czwartek, 19 listopada 2020

Zwiadowcy księga 15 - Zaginiony książę

„Zwiadowcy” towarzyszą mojej rodzinie od lat. Najpierw poszczególne tomy przeczytała moja córka. Będąc na wakacjach w Bieszczadach, każdą wolną chwilę poświęcała na lekturę. Czytnik w plecaku doprowadzał mnie do szaleństwa, bo zamiast na szczytach napawać się widokami, ona wkładała swój nos okularnicy w czytnik, i już jej nie było. Czytnik to Kindle z podświetleniem, więc wieczorami też nie miałam córki. I tak dwutygodniowe wakacje minęły, a moje dziecię przeczytało w tym czasie 10 tomów Zwiadowców. Każdy kolejny tom jest już celebrowany, choć do dzisiaj Starsza z pogardą podchodzi do czytania pojedynczych tomów i odgraża się, że jak saga dobiegnie końca, to przeczyta wszystkie tomy za jednym zamachem. Na szczęście na razie końca nie widać, a tom 15 pt. "Zaginiony Książę" jest dowodem na to, że Flanagan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.  
Ja też się zaraziłam miłością do Zwiadowców, a ostatnio Młodszy pochłania pierwszy tom. Co jest takiego wspaniałego w tej serii? Nie wiem. Może to, że autor stworzył równoległy świat, który wydaje się dużo prostszy od naszego. Może wspaniali bohaterowie? A może ta szczypta magii i czarów, za którą wszyscy tęsknimy... 
Do Araluenu przybywa zrozpaczony władca Gallii z błaganiem o pomoc dla swojego syna Gilesa. Młodzieniec został porwany przez barona i - zważywszy na warunki, jakie stawia porywacz - nie zanosi się, aby dobrowolnie uwolnił chłopca. Król Duncan jest przekonany, że ta misja to świetny sprawdzian zarówno dla Willa, jak i dla młodziutkiej Maddie. Will będzie miał okazje sprawdzić się jako opiekun Madiie, a dziewczyna będzie mogła spróbować prawdziwej misji. Będąc pod opieką Willa będzie w miarę bezpieczna. Wyruszają w podróż jako rodzina kuglarzy - ojciec jest świetnym żonglerem, a jego córka wyjątkowo zręcznie posługuje się nożami. Odmiennie niż zawsze, nie mogą się ukrywać. Muszą wręcz obnosić się ze swoimi umiejętnościami licząc, że ich sława dotrze do barona. To daje nadzieję, że zostaną zaproszeni na dwór. Jeżeli tak się nie stanie... cóż, czego, jak czego, ale pomysłowości zwiadowcom nigdy nie brakowało. Will i Maddie udają się w niebezpieczną podróż. Spotkają na swej drodze wielu ludzi, zarówno dobrych jak i złych. Będą musieli zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami i walczyć o powodzenie misji. Trudno opisać fabułę tak, aby nie zdradzić szczegółów, ale zapewniam, że niektóre perypetie czytałam z wypiekami na twarzy. Na szczęście w powieści są również wesołe chwile, które zapewniają nam głównie dialogi bohaterów. Ich uszczypliwość i poczucie humoru powodują, że powieść jest pełna ciętych wypowiedzi i ripost. Świetna zabawa. 
Minusem powieści jest to, że po raz kolejny autor rozbił powieść na dwa tomy. Po zakończeniu „Zaginionego księcia” pozostał wielki niedosyt i trochę niesmak. Czytelnik ma wrażenie, że autor dzieli powieść głównie dla pieniędzy. Pewnie tak jest, co nie zmienia faktu, że drażni mnie ta coraz częstsza praktyka. Patrząc na tomiszcza Ursuli de L. Quinn to dla chcącego nic trudnego. A tak pozostaje nam czekać na zakończenie perypetii naszych bohaterów. Pomijając jednak ten drobny minusik - powieść jest rewelacyjna. To świetna książka na długi, zimowy wieczór. 

