środa, 24 lutego 2010

Opowieści ... cudne


Książki dla dzieci przyciągają moją uwagę kilkoma cechami. Pomijając cechę najbliższą memu sercu tj. datę wydania (im starsze tym lepsze, tym wartościowsze i tym bardziej mnie wzruszające), największą wagę przywiązuję do treści, jakie dziecku są przekazywane. Kilka razy napotkałam "gnioty", na szczęście szybko zorientowałam się, z czym mam do czynienia. Tym razem nie zawiodłam się. Po prostu "perełka". Książka pt. "Opowieści straszne i niestraszne" autorstwa Cornelii Funke jest książką, która pomaga dziecku oswoić różne uczucia, np. strach.
Cornelia Funke jest bliska memu sercu dzięki trylogii "Atramentowa krew". Mając w pamięci prostotę i jasność języka użytego w tej trylogii oraz wartkość akcji, byłam ciekawa wrażeń jakie wzbudzą we mnie opowieści.
Opowiadania są podzielone na dwie grupy - w pierwszej opowiadania zahaczają o krainę fantazji, zarówno tą baśniową jak i mroczną i straszną. Jest potwór, który połyka autobus pełen dzieci, budyniowe monstrum wynalezione przez Pafnucego Pechrączkę, czy też lodówkowa paskuda, która czyni w jedzeniu straszne spustoszenie.
Druga grupa opowiadań zawiera opowiadania z naszego świata, mówiące często o relacjach międzyludzkich. Mojej Starszej bardzo spodobało się opowiadanie o piesku zostawionym przez właściciela w schronisku. Piesek obserwuje świat spoza krat i czeka na "dwunoga", który zabierze go ze sobą do domu.
Przechodząc do sedna sprawy: moja Starsza boi się ciemności. Nie wiem skąd wziął się ten lęk - z przedszkola, z podwórka - po prostu nie wiem. I nagle w jednym z opowiadań dzieciaczek też boi się ciemności, co więcej w ciemnym pokoju odkrywa ducha, który... jest samotny i biedny i trzeba szybko coś zrobić żeby mu pomóc.... Czyż nie cudowne ? Do tego piękne ilustracje, właściwie na każdej stronie, które pomagają w oswojeniu treści książki. Nawet smok, który w opowieści jest straszny, namalowany jest w sposób budzący ogromną sympatię.
A na zakończenie dodam, że moja córcia śpi w towarzystwie duszków z Ikei (lampeczka dająca bardzo przyćmione światło) Duszki mają akumulatorek, więc nawet bez podłączonego kabla świecą ponad 12 godzin. Problem tylko taki, że gapowaci rodzice ostatniej nocy nie podłączyli duszka do prądu. Efekt nastąpił około 4 nad ranem i miał postać krzycząco - płaczącej córci. Pytam jej więc: "Kochanie dlaczego nie przyszłaś do nas tylko krzyczałaś?" na co słyszę "A skąd miałam wiedzieć gdzie są drzwi skoro było ciemno?" Cóż topografia pokoju widocznie zmienną jest w zależności od natężenia światła..."

Moja ocena 5/6

sobota, 20 lutego 2010

Konieczna pauza

Paskudne, okropne, dokuczliwe wirusisko.
Zarówno Starsza jak i Młodszy walczą. Jedno z biegunką, drugie z wymiotami. Siłą rzeczy więc czytanie zeszło na dalszy plan, gdzieś pomiędzy wciskaniem lekarstwa między zaciśnięte zęby, a ciągłe sprawdzanie zawartości pieluchy. Ale co tam.
Chciałam Wam pochwalić się zakładkami, które wyściubiła dla mnie Starsza pociecha. Zaznaczam - z dumą, a co :-))) - że jest przedszkolakiem.
Do następnego - czytania; mam nadzieję że szybko.

