Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Kobiece. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Kobiece. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 października 2020

Lockdown

To nie jest dobry czas na czytanie tej książki. Podobała mi się i to bardzo, ale nie ukrywam, że trochę mnie przygnębiła. Dlaczego? Ano dlatego, że tłem tej powieści jest wirus, ale nie koronawirus (ten nasz, obecny i w miarę oswojony) a taki bardziej paskudny, który wpływa na układ nerwowy i powoduje, że ludzkie zwłoki leżą na ulicy. To, że wirus przylazł do Polski z Chin i to, że najpierw zaatakował zachodnią Europę spowodowało, że jakoś tak odnosiłam tę fikcje literacką do naszej rzeczywistości. I to nie było fajne. Fajna natomiast była cała reszta powieści. Niewątpliwie tematyka pomogła powieści wylądować na liście bestsellerów w niejednej księgarni. Uważam że zasłużenie. 
"Lockdown" to historia Olgi - milionerki i potentatki handlowej, która samotnie wychowuje nastoletnią córkę. Kocha ja nad życie i dla niej poświęci wszystko. Dziewczyna jest bardzo mądra nastolatką, której bogactwo matki wcale nie uderzyło do głowy. Olga kocha również swoją pracę i co więcej – jest świetna w tym, co robi. Właśnie kończy swój największy projekt (Centrum handlowe Eden), kiedy spadają na nią niczym grom dwie koszmarne wiadomości. Pierwsza to to, że jej córka właśnie została porwana, a porywacz za jej uwolnienie żąda dziesięciu milionów euro. Druga to taka, że choć ma takie pieniądze na koncie, to w żaden sposób nie jest w stanie nimi dysponować. Ze względu na epidemię spowodowaną wirusem, rząd ogłasza zamknięcie wszystkiego. W czasie lockdownu wypłata pieniędzy z banku jest właściwie niemożliwa, co zmusza Olgę do poszukiwania mniej legalnych źródeł pieniędzy. Olga musi zejść do półświatka i spotkać się z osobami, z którymi w normalnym życiu nigdy by się nie spotkała. W nawiązaniu relacji pomaga jej Karol - kierowca, który okazuje się..., a nie powiem, bo szkoda psuć przyjemność odkrywania tej książki. Jeżeli macie ochotę odkryć dalszą fabułę, polecam zakupy w księgarni Tania Książka
Super powieść – szybka, prosta i niesamowicie wciągająca. Krótkie rozdziały i iście żołnierski przekaz powodują, że czyta się ją rewelacyjnie. Akcja pędzi do przodu niczym pendolino. Pochłonęłam powieść w dwa wieczory i przyznam się, że bardzo polubiłam głównych bohaterów. Twarda i nieustępliwa Olga świetnie współgrała z Karolem, który czuł się w warszawskim półświatku niczym ryba w wodzie. Ten duet zdobył moje serce i mogłabym zagubić się z nimi w kolejnych tomach powieści. 
Teraz o jednym malutkim minusiku. Przeszkadzały mi w lekturze dziwne wstawki o zupełne przypadkowych ludziach. Miały one na celu (chyba) ukazać, jak bardzo zjadliwy był wirus, który zaatakował Europę. Kilka króciutkich scenek o umierających ludziach w moim wypadku nie spełniło swojej roli. Początkowo myślałam, że gdzieś w połowie książki wszystkie postacie, (które przeżyły) się spotkają, ale kiedy zrozumiałam, że te króciutkie scenki mają się nijak do fabuły najchętniej bym je omijała. Drażniły mnie niepomiernie i przyznam się, że psuły mi zabawę związaną ze śledzeniem perypetii Olgi i Karola. 
Mimo tego uwierzcie mi, że warto sięgnąć po "Lockdown". To powieść, która uświadamia czytelnikowi, że nic nie jest wieczne, a świat, który znamy, może w ciągu jednej doby stanąć do góry nogami. I nie należy się poddawać tylko trzeba walczyć, aby normalność jak najszybciej wróciła w nasze progi.


poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Dzieci żółtej gwiazdy

Wiedziałam, że się wzruszę. Wiedziałam, że na pewno mocno tę powieść przeżyję. Wiedziałam, że emocjonalnie da mi popalić i kilka dni będzie siedzieć w mojej głowie. Tak było po lekturze "Kołysanki z Auschwitz", która była pierwszą powieścią Mario Escobara. Uwierzcie mi, że nie miał znaczenia fakt, że powieść w większości stanowi fikcję literacką i jest typową przedstawicielką beletrystyki. Wystarczyło tych kilka zdań, z których czytelnik dowiaduje się, że jednak cała historia oparta jest na zdarzeniach, które podczas wojennej zawieruchy gdzieś się wydarzyły. Niby nie do końca takie same, niby powieść tylko dotyka prawdziwych zdarzeń... I co z tego? I tak ryczałam jak bóbr i to kilka razy. "Dzieci żółtej gwiazdy" to powieść, która równie mocno przemawia do emocji czytelnika.  
Rok 1942. Francja. Kraj został podzielony na dwie części, które diametralnie się od siebie różnią. Osoby pochodzenia żydowskiego są prześladowane i tu, i tu, jednak szanse przeżycia niewątpliwe były większe pod rządami Vichy. Niestety bracia Jakob i Moise Stein żyją w tej mniej „przyjaznej" części Francji. Ich rodzice jakiś czas temu uciekli do Argentyny, pozostawiając chłopców pod opieką ciotki i solennie obiecując, że po nich wrócą. Pewnego dnia, idąc do szkoły, chłopcy zauważyli pojazdy przeznaczone przez nazistów do przewożenia Żydów. Próbowali jeszcze zwiać francuskiej żandarmerii polującej na ich pobratymców, jednak uczynna sąsiadka wskazuje ich kryjówkę. Rodzeństwo zostaje zabrane do Vélodrome d’Hiver. To wielka hala sportowa, do której zagoniono tysiące Żydów przeznaczonych do wywiezienia. Chłopcy na szczęście nie mają ochoty biernie czekać na swój los, tylko robią wszystko, aby uciec. Ucieczka się udaje, niestety jedna okazuje się, że nie mają dokąd wrócić. Jedyne co im pozostaje to wędrówka na własną rękę w poszukiwaniu rodziców. Podczas wyprawy, która trwa przeszło rok, spotykają bardzo różnych ludzi, którym muszą zaufać. Jedni pomagają, inni biernie obserwują zapasy chłopców z przeciwnościami losu. W końcu malcy trafiają do wioski Le Chambon-sur-Ligon. I co się okazuje? Ta wioska istniała naprawdę, a jej pastor, Andre Trocme wraz z żoną zostali wyznaczeni na Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Uratowali setki Żydów, chowając ich przed nazistowskimi żandarmami. To właśnie w tej wiosce nasze rodzeństwo przeżyło najlepszy okres podczas całej ucieczki. Chodzili do szkoły, obchodzili święta... oczywiście tęsknili za rodzicami, ale miłość dawana im przez mieszkańców wioski pozwalała przetrwać. To tu właśnie Jacob przeżywa swoja pierwszą miłość i tu też przeżywa rozstanie. Nikt o nic nikogo nie pyta. Ważne jest to, że każdy jest człowiekiem zasługującym na godne życie. 
Oczywiście nasi mali podróżnicy przeżyli wiele i postój w wiosce Le Chambon-sur-Ligon to tylko etap w podróży. Dzięki pomocy wielu ludzi udało się im przetrwać i warto podkreślić, że kilka osób zapłaciło za to życiem. 
Powieść "Dzieci żółtej gwiazdy" jest naprawdę poruszająca. Autor już w "Kołysance z Auschwitz” udowodnił, że potrafi poruszać ludzkie serca. Jednak, nawet wiedząc o tej wyjątkowej umiejętności autora, nie udało mi się powstrzymać łez. Mali chłopcy w wojennej zawierusze, podróżujący przez nazistowską Francję... naprawdę nie trzeba więcej, aby poruszyć ludzkie serca. A właściwie trzeba. Bo najbardziej poruszyły mnie zdjęcia umieszczone na końcu książki. Spojrzeć w oczy człowieka, który zrobił tak wiele dobrego to naprawdę wielkie uczucie. Są też zdjęcia Mario Escobara zrobione w Le Chambon-sur-Ligon, które pozwalają domniemywać, że autor nieźle przygotował się do pisania tej powieści. 
Polecam tę powieść z całego serca. To trochę tak jakby dotknąć historii. Niesamowite. 