Dlaczego rodzice tak cię wkurzają i co z tym zrobić

Macie w domu nastolatków? Ja mam. Nawet dwoje. Starsza ma obecnie 16 lat a Młodszy - 11. Oczywiście i bezsprzecznie bardzo kocham moje dzieci i życie za nie oddam w razie potrzeby. Nie zmienia to jednak faktu, że potomstwo me potrafi być piekielnie irytujące. Nie mam z nimi kłopotów, oboje działają w ZHP, są ułożeni i grzeczni, ale niektóre odzywki doprowadzają mnie do szewskiej pasji. 
Postanowiłam zbadać problem od drugiej strony. Prawdę mówiąc nabyłam książkę pt., "Dlaczego rodzice tak Cię wkurzają…” z myślą o Młodszym, bo uwielbia ten styl książek (mało liter dużo rysunków) i byłam pewna, że połknie ją jak młody pelikan świeżą rybkę. Jakże się zdziwiłam, że to ja - po pierwszym przewertowaniu – połknęłam ją jeszcze przed Młodszym. A wiecie, co mnie skusiło? Oto decydujący cytat: 
„Czy zdarzyło Ci się, że po kąpieli zostawiłeś wilgotny ręcznik na podłodze, na łóżku, albo w jakimkolwiek innym miejscu, które nie jest "swoim miejscem”? Jeśli tak, to zupełnie zrozumiałe. Po prysznicu jesteś mokry, goły i jest ci zimno. Nikt tego nie lubi, jak najszybciej chcesz się ubrać i nie przejmujesz się ręcznikiem. Zostawiasz więc go gdzie popadnie, a potem o nim zapomnisz. Wszystkim nam się to zdarza. Podejrzewam jednak, że twoi rodzice są w tej kwestii mniej wyluzowani. Może nawet czasem na ciebie krzyczą? Zdarza się wam pokłócić o ręcznik? 
Słuchajcie Kochani - OTO MOJA STARSZA! WYPISZ WYMALUJ! 

Wiedziałam już, że muszę przeczytać. Połknęłam w jeden wieczór i podsumuję jednym słowem: Rewelacja. 
Dean Burnett jest neurobiologiem, wykładowcą, pisarzem, blogerem oraz komikiem. Ta ostatnia profesja tłumaczy, skąd tak wiele humoru w książce. I to nawet nie chodzi o anegdoty, ale o język, którym posługuje się autor. Przedstawienie tak poważnych spraw z taką lekkością i humorem, to naprawdę sztuka i talent. A trzeba powiedzieć wyraźnie, że poruszane tematy są naprawdę ważkie, zwłaszcza w życiu nastolatków. Poszczególne rozdziały książki prowadzą czytelnika przez tematy, które najczęściej wywołują konflikty na linii nastolatek - rodzic. O traktowaniu domu jak hotel, o długim wylegiwaniu się w łóżku, o nadmiernym korzystaniu ze sprzętów elektronicznych i mediów społecznościowych... Tak naprawdę te tematy to tylko wstęp do analizowania, co tak naprawdę dzieje się zarówno w mózgu nastolatków jak i dorosłych. Okazuje się, że nasze drogi myślenia i analizowania rzeczywistości są zupełnie inne. To, że dorosłemu wydaje się, że wszystko, co robi, robi dla dobra dziecka, to wcale nie oznacza, że tak jest. Często zdarza się, że mylimy się w ocenie sytuacji albo kierujemy się przestarzałymi informacjami, przez co wpadamy w tarapaty. Ważne jest jednak, aby w ogólnym rozrachunku wypracować kompromis i szanować się nawzajem. 
W poszczególnych rozdziałach każdy problem wspólnie rozkładamy na czynniki pierwsze i analizujemy, jak problem wygląda z perspektywy nastolatka, a jak z perspektywy rodzica. Całość dywagacji prowadzona jest w sposób przystępny i zrozumiały nawet dla młodszych nastolatków. Tę przystępność autor umiejętnie potęguje, dbając o stronę graficzną książki. Ilustracje nie są przypadkowe - mają za zadanie podkreślać to, co w tekście najważniejsze. Co więcej - każda ważna dla nastolatka informacja jest wyróżniona większą lub odmienną czcionką. Czytelnik - pierwsze, co przeczyta, to najważniejsze zdanie stanowiące swoistego rodzaju przesłanie i na pewno o nim nie zapomni. 
Bardzo podobało mi się porównanie mózgu do telefonu komórkowego. Jeżeli w telefonie jest zbyt wiele danych i aplikacji, to użytkownik po prostu resetuje telefon i już. Problem jest taki, że mózg nie może się zresetować. Co więcej - on musi czyścić się ze zbędnej wiedzy jednocześnie pracując i przyswajając nowe informacje. Nic więc dziwnego, że w okresie dorastania dochodzi do spięć. 
Początkowo potraktowałam tę książkę jako instrukcję obsługi nastolatków, a tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To nastolatek dostaje instrukcje obsługi swoich rodziców. Dowiaduje się, co jest z nimi nie tak, jak bardzo różnią się ich procesy myślowe od jego, i jaką awarię zaliczyli rodzice w minionych czasach. 
Tę książkę należy przeczytać – może to będzie początek końca problemów, które goszczą w niejednym domu… 