środa, 17 lutego 2010

Ono


Kiedy byłam w ciąży ze Starszą przeczytałam książkę Doroty Terakowskiej pt. "Poczwarka". Podobała mi się bardzo, jednak przyrzekłam sobie, że w trakcie ciąży książek tej autorki będę unikać. Książka pt. Ono czekała na półeczce dość długo (Młodszy był już nie tylko planem ale też widocznym zaokrągleniem mojej osoby :-)) Jakaż jest moja radość że wstrzymałam się z tą lekturą aż do teraz!
Książka w swojej treści jest... aż za bardzo zwyczajna. Podkreślam, że zwyczajna w tym przypadku nie jest zwykłym określeniem "zwyczajności". Raczej chodzi mi o nasze zwyczajne życie, codzienność - niestety często szarą i burą.
Młoda dziewczyna Ewa zachodzi w ciążę, która jest wynikiem gwałtu. W pierwszym odruchu chce usunąć niechcianą istotkę, (ogromnie przeżyłam stosunek matki Ewy do usunięcia ciąży) jednak w ostatniej chwili decyduje się urodzić. Od tego momentu spojrzenie Ewy na świat zmienia się diametralnie. Nagle zauważa nie tylko szarą rzeczywistość, która ją otacza, ale też piękno codziennych okruchów życia. Opowiada o nich swojemu Maleństwu przekonując je, że warto przyjść na świat. Poraziło mnie zestawienie codziennego szarego życia (ten ciągle ryczący telewizor..., brak gotówki, ciągle zgorzkniała matka, nieszczęśliwy ojciec ze swoimi niespełnionymi marzeniami i siostra, która coraz bardziej "płynie z prądem" zamiast próbować coś zmienić), z postawą Ewy, która wyłania się z tej szarości i uświadamia sobie, że życie to nie tylko wegetacja od dnia do dnia ale i małe szkiełka codziennej radości. Ewa z mozołem je składa i uczy zarówno siebie jak i Ono, że - co tu dużo mówić - życie jest piękne.
A teraz zakończenie. Oczywiście nie opiszę go - bo i po co - ale muszę stwierdzić że mnie rozczarowało. Wiem, że oczekiwanie na jasne zakończenie w takiej książce było z mojej strony naiwne, jednak miałam nadzieję, że zamknę książkę z poczuciem zakończenia tej historii (pomijam czy szczęśliwego, czy też nie). A tymczasem rozstałam się z powieścią w poczuciu niedosytu. Może tak własnie miało być?
Książka poraziła mnie trafną analizą rzeczywistości. Obdziera do bólu codzienność przeciętnego Polaka. Razi w oczy, przeszkadza, mierzi a jednocześnie powoduje poczucie smutku, że często tak własnie wygląda życie. A do tego jeszcze marzenia, które w zderzeniu z realiami przestają być marzeniami a stają się szare i brudne.
Dobrze, że jak już mi było za smutno, to mogłam odłożyć książkę z przeświadczeniem że Starsza i Młodszy doskonale wiedzą jak wygonić z Mamy poczucie nostalgii :-)))

Moja ocena 4,5/6

piątek, 12 lutego 2010

Blogowanie...

Jestem pod wrażeniem - wielkim szczerze mówiąc. Całe moje blogowanie od kiedy zaczęłam (a trwa to na razie króciutko) polega na ciągłym przeglądaniu kolejnych blogów zachwycaniu się nimi i dodawaniu kolejnych linków do ulubionych blogów. Doszło do tego, że dzień w pracy (o zgrozo ;-))), zaczynam od przejrzenia listy z ulubionymi blogami, a każdy nowy post witam z kwikiem, którego mój Młodszy by się nie powstydził. Zresztą w kwiczeniu to On jest niezły. Ostatnio upodobał sobie wydawanie takich dźwięków w wannie - właściwie zupełnie bez powodu. Kwiczy głośno i z natężeniem, którego nie powstydziłaby się naprawdę potężna świnka. Jaki efekt? Ostatnio zalogowałam Młodszego w wannie (oczywiście pod opieką Seniora) i sprzątam nasze gniazdko. Nagle poraziła mnie cisza w łazience. Zaglądam do chłopaków i co widzę? Młodszego, który nadal drze się jak opętany, tyle że z jego gardziołka wydobywa się zaledwie szept...

