi tak:
Już na pierwszy rzut oka widać, że książka oparta jest na scenariuszu a nie odwrotnie. Krótkie urywane zdania, częste stosowanie czasu teraźniejszego powodują, że treść odbierałam raczej jako reportaż. Przy każdej scenie miałam niedosyt, ciążyło wrażenie, że problem jest tylko muśnięty, a prawdziwe zdarzenia kryją się gdzieś w mrokach powieści. Może efekt był zamierzony, ale mnie to stanowczo nie odpowiada.
Podkreślić trzeba, że cała książka jest mroczna. Realia głębokiego komunizmu mnie osobiście przerażają. Kiedy czytałam o aresztowaniach bez widocznego powodu, pochodach pierwszomajowych, na które nikt nie miał ochoty, ale każdy szedł z przyklejonym uśmiechem, o strachu, który towarzyszył na każdym kroku, o ciągłej potrzebie oglądania się za siebie, bo właściwie nie wiadomo kto przyjaciel, kto wróg... brrrr, okropność.
Przez całą książkę towarzyszyło mi uczucie żalu nad trzema kobietami, które ze wszystkich sił starały się zachować resztki poczucia normalności. Nie potrafiły odnaleźć się w czarno-białych czasach komunizmu. Jednak, kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo "zwarły szyki" i dopuściły się najstraszniejszych czynów w imię ratowania ludzi bliskich sercu.
Na zakończenie dodam, że książka na zawsze będzie mi się kojarzyła z upałem plażą, śpiącym Młodszym i Starszą która w poszukiwaniu kolby kukurydzy (o ironio, akurat sprzedawcy nosili wszystko tylko nie kukurydzę) przemierzyła w upale cały nadmorski kurort w towarzystwie babci. A ja jako że jedno dziecię spało, a drugie było nieobecne miałam czas na czytanie. Poszło gładko i przed powrotem Starszej lekturę miałam za sobą. Należy dodać, że przed wyjazdem zastanawiałam się: wziąć jedną książkę czy dwie? Oczywiście wzięłam jedną, bo przecież i tak nigdy nie ma czasu na czytanie. Zadziałało prawo Murphy'ego i już pierwszego dnia pozostałam bez książki.

środa, 7 lipca 2010

Bo Wróżkowy język giętki


Moja Starsza ma sześć lat. Sześć lat to taki wiek, w którym ja czytałam już książki w stylu "Lato Muminków", "Piotruś Pierwszak" i "Fizia Pończoszanka". (nawiasem mówiąc chciałabym porozmawiać z tłumaczem, który imię "Pipi" skaleczył straszliwie zastępując je imieniem "Fizia"). Moja Starsza literek jeszcze nie składa i wcale mnie to nie dziwi. Gdyby w moim dzieciństwie były książki tak pięknie ilustrowane, a jednocześnie pisane tak nieskładnie literacko, to też bym nie składała tylko oglądała piękne ilustracje.
Opis z okładki:
Nibylandzkie elfy wciąż proszą Bryłkę o pomoc. Jedne chcą, żeby im pomogła szorować podłogi, inne - żeby razem z nimi strzygła gąsienice albo przebierała puszek z dmuchawców. Bryłka nie potrafi nikomu odmówić, choć często wolałaby robić zupełnie co innego! W końcu, nie chcąc nikogo urazić, wymyśla małe kłamstwo. A kłamstwo jak to kłamstwo, zwykle źle się kończy... Zupełnie niespodziewanie Bryłka otrzymuje nowe zadanie: ma się opiekować stadem motyli. Kłopot w tym, że nigdy tego nie robiła! Nie ma pojęcia o ich zwyczajach. A motyle są... No właśnie, jakie są motyle? Co lubią najbardziej? Kiedy Bryłka to odkrywa, zaczyna się prawdziwa przygoda...
Nie potrafię Wam oddać tego, co mi się nie podobało w tej książeczce. Niby wszystko w porządku. Twarda okładka, kredowy papier, przepiękne ilustracje ale... Kiedy czytałam, to język mi się plątał, ciągle przeinaczałam szyk zdania, słowa nie chciały się wydostać i zabrzmieć. Coś było nie tak. Książeczkę tłumaczył Pan Andrzej Polkowski, który przełożył z angielskiego m.in. książki o Harrym Potterze. Wydawałoby się, że tłumaczenie takiej małej książeczki pójdzie gładko, a tu taka niespodzianka.
Dobra, koniec narzekania. Należy chyba wyraźnie powiedzieć, że to książeczka skierowana do dziewczynek a nie do ich Mam. Moja Starsza jest zachwycona. Przecież Bryłka to koleżanka Dzwoneczka! I jeszcze: "Zobacz Mamuś ile jest tych wróżek i o każdej książka... KUPISZ?" A biedna mama na samą myśl o czytaniu kolejnych tomów dostaje gęsiej skórki...
A na zakończenie:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
- Juliusz Słowacki -