środa, 18 listopada 2020

Świąteczny trop

Święta coraz bliżej. Inne niż zawsze, ale - mam nadzieję - równie udane. Wydawnictwa na szczęście nie zmieniły corocznego systemu i pomału z każdej strony śmieją się do mnie okładki z Mikołajem, bombkami, czy też rogami renifera. To taka nowa kategoria, która ma prawo istnienia tylko kilka chwil w roku: beletrystyka świąteczna. Uwielbiam takie książki i nie ukrywam, że zawsze przed świętami szukam świątecznych klimatów. 
Świąteczny trop” mnie zadziwił. Okładka jak najbardziej świąteczna – piękna, butelkowa zieleń w połączeniu z mikołajową purpurą wołała do mnie z daleka, a w środku... rasowy kryminał. Uwierzcie mi, kiedy zamknęłam książkę, byłam zdziwiona i zachwycona zarazem. Autor z taką lekkością splótł ze sobą powieść sensacyjną i świąteczne klimaty, że aż trudno uwierzyć. Pewna lekkość pióra (wydawałoby się, że niewłaściwa dla kryminałów) spowodowała symbiozę między tymi dwoma, tak odmiennymi od siebie gatunkami. 
Andy Carpenter mieszka wraz z żoną na przedmieściach. Jego adwokacka kariera dobiega końca i Andy marzy o tym, aby w końcu odpocząć. Nie musi martwić się o pieniądze więc mógłby zakończyć pracę zawodową. Niestety jego ciekawska natura ciągle wiedzie go na manowce. Pewnego dnia spotyka na ławce bezdomnego człowieka, tulącego się do psa. Ponieważ spotkanie przypada na okres przedświąteczny Andy wręcza mężczyźnie jałmużnę. Nie jest to mała kwota więc bezdomny nawiązuje rozmowę. Od słowa do słowa Andy dowiaduje się że ten przypadkowo spotkany człowiek został pobity. Andy postanawia mu pomóc i zapewnia mu dach nad głową. Niestety jego pomoc doprowadza do zdemaskowania mężczyzny. Okazuje się, że jest to Don Carrigan, bezskutecznie od lat poszukiwany przez policję za morderstwo. Wszystkie dowody wskazują że Don jest winny, ale Andy ma wątpliwości. Postanawia bronić Dona i dowieść, że mężczyzna stał się ofiarą spisku. Początkowo działa czysto intuicyjne ale szybko okazuje się że jego intuicja jest niezawodna. 
Dalej jest już tylko lepiej. Uwielbiam powieści, w których - jak po nitce do kłębka - czytelnik może składać kawałeczki powieści i samemu próbować odkryć, kto jest winny. A ta powieść to istny zbiór niteczek spłatanych w barwny kobierzec. Świetnie wykreowani bohaterowie i pisarska konsekwencja autora czynią z tej powieści bardzo dobry kryminał. Autor pozwala czytelnikowi odkrywać wraz z adwokatem drobne szczegóły, które, połączone razem, dają odpowiedź na pytanie „kto zabił?”. Trzeba czytać uważnie, bo mnogość bohaterów i wątków może trochę czytelnika zwieść z głównej drogi, ale zapewniam Was, że nie jest to trudne. I ten klimat świąt... 