czwartek, 2 lipca 2020

Szepty drewnianych papug

Pierwsze, na co należy zwrócić uwagę, to przepiękna, naprawdę przepiękna okładka. Nawet, jeżeli zawartość tej książki nie byłaby ciekawa, to "pudełko", w które autorka zapakowała fabułę jest po prostu przepiękne. Nie wiem, czy kupiłabym, ale na pewno książka ta w księgarni przyciągnęłaby moją uwagę. 
Czy zawartość jest równie piękna jak pudełko? Nie dorównuje mu, ale nie jest źle. „Szepty drewnianych papug” to lekka i ciepła książka dla kobiet o tym, że należy brać sprawy w swoje ręce. Ciepło tej powieści nie wynika z fabuły, bo ta zawiera zarówno dobre jak i złe chwile, ale z pióra autorki, które jest wyjątkowo przyjazne i takie... obyczajowe. 
Nasza bohaterka, Michalina, od dzieciństwa ma zaburzoną wizję tego, jak powinna funkcjonować rodzina. Jej własna nie bardzo radziła sobie ze stworzeniem właściwych relacji. Matka wróżyła z kart, a ojciec – poeta, raczej w życiu bujał w chmurach niż twardo chodził po ziemi. Trudno tu więc mówić o prawdziwej rodzinie. Kiedy Michalina poznaje Roberta wydaje się, że nareszcie będzie mogła stworzyć prawdziwą, kochającą się rodzinę. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że Robert jest tyranem, który nadmiernie kontroluje dziewczynę. Michalina nie wytrzymuje w małżeństwie zbyt długo. Ucieka do babci, szukając spokoju i oddechu. Szybko jednak orientuje się, że nie tylko ona ma problemy, a relacje pomiędzy jej matką, a babcią również są bardzo zachwiane. Postanawia zrobić wszystko, aby zawrócić życie bliskich sercu kobiet na właściwie tory. Czy jej się uda? 
Ta powieść jest istnym tyglem. Mamy tu trochę kryminału, troszkę romansu, odrobinę powieści psychologicznej. Z drugiej strony mamy poruszoną trudną tematykę przemocy domowej. Wszystkie te tematy składają się na dużo wątków pobocznych i niestety sporo bohaterów i wydarzeń, które niewiele do podstawowej fabuły wnoszą. To jedyny szkopuł tej powieści - autorka nie umiała stworzyć wątku głównego, który byłby osią całej powieści. Ważne jest wszystko i nic. To powoduje wrażenie takiego bałaganu i roztrzepania. Nie przeszkadza to jednak w śledzeniu losów Michaliny i kibicowaniu jej w poczynaniach. 
Jako taki porządek i ład w powieści buduje podzielenie jej na trzy części widziane z perspektywy Michaliny, Miśki i Misi. To oczywiście jedna i ta sama osoba, ale na różnych etapach życia. Pierwsza część to szara myszka podporządkowana mężowi, sfrustrowana i zastraszona. Druga to Miśka szukająca swojej ścieżki życiowej. Z jej zachowania można wywnioskować, że wszystko jest na najlepszej drodze, ale widzimy też, że wewnętrznie dziewczyna nadal jest zagubiona. Trzecia część to Misia, która wie, czego chce i konsekwentnie dąży do raz obranego celu. 
Szepty drewnianych papug to nie jest żadna wielka literatura. To po prostu ciekawa powieść na długie deszczowe popołudnie. I jako taką właśnie – polecam Wam serdecznie. 

piątek, 8 maja 2020

O psie, który wrócił do domu

Kolejna piękna książka o zwierzakach. Kurczaki pieczone, same młodzieżówki ostatnio wpadają w moje ręce i to takie, od których nie mogę się oderwać. Beletrystyka wysokich lotów. Książki o psach uwielbiam, a te autorstwa W. Bruca Camerona darzę szczerym uwielbieniem. Zaczęło się oczywiście od „Był sobie pies”, a potem już poszło. Każda książka tego autora jest piękną, ciepłą powieścią, poruszającą serce czytelnika. „O psie, który wrócił do domu” pochłonęłam w dwa wieczory i nie obyło się bez łez wzruszenia. 
Wyobraźcie sobie stary dom, właściwie ruderę, gdzie pod podłogą mieszka stado kotów. Wśród nich jedna sunia z małymi, walczy o przetrwane swoje i swoich szczeniaków. Niestety działka, na której stoi rudera, znalazła się w centrum zainteresowania dewelopera, który bez obiekcji pozbył się wszystkich zwierzaków. Zniknęła również sunia wraz ze szczeniakami. Na szczęście jeden z maluchów uniknął łapanki i przylgnął do rodziny kociaków. To właśnie nasza główna bohaterka, Bella. Na szczęście dość szybko znalazła sobie swojego człowieka, Lucasa. Chłopak zakochał się w niej bez pamięci, a i Bella odwzajemniała to uczucie. Niestety nic co dobre, nie trwa wiecznie. Lucas naraził się deweloperowi, który zrobił wszystko, aby chłopak poczuł negatywne konsekwencje swoich czynów. Dzięki jego staraniom Bella zostaje uznana za pitbula, a rasa ta jest w Denver zakazana. Skutek tego jest taki, że Lucas i Bella muszą się rozstać. Bella jednak nie poddaje się i postanawia walczyć o swojego człowieka. Podejmuje długą, żmudną wędrówkę, na końcu której czeka kochany Lucas. 
Pierwszy ogromny plus książki to to, że narratorem jest Bella. Pokazanie ludzkiego świata oczami psa w wykonaniu Camerona jest zawsze wyjątkowo udane. Ta bezradność psiaka połączona ze zmysłem obserwacji i bezpośredniością, daje niesamowite efekty. Wiele śmiechu i radości daje obserwowanie świata psimi oczami. 
Drugi, jeszcze większy plus, to ciepło, które bije z każdej strony książki. Nie wiem jak Cameron to robi, ale czytanie jego powieści ogrzewa serce na wiele dni. Trochę drażnią mnie powtórzenia i zdrobnienia, jednak zdaję sobie sprawę, że często to właśnie one dają ten niepowtarzalny klimat. 
Trzeci plus (już taki bardziej subiektywny) przyznaję za poruszenie tematu tzw. ras niebezpiecznych. Widać, że autora boli zaszufladkowanie niektórych psiaków w tak nieuczciwy sposób. Sama miałam w rodzinie taka psinę (amstafa i to przerośniętego) i powiem wam, że psa o większym sercu nigdy nie poznałam. Kochał dzieciaki całym sobą, a moja mama, idąc z nim na spacer, czuła się bezpiecznie jak nigdy i nigdzie w życiu). Bella też została skrzywdzona łatką rasy niebezpiecznej. Efekty? Warto przeczytać. 
Cudowna powieść dla każdego. Nieważne, czy jesteś dzieckiem, czy dorosłym. Nieważne, czy masz psa, czy też nie. Powiem więcej - jeżeli nie macie psa, to tym bardziej należy przeczytać. Po zamknięciu książki zaczniecie się zastanawiać, czy nie warto sprawić sobie takiego towarzysza życia...

środa, 6 maja 2020

Zrozum swoją skórę

Zupełnie niedawno miałam przyjemność czytać książkę pt. "Obrzydliwa anatomia". Rewelacyjne tomiszcze pokazujące, że należy podchodzić do swojego ciała z dystansem, i że nie każdy może wyglądać jak młoda Sophia Loren. Mnóstwo wiadomości, wiele dykteryjek i rewelacyjne pióro autorki powodowało, że czytanie tej książki, to była prawdziwa jazda rollercoasterem i świetnie spędzony czas. „Zrozum swoją skórę” przyciągnęło moją uwagę, ponieważ zostało identycznie wydane. Ten sam format, bardzo podobna, twarda okładka... byłam pewna, że znowu czeka mnie niezła zabawa. Po lekturze stwierdzam, że moja opinia była nieco na wyrost, ale na pewno nie rozczarowałam się. 
„Zrozum swoją skórę” to bardziej praktyczny poradnik, bez zbędnych dykteryjek i ciekawostek. Inaczej - ciekawostki są, ale takie bardziej poważne i niosące za sobą spore pokłady wiedzy. Książka zawiera wskazówki jak dbać i pielęgnować swoją skórę, aby zapewnić jej młody wygląd. Brzmi to trochę jak slogan reklamowy, ale tak właśnie jest. Pokazuje też czytelnikom, że zdrowa skóra ma ogromny wpływ na jakość naszego życia i nasze zdrowie. Autorka, dr Johanna Gillbro, jest znaną i doświadczoną lekarką w zakresie dermatologii i myślę, że z Jej rozległego wykształcenia wynika bardziej profesjonalne podejście do tematu. 
Podróż po naszej skórze rozpoczynamy od podstaw, czyli od medycznej wiedzy o tym, czym jest skóra, jak jest zbudowana i jakie są jej pozytywne i negatywne strony. Autorka bombarduje nas wiedzą popartą wykresami i tabelkami, jednak zapewniam Was, że czyta się to wyśmienicie. Może panowie nie będą zachwyceni, ale wszystkie kobitki na pewno chętnie wgłębią się w meandry swojej twarzy. Po lekturze tej książki sami łatwo ocenimy, czy nasza buźka pokryta jest skórą suchą, tłustą czy też mieszaną. Powiem więcej – każde zerknięcie do lusterka będzie powodowało gonitwę myśli o tej książce, bo naprawdę wiele informacji łatwo sprawdzić w praktyce. 
Kolejnym krokiem jest ocena wszelkiego rodzaju mazideł, które wsmarowujemy, wklepujemy i wtłaczamy w nasze twarzyczki. Autorka rozbiera na części pierwsze najbardziej popularne składniki kosmetyków i pokazuje nam, jaki mają wpływ na naszą skórę. Pokazuje czytelnikowi, na co zwracać uwagę stojąc przed półką w drogerii, a czego unikać jak ognia. Dowiemy się wielu ciekawych rzeczy o silikonach glicerynie, kwasach i witaminach. Jest też sporo o zdrowym trybie życia, złym wpływie palenia tytoniu czy też stresu. Wydaje się to wszystko kolejny raz powtarzaną papką, żywcem wyjętą z podręczników związanych z kosmetologią, ale tak nie jest. Autorka bardzo ciekawie podchodzi do tematu, a w swojej książce przekazuje tyle ciekawostek, że ta prawdziwa wiedza przekazywana jest czytelnikowi trochę tak mimochodem. Oczywiście, jeżeli chcecie konkretnej wiedzy, to też ją łatwo znajdziecie. Nie trzeba czytać książki do deski do deski. Wystarczy sięgnąć do spisu treści i już każdy ma to, czego poszukuje. Dzięki bardzo przejrzystemu układowi książki, każdy znajdzie konkretne informacje w jedną chwilkę. Znajdziemy tu informacje o trądziku młodzieńczym i jego odmianie (różowatym), melanodermii, bielactwie, łuszczycy i wiele innych. 
Żeby nie było za różowo napiszę, że było kilka momentów, w których oniemiałam ze zgrozy. Nie jestem w tej dziedzinie specem, ale informacja, że środkiem myjącym należy myć tylko pachy jakoś do mnie nie dociera. ….. Poza tym nie podoba mi się czarno – białe podejście do pielęgnacji cery. Autorka wszystko klasyfikuje jako dobre, albo złe. Tonik jest zły, ale już peeling dobry. A to przecież nie tak. 
Podsumowując – mi, laikowi, książka się bardzo podobała, jednak moja pozytywna ocena przykryta jest ciekawością, co na temat tej książki powiedziałaby kosmetyczka z mojego osiedlowego salonu piękności… Muszę jej zanieść – niech poczyta.  :-)