wtorek, 9 lutego 2010

Wyspa HopSiup i potęga radości

Moja Starsza odkrywa urok słowa pisanego. Lektury dobieram wg różnego klucza; często o wyborze decyduje impuls, jakiś szczegół na okładce, ilustracje w książce, często moje wspomnienia z dzieciństwa. Rzadko intuicja mnie zawodzi. Czytam dużo od małego i trochę jeszcze pamiętam książek, które podsuwała mi ulubiona bibliotekarka. Niestety - w tym przypadku moja intuicja zawiodła.
Dwójka dzieci Hahania i Fignaś wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu radości. Po drodze spotykają Regulian, którzy podróżuja w tym samym celu, więc dołączają do ich wyprawy. Trafiają na wyspę HopSiup, gdzie dowiadują się na czym polega radość. Dzieci najlepiej rozumieją potęgę radości, dlatego kapitan Regulian czyni ich specjalistami od radości i zaprasza do Krainy Regulian, aby tam pomogli mieszkańcom zrozumieć co to jest radość.
Książka ma ciekawy tytuł, ładną okładkę i to by było na tyle. Chociaż ... może trochę upraszczam. Niewątpliwym plusem książki są ilustracje. Naprawdę coś wspaniałego (autor Pan Wojciech Kołyszko jest uznanym ilustratorem książek dla dzieci). Natomiast sposób napisania książki jakoś mnie nie zachwycił. Może to kwestia tego, że czytamy ze Starszą książki głównie przed snem, a w tym przypadku trzeba mieć możliwość wymiany zdań i poglądów. Ta pozycja niewątpliwie wymaga tego, aby omówić ją z dzieckiem a już na pewno należy ją w kilku miejscach skomentować. Przykładem niech będzie to, w jaki sposób mieszkańcy wyspy Hop Siup okazują swoją radość.

"Oddział Cierplika, który szedł na czele ekspedycji wciąż napotykał nowych HopSiupinków. Zajęcia jakim się oddawali wprawiały przybyszów w osłupienie. Wiązanie kokardek na ogonkach zielonych jamników, puszczanie lusterkami zajączków i króliczków, bujanie sie na gałęziach z głowa zwieszoną w dół (...) Często robili miny, wzajemnie się czochrali, trzymali palce w buzi lub w uchu."

I wszystko fajnie, tyle że moja Starsza po tym opisie stwierdziła, że to nie jest radość "Oni są po prostu niegrzeczni Mamo". Trudno jest walczyć z tym argumentem, zwłaszcza że przez całą książkę radość rozumiana jest - w moim przekonaniu - nie jako poczucie szczęścia a jako możność robienia tego na co się ma ochotę właściwie bez żadnych granic.
Bardzo podobały mi się natomiast Drzewa Nadzwyczajnych możliwości do których można się było przytulić i od razu poprawiał się humor.
I jeszcze na koniec przytoczę recenzję książki, która ukazała się w "Rzeczpospolitej"

" - Co za głupoty! Przestańcie! To nie ma żadnego sensu! - Ascetia poczuła, że strasznie ją złości to przekręcanie słów. — Sadnego żęsu. Zadniego senszu. — wysoka HopSiupinka roześmiała się głośno. — Ale jakie to przyjemne! Nie lubisz się pośmiać?” Bajka „Wyspa HopSiup i potęga radości” psychologa Wojciecha Kołyszko to kolejna z serii jego bajek poświęconych emocjom. Tym razem mowa o radości. Kołyszko na przykładzie mieszkańców wyspy HopSiup pokazuje kiedy radość się pojawia, mówi, że jest wspaniała i potężna, wyjaśnia przy tym jednak, że niekoniecznie każdego śmieszy to samo. Książeczka składa się z dwóch części. Pierwsza jest bajką-opowiastką, druga - „instrukcją obsługi radości”, czyli lekkim, zrozumiałym wyjaśnieniem różnych emocji i skrajnych reakcji pojawiających się u ludzi przy żartach i dowcipach. Nie zawsze są to wesołość i śmiech. Polecamy. Zwłaszcza do wspólnego czytania i omawiania.