poniedziałek, 16 listopada 2020

Bike - owa podróż

Cudna książka. Jedna z tych, którą trzymasz w ręce i wiesz, że zapewni Ci wiele wspaniałych chwil. Już na pierwszy rzut oka zaskakuje sporą wagą, piękną okładką, świetnym, grubym papierem, na którym została wydana i wspaniałymi zdjęciami. To jest książka, przy której czytanie jest czynnością wtórną. Ważne jest również oglądanie, wertowanie, wąchanie i głaskanie. Naprawdę! 
Uwielbiam jeździć na rowerze. Często z moim synem wsiadamy na nasze pojazdy i mkniemy. Raz na całodzienną wycieczkę, innym razem tylko kilka kilometrów, aby odwiedzić babcię. Ale zawsze uczucie jest to samo. Wolność, wiatr we włosach, chłód w upalny dzień... gorzej kiedy pada. Rower to radość z obcowania z przyrodą. Dlatego wiedziałam że książka „Bike – owe podróże” zauroczy zarówno mnie jak i mojego syna. Zwłaszcza że jesteśmy ze Szczecina. 
Daniel Kocuj, to człowiek ogarnięty maniakalną miłością do rowerowych podróży, zwaną przez niektórych cyklozą J. Jest to niewątpliwie nieuleczalna choroba (co widać po mojej rodzinie) choć jej objawy łagodzą brzydka pogoda, deszcz i wiatr. Poznajemy Daniela jako typowego mieszkańca Warszawy, pracownika jednej z tamtejszych korporacji. Na szczęście Daniel potrafi oderwać się do wielkomiejskiego szumu i po osiągnięciu stabilizacji finansowej postanawia zrealizować swoje marzenia. Wsiada na rower i mknie z Australii przez Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę i Indie. Tu niestety kończy się pierwsza część podróży i reportażu. A gdzie nasz rodzinny Szczecin? Pewnie w drugim tomie… Podróż Daniela poznajemy nie tylko z jego perspektywy. Dużo opowiada nam Zander - przyjaciel podróżnika, który początkowo również podróżował, a później był "dobrym duchem " Daniela. Jeszcze inny obraz podróży przekazuje nam relacja dziewczyny Daniela, której – moi zdaniem – na podróż po prostu zabrakło odwagi. Cóż - ja chyba też bym się nie odważyła. Miłość do dwóch kółek jest w sercu naszego podróżnika tak wielka, że raczej obecność osóbki wolniejszej i mniej sprawnej byłaby dla niego tylko balastem. A tak pozostaje pędzić z wiatrem i napawać się wszystkim dookoła. 
Podczas podróży przez książkę poznajemy zarówno uroki wyprawy jak i trudności, z którymi Daniel musiał się borykać. A nie było łatwo. Rowerzysta musi pokonać bariery językowe, braki wody pitnej, odmienności żywieniowe, czy też po prostu brak podstawowej opieki medycznej. Ale nic to. Z każdej opresji wychodził obronną ręką głownie dzięki własnej pomysłowości oraz życzliwości miejscowych. 
Książka jest świetnie napisana. To tak, jakby wasz przyjaciel wrócił z dalekiej podróży, usiadł obok, na kanapie i prostym, pełnym emocji językiem zaczął opisywać to, co go spotkało. Relację z podróży czyta się bardzo przyjemnie, wręcz jednym tchem. Trochę przeszkadza mała czcionka, ale coś za coś. Dzięki małym literkom jest więcej miejsca na zdjęcia i w tym momencie grzeszek zecerski zostaje wybaczony. To niesamowita umiejętność tak umieć dobierać słowa, że z poszczególnych zdań wyłania się wachlarz emocji i obrazów. Niesamowite przeżycie zwłaszcza, że całość dopełniają wspaniałe zdjęcia z podróży. 
Ta książka to zamiennik lata, który pomoże przetrać te trudne listopadowe dni. Kubek herbaty, kocyk i hajda w podróż!