wtorek, 28 kwietnia 2020

Psychopata

Urzekła mnie okładka. Zimna, bezduszna, trochę jak z horroru. Zachwyciłam się nią i wiedziałam, że powieść przeczytam na pewno, nawet nie zaglądając do Internetu w celu poszukiwania recenzji. Zresztą "Psychopata to nowość, więc recenzji jeszcze nie ma zbyt wielu. Rzadko bowiem jest tak, że dobra okładka kryje literacką szmirę. W przypadku "Psychopaty" moja teoria potwierdziła się. Dobra okładka równa się dobra powieść. 
Maja Lipska jest bardzo zdolnym naukowcem. Pracuje w Krakowie, w ośrodku naukowo – badawczym, zajmującym się leczeniem (a właściwie bliższym poznaniem) nowotworów mózgu. Naukowcy przeprowadzają tam liczne eksperymenty z udziałem zwierząt, które pozwalają ocenić skutki nowatorskich i bardzo odważnych metod stosowanych przez naukowców. Pewnego dnia Maja zostaje zaproszona na konferencję, na której ma przedstawić efekty swojej pracy naukowej. Prezentacja jest jej wielkim sukcesem, a Maja przeżywa pięć minut sławy. Oszołomiona uznaniem, pozwala sobie na zapomnienie w zabawie i... budzi się w parku na ławce zupełnie nie pamiętając, jak się tam znalazła. Jest przerażona jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że z pamięci wypadł jej nie tylko poranek, ale i cały poprzedni dzień. A tymczasem wkoło niej zaczynają dziać się bardzo dziwne rzeczy. Po Krakowie grasuje seryjny morderca, w Mai budzą się niespotykane dotąd instynkty, a narzeczony Mai (który nomen omen prowadzi śledztwo w sprawie mordercy) z przerażeniem obserwuje zachowania kobiety.   
Powieść przeczytałam jednym tchem. Gdzieś od połowy moje oczy wyprzedzały mózg, chcąc jak najprędzej dowiedzieć się, co dalej. Zakończenie zwaliło mnie z nóg. Spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji, ale autorka na tyle mistrzowsko poprowadziła intrygę, że właściwie dopiero na kilku ostatnich stronach wszystko się wyjaśniło. Powieść mnie przeraziła, oczarowała i zaskoczyła. Pokazała, jak niewiele wiemy o życiu i nauce i jak łatwo nami manipulować. Wystarczy być odrobinkę bardziej zorientowanym... 
„Psychopata” jest o tyle ciekawą książką, że można z czystym sumieniem nazwać ją thrillerem medycznym. Autorka w sposób jasny i zrozumiały przedstawia czytelnikowi wiedzę konieczną do zrozumienia tego, co dzieje się z główną bohaterką. Bardzo sympatyczny jest wątek ze studentami, których Maja oprowadza po ośrodku badawczym. Pytania, które zadają uczniowie są ciekawe, a odpowiedzi Mai - jeszcze ciekawsze. Na tyle mnie to wszystko wciągnęło, że sama utonęłam w czeluściach Internetu, próbując sprawdzić to i owo. Niestety czeluście te nie są już takie przystępne dla laika. Nie zmienia to jednak faktu, że od strony medycznej książka jest wyjątkowo przyjemna i zrozumiała. 
Powieść mnie porwała jak tornado i zaskoczyła świetnym zakończeniem, które po prostu wbija w fotel. Warto sięgnąć w celu przeżycia niesamowitej przygody. 

piątek, 17 stycznia 2020

Sekretny język kotów

Koty to stworzenia trochę z innej planety. Tajemnicze, samodzielne, chodzące własnymi drogami. Nie możesz kota wytresować; to on decyduje, kiedy go pogłaszczesz. Są złośliwe i samolubne. Miałam dość długo kocura, który wychowywał mnie, a nie ja jego. W czasach studenckich, kiedy w środku nocy wracałam z imprezy, czekał na mnie na ogrodzeniu. Kiedy się zbliżałam do płotu, wyginał grzbiet, prychał, a następnie szedł do domu sprawdzając, czy idę za nim. I nie miała znaczenia godzina – czy to druga w nocy, czy czwarta nad ranem. Wyobrażacie sobie, jakie miałam wyrzuty sumienia balując do rana? 
Sekretny język kotów” to książka dla kociarzy. Każdy, kto kocha takie mruczące futro, chętnie po nią sięgnie. Dlaczego? Ano dlatego, że każdy właściciel kotów ma wrażenie, że ich pupil posługuje się tajemniczym językiem znanym jedynie wąskiej grupie stworzeń. Ten sposób porozumiewania się zainspirował również Susanne Schötz, która jest profesorem szwedzkiego Uniwersytetu w Lund. Postanowiła ona zbadać kocią mowę, ale nie od strony znaków, jakie koty nam dają, a czysto literacko. Badała odgłosy kotów od strony fonetycznej. I co się okazało? Ano to, że dźwięki wydawane przez kociaki dają się usystematyzować. Autorka grupuje kocie dźwięki i próbuje dojść, co mogą oznaczać. Odnosi się nie tylko do wydawanych dźwięków, ale analizuje je w połączeniu z dotykiem, gestami czy też zapachem. Dowiemy się, która głoska w kocim „miau” co oznacza oraz poznamy badania, które doprowadziły autorkę do takich, a nie innych wniosków. Możemy też wejść na stronę internetową autorki i posłuchać dźwięków, o których pisze w swojej książce. 
Najlepszą częścią tej książki są jednak anegdoty z życia autorki i jej pięciu kotów. Każdy z nich był przedmiotem badań, każdy mruczał furczał, pojękiwał i dostarczał autorce materiałów do badań. 
Czy książka jest ciekawa? Powiem tak. Czytając ją od deski do deski raczej nie będziecie zachwyceni. No może poza osobliwą grupą kociarzy z powołania, którzy na pewno „wciągną” książkę bez chwili wytchnienia. Rozbieranie każdego dźwięku wydawanego przez kota na części pierwsze nie jest jednak zbyt fascynujące. Dlatego polecam przekartkowanie książki zapoznanie się z obrazkami i wykresami, a potem czytanie tych części, które przyciągną Wasz wzrok. Na pewno warto przeczytać rozdział, w którym autorka tłumaczy pewne zachowania kotów, oraz przyczynę reakcji kociaka na niektóre nasze gesty lub zachowania. Ale od deski do deski – niekoniecznie.

Obrzydliwa anatomia

Dawno się tak nie bawiłam przy czytaniu!:-) To rewelacyjna książka, która powinna stać na każdej półce. I to nie tylko kobiet, bo mam wrażenie, że mężczyźni często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda funkcjonowanie ciała kobiety. W dobie kolorowych gazet, plastikowych modelek i braku akceptacji dla kobiecego ciała, niedopracowanego golarką, makijażem i tipsami trudno zrozumieć, że kobieta też pochodzi od małpy i niewiele różni się od faceta. Ale to, co jest świetne w "Obrzydliwej anatomii", to sposób, w jaki autorka opowiada o tym wszystkim. Cięty język, lekkie pióro, spora szczerość i brak bufonady powodują, że czyta się po prostu jednym tchem. Książka od pierwszych stron jest zabawna. Kiedy autorka we wstępie opowiada o tym, jak jej mama stroniła od golenia włosów pod pachami, i jak namawiała mamę, żeby machając do niej, nie podnosiła zbyt wysoko rąk… turlałam się ze śmiechu. Po kilku stronach wiedziałam, że czeka mnie niezła zabawa, choć nie przewidywałam, że Pani tak bez oporów będzie mówiła o wszystkim, od włosów na dużych palcach u stóp zaczynając a na woni z pochwy kończąc. 
Książka zaczyna się od schematycznego rysunku, na którym pokazano części kobiecego ciała i umieszczono stronę, na której rozdział dotyczący tej kwestii zamieszczono. Każdy rozdział to właściwie przeżycia autorki i jej rozważania (niesamowicie śmieszne) na temat tego, co jej w życiu doskwiera. Autorka próbuje dojść, dlaczego zawsze wydaje nam się, że na zdjęciach wychodzimy brzydko, albo dlaczego natura nie stworzyła lepszego narzędzia do pierdzenia niż nasz tyłek. A już rozważania na temat pępka położyły mnie na łopatki. I dodam, że u mnie nie zbierają się paprochy! 
Pamiętajmy jednak, że do poradnika tej książce naprawdę daleko. To raczej zbiór ciekawostek ujętych w bardzo dostępny sposób. I to takich ciekawostek, o których niejedna z nas wstydziłaby się zapytać mamy. Dlaczego przyjęło się, że w trakcie stosunku kobiety jęczą i krzyczą? I czy te, które przeżywają to w ciszy są gorsze? Opowiada o zaroście kobiecym nie tylko na twarzy, ale i w innych, najbardziej nieoczekiwanych miejscach ciała. Naprawdę tematów bez liku, a informacje takie, że oczy przecierałam ze zdumienia. 
Książkę należy podsunąć nie tylko tym zakompleksionym. Każdy, kto katuje swoje ciało godzinami na siłowni czy u kosmetyczki, każdy, kto wydaje morze gotówki na kosmetyki, (a potem nakłada tyle mazidła na ciało, że się rysy twarzy zacierają) powinien sięgnąć po tę książkę. Może przyjdzie taka chwila, kiedy zrozumiemy, że natura nikogo nie stworzyła idealnym. Wszyscy się pocimy, pierdzimy i czasem mamy na twarzy krostę. Jeden jest niski, drugi gruby i wysokie obcasy, czy obcisłe gatki tego nie zmienią. 
Sięgnijcie i przeczytajcie! Czeka Was morze niezłej zabawy.