2,5/6

piątek, 5 lutego 2010

Czeskie klimaty

Generalnie jestem zwolenniczką posiadania książek. Na półeczce koło łóżka, pomijając domową biblioteczkę w której nic już się nie mieści. I własnie z racji braku miejsca, oraz ograniczonych funduszy bardzo mocno zaprzyjaźniłam się z biblioteką. Z tejże właśnie biblioteki przytachałam ostatnio mojej Starszej pociesze książkę pt. "Podróże furmana Szejtroczka, O gajowym Chrobotku i jeleniu Wietrzniku". Książka od samego początku mnie oczarowała - kolorytem, formą, pięknymi ilustracjami i specyficznym językiem, który przypomniał mi lata mojego dzieciństwa i Rumcajsa z nieodłączną Haneczką i rozbrykanym Cypiskiem. Książka wydana w ramach serii "Cała Polska czyta dzieciom" została opisana na łamach "Polityki" w ten oto sposób:

"W mieście Jiczynie mieszkał sobie niby zwykły furman – Szejtroczek. Ale widział kto, żeby furman miał konia, który był kiedyś... sumem? Szejtroczka obdarował tak wyjątkowym prezentem wodnik Czesałek. To tylko początek przygód wesołego furmana. Posłuchajcie koniecznie tej i innych po raz pierwszy publikowanych w Polsce opowieści z życia Szejtroczka i jego wyjątkowego konia, Bułeczki! Spotkacie w nich olbrzymy i rusałki, a nawet tajemniczego Ognistego Luda.
O gajowym Chrobotku i jeleniu Wietrzniku
Czy wiecie, co to jest trzydziestak szóstak? Nie? Poznajcie więc wspaniałego jelenia Wietrznika, którego rozłożyste rogi mają właśnie 36 odgałęzień, i jego zacnego przyjaciela i opiekuna: gajowego Chrobotka. W ich lesie żyje wiele stworzeń: lisica Miotełka, niedźwiedź Gromobur, zając Szastaj, dzik Karabuchta, no i wodnik o dziwnym, skądinąd, imieniu Barbara! W lesie mieszka także piękna Józefka, która bardzo lubi gajowego Chrobotka... Na pewno jednak nie lubi go paskudny, bogaty pan Krępak i jego pies Herszcik!
Pogodne bajeczki Václava Čtvrtka będą dobre szczególnie na wieczorową porę... Może ich bohaterowie przyjdą potem do was we śnie? Kto to wie?"

A na zakończenie dodam, że moja Starsza pociecha po raz pierwszy dawkowała sobie przyjemność poznawania losów ulubionych bohaterów. Na początku lektury czytanie odbywało się na przemian - jedno opowiadanie o Szejtroczku i jedno o Chrobotku. Kiedy już było wiadomo, że Chrobotek przezwycięży wszystkie przeciwności losu (ale do końca jeszcze niezły kawałek lektury) moja Starsza zarządziła czytanie tylko o Szejtroczku. Ze zdziwieniem przystałam. Kiedy skończyliśmy Szejtroczka, moja Starsza przeciągnęła się na łóżku i stwierdziła: "No mama a jutro ciągiem o Chrobotku!"

Moja ocena 5/6

Początek

Od pewnego czasu z wielką pasją obserwuję blogi czytelnicze. Jestem pod wrażeniem zapisków Bazylego, uwielbiam blog "Z kafką nad morzem", czy też "Prowincjonalną nauczycielkę". Czytałam, śledziłam, porównywałam i ... dojrzewałam. Bo dlaczego nie? Dlaczego nie spróbować? Czytam sporo i zawsze brakowało czasu i miejsca na ułożenie tego wszystkiego; brakowało cichego zakątka tylko dla mnie i moich przyjaciół - tych z szeleszczącymi stronami i grubym grzbietem (im grubszy tym lepszy :-)))) A teraz może wreszcie znalazłam taki zaułek?

Na pewno długa droga przede mną, ale co tam - do odważnych świat należy.

Czytam właśnie "Ono" Doroty Terakowskiej.