sobota, 19 stycznia 2013

"Quasipornograficzny gniot dla niedoru...nych gospodyń o inklinacjach masochistycznych"

Tytuł autorstwa mojego Przyjaciela jest idealnym odzwierciedleniem tego, czym dla mnie jest książka "50 twarzy Greya" Przeczytałam. Uśmiałam się przy niej niesamowicie. Irytowała mnie równie bardzo co bawiła. Ale wcale nie mam zamiaru pisać, że gniot, że odradzam i tym podobne. Wręcz przeciwnie, uważam, że jeżeli macie ochotę na kawał nieźle napisanego kiczu, który wciąga się jak bułkę z masłem to polecam. 
Streszczać nie będę, bo każdy wie o czym mowa. Zresztą popularność tej książki jest wyraźnie widoczna. Wszędzie okupuje pierwsze miejsca różnych list, a ilość sprzedanych egzemplarzy można porównać do ilości sprzedanego papieru toaletowego, tzn. całe mnóstwo. Najbardziej mnie frapuje to, że pomimo tak wielkiej popularności trudno znaleźć na jej temat pozytywną opinię, Na "Lubimy czytać" 50 Twarzy..." ma 3393 ocen i 707 opinii. To bardzo, bardzo dużo. I co? Ogromna większość opinii bryluje pomiędzy oceną słabą i bardzo słabą, a jednocześnie czytelnicy przyznają, że sięgnęli po drugą część. No co jest? Jak czytam słabą książkę to kończę ją (bo takie mam zasady) ale od drugiego tomu stronię niczym od stada komarów. A tu nie! Narzekamy, że słaba i gniot, a drugi tom jeszcze gorszy.... ciekawe jaki będzie trzeci.... Bez komentarza. 
A już najbardziej rozdrażnił mnie zwrot, który powtarza się w kilku opiniach i tu zacytuję: "wszędzie tylko seks i seks" Moje miłe panienki, a czego spodziewałyście się po książce, która jest reklamowana jako "powieść iskrząca seksem i erotyką"? Przepisów na ciasteczka? 
Ja osobiście uważam, że "50 twarzy Greya" to rzeczywiście gniot, ale czytałam o wiele większe gnioty, które z racji wielu rozsyłanych egzemplarzy recenzenckich zdobywały same ochy i achy. Nie ukrywam, że "50 Twarzy..." przeczytałam z przyjemnością. Owszem, było kilka elementów drażniących mnie nieziemsko. Nagminnie przygryzana warga głównej bohaterki, i Święty Barnaba, do którego kwiliła w chwilach uniesienia.... to elementy których nasycenie było stanowczo za duże. Ale reszta może być. I wcale nie mam zamiaru narzekać. Czytało się dobrze i cieszę się że ten "gniot" trafił w moje ręce. 
Pozostałe tomy też przeczytam, a co!

sobota, 12 stycznia 2013

Niechciana prawda

Książka, która poruszyła mnie do głębi. Zmieniła moją ocenę samej siebie. Zszokowała. Książka, dzięki której doceniłam to co mam. Książka.... dużo można o niej napisać, jednak na pewno nie to, że jest banalna. Na początku podchodziłam do niej jak przysłowiowy pies do jeża. Nie podobała mi się okładka, tematyka też nie zachwycała. Ale jak już zaczęłam ... mocna powieść!
A oto wspaniałe małżeństwo. Ona - Beata - piękna kobieta spełniająca się w swojej pracy, zakochana w swoim mężu. On - Marek - przystojny mężczyzna, wzięty prawnik, charakteryzujący się dbałością o siebie, wyjątkowym estetyzmem, czułością i wrażliwością. Nic dodać nic ująć. Oboje kochają synka, siebie nawzajem i swoje życie. Tak przynajmniej wydaje się Beacie. Pewnego dnia jednak Marek oświadcza, że odchodzi. Odnalazł miłość swojego życia i nie może dłużej żyć w kłamstwie. Beacie cały świat zawala się na głowę. Jeszcze większe zdumienie ogarnia ją wtedy, gdy okazuje się, że ta nowa miłość... jest mężczyzną. Beata traci poczucie własnej wartości, uważa że miłość ją zaślepiła na tyle mocno, że była głucha i ślepa na sygnały płynące zarówno od jej męża jak i ich wspólnych przyjaciół. Postanawia jednak walczyć o siebie i o syna. Pomimo głębokiego urazu, podnosi się i krok po kroku wraca do świata żywych. 
Jak się okazuje to nie tylko tragedia Beaty. Marek również nie może odnaleźć się w swoim świecie. Boi się oceny społeczeństwa, które jest bardzo brutalne w postrzeganiu i ocenie homoseksualizmu. Boi się wyjść z cienia, boi się oceny współpracowników, syna i rodziny. To walka, którą toczy sam ze sobą i z otaczającym go światem. 
W trakcie lektury w mojej głowie wrzało. Jakim prawem facet nagle odkrywa w sobie odmienną orientację seksualną i krzywdząc wszystkich dookoła nagle postanawia sprawdzić jak by to było, gdyby jednak odszedł. A potem ogarniało mnie coraz większe współczucie zarówno dla Marka jak i dla wszystkich osób, które muszą zmagać się z potępieniem społeczeństwa. W naszym kraju trzeba mieć naprawdę dużo odwagi i samozaparcia, aby z podniesioną głową powiedzieć: "Tak jestem homoseksualistą". 
Świetny odbiór książki zapewnia wyjątkowo lekkie i śmiałe pióro autorki Agaty Kołakowskiej. Porusza Ona temat trudny, który w wykonaniu innej osoby mógł być dla czytelnika nie do przyjęcia. Tymczasem "Niechciana prawda" wchodzi w głowę czytelnika wyjątkowo łatwo, pozostając tam na długi okres czasu. Autorka uskrzydliła temat opisami codziennego życia, małymi radościami i smutkami bohaterów. Dzięki temu trudny temat staje się łatwiejszy do przyswojenia przez czytelnika, a jednocześnie bardziej uderza go i szokuje.
Książka o wielkich problemach i małych iskierkach życia, które pomagają przetrwać najcięższe chwile. Książka dla każdego człowieka, który uważa, że homoseksualizm nie jest dla niego żadnym problemem. Książka o trudnych wyborach i łatwych do popełnienia błędach, które skutkują przez całe życie. 

