środa, 9 grudnia 2015

Wiktoria

Drugi tom w moich rękach aż grzał i palił. Czekałam tylko na wieczór żeby zasiąść i czytać i czytać i czytać.... Pierwszy tom pt. "Hanka" to tylko rozgrzewka przed poznaniem dalszych losów Wiktorii. Godne pochwały jest to, że autorka nie ma najmniejszych problemów z utrzymaniem klimatu powieści. Pierwszy tom to Kraków bogaty i spokojny i taki też nastrój ogarnia czytelnika. W drugim tomie w pewnym momencie wkrada się wojna, bieda i strach. Uwierzcie mi, że ten nastrój jest wręcz namacalny. 
Wiktoria postanawia pojechać do Paryża w poszukiwaniu ukochanego. Niestety spotyka Ją srogie rozczarowanie. Filip zdążył założyć rodzinę i nie ma zamiaru rezygnować z wygodnego życia. Owszem - na widok Wiktorii emocje i wspomnienia biorą górę, jednak mężczyźnie brakuje odwagi, aby podjąć ważną dla obojga decyzję. U boku Wiktorii (nie do końca zgodnie z Jej wolą) pojawia się natomiast młody przystojny Francuz oraz wspaniała przyjaciółka. Losy Wiktorii toczą się pomału i niespiesznie. Po powrocie do Polski Francuz przestaje istnieć, pojawia się za to owoc miłości i zainteresowany Wiktorią przesympatyczny klient "Apteki pod złotym moździerzem" . Niestety w życiu Wiktorii głos zabiera również historia. Wybucha I wojna światowa, a z nią odżywają nadzieję na wolną i niepodległą Polskę. Czytelnik towarzyszy Wiktorii w walce o codzienność. Dziewczyna pomaga komu może i sama też próbuje przetrwać wojenną zawieruchę. Najważniejsze jest jednak to, że zakończenie wyraźnie pokazuje, że autorka ma zamiar kontynuować sagę. Hip hip hura !!!
Piękna powieść pozbawiona wątpliwych uroków dzisiejszych nowoczesnych czasów, za to wypełniona uroczym Krakowem, światłem z lamp naftowych i wieczorami spędzonymi na rozmowach z rodziną. To jest coś czego już w naszym życiu nie znajdziemy. Do tego dochodzi lekkie pióro autorki i bardzo bogate słownictwo. Efektem jest niesamowita powieść o wyjątkowej aurze tajemniczości. Mam nadzieję, że na kolejny tom nie będzie trzeba długo czekać. 

wtorek, 8 grudnia 2015

Trzydziesta pierwsza

"Trzydziesta pierwsza" to świetny kryminał, który wyszedł spod pióra Katarzyny Puzyńskiej. Autorka wcześniej "popełniła" dwa pierwsze tomy z serii o Lipowie, a "Trzydziesta pierwsza" jest kolejną częścią. Pierwszy tom pt. Motylek  urzekł mnie bardzo, drugi tom pt. Więcej czerwieni - zachwycił, natomiast "Trzydziesta pierwsza" porwała mnie niczym huragan. Świetnie przedstawiona historia z dobrą zagadką i budzącymi sympatię bohaterami jest dobrą powieścią na długie zimowe wieczory. 
W Lipowie zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Przygotowania idą pełną parą, mieszkańcy czują magię Świąt i tylko jedna myśl zakłóca świąteczny nastrój i spędza sen z powiek. Z więzienia lada dzień wyjdzie sprawca pożaru, w którym przed laty zginęły cztery osoby - dwie kobiety i dwóch policjantów. Jak to w małym miasteczku - ludzie szybko osądzili i nie przebaczają. Powrót podpalacza budzi bardzo złe emocje. Jednocześnie w Lipowie pojawia się naukowiec badający pozostałość osady, w której wiele lat temu zamieszkiwali członkowie sekty Świątynia. Sekta liczyła trzydzieści osób - nie mniej nie więcej. Przywódca sekty zmusił wszystkich do popełnienia zbiorowego samobójstwa. Po działalności sekty pozostała jedynie osada w Cichym Lasku, która stała się przedmiotem badań naukowca. Co łączy sektę z pożarem sprzed lat? Co spowodowało pożar? Jakie konsekwencje w czasach współczesnych będzie miało ówczesne zdarzenie ? Fabuła jest zaskakująca i właściwie nie do przewidzenia. Wisienką na torcie jest trzydziesta pierwsza...
Książki Katarzyny Puzyńskiej mają w sobie coś wyjątkowego. Przy każdej z nich zastanawiam się co to takiego. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to postacie. Autorka przykłada dużą wagę do tego, aby czytelnik miał przyjemność z lektury, a nie błąkał się po stronicach przypominając sobie, kto jest kto. Postacie najczęściej przedstawiane są z imienia i nazwiska, a cechy charakterystyczne są dość często powtarzane. Wprowadza to ład i porządek, a co za tym idzie - sporą przyjemność z czytania. Poza tym przy tak rozbudowanej fabule i wielości wątków bardzo ułatwia to lekturę.
Żeby nie było za słodko dodam, że jeden z bohaterów wyjątkowo mnie drażnił. Postać policjanta Pawła Kamińskiego jest moim zdaniem zdecydowanie przerysowana. Autorka, chcąc pokazać jego nienawiść do podpalacza i chęć zemsty, wkłada w jego usta tyle przekleństw, że aż jest to rażące. Może gdyby nie był to policjant... Uważam, że ta postać jest nierealna i przerysowana, co nie przeszkadza mi nadal zachwycać się nad całością powieści. 
Podsumowując: świetny kryminał zasługujący na uwagę i uznanie. Mianowanie autorki polską Lackberg wcale nie jest przesadą. Polecam. 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Hanka

No po prostu doskonała książka! XIX wieczny Kraków, rodzinna apteka, klątwa rzucona przez nieszczęśliwą kobietę - czegóż chcieć więcej. Powieść porywa, zachwyca i czytelnik chce jeszcze i jeszcze...
Franciszek Bernat jest szanowanym krakowskim Aptekarzem. Jego Apteka przekazywana była z ojca na syna od wielu pokoleń. Dlatego właśnie Franciszek bardzo marzy o męskim potomku. Niestety jego żona w blasku świateł rodziła martwe dzieci, a w półmroku pokoi wszystkie służące i pomoce domowe były systematycznie przez Pana Bernata wykorzystywane. Te kobiety rodziły zdrowe dzieci jednak żadne z nich (jako bękarty) nie miało prawa żyć. Znikały więc z życia Bernata topione w rzece lub podrzucane na schody pobliskiego kościoła. Do czasu. pewnego dnia w piwnicy służąca Hanka powiła zdrową dziewczynkę. W ty samym dniu żona Bernata urodziła kolejne martwe dziecko. Sprytna akuszerka, wiedząc jaki los czeka zdrową córeczkę Hanki, postanowiła ratować maleńkiej istotce życie. Podmieniła więc dzieci wkładając w ręce wymęczonej porodem Hanki martwe niemowlę. Tymczasem zdrową córeczkę Hanki ułożyła w ramionach Bernatowej. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie Hanka, która zrozpaczona śmiercią swojego maleństwa rzuciła klątwę na Bernata i wszystkie jego dzieci. Nieświadoma tego, że przeklina własną córkę Hanka umarła z wycieńczenia. Maleńka dziewczynka otrzymała imię Wiktoria. Powieść właściwie przedstawia losy małej Wiktorii, jednak klątwa Hanki jest tak odczuwalna, że tytuł powieści jest zupełnie zrozumiały.
Jakże mnie urzekła ta książka! Nie mogłam się oderwać, czytałam wszędzie i w każdej wolnej chwili. Magia XIX - wiecznego Krakowa, ten nastrój w kolorze sepii, medycyna opierająca się na ziołach i ten duch Hanki unoszący się nad kartkami powieści - no po prostu rewelacja! Z racji matkowania dwójce brzdąców rzadko udaje mi się namiętnie czytać. Tu po prostu musiałam. 
Jedno jedyne rozczarowanie jakie mnie spotkało to zakończenie. Jakoś nie dotarło do mnie, że to pierwszy tom cyklu i byłam bardzo rozżalona brakiem zakończenia. Na szczęście drugi tom szybciutko trafił w moje ręce.   
Wam wszystkim z całego serca - polecam.    

czwartek, 26 listopada 2015

Zwilczona

Książki dzielą się na takie, które opowiadają historię ot tak po prostu i takie, które oprócz przedstawianej historii przekazują też czytelnikowi coś innego - wyjątkowego. Nastrój, tajemna wiedza, mistycyzm, magia, potęga natury - to są elementy wszechobecne w powieści "Zwilczona". Brakuje tylko szklanej kuli... Oczywiście, że ważne są losy głównych bohaterek, ale równie ważne jest to, co autorka chce nam przekazać w tle. A przesłanie jest takie:
"Jeśli ktoś podetnie ci skrzydła, leć dalej, jak czarownica na miotle. Jeżeli ktoś ukradnie miotłę, na drzwiach od szopy też się wzniesiesz. Tylko nie bój się i rób swoje!"
Jaśmina to kobietka mieszkająca z mężem i córeczką na mazurskiej wsi. Dookoła las (właściwie puszcza) i przepiękne jeziora. Jaśmina stara się żyć w zgodzie z naturą i jest jej z tym bardzo dobrze. Stara się wykorzystywać dary, które podsuwa jej Matka Natura. Potrafi korzystać z dobrodziejstw przyrody, a zwierzęta i ptaki traktuje jak najlepszych przyjaciół. W życiu stale towarzyszą jej gusła i zabobony.  
Spokojne życie Jaśminy zostaje brutalnie zakłócone wypadkiem męża, który podczas jazdy motorem łamie nogę. Do tego dochodzi nieszczęśliwa przyjaciółka i nieznajomy mężczyzna. Jest też tajemniczy list sprzed lat, który komplikuje całość... mieszanka wybuchowa. Jaśmina nie bardzo wie co dalej; jej życie zaczyna wymykać się z rąk. Na szczęście do głosu dochodzi pierwotny zew natury. Jak to wszystko się skończy? Warto sprawdzić. 
Książka jest wyjątkowo klimatyczna. Czytając ją miałam wrażenie, że czytam książkę z półki babci. Oczywiście w treści powieści spotkamy i internet i telefony komórkowe bo w dzisiejszych czasach inaczej nie da rady. Pomimo tego książka jest taka .... mistyczna i pierwotna. Kiedy Jaśmina mówi o ziołach czytelnik dowie się, jakie jest ich zastosowanie i jak najlepiej wykorzystać ich moc. Kiedy znaczenie zyskuje talia Tarota, poszczególne karty zaczynają żyć własnym życiem. Im bliżej końca powieści tym więcej jest czarów i czynów, które w dzisiejszych czasach - głównie przez niezrozumienie - budzą lęk. (Od razu śpieszę dodać, że to nie psuje powieści a wręcz dodaje jej smaczku) 
Główny wątek powieści nie jest ani specjalnie wyszukany, ani też zaskakujący. Ot kobieta, która z "kury domowej" przeradza się w łabędzia. Nagle zdaje sobie sprawę, że nie można potrzeb wszystkich dookoła stawiać ponad swoje. Gdyby nie otoczka tej powieści powiedziałabym, że powieść jest wręcz banalna. Na szczęście autorka okrasza ten banał sporą dawką magii i mistycyzmu co powoduje, że historia poprzez swoje gusła i niedopowiedzenia (i wilczycę oczywiście) staje się tajemnicza i godna polecenia.
Powieść w korzystnej cenie do kupienia na stronach księgarni Tania książka.pl 

wtorek, 17 listopada 2015

Afgańska perła

Książka, która od samego początku budziła mój kategoryczny sprzeciw. Nie pojmuję tej kultury, nie rozumiem postępowania tamtejszych mężczyzn i płaczę nad losem tamtejszych kobiet. Przecież takie życie nie ma najmniejszego sensu - tak powie każdy Europejczyk, któremu zasady Koranu i Islamu są obce. Z drugiej strony powieść "Afgańska perła" jest tak napisana, że pomimo buntu czytelnik chce wiedzieć co działo się dalej, jak bohaterki poradziły sobie w tym brutalnym świecie. 
Rahima i Szekiba to dwie kobiety mieszkające w Afganistanie. Pierwszą poznajemy Rahimę i jej rodzinę: potulną matkę, wybuchowego ojca i siostry. Fakt posiadania samych córek wyprowadza ojca z równowagi i jest na tyle deprymujący, że matka Rahimy podejmuje ważną decyzję - Rahima zostaje przebrana za chłopca i odtąd ma pełnić w rodzinie rolę syna. Dziewczynka w tym kraju to przekleństwo, ciężar i kara zesłana przez Allaha. Z Rahimy powstaje Rahim, który jest szczęśliwy że może chodzić do szkoły i cieszyć się rzeczami, które dla dziewczynek w Afganistanie nie są dostępne. Rahima zmienia się nie do poznania, a zmiana ta ma wpływ na całe jej dalsze życie. Rodzina Rahimy kilka pokoleń wcześniej przeżyła już podobną historię. Mała Szekiba w dzieciństwie została poparzona wrzątkiem, który zniszczył skórę na połowie twarzy. Dziewczynka od czasu wypadku staje się wyrzutkiem, a jej rodzina coraz bardziej zamyka się w sobie. Kiedy wskutek choroby umiera matka i trójka rodzeństwa, Szekiba zostaje sama z ojcem. Samotność powoduje, że ojciec jest coraz bardziej niedołężny, a role pomiędzy nim a Szekibą stopniowo się odwracają. W końcu to Ona staje się mężczyzną w tym domu. Kiedy umiera ojciec Szekiba zaczyna pracować dla rodziny. Niestety traktowana jest strasznie, a jej samotność jest ogromna. Los Rahimy i Szekiby paradoksalnie wzmacnia siłę i wolę przetrwania naszych bohaterek. Stają się mocne i stanowcze ale niestety wciąż zależne od mężczyzn i bezdusznych członków klanów. Rahima zostaje wydana za mąż za dojrzałego mężczyznę i zaczyna się piekło. Szekiba również nie ma łatwo - brzydka i okaleczona traktowana jest jak narzędzie do pracy. I pracuje - ponad swoje siły. 
Straszna książka zwłaszcza wówczas, kiedy czytelnik zda sobie sprawę, że w tym kraju od setek lat nic się nie zmieniło. Kobiety są niczym, ich los jest całkowicie zależny od mężczyzn, którzy traktują je bardzo brutalnie. Nieposłuszeństwo jest surowo karane, kobieta żyje właściwie tylko po to, aby służyć mężczyźnie i być mu uległą. 
W książce zaskoczyła mnie forma przekazu. Historia straszna, brutalna i niemieszcząca się w moich granicach moralności płynie przez kartki książki bardzo lekko i płynnie. Tym sposobem autorka wzmaga w czytelniku poczucie zupełnego oderwania od tamtejszej kultury. A przecież to się dzieje! W XXI wieku zupełnie niedaleko od Europy leży Afganistan. Kraj, w którym wszystkie okropieństwa tej kultury urzeczywistniają się w najgorszej postaci. Kraj w którym kobiety są nikim. Kraj który jest domem i kolebką Talibów...  Straszne. 
"Afgańska Perła" to książka porażająca ... chyba głównie prawdą. Duża ilość dialogów i prosty język  powodują, że książkę pomimo jej objętości czyta się szybko i łatwo. Dramat bohaterek ich upór w dążeniu do celu jest godny podziwu. Tylko jak walczyć kiedy cały świat - nawet najbliżsi - są przeciwko Tobie?  Piękna książka pozostająca w sercu na długi długi czas.  
Powieść z racji swej objętości świetnie sprawdzi się jako książka na długie, zimowe wieczory. Polecam zakup na stronach Księgarni Taniej Książki. Nie dość że cena jest atrakcyjna to jeszcze można przeczytać kilka recenzji, które dodatkowo zachęcą do lektury. 
Polecam gorąco. 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Pyszne na słodko

Z czym się kojarzą pierniki, ciasteczka, biszkopty i tym podobne cudeńka? W mojej głowie to wspomnienie babci, fartuszka, kuchennego pieca i wszędobylskiego zapachu racuszków. Niewiele przepisów zostało w mojej głowie jako że małą dziewczynką wówczas byłam i chęci do pieczenia i gotowania nie przejawiałam. Dopiero teraz, będąc mamą dwójki pociech zaczęłam rozglądać się za przepisami, które zaspokoiłyby głód słodkości moich dzieci, skutecznie zastępując kupne batony i niewiele warte herbatniki. I znalazłam! Nie jest to godna zastępczyni mojej Babci, ale przepisy zawarte w tej książce są świetne, a sama książka jest bajecznie "babcina". :-)
Anna Starmach znana jest większości telewidzów z programu kulinarnego emitowanego na TVN Style. Osobiście programów Pani Ani nie znam, bo sama telewizji nie oglądam. Moja opinia o książce nie jest więc poparta wizualnymi wrażeniami pochodzącymi z telewizji. Niemniej jednak po lekturze książki stwierdziłam, że jeżeli program jest równie smakowity jak książka, to należy owe braki kulinarne nadrobić.
Książka jest naprawdę wspaniała. Jej treść została podzielona na pięć tematycznych działów
grupujących różne pyszności. Oprócz ciast, ciasteczek, kremów, musów czy deserów znajdziemy dział dość rzadko spotykany, a mianowicie "Słodką spiżarnię". Krem czekoladowy, krem bananowy, czy powidła śliwkowe zaspokoją najbardziej wybredne podniebienia. Najważniejsze jest to, że wszystkie przepisy są przedstawione w sposób bardzo dostępny i przejrzysty. Każdy przepis opatrzony jest ilustracją; zawsze niezmiernie smakowitą. Język, którego używa autorka, jest przystępny dla największych kuchennych ignorantów. Pani Ania prowadzi czytelnika przez każdy przepis niczym po sznurku. Jeżeli trzeba coś zrobić inaczej niż się przyjęło (np. w kuchni naszych mam), Pani Ania wytłumaczy skąd różnica i jaki efekt da wprowadzona zmiana. No bajka po prostu. 
Moją rodzinę urzekł przepis na ciasteczka. Pyszne, proste do zrobienia i jakże efektowne!!! 
Książka jest przepięknie wydana. Całość utrzymana w pastelowych kolorach sprawia przyjemne, domowe wrażenie. Efekt rodzinnej intymności spotęgowany jest przypisami umieszczonymi na wstępie każdego przepisu. Komentarze autorki mają różny charakter: trochę wspomnieniowy, trochę śmieszny i zawsze pogodny. Najlepszy sernik robi Tata, piszinger jako wspomnienie z dzieciństwa, czy też gofry jako wspomnienie wakacji nad Bałtykiem. Przyznam się, że zanim wybrałam pierwszy przepis do realizacji przeczytałam wszystkie króciutkie opowiastki autorki. Od deski do deski. 
Pani Anna Stelmach szanuje kuchennych ignorantów i na końcu książki prezentuje krótkie porady. Jak obrać orzechy ze skórki, jak zrobić lukier cytrynowy, jak efektywnie pasteryzować i jak sprawdzić świeżość jajek... polecam!
A i jeszcze jedno - puste strony na ostatnich kartach książki też są śliczne. To nie są białe kartki jak w większości publikacji, a starannie przygotowane karty, które dowodzą, że każdy przepis jest ważny. 
Urzekła mnie ta książka - swoim ciepłem, smakiem i zapachem... Jeżeli szukacie miejsca, w którym można korzystnie zakupić "Pyszne na słodko" polecam Tanią Książkę. Cena naprawdę zachwyca.  

piątek, 13 listopada 2015

Zjazd rodzinny

Rodzina to wzniosłe słowo kryjące w sobie wiele emocji. Każdy z nas od małego uczy się, że rodzina jest najważniejsza, że w rodzinie zawsze znajdziesz wsparcie, że trzeba się kochać i szanować. Wielu z nas myśląc Rodzina (ja też, przyznaję się bez bicia) widzi przed oczami jej żyjących członków; no... powiedzmy, że emocje sięgają również tych, którzy wprawdzie przenieśli się na druga stronę, jednak w pamięci mamy ich żywych i kochających. A tymczasem nasza rodzina sięga przecież korzeniami hen hen w przeszłość... Pomijam obie wojny, ale przecież wcześniej też żyli moi (pra...) dziadkowie. Dorożki, kinematografy, latarnie gazowe - klimat nie do podrobienia. Co robili? Jak wyglądali? Takie pytania męczą mnie od kiedy skończyłam czytać "Zjazd rodzinny". A to dopiero pierwszy tom - strach pomyśleć co będzie dalej :-)
"Zjazd rodzinny" czyta się po prostu bosko. Tylko na chwileczkę zatrzymujemy się we współczesności aby poznać plany Ewy dotyczące zorganizowania zjazdu rodzinnego. Rodzina spora, drzewo genealogiczne dość zagmatwane, a powiązania emocjonalne pomiędzy jej członkami jeszcze bardziej. Pomysł świetny znajduje uznanie w oczach córki. Nagle jak za sprawą czarodziejskiej różdżki autorka przenosi nas w burzliwe lata międzywojenne, kiedy to losy młodej ojczyzny przykuwały uwagę wszystkich. Zaczyna się snuć pomalutku opowieść o losach rodziny Korzeńskich. Z wojennej tułaczki wraca Jan Korzeński. Umęczony i przygnębiony marzy tylko o spokojnym życiu. Marzy mu się sklep i dostatnie życie. Za sprawą bliskich poznaje młodziutką Leontynę, która po ojcu odziedziczyła kamienice ze sklepem własnie