czwartek, 5 listopada 2020

K - POP Tajne przez poufne

K-pop to zjawisko, które do pewnego momentu kompletnie do mnie nie docierało. Koleżanki Starszej zachwycały się piosenkami, piszczały na widok skośnookich przystojniaków i robiły wszystko, aby dorównać szczupłą sylwetką drobniutkim piosenkarkom. Słyszałam kilka piosenek, ale są one zupełnie nie w moim guście. Co więc przyciągnęło moją uwagę? Sama nie wiem. "K - pop tajne przez poufne" zamówiłam przede wszystkim z myślą o Starszej i nie myślałam, że tak mnie wciągnie.  Na pierwszy rzut oka wydaje się że to po prostu kolejna książka dla młodzieży. Tymczasem przesiedziałam dwa wieczory czytając o występach młodych k-popowćow i im bardziej poznawałam fabułę, tym bardziej było mi żal tych dzieciaków.
Candece to młoda Amerykanka o koreańskim pochodzeniu, mieszkająca w New Jersey. Jak każda nastolatka ma marzenia i fantazje, niestety rodzice nie pozwalają jej ich rozwijać. Od zawsze marzy o śpiewaniu, a tymczasem mama zmusza ją do grania w szkolnej orkiestrze na znienawidzonej altówce. Jej przyjaciele, widząc marnujący się talent, prawie siłą zaciągają ją na przesłuchania do koreańskiego girls bandu. Dziewczyna przechodzi eliminacje, jednak szybko zdaje sobie sprawę, że to dopiero początek jej drogi. Jedzie do Seulu, do ośrodka treningowego, w którym panuje ogromna rywalizacja. Dziewcząt jest pięćdziesiąt, a od razu wiadomo, że do zespołu dostaną się zaledwie cztery. Do tego dochodzi drakońska dieta, godziny ćwiczeń i ciągła praca nad sobą. Do tego dochodzi poniżanie dziewcząt i ciągłe pokazywanie im, że są nic nie warte. Candece umie śpiewać natomiast kompletnie nie radzi sobie z tańcem. Wprawdzie robi co może, aby wymachy jej kończyn przypominały taniec, ale pozostawia to wiele do życzenia. Im dłużej nasza bohaterka przebywa w ośrodku, im bardziej poznaje zasady w nim panujące, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że uczestnicy treningu są po prostu narzędziem do osiągnięcia celu. Tu nie chodzi o ich sukces, a o pieniądze, które można zarobić dzięki pracy tych utalentowanych dzieciaków. Candece postanawia walczyć z systemem, ale wydaje się, że to walka z wiatrakami.
Lektura tej powieści była świetną rozrywką na długi deszczowy dzień. Ot sympatyczna młodzieżówka pokazująca coś zupełnie innego niż większość książek skierowanych do tej grupy czytelników. Dziewczyny muszą walczyć o każdy punkt, często rzucają sobie nawzajem kłody pod nogi, grają nie fair i robią wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę prowadzących zajęcia. O inności tej książki decyduje miejsce, w którym to wszystko się dzieje. Korea jest krajem wyjątkowo odmiennym od krajów europejskich i wiele drobnych elementów powieści składa się na odczucie, że to wszystko dzieje się w zupełnie innej kulturze. To poddaństwo, ciągłe kłanianie się, zwracanie uwagi na każdy wypowiedziany wyraz, ciągła uwaga, żeby nikogo nie urazić… czytałam zafascynowana i jednocześnie lekko przerażona.
Powieść czyta się szybko, łatwo i przyjemnie i - co więcej – z ogromną ciekawością. Dla mnie historia opowiedziana w tej książce to zupełna nowość. Nie miałam pojęcia w jaki sposób odbywają się nabory do takich zespołów, a z lektury tematycznych stron internetowych wynika, że realia przedstawione w książce wcale nie są mocno naciągane. Rzeczywiście dzieciaki poświęcają całą swoja młodość, często – u progu dorosłości – pozostając z niczym. Lata pracy okraszone porażką na finiszu… to może złamać najsilniejsze ego. Nic więc dziwnego, że słychać o samobójstwach liderów k – popu. Biedne dzieciaki.
Polecam każdej młodej osóbce. Książka pokazuje, że choćbyś nie wiem, ile pracował, zawsze można trochę więcej i trochę lepiej. Tylko gdzie jest granica?