wtorek, 6 lipca 2010

Książka o książkach


Zawsze myślałam, że w mojej głowie nastąpiło jakieś przeinaczenie, że to ja jestem mniejszością, a statystyczny Polak czytający 2 książki na rok (z czego 1 audiobook :-))) to reguła. A tymczasem cóż za miła niespodzianka! Nie jestem sama! Co więcej - w tym szaleństwie ja jestem tylko małym żuczkiem (chyba głównie ze względu na stan finansów... może i na szczęście).
Kiedy człowiek czyta wywiad z osobą, która ma książki po prostu wszędzie i przyznaje się że gości zaprasza tylko do kuchni, bo stolik w salonie od dawna służy za półki - to twarz się śmieje. Kiedy czytam, że książki są po prostu wszędzie - pod stołem, na stole, w łazience, w kuchni, szlakiem przez całe mieszkanie - to radość mnie ogarnia! Bo jakże nie kochać takiej książki!
Książka jest zbiorem wywiadów p. Barbary Łopieńskiej przeprowadzonych ze znanymi ludźmi (m.in. p. Kapuściński, p. Wajda, p. Holoubek), którzy opisują emocje jakie budzą w nich książki. Są osoby, które wyraźnie twierdzą: książka jest obecna w moim życiu, ale nie przesadzajmy z jej znaczeniem". Są też wywiady, które porywały moje serce. Przykładem jest wywiad z p. Marią Janion, która książki ma wszędzie, a na pytanie jak radzi sobie z kurzem odpowiada: " A w ogóle sobie nie radzę. Miałam odkurzacz, ale oddałam."Moje serce zdobył też jeden z rozmówców, który szczerze stwierdził, że Jego największym problemem są niestandartowe formaty, no bo jakże toto układać na półce?
Wszystkich pobił na głowę p. Andrzej Drawicz (krytyk, historyk literatury) który na pytanie:
- To Pan nie oddaje książek?
Odpowiada:
- Zazwyczaj oddaję. Ale czasami postępuję barbarzyńsko wobec książek, które stoją u kogoś z moją własną dedykacją. Strach powiedzieć.
- No, niech Pan powie.
- Kiedy odkrywam u kogoś, że moja książka z dedykacją stoi na najwyższej półce i najwyraźniej nikt do niej nie zagląda, cynicznie ją KRADNĘ. Bo normalnie - nie kradnę. Ale własne tak. Potem wydzieram dedykację i daję książkę komuś innemu. Nie jest to godny pochwały proceder, ale według przyjętych przez mnie kryteriów, że książka musi służyć ludziom, uważam, że mam do tego prawo. Bo jeśli książka stoi na półce...
-A gdzie ma stać??
-Ale ja widzę,że ona stoi bez ruchu, bez życia, że nikt do niej nie zajrzał!
-Ale normalnie Pan nie kradnie?
-Raz tylko, pewnemu wybitnemu, bardzo znanemu złodziejowi książek ukradłem z jego własnej biblioteki trzy bardzo cenne tomy. I nie oddam mu."
Polecam wszystkim książkomaniakom!
Pokochacie tę książkę od pierwszego wczytania.
A na zakończenie dodam, że największe wrażenie zrobił na mnie wywiad z księgarzem, który jest jednocześnie bibliofilem. To, co ten człowiek wyprawia aby zdobyć upragnioną książkę... eh.

piątek, 2 lipca 2010

I jak tu się nie cieszyć :-)))

Wczoraj Pan listonosz przyniósł paczkę, z której wyłonił się przepiękny album pt. "Pier(w)si w Polsce". Album otrzymałam dzięki Kaś i konkursowi zorganizowanemu na blogu "achy-ochy... z książką..."

Dziękuję Kaś...

A wracając do albumu - jest po prostu przepiękny. Zdjęcia rewelacyjne - część delikatnych, zawstydzonych, część ciemnych, takich "z zębem", jeszcze inne z podtekstem: "Tak mnie Bozia stworzyła i jestem z tego powodu szczęśliwa!" Każdej osobie poświęcone jest kilka stron na których, oprócz zdjęć są również publikowane zwierzenia. Wszystkich nie zdążyłam jeszcze przeczytać, ale już wiem, że większość z nich chwyta za serce i powoduje, że bohaterka zdjęć wydaje mi się bliższa, taka trochę zaprzyjaźniona...
Na ziemię niewątpliwie sprowadzają informacje medyczne umieszczone na końcowych kartach albumu. Okazuje się, że przy nowotworze I stopnia "wyleczalność" (upraszczając oczywiście) wynosi 90 %, a przy IV stopniu już tylko 10 %.
Tak więc Kobietki - badajmy się jak tylko możemy!

A wracając do zdjęć, czyż nie są cudne?


czwartek, 1 lipca 2010

Bo ja mam psa...


Kiedy zaczęłam czytać Starszej o Groszce pomyślałam, że to świetna książka dla tych wszystkich dzieci, które marzą o swoim czworonożnym przyjacielu. Dla ich rodziców broniących się przed nim dwiema (a nawet czterema) rękoma również.
Główną bohaterką książki jest Groszka - wielorasowa sunia mieszkająca wraz z rodzicami i marząca o posiadaniu własnego ludziątka. Groszka marzy o dziewczynce. W końcu rodzice spełniają jej marzenie i w dniu swoich urodzin obok legowiska znajduje pudło w którym śpi dziewczynka - Dominika.
Groszka bardzo chciała mieć ludziątko - zobowiązała się nawet do przeczytania poradnika o tym jak hodować te stworzenia. Niestety obietnicy nie dotrzymała. Ma więc problem. No bo dlaczego Dominika nie chce nagrody w postaci lizaka znalezionego w rowie i tylko troszkę brudnego? Albo dlaczego nie chce bawić się tylko z Groszką? I co to znaczy że Dominika ma swoją wolę, którą należy uszanować? Dominika okazuje się nieco kłopotliwa w obsłudze, płacze w nocy (z tego powodu tata Groszki nazywa ją Domikrzyką), chce żeby się z nią bawić, wtedy gdy człowiek (a raczej pies) pograłby sobie na haustation, nie smakuje jej psia karma, a zamiast wody domaga się soku.
A oto próbka: (fragment)
"Groszka była wesoła i zadowolona z życia, ale miała jedno wielkie marzenie. Tak jak wiele innych małych piesków bardzo chciała mieć swojego przyjaciela.
Często chodziła za mamą i tata i prosiła:
- Może byśmy sobie wzięli do domu dziecko?
Tata nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Dzieci hałasują i bałaganią. Nie ma mowy.
Mama też tak uważała.
- W naszej budzie nie wystarczy miejsca dla żadnego dziecka - tłumaczyła.
- Mogłabym je trzymać u siebie na górze - obiecywała Groszka, ale rodzice i tak nie chcieli się zgodzić. Tata twierdził, że jest uczulony na ludzi.
Córka nie przestała jednak marzyć o własnym ludziątku. Byłaby to mała dziewczynka tak samo jak ona. Ktoś kiedyś powiedział, że ludzkie dziewczynki są spokojniejsze i bardziej posłuszne od ludzkich chłopczyków. Groszka postawiłaby dla niej przy łóżku koszyk do spania. Kupiłaby jej miskę i kosteczki do gryzienia.

Książka porusza bardzo trudną tematykę wolności i odpowiedzialności za losy innych stworzeń oddanych pod opiekę ludzi (tfu psów) Uświadamia, jak ważna jest bliskość i szczerość, ale pokazuje też że nie można wymagać wyłączności uczuć. Uczy, że przyjaźń jest bardzo ważna, ale wszystko ma swoje granice i niedobrze jest kiedy przyjaźń przeradza się w zaborczość.
Książka pięknie wydana i wspaniale przetłumaczona. Napisana jest ciepłym językiem docierającym bezpośrednio do serca mojej sześciolatki.
Urzekło mnie też zakończenie, w którym bajkowa i nierealna sytuacja kiedy to pies opiekuje się człowiekiem, zostaje nagle uprawdopodobniona. Okazuje się bowiem, że Dominika nie chce mieszkać w budzie, ponieważ jest w niej za mało miejsca. Groszka postanawia więc zmienić stado i przeprowadzić się do domu Dominiki. Efekt jest zaskakujący - "Mamo może nasz Kuliś też jest taki mądry i się nami opiekuje, tylko my głuptasy o tym nie wiemy?"
Finał: Starsza w naszym domu ma jeden podstawowy i najważniejszy obowiązek - sprawdzać, czy nasz czworonóg ma co jeść i co pić. Od kilku dni robi to kilkanaście razy dziennie - do bólu i bez opamiętania. I dobrze.

Moja Starsza otrzymała książkę od Wujostwa, a pośrednio od portalu Parenting.pl