czwartek, 10 stycznia 2013

Książka, nie-książka. "Mały Książę" i ciasteczka.

Któż nie zna "Małego Księcia"? Powieść  od lat porusza serca zarówno dużych jak i małych czytelników. Historia prawdziwej przyjaźni i czystej miłości od dawna towarzyszy dzieciom na całym świecie. Najwspanialsze jednak jest to, że książka od wielu lat kreuje jedno i to samo wyobrażenie głównego bohatera. Chłopiec z jasnymi włosami w rozwianym płaszczu lub z szalikiem, na swojej małej planecie nie większej od zwykłego domu. Każdego ujmuje historia kapelusza, który w rzeczywistości nie jest kapeluszem, a słoniem połkniętym przez węża boa. Zresztą - pewnie każdy z Was zna "Małego Księcia" a nawet jeżeli nie, to wystarczy kliknąć na linka i pogrążyć się w przyjemności czytania :-)
Jak na książkę ponadczasową przystało Mały książę jest nie tylko bohaterem książki. Znajdujemy go na zeszytach, kubkach, serwetkach i notatnikach. Ja natomiast ostatnio znalazłam go w przepięknym gadżecie w postaci... puszki na ciasteczka. Upominek niesamowicie miły i oryginalny. Jak widać, puszka jest prostokątna, z dość grubej blachy więc jest nadzieja, że przed długi okres czasu z powodzeniem będzie służyła do przechowywania ciastek i jednocześnie cieszyła nasze oczy.
Kiedy podniesiemy wieczko puszki znajdziemy tam przepiękne karty zawierające 50 przepisów na kruche ciasteczka. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Są ciastka z czekoladą, z truskawkami, migdałowe, z kremem, orzechami, serduszka, wafelki, prostokąciki i czego jeszcze żywnie dusza zapragnie. Karty są śliczne, utrzymane w pastelowych kolorach z małym obrazkiem tematycznie nawiązującym do Małego księcia. Przepisy są pogrupowane w cztery działy. Na początek mamy przepisy "dziecinnie proste", następnie "na cały rok", "bakaliowe pyszności" i "czekoladowe łakocie".  Do przepisów dołączono 4 foremki, które uprzyjemnią ciasteczkową zabawę. Moja córcia zachwyciła się słoneczkiem i już wiem, że kolejne ciastka będą "słoneczkowe". Starsza jest zachwycona całym zestawem, nie tylko foremkami. Karty z przepisami układa, a to kolorami, a to numerkami, raz nawet próbowała ułożyć je wg kolejności w jakiej będziemy piec... i tu nastąpiło zjawisko powszechnie znane jako "osiołkowi w żłoby dano".
Bardzo żałuję, że puszkę Małego Księcia odkryłam już po świętach. Jest bowiem tak śliczna i tak starannie wykonana, że z powodzeniem mogłaby spocząć pod choinką jako świąteczny prezent. Jeżeli macie w najbliższym czasie obchody urodzin czy też imienin wśród rodziny, albo przyjaciół... polecam gorąco.