niedziela, 20 marca 2016

Diabli nadali

Uśmiałam się jak norka. Chichrałam przez pół książki do bólu brzucha przy uciesze moich dzieci i rozpaczy mojego męża, który w chichotach upatrywał zgłupienia doszczętnego. Dzieci się śmiały dopóty, dopóki matka czytelniczka kategorycznie odmówiła wycieczki w pierwsze słoneczne dni, do momentu zakończenia lektury. No i dobrze.
Olga Rudnicka stanowczo jest godną następczynią Joanny Chmielewskiej. Pani Chmielewska znana wszystkim z kryminałów okraszonych najlepszymi dialogami świata, na pewno kibicuje zdolnej autorce z któregoś obłoczka. Powieść "Diabli nadali" jest świetnym kryminałem z dużą ilością komediowych pomyłek, świetną intrygą i boskim zakończeniem. Wprawdzie zakończenie jest właściwie pośrodku książki, a na końcu to właściwie początek... i już mi się buzia śmieje na samo wspomnienie :-))))
Monika jest dziewczyną z małej miejscowości. Dostaje pracę jako asystentka w korporacji i jest z tego faktu niezmiernie dumna. Duma jej przeradza się w niczym nieposkromioną złość, kiedy poznaje swojego szefa. Diabeł (bo o nim mowa) jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną, który przebiera w kobitkach niczym w ulęgałkach. Obowiązki Moniki często polegają na spławianiu niechcianych kobitek, zamawianiu kwiatów dla tych bardziej chcianych i umawianiu spotkań z tymi, które Diabeł dopiero zdobywa. Nie muszę tłumaczyć że pruderyjna Monika (z zasadami wpojonymi przez małomiasteczkowego tatusia)  całą sobą sprzeciwia się przeciwko takiemu traktowaniu kobiet. A że do tego małolata jest pyskata.... Dialogi są po prostu boskie!
No ale śmiech śmiechem, a tu pewnego dnia Diabeł zostaje zamordowany. Pierwszą i główną podejrzaną jest własnie... Monika. Niestety ku memu żalowi więcej nie napiszę. Dodam tylko, że śmierć Diabła to pikuś w porównaniu z tym, co dalej się będzie dziać. Bo tak właściwie, to Diabeł choć nie żyje, to jednak żyje, a ten kto go zamordował to właściwie nie żyje... choć żyje. A wszystkiemu winien jest detektyw... jeszcze żyjący choć chyba już niedługo... :-)))
No po prostu boska powieść. Lekki styl, mnóstwo lotnego humoru, zabawne dialogi - to wszystko zachwyca i powoduje, że chce się czytać i czytać...
Książka ma jednak jedną wadę. Otóż nie można jej czytać w autobusie. Czytelnik bowiem wpada w drgawki śmiechu co u współpasażerów rodzi mieszane uczucia. 

piątek, 11 marca 2016

List

O jeżu kolczasty co to ma być? Dawno nie czytałam takiego gniota i zupełnie nie rozumiem zachwytu twórczością tego autora. Kilka lat temu czytałam powieść Evansa (już nawet nie pamiętam tytułu) i byłam zniesmaczona. Zachwyt nad jego twórczością jest jednak do dzisiaj nieustający więc postanowiłam spróbować jeszcze raz. Trafiłam z deszczu pod rynnę. Brak mi słów, żeby opisać moje odczucia po lekturze tej książki. Nie mam zamiaru się denerwować.    
Powieść płytka i banalna. Mamy małżeństwo, które rozpacza po utracie dziecka. Rozpacz jest tak wielka, że małżonkowie pogubili się i Mary Ann postanawia zniknąć. Zostawia swojemu małżonkowi list, w którym histerycznie informuje go, że musi wyjechać i odpocząć. Pozostawia Davida pogrążonego w rozpaczy. Mężczyzna postanawia za wszelką cenę odzyskać żonę. W trakcie poszukiwań okazuje się, że głównym problemem Davida jest własna przeszłość. Po drodze szuka więc swojej matki i własnego ja. 
Gdyby powieść "List" dotyczyła tylko tego wątku uznałabym ją za marny romans i tyle. Niestety autor obok rozhisteryzowanego wątku miłosnego wplata wątek rasizmu. Robi to niezdarnie i ckliwie, choć przecież temat trudny i poruszający serca. Żywo odrzucało mnie od tej książki kiedy na jednej stronie miałam opis zrozpaczonego Davida, a już kilka akapitów dalej robotnicy z fabryki poniżali innego pracownika tylko dlatego, że miał inny kolor skóry. Połączenie tych dwóch wątków jest po prostu niezdarne i żenujące. Całą powieść miałam wrażenie, że autor wymyślił nieciekawy wątek miłosny i żeby go trochę uatrakcyjnić, postanowił czytelnika zszokować wplatając w ckliwe teksty trudny temat rasizmu. 
A już zakończenie totalnie mnie rozłożyło. Po prostu z bezsilności zaczęłam się śmiać. Liczba jęków, chlipów i jojków jest po prostu dramatyczna. Moje bezpieczniki zwiększające tolerancję na literackie gnioty przepaliły się i stwierdziłam, że nie tknę więcej twórczości tego Pana. Po prostu nie. I już