środa, 15 stycznia 2020

Był sobie pies 2

Zawsze myślałam, że „Był sobie pies” to przede wszystkim film. Obejrzałam go wraz z dzieciakami w pewien zimowy weekend. Chlipałam ja, buczała moja córka… tylko syn udawał, że nic a nic go nie ruszyło. Takie tam męskie gadanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w moje ręce wpadła powieść „Był sobie pies 2”. Pędem siadłam do komputera i wyczytałam, że to powieść była pierwsza, a nie film. Chciałam znaleźć pierwszy tom, ale nie starczyło mi cierpliwości. Ciekawość zwyciężyła i z niecierpliwością zaczęłam poznawać dalsze losy Koleżki. 
Tak jak ekranizacja pierwszej części spowodowała we mnie potoki łez, tak czytanie drugiej części - zapewniam że równie wzruszającej – nie rozczuliło mnie tak bardzo. Bardziej podtrzymało mnie na duchu i dało wiarę, że dobro jest w każdym z nas. 
Autor bardzo płynnie pozwala czytelnikowi powrócić na farmę, gdzie zakończyła się I część powieści. Koleżka jest nadal wiernym towarzyszem Hanny oraz jej rodziny. Wprawdzie jego ukochany Pan już nie żyje, ale pozostała jego synowa Gloria i jej córeczka Clarity. Gloria to zadufana w sobie kobieta, dla której ważny jest tylko i wyłącznie czubek własnego nosa. Nie zwraca uwagi na córeczkę, co wymusza na psie działania ratujące małą z tarapatów. Nie ma co liczyć na wdzięczność, bo Gloria szczerze nienawidzi psów i zamiast docenić działania psiaka, widzi w nim główną przyczynę problemów. Koleżka, a właściwie już Bailey kocha Clarity całym swoim psim serduszkiem i wie, że opieka nad nią będzie treścią jego życia. Jego i wszystkich kolejnych wcieleń. Clarity potrzebuje wsparcia jak mało kto. Jest bardzo samotna, a ze strony matki nie ma żadnego wsparcia. Powiem więcej – jest po prostu zaniedbywana i pozostawiona sama sobie. Jej jedynym wsparciem jest przyjaciel Trend no i oczywiście kolejne wcielenia Koleżki. 
Bardzo podobał mi się wątek o wykrywaniu przez psy nowotworu. Wiem, że to fikcja literacka, ale problem ujęto w taki sposób, że wyjątkowo mnie to ujęło. Przekopałam Internet w poszukiwaniu wiadomości i okazało się, że rzeczywiście psy wykrywają niektóre choroby. Może nie od razu nowotwór, ale na przykład podwyższony poziom cukru we krwi jak najbardziej. 
Książka jest przepiękna, a już fragmenty, które dzieją się w głowie psa są po prostu urzekające. Czytałam z wielka przyjemnością o tym, jak pies analizował zaistniałe sytuacje i do jakich dochodził wniosków. Cierpiałam, kiedy był ignorowany i niesprawiedliwie traktowany. Uwielbiałam, gdy otrzymywał zasłużona porcję „głasków”. Sama mam psa i powiem Wam, że od czasu tej lektury na stałe do mojego słownika weszło słowo „głaski”, którego chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. 
Książka porusza wiele tematów, które nie są wcale wzruszające. Problem bulimii u nastolatków, ucieczki z domu, destrukcyjne towarzystwo, czy też myśli samobójcze są w powieści dość częstym gościem. Na szczęście nasza główna bohaterka ma ukochanego psiaka, którego towarzystwo jest remedium na wszystko. Jego bezwarunkowa miłość pozwala przejść Clarity przez najgorsze chwile życia. Wprawdzie matka kilka razy próbowała pozbyć się psa z życia dziewczynki, ale to tylko cementuje miłość do czworonoga. 
Trudne były dla mnie momenty, w których pies odchodził, aby narodzić się na nowo. Jednak w książce (bez muzyki i obrazu) te chwile nie rodziły aż tylu emocji i nie wzbudzały rzeki łez w moich oczach. Na szczęście. 
„Był sobie pies 2” to naprawdę piękna powieść. Nieskomplikowania i jednowątkowa pozwalająca skupić się na losach kolejnych wcieleń koleżki i ludzi mu towarzyszących. Koleżka, Bailey, Max czy Toby – wszystkie wcielenia psiaka były nakierowane na miłość do człowieka. Wszystkie wcielenia naszego bohatera były kochane a w zamian oddawały całe swoje psie serce. Naprawdę warto przeczytać tę powieść tuląc w trakcie lektury swojego psiaka i dając mu odpowiednią porcję głasków. 

Rozmerdane święta

Po raz kolejny przekonuję się, że książki przychodzą do mnie zgodnie z prawem serii. Bo jak wytłumaczyć to, że zaraz po "Był sobie pies 2" w moje ręce wpadły "Rozmerdane Święta"? Tak samo radosny pyszczek zerkał na mnie z okładki, takie samo ciepło biło z wiernych psich oczu. Tylko na "Rozmerdanych..." widnieją skrzące się gwiazdki, co - wraz z tytułem - sugeruje, że akcja toczyć się będzie gdzieś w okolicy Świąt Bożego Narodzenia. Dobry czas na taką powieść :-) Nic dziwnego, że w okresie świątecznym ta książka zawitała na wielu listach bestsellerów
Początkowo akcja toczy się wielowątkowo, a właściwie, to "wieloosobowo". Olgierd to samotny trzydziestoletni nauczyciel. Jego samodzielność jest trudna, bo okupiona ciągłą walką z nadopiekuńczą mamą. Stara się żyć na własny rachunek, ale jest to dość trudne. Małgorzata samotnie wychowuje niepełnosprawnego synka. Pracuje w sklepie obuwniczym, nic więc dziwnego, że nie starcza jej czasu na zwykłe życie. Krystyna jest samotną, starszą Panią, dla której sensem życia są dzieci. Nie może odnaleźć się po tym, jak potomstwo wyfrunęło z gniazda, tym bardziej, że jest wdową. Stanisław prowadzi sieć sklepów obuwniczych, ale robi to bardziej dla żony, niż dla siebie. Kiedy żona zostawia go dla młodszego mężczyzny, Stanisławowi zawala się świat. Jak połączyć te wszystkie osoby? I co doprowadzi do świątecznego happy end'u? Otóż wszystkiemu winien jest pies. Mały szczeniak, którego Olgierd znalazł w śmietniku. Piesek był na skraju wycieńczenia ze względu na chorobę, która uniemożliwiała przedostanie się pokarmu do żołądka. Psiak był potwornie zaniedbany, a do tego wszystkiego jeszcze niszczył i gryzł wszystko, co wpadło mu w ostre, szczenięce ząbki. 
Fabuła jest taka, jaka powinna być w ten magiczny czas. Lekka, bez grama nudy i bardzo, bardzo ciepła. Poszczególne rozdziały odpowiadają perypetiom kolejnych bohaterów, dzięki czemu możemy poznawać przebieg zdarzeń z różnych punktów widzenia. Mnóstwo śmiesznych sytuacji i nieporozumień powoduje, że powieść czyta się szybko i gładko. Jest wesoła i pogodna, a jednocześnie porusza kilka ważnych tematów. Przede wszystkim pokazuje jak ważna jest odpowiedzialność za losy psiego przyjaciela. Dotyka też kwestii konieczności szczepień psa. Ale poza tym edukacyjnymi walorami, jest to po prostu bardzo dobrze napisana powieść z nutką świątecznej magii. 
I ponownie moje ulubione rozdziały, to te pisane z perspektywy psiego noska. To niesamowite uczucie próbować czuć jak pies i rozumować jak pies. Wiem, że to fikcja i bajka, ale mimo wszystko. Trudno zrozumieć pewne zachowania z perspektywy człowieka, ale oglądane z poziomu czworonoga wyglądają zupełnie inaczej. 
Polecam „Rozmerdane święta” i to nie tylko w świąteczny czas. To powieść, która zachwyci również w upalne letnie dni. Bo przecież każdy z nas lubi powieści, które niosą ze sobą przesłanie miłości i wiarę w dobro drzemiące w każdym z nas.

piątek, 2 sierpnia 2019

Starzy przyjaciele

Co pewien czas trafiam na książkę, która - pomimo prostej fabuły i nieskomplikowanej tematyki - ma w sobie coś takiego, że ciarki przechodzą. Takie było "Pod słońcem Toskanii", takie było "Niewidzialne życie Iwana Isajenki" i kilka innych powieści, które siedzą w duszy mej i nie mogą z niej wyleźć. "Starzy przyjaciele" też mają ten klimat. Specyficzny, niepokojący, artystyczny, urzekający... trudno oddać dusze tej książki, ale zapewniam, że dla samych tych odczuć warto wziąć tę powieść do ręki. Nie dziwi mnie, że takie książki często lądują na listach bestsellerów.  
Starzy przyjaciele” to powieść zawierająca historię życia i pasji grupy przyjaciół. Lidia, Ada, Marc, Mateu i Santi są młodymi ludźmi, którzy poznali się w Akademii Sztuki. Razem wyruszają w podróż do Paryża zwiedzić wystawę prac Paula Gaugina. Ta krótka wyprawa jest początkiem przyjaźni na całe życie. Weekend w stolicy zaowocował uczuciem, które zmieni w ich życiu właściwie wszystko. Naszych bohaterów łączy jedna pasja - malarstwo. Czytając powieść czytelnik może obserwować, jak życie rewiduje plany i marzenia młodych ludzi. Kiedy spotykamy ich po raz pierwszy, każdy z nich ma ambicje zostać kimś wielkim. Wydaje się, że kariera stoi przed nimi otworem. A potem - z biegiem lat - możemy obserwować, jak spadają z obłoków marzeń. Jedni z większym, hukiem inni delikatnie. Jedni rozpaczają nad utraconą karierą, inni, z uśmiechem na twarzy, zamieniają marzenia na rodzinę, dzieci i zwykłe, szczęśliwe życie. Przez całą powieść są razem, choć uczucia ich łączące są skrajnie różne. Kochają się i nienawidzą, a po roku jedni się godzą a kolejni kłócą. Ot jak w życiu. Zresztą trzeba podkreślić, że pomimo magicznej mgiełki unoszącej się nad kartami książki, cała powieść jest bardzo realistyczna. Tu nie ma tylko happy endów. Są chwile smutne i tragiczne, takie, w których czytelnik ma chęć płakać wraz ze zrozpaczonym bohaterem. Na szczęście za kilka stron zza chmur wychodzi słońce. 
Bardzo podobały mi się wstawki z życia sławnych artystów. To właśnie te smaczki nadały książce niepowtarzalny klimat, który pochłania czytelnika i przesiąka do krwiobiegu. Autorka nie pozwala zapomnieć o artystycznym aspekcie powieści, ale robi to na tyle ciekawie, że nawet osoba niezainteresowana malarstwem czyta z ciekawością. Niesamowite uczucie. Anegdotki, które poznajemy, są bardzo różne. Od sytuacji spotykających ludzi światowej sławy, aż po historie dotyczące tych, którym się nie powiodło. Świetna lektura pokazująca jak bogate jest życie i to, że nie na wszystko mamy wpływ. Czasem trzeba płynąć z prądem i szukać miejsca, które pozwoli zejść na brzeg w najbardziej korzystnym momencie. 
Książka warta przeczytania chociażby po to, aby na chwilkę zapomnieć o codzienności i przenieść się na magiczne uliczki Katalonii. Naprawdę polecam. 

środa, 31 lipca 2019

Sherlock. Prawdziwa historia psiego strażaka.

Książki o zwierzakach od zawsze lubię. Filonek Bezogonek, Pies, który jeździł koleją czy inne czworonożne istoty zawsze przyciągały mój wzrok. To nie jest ambitna literatura, ale taka, która chwyta za serce i trzyma długo po zakończeniu powieści. Opowieść o psie - strażaku też jest taka - wzruszająca, porywająca serce i wzbudzająca podziw. Takie książki są ponadczasowe. Przecież Filonek ma już kilkadziesiąt lat, a Sherlocka znajdziemy na półce z nowościami :-) 
Sherlock to bardzo odważny psiak, który pomaga londyńskim strażakom rozwikłać niejedną zagadkę. Jest wyszkolony w tropieniu substancji łatwopalnych. Ten cudowny, ukochany psiak jest mistrzem w poszukiwaniu wszystkiego tego, co w połączeniu z iskrą, daje niszczący, ognisty żywioł. 
Kiedy poznajemy Sherlocka, jest szczeniakiem przyuczającym się do pracy. Wielka, radosna, kudłata kulka energii potrafi w jednej chwili zmienić się w profesjonalnego detektywa. Na szczęście życie Sherlocka to nie tylko praca z ogniem, ale również dom, w którym jest kochany i traktowany jak członek rodziny. Jego właściciel, Paul Osborne, jest beznadziejnie zakochany w swoim podopiecznym. W jednym z rozdziałów Paul opisuje swoje rozpaczliwe wręcz starania o przyjęcie do londyńskiej straży pożarnej. Przez trzy lata słał podanie za podaniem i nic. Kiedy w końcu się udało nie spoczął na laurach tylko zaczął robić wszystko, aby dołączyć do elitarnej grupy właścicieli (a jednocześnie przewodników) psów pomagających strażakom. Sherlock jest spełnieniem jego marzeń, jego szczytem sukcesu. 
Wspaniale się czyta o tym, jak Sherlock dopasowuje się do rodziny, która dała mu dom. Poza pracą jest radosnym psiakiem, który pozwala córkom Paula robić z siebie kucyka, który niszczy miliony zabawek i da się pokroić za piłeczkę tenisową. Umierałam ze śmiechu, kiedy czytałam o walce ze skarpetką, o przekopanych rabatkach i zjedzonym domku z piernika pieczołowicie wykonanym przez rodzinę na święta Bożego Narodzenia. 
„Sherlock Prawdziwa historia psiego strażaka” to książka o wielkich uczuciach. Pokazuje, jak wiele dla psa znaczy jego właściciel i jak wiele dla właściciela znaczy pies. Panowie nie są w stanie żyć bez siebie. Każdego dnia i w każdą godzinę są razem. Ufne psie oczy dają Paulowi radość i siłę na spotkania z trudnym przecież zawodem. Sherlock wspiera go jak potrafi i wie, że w razie potrzeby też może liczyć na wsparcie. To nie jest książka, która powinna podlegać ocenie. To trochę tak jak reportaż - bardziej interesuje nas opisywana historia niż zastosowany styl literacki. To powieść, która powinna być lektura szkolną. Nie dość, że czyta się ją z pasją to jeszcze opowiada mega ciekawą historię. Zresztą, który chłopiec w dzieciństwie nie chciał być strażakiem? A jeszcze strażakiem z psem partnerem? To przecież jest coś niesamowitego! A przecież tak niewielu spełnia te marzenia z dzieciństwa… 
Warto sięgnąć po Sherlocka i poznać jego niesamowite umiejętności. Zresztą na kanale YouTube, pod adresem https://www.youtube.com/watch?v=gMvBxn4C_bI można podziwiać Sherlocka w akcji. Kliknijcie, bo warto!


środa, 24 lipca 2019

Green Witch

Ta książka wzbudziła we mnie dość skrajne emocje. Początkowo śmiałam się z ciągłego powtarzania: „Zamknij oczy. Weź trzy głębokie wdechy...”, ale im dalej brnęłam w treść tego poradnika, tym bardziej uśmiech zastygał na moich ustach. Bo przecież też mi się zdarza przytulić do pnia drzewa, stanąć w promieniach słońca i cieszyć się ciepłem, czy też przesiewać krople morza pomiędzy palcami. Nigdy jednak nie traktowałam tego w kategoriach dzielenia się energią, czy też przejmowaniem właściwości jednego z żywiołów ziemi. A może właśnie tak jest? Może właśnie pewne zachowania mamy zanotowane gdzieś głęboko w duszy i podświadomie wiemy, kiedy je wyciągnąć z cienia?
„Green Witch” jest poradnikiem skonstruowanym zgodnie z zasadą „od ogółu do szczegółu”. Najpierw czytelnik poznaje podstawowe cztery żywioły: ogień, powietrze, wodę i ziemię, ich właściwości, wpływ na człowieka i możliwości wykorzystania. Dowiadujemy się jak żyć, aby być w zgodzie z żywiołami i nie prowokować nieszczęść. Możemy spróbować poznać nasze otoczenie w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Należy spojrzeć właśnie przez pryzmat żywiołów i tego, co poszczególne elementy natury chcą i mogą nam przekazać. Poznajemy również pewne zasady rządzące naszym domem. Dowiadujemy się, że można w domu zamiatać energię i że dobrze mieć jedno miejsce "święte". Oczywiście nie dosłownie, ale takie miejsce służyć ma wyciszeniu i rozmowie z naturą. Bo to właśnie natura jest tu Bogiem. Idąc dalej dowiadujemy się, jak zrobić własną miotłę, czym wypełnić woreczek, aby szczęście nie umykało z domu i jak zaparzyć herbatkę, aby pomóc dziecku w nauce. Poznajemy właściwości kamieni i ziół, poznajemy też tajemną moc drzew i kwiatów. Nagle okazuje się, że wszystko - dosłownie wszystko, co nas otacza, jest naszym sprzymierzeńcem lub wrogiem. Nie ma nic obojętnego. Ważne jest, abyśmy zdawali sobie sprawę z tych właściwości i - pomimo tego, że nie wszystko jest dla ludzkości przyjazne - starali się żyć żyli w zgodzie z naturą. 
Czytanie tego poradnika to trochę tak, jakbym siedziała w Hogwardzie na zajęciach z zielarstwa i natury. To ta część magii, którą mamy w sobie, dlatego jest dla ludzkości najbardziej wiarygodna. Należy jednak pamiętać, że właśnie za tę wiedzę kiedyś palono kobiety na stosach. Przecież dawniej wiedza o eliksirach, uzdrawiających herbatkach i magicznych mocach kamieni była czymś strasznym i zakazanym. Dobrze, że te czasy już minęły, a książki które w dawnych czasach chowane były za piecem, teraz znajdziemy w każdej księgarni na półce z nowościami, dostępne dla wszystkich.   
Poradnik jak zostać czarownicą nie jest wielkim tomiszczem. Warto jednak pamiętać, że te 250 stron wypełnione jest po brzegi wiedzą. Tu nie ma opowiadań dla grzecznych dzieci. Każda strona wymaga analizy i przyswojenia. Warto po prostu mieć ja zawsze obok siebie i sięgać. Sięgać po nią i próbować, co jest da nas korzystne.

środa, 12 grudnia 2018

O tym że nie każdy romans jest romantyczny, czyli "Mikołaj na zamówienie"

Boże drogi i co ja mam napisać!? Spodziewałam się książeczki pokroju 50 twarzy Greya - szybkiej w czytaniu i miłej w odbiorze, ot na jeden zimowy wieczór. To, co dostałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Książeczkę pt. "Mikołaj na zamówienie" ratuje świąteczny nastrój i to, że pisana  jest zabawnym językiem, ale...  to trochę mało. Bardzo żałuję, że autorki nie wysiliły się na troszkę więcej i całą swoją wenę oddały erotycznym scenom. Gdyby troszkę odpuściły w tej kwestii, a rozbudowały fabułę, wyszłoby całkiem nieźle. A tak wyszedł erotyczny gniot z niezłym zakończeniem.
Żeby było jasne - rozumiem wszystkie te kobitki, którym się podoba. Pikantne szczegóły, historia jak z bajki i nutka wulgarności doprowadziły tę książeczkę w wielu księgarniach do miana bestselleru. To wyraźnie pokazuje, że powieść ma swoje grono fanek. Ja jednak do nich nie należę. 
Nick jest właścicielem firmy, której pracownicy zajmują się spełnianiem marzeń i fantazji. Pracownicy płci męskiej, klientom płci damskiej oczywiście. Nick z zasady sam nie przyjmuje zleceń, ale choroba kolegi zmusza go do przebrania się w strój Mikołaja i ruszenia do pracy. Zlecenie Nicka pochodzi od rudowłosej, samotnej piękności, pragnącej zabawić się nieco w święta. Idąc wykonać zlecenie nasz bohater spotyka Holly, która właśnie przeżyła spotkanie ze świątecznym czołgiem, w postaci śpieszącej się kobiety. Holly podczas tego starcia straciła ulubione szpilki i rajstopy. W takim stanie spotyka ją  Nick, a że Holly jest rudowłosą pięknością - nietrudno domyślić się co dalej. 
I się zaczyna. Uczucie zapłonęło w naszych bohaterach od pierwszego wejrzenia. Ostry, dziki seks zajmuje kolejne stronice powieści i co najgorsze - inna fabuła nie występuje. Możemy poznać szczegóły anatomii zarówno Holly jak i Nicka. Czy ciekawe? - nie bardzo... Dziesięć stron, dwadzieścia stron, trzydzieści stron... człowiek zastanawia się, ile można na ten temat pisać. Jak się okazuje - można, tyle, że nieciekawie. 
Oczywiście Holly znika, Nick jej  nie może znaleźć. Zrozpaczony poszukuje  kobiety swojego życia, (szybko poszło) a kiedy ją znajduje, wszystko zmierza do końca pod szumna nazwą "i żyli długo i szczęśliwie". 
Jeden fragment mi się podobał. Otóż jest scena, w której Nick przez przypadek spotyka Holly na bankiecie firmowym. Dziewczyna przyszła w towarzystwie nieciekawego współpracownika, który musi zmierzyć się intelektualnie z Nickiem, walcząc o kobietę. Uśmiałam się niesamowicie. Tak - to było niezłe. Niestety krótkie. 
Ponad pięćdziesięciostronicowy opis seksualnych poczynań naszej pary w książce, liczącej sto pięćdziesiąt stron to trochę średnie. Jeżeli dodamy do tego wstęp (który też trochę stroniczek zajął) to można uznać, że wygibasy naszej pary są dominującą fabułą w tej książeczce. Owszem jest zakończenie ale uwierzcie mi - stanowi tylko zmyślny finał erotycznych opisów. Właściwie to zakończenie stanowi jakikolwiek pozytyw w tej książce. To w zakończeniu dowiadujemy się o tym, że Holly jest pracownikiem kancelarii prawnej, obsługującej firmę Nicka. I to właśnie w zakończeniu mamy ten fragment, który mnie zaskoczył i sprawił, że jednak nie skreśliłam tej książki całkowicie. 
Jeżeli macie ochotę na świąteczny klimat, to nie sięgajcie po tę książkę. Zróbcie to tylko wówczas jeżeli macie ochotę poczytać niezbyt lotne opisy seksualnych zapasów Nicka i Holly. 

wtorek, 22 maja 2018

Jej wysokość P.

Książki dla młodzieży czytać lubię i to nawet bardzo. Pewnie to kwestia tego, że moja Starsza ma już tych -naście lat i lubię jej co ciekawsze pozycje podsuwać pod nos. "Jej wysokość P." podsunęłam, wręcz wepchnęłam do ręki i stwierdziłam: Masz przeczytać! :-) Dlaczego? Dlatego, że moje dziecię ma kompleks niskiego wzrostu. Liczy sobie 160 cm wzrostu i nie rozumie, że to naprawdę nie jest żadna tragedia. Poza tym nastolatki lubią książki o miłości, Starsza w tej kwestii nie jest wyjątkiem. :-) Teraz jest w trakcie lektury. Reakcja ? Cóż, zobaczymy... 
Główna bohaterka - Peyton - ma siedemnaście lat, 184 cm wzrostu i masę kompleksów na tym punkcie. Jako osoba zakompleksiona oczywiście garbi się na potęgę i jest dość niezgrabna, czym naraża się na ciągłe docinki ze strony rówieśników. Ma trudności z kupieniem sobie pasujących ubrań czy też butów, nie mówiąc już o kostiumie kąpielowym. Ciągle słyszy, że jest brzydka i nieatrakcyjna przez co ma spore trudności w kontaktach z rówieśnikami. Owszem, ma jedną oddaną przyjaciółkę, ale już o męskiej sympatii może tylko pomarzyć. Pewnego dnia Peyton, skuszona możliwością otrzymania niebagatelnej kwoty 800 dolarów, podejmuje zakład. Dostanie te pieniądze pod warunkiem że uda jej się poderwać chłopaka wyższego od siebie. Miernikiem wygranej są trzy randki i bal maturalny spędzony z chłopcem mającym 185 lub więcej centymetrów wzrostu.  
Cała powieść jest obserwacją motyla. Czytelnik może śledzić dojrzewanie wewnętrzne naszej bohaterki, obserwować, jak z brzydkiego kaczątka zamienia się w łabędzia. Kiedy Peyton odkrywa swoją pasję i talent odkrywa również, że to jak wygląda i jak ją odbierają ludzie, zależy w dużej mierze od niej samej. Z biednej zakompleksione panienki na początku powieści Peyton przeradza się w pewną siebie i swoich talentów dziewczynę... i to zakochaną dziewczynę!
Kompleksy kompleksami ale - jak to w bajkach bywa - musi być wątek miłosny. I jest - bardzo delikatny i subtelny, taki w sam raz.  Miłości i erotyki jest dokładnie tyle ile potrzeba, aby nastolatki czytały z wypiekami na twarzy. Wątek ten jest jednak na tyle delikatny, że pozostaje gdzieś w tle, nie dominując fabuły książki. 
"Jej wysokość P" można odebrać troszkę jako fabularny podręcznik dla nastolatek traktujący  o tym, jak radzić sobie z kompleksami i jak budować wiarę w siebie i swoje umiejętności. To powieść bardzo pozytywna, zasługująca na miano bestselleru i mająca dobry wydźwięk emocjonalny w czytelniku. Czytając ją miałam wrażenie, że autorka (która nomen omen jest psychologiem) przekazuje czytelnikowi podprogowy przekaz: Jesteś najlepsza! Uwierz w siebie! Taki przekaz w połączeniu ze sporą dawką humoru daje nam naprawdę ciekawą lekturę bardzo sympatyczną w odbiorze. I ta afera cyckowa... :-) 

poniedziałek, 21 maja 2018

Zapytaj astronautę

Od początku zastrzegę - jeżeli, mój drogi czytelniku, nie lubisz rozpływania się nad książką, to nie czytaj dalej, tylko proszę pamiętaj: "Zapytaj Astronautę" jest super książką zasługującą na miano bestselleru. A jeżeli jednak chcesz wiedzieć troszkę więcej w zamian za przyjęcie sporej dawki słodyczy, ochów i achów - to zapraszam do recenzji. 
Rzadko spotykam książkę, która zainteresuje zarówno mnie jak i moje dzieci. To jest trudne zadanie - Mama, czternastolatka i dziewięciolatek nie są wdzięcznym targetem do wspólnego czytania. "Zapytaj Astronautę" dało radę. Jest świetną, naprawdę rewelacyjną książką do wspólnego czytania. Można po niej podróżować w tę i nazad, można zachwycać się ilustracjami, rozwiązywać zagadki, zastanawiać się, jak to możliwe i śmiać do łez z anegdot ukazujących życie w kosmosie. 
Tim Peake jest brytyjskim lotnikiem i astronautą. W 2016 r. zakończył misję Principia, w ramach której 186 dni spędził w kosmosie. Jako tata dwóch chłopców na co dzień spotyka się z miliardem pytań dotyczących kosmosu. Jako że Tim jest wyjątkowo otwartym człowiekiem - pytania zaczęli zadawać wszyscy. Tim rozumie tę ciekawość i stara się wszystkim zainteresowanym wyczerpująco odpowiadać. Jedne są banalne i powtarzają się co spotkanie, inne są wyjątkowe. Co jędzą astronauci? Jakie noszą zegarki? Czy w kosmosie jest hałas? Jak się w kosmosie korzysta z toalety? Ile lat miał najmłodszy astronauta? Co w kosmosie jest najbardziej obrzydliwe? 
Pytania świetne, prawda? Tim postanowił zebrać je wszystkie w książce. W ten sposób powstała rewelacyjna, najlepsza, bezprecedensowa i najbardziej ekstra (to mój Młodszy) książka pt. "Zapytaj Astronautę".
Pytania zostały zebrane w sześć tematycznych grup: Start, szkolenie, życie i praca na stacji kosmicznej, spacery kosmiczne, ziemia i przestrzeń kosmiczna i powrót na ziemię. Autor w bardzo prosty i wyrazisty sposób odpowiada na pytania, starając się młodemu czytelnikowi przybliżyć tajemnice kosmosu. Nie ukrywajmy - ja też czytałam z otwartymi ustami i często byłam zdziwiona przekazywanymi rewelacjami. Ilość ciekawostek zawartych w książce przekracza najśmielsze oczekiwania. Wiecie  na przykład, że w Rosji, przed samym startem, tradycją jest obsikanie przez astronautów tylnej opony autobusu? Albo, że ciśnienie wewnątrz skafandra odpowiada ciśnieniu jakie występuje 9 144 m n.p.m.? Takich ciekawostek jest w tej książce całe mnóstwo i zapewniam was że każdy - od 5 - do 105 lat - będzie ją czytał z wypiekami na twarzy. No dobra - wykluczmy z tej grupy astronautów. 
W książce jest trochę zdjęć. Niewiele, ale tę niewielką ilość rekompensują obrazki. Uwierzcie - że graficznie można przedstawić bardzo wiele. Jest też sporo ciekawostek ujętych w telegraficznym skrócie. Umieszczone są w ramkach na zasadzie pytanie odpowiedź co daje niesamowity głód wiedzy. 
Polecam każdemu, każdemu bez wyjątku. Najbardziej jednak żądnym wiedzy dzieciakom, których marzenia sięgają gwiazd. 
A na zakończenie zagadka, którą musiał rozwiązać autor podczas kwalifikacji do szkoły astronautów. Wyobraźcie sobie że macie kostkę która na ściance pod spodem ma kropeczkę, Reszta na rysunku poniżej,  a odpowiedź do znalezienia w recenzji.  



sobota, 19 maja 2018

Oskarżyciel

Książkę znalazłam w internecie. Właściwie to - jak rzadko - wyboru dokonałam "po okładce". Garnitur, krawat, biała koszula, tytuł cyklu - wszystko wskazywało na thriller prawniczy, albo chociaż na coś o przybliżonej tematyce. Oczekiwałam grubego tomiszcza, które zajmie mi przynajmniej kilka wieczorów. Jakież było moje zdziwienie! Nie mylmy przy tym zdziwienia z rozczarowaniem, bo takie uczucie nie pojawiło się w czasie lektury ani przez chwilę. Natomiast zaskoczenie - owszem. 
Po pierwsze zamiast opasłego tomiszcza dostałam do rąk niepozorną książeczkę, liczącą raptem 128 stron. "Oskarżyciel" to lektura właściwie na jeden wieczór. Dobra - pomyślałam. Przecież nie liczy się ilość, a jakość prawda? Książki o tematyce prawniczej wciągam niczym kluski, więc na pewno mi się spodoba, zwłaszcza że wielu z czytelników określa ją mianem bestselleru. No własnie, chyba nie do końca....
Bohaterem powieści może i jest prawnik, ale z thrillerem prawniczym "Oskarżyciel" nie ma nic wspólnego. Ta powieść jest powieścią o zabarwieniu erotycznym, która na pewno spodoba się fankom cyklu o Grey'u. Ja do nich nie należę.  
Andrew Hamilton jest bogatym przystojnym prawnikiem o dość nietypowym spojrzeniu na kobiety i związki z nimi. Jest aroganckim, pewnym siebie d....kiem, który zwyczajnie zalicza panienki. Związki trwające nie dłużej niż dobę to szczyt jego możliwości. Potencjalnych partnerek poszukuje na portalu społecznościowym przeznaczonym dla zdesperowanych samotnością prawników. Alyssa jest jedną z uczestniczek tego portalu i od pierwszego kontaktu intryguje naszego bohatera. Kobieta odmawia spotkania "w realu", jednakże wyjątkowo chętnie flirtuje na łączach. Szuka również porad zawodowych i to wokół nich krąży konwersacja naszych bohaterów. Nieoczekiwanie dla obojga ta znajomość przeradza się w dość nietypową relację. Na pewno daleko jej do przyjaźni, ale niewątpliwie jest ona bardzo zażyła. Wszystko się zmienia w momencie, gdy kancelaria Andrew'a rozpoczyna poszukiwania stażystki. Nie będę więcej pisać, choć nietrudno domyśleć się co się wydarzy.
Fabuła jest prosta, wręcz banalna. Nie należy jednak oczekiwać po takiej powieści większych fajerwerków. Gdybym choć zerknęła na opis, wiedziałabym z jakim rodzajem powieści mam do czynienia. A tak zaskoczył mnie mocno erotyczny świat. Nie to, że nie przeczytałam, bo przeczytałam i nawet - patrząc kategoriami powieści lekkiej łatwej i przyjemnej - mi się podobało, ale na zakończenie szlag mnie trafił. 
Powiedzcie mi, jaki jest sens robienia trylogii, skoro pierwszy tom swoją objętością przypomina instrukcję sokowirówki? Drugi tom liczy sobie 120 tom, czyli razem mamy 240. Tyle stron liczy (moim zdaniem) pełnowymiarowa powieść. W "Oskarżycielu" ledwo poznałam głównych bohaterów, ledwo zdążyłam się z nimi "czytelniczo" spoufalić, a już dotarłam do końca. Właściwie to czułam się tak, jakbym własnie przeczytała wstęp. To - przyznam się - mocno  mnie zirytowało. 
Polecam powieść wszystkim kobitkom spragnionym chwilki oddechu. Treść banalna, ale okraszona pikantnymi szczegółami, dość zgrabnie wplecionymi w fabułę. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale przecież nie tylko Orwellem człowiek żyje. Ot lekka pozycja na zakończenie dnia. Natomiast rada moja jest taka - jeżeli chcecie w pełni docenić walory tej powieści, to zgromadźcie przy sobie wszystkie trzy tomy i traktujcie je jako całość. Inaczej niedosyt jaki w Was pozostanie zepsuje wszystko. 

piątek, 15 grudnia 2017

Dalila

Zastanawiając się nad lekturą tej książki, trafiłam na opis: "Poruszająca opowieść kobiety, która nie może odnaleźć swojego miejsca na świecie..". Moje odczucia są trochę inne. Rzeczywiście poruszająca historia, ale nie kobiety, tylko znieczulicy na cudze nieszczęście. To niesamowite, jak szybko ludzie, którzy są zatrudnieni w urzędach (z zasady powołanych do pomocy innym) stają się bezdusznymi maszynami, zdolnymi jedynie wypełnić konieczne formularze. 
Dalila jest młodą Kenijką - mądrą i inteligentną dziewczyną, która marzy o zostaniu dziennikarką. W swojej ojczyźnie studiowała, miała przyjaciół i była szczęśliwa. Do czasu. Nagle sytuacja, w której się znalazła zmusza ją do ucieczki ze swojego rodzinnego kraju. Nie mamy tu do czynienia z prześladowaniami politycznymi, czy biedą. Dalila obawia się o swoje życie i zdrowie, a niebezpieczeństwo grozi jej ze strony wuja.  Dalila straciła całą rodzinę i właściwie w Kenii nic jej nie trzyma. Postanawia wyruszyć do Londynu, zachęcona opowieściami i opisami tego "raju". Szybko jednak sprawy się komplikują. Już w pierwszych dniach napotyka nieuczciwych ludzi, którzy przyczyniają się do tego, że Dalila traci wszystko, co ze sobą przywiozła. Dziewczyna ,posiadając tylko to, co na grzbiecie, zostaje rzucona w sam środek Londynu. Co robić? Jak żyć? Okazuje się, że uzyskanie azylu jest trudne, a częste wizyty w ośrodkach dla imigrantów są przykre, czy wręcz poniżające. Dalila jednak nie poddaje się bo wie, że możliwość zostania w Wielkiej Brytanii to jej jedyna szansa na spokojne życie.
To co rzuca się w oczy czytelnika w pierwszej kolejności to bezradność Dalily, która zestawiona z brutalnymi procedurami związanymi z uchodźcami - poraża i przeraża. Czytając dialogi pomiędzy uchodźcami a urzędnikami można zauważyć, że im bardziej zagubiony uchodźca, tym większa znieczulica. Ważne jest to, aby przestrzegać ściśle procedur i nie dopuścić do jakichkolwiek odstępstw. I nie ważne, czy jest to po Twojej myśli, czy nie. Ważne, żeby odpowiednie "ptaszki" zapełniły odpowiednie kratki. 
"Dalila" jest napisana wyjątkowo zgrabnie i - pomimo niełatwego tematu - czyta się ją szybko i przyjemnie. To duży plus, ponieważ poruszane w powieści sprawy często są naprawdę przygnębiające i gdybym jeszcze musiała się przedzierać przez trudny i zawiły język - chyba bym nie dała rady. A tak książka jest naprawdę przyjemna w odbiorze. Zwłaszcza, że w wielu miejscach zaskakuje, a już zakończenie po prostu ścięło mnie z nóg. 
Powieść naprawdę godna polecenia. Warto zobaczyć, z czym zmagają się ludzie, którzy muszą uciekać ze swojego kraju. Przyjeżdżają do miejsc, które uważają za raj na ziemi, a tu przykra niespodzianka. Muszą unieść na barkach ciężar biurokracji i nieprzychylnych spojrzeń. Trzeba uzbroić się w dużo cierpliwości i pokory aby przebrnąć przez to wszystko z podniesioną głową. Naprawdę podziwiam.  

czwartek, 2 listopada 2017

Skradzione godziny

Książka skusiła mnie zapowiadaną na okładce tajemnicą i zagadką z historią miłosną w tle. Tymczasem urzekło mnie zupełnie coś innego. Urzekł mnie klimat powieści i jej specyficzny charakter.  "Skradzione godziny" to Hiszpania zaraz po rządach Franco, która w jakiś sposób pomalutku wstawała z kolan. To społeczeństwo, które nie bardzo radziło sobie z odzyskaną wolnością, ówczesne kobiety... rewelacja. Naprawdę warto zanurzyć się w tym świecie. 
A oto hiszpańska rodzina - rodzina, jakich wiele. Mama tata, dwoje dzieci i dziadek, który pewnego dnia pojawił się w drzwiach domu córki. Anzelm przez długi czas mieszkał w Argentynie i tam zbił majątek, jednak po śmierci żony uznał, że czas wrócić do córki, do Hiszpanii. Wydaje się, że przybył do niej z tęsknoty za rodziną. Nic bardziej mylnego.  
Za płotem inna rodzina.  Mama tata trójka dzieci i babcia. Rodzina żyjąca w ciągłym strachu przed despotycznym ojcem, który tłucze dzieciaki, wyzywa żonę... jedyną osobą, którą szanuje jest jego matka Carmen. Niestety, kobieta cierpi na demencję starczą i niewiele pamięta ze swojego życia. 
Pewnego dnia dziadek Anzelm umiera. Nie byłoby w tym nic dziwnego - taka kolej rzeczy - gdyby nie to, że kiedy Roberto go znalazł, dziadek w dłoni ściskał karteczkę z napisem: "Powiedz mi że mnie kochasz..." Roberto nie może zapomnieć o tym szczególe, a tajemnica z tym związana staje się jego obsesją. 
Losy obu rodzin przeplatają się i zawijają niczym dym unoszący się nad ogniskiem. Każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, każdy ma coś, czego nie chce ujawnić. Należy podkreślić, że są to bardzo różne rodziny. Rodzice Roberta są prawnikami - inteligentni i mądrzy ludzie, którzy z nadzieja patrzą w przyszłość. Niestety miłość między nimi wygasła, co sprawia, że każdy z nich pragnie na nowo ułożyć sobie życie. Zszokowało mnie to, w jak suchy i bezemocjonalny sposób o tym mówili. Rozwód, separacja, nowe życie... tylko dzieci rozpaczały, bo świat im się zawalał. 
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z rodziną Ramona, który jest najbliższym przyjacielem Roberta. Tu widać konserwatyzm i dominującą rolę mężczyzny w rodzinie. Ojciec Ramona wydaje się być despotycznym łajdakiem, który znęca się psychicznie i fizycznie nad rodziną. Jednak - jak to w bajkach bywa - nic nie okazuje się być takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. 
Urzekła mnie ta powieść i przyznam się, że przeczytałam ją w jeden dzień. Cóż - tak to jest kiedy spotkamy na swojej drodze bestseller. Kiedy już czytelnik wsiąknie w tę magiczną szarość hiszpańskiej codzienności, niechętnie się z niej wydobywa. Dwie rodziny, dwa różne światy i sieć powiązań, które oplatają ich członków jak niewidzialny sznur. Przeszłość mieszka się z teraźniejszością a miłość z jej brakiem. 
Bardzo szybko domyśliłam się. co łączy te dwie rodziny, jednak przez długi czas prześladowała mnie myśl, że młode pokolenie bardzo łatwo popełnia te same błędy co ich przodkowie i to zupełnie nieświadomie. Tak jakby pewne działania przenoszone były w genach. Ale cóż - takie jest życie.   

czwartek, 3 sierpnia 2017

Trzy i pół sekundy

Co za smutna, przejmująca, a jednocześnie piękna książka. Może piękna to trochę niefortunne określenie w odniesieniu do książki, w której mowa o śmierci małej dziewczynki, ale zapewniam Was, że moje odczucia po zakończeniu lektury były właśnie takie. Powieść piękna - mówiąca o stracie i bólu nie do wytrzymania, o pojednaniu i zabliźnianiu ran, o miłości i współczuciu... Czytelnik gubi się w emocjach i musi mocno trzymać się, aby nie zgubić tego, co najważniejsze. Jedno jest pewne - jeżeli macie tę powieść pod ręką i zamierzacie zacząć lekturę, to nie róbcie tego bez pudełka chusteczek.
Chloe jest jedynym dzieckiem Grace i Toma. Wyczekane i wyśnione maleństwo jest oczkiem w głowie swoich rodziców. Każdy uśmiech, każdy gest, pierwsze sukcesy i pierwsze porażki są skrzętnie odnotowywane przez zakochanych rodziców. Grace pracuje zawodowo i nie ma zbyt dużo czasu na wychowywanie Malutkiej, za to Tom, (któremu praca zawodowa przynosiła o wiele mniejsze dochody niż Grace) porzucił prace architekta i całe swoje życie poświęcił ukochanej córeczce. Jedno tylko spędza sen z oczu: to ciągłe infekcje gardła, które nie pozwalają Chloe zwyczajnie żyć. Za namową lekarza rodzice decydują się na wycięcie migdałków. Zabieg prosty, wręcz rutynowy absolutne nie zalicza się do tych, które stanowią zagrożenie dla życia Malutkiej. I rzeczywiście Chloe wybudza się i wydaje się, że wszystko jest w porządku. Niestety najgorsze dopiero przed nimi. 
Książka "Trzy i pół sekundy" nie ma na celu (jakby się na pierwszy rzut oka wydawało) opisania śmierci dziecka i rozwodzenia się nad tragedią, jaka spotkała rodziców. Od początku wiemy, że Chloe przegra walkę z sepsą, a od początku powieści do momentu tragedii mija zaledwie kilkadziesiąt stron. Tu nie śmierć jest bohaterką. Ta książka skupia się na tym jak wyjść z czerni rozpaczy. Dwójka ludzi, która po stracie najukochańszej osoby dotknęła dna i nijak nie może podnieść się z bólu. Rozpacz jest wszechobecna i wszechogarniająca. Autorka pisze takim językiem, że czytelnik tonie razem z nimi. Nie mogłam oderwać się od lektury, a jednocześnie łzy leciały mi ciurkiem. Mój mąż i dzieciaki śmiały się ze mnie, ja się śmiałam razem z nimi, ale w głowie przeżywałam razem z Grace śmierć Chloe. Dopiero po pewnym czasie pojawia się światełko w tunelu. To Grace postanawia podjąć próbę wydostania się z lepkiej czerni rozpaczy. Nie bacząc na uczucia Toma robi coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się prostackie i egoistyczne. Nic bardziej mylnego. 
Wbrew wszystkiemu powieść kończy się dobrze. Mając jednak w pamięci wszechobecną w tej powieści rozpacz i żal, długo nie mogłam podejść do tej recenzji. Nie umiałam tak jej napisać, aby nie streścić fabuły i nie zdradzić tego, co najważniejsze. 
Książka krzyczy do czytelnika: Zainteresuj się, co to jest sepsa! Poczytaj! Uchroń siebie i swoich najbliższych! Przejmujące są początki rozdziałów, które na wstępie opatrzone są krótką informacją na temat tego podstępnego choróbska. I kiedy przeczytamy, że w trakcie roku, w Wielkiej Brytanii sepsa pochłania więcej ofiar niż rak piersi - przyjmujemy tę wiedzę do akceptującej wiadomości. Ale kiedy do raka piersi dodamy raka prostaty, wypadki drogowe i AIDS, to to już są dane przerażające. 
Piękna książka, porywająca serce i warta przeczytania. 
A dlaczego "Trzy i pół sekundy"? Bo na świecie, co trzy i pół sekundy sepsa zabija jedną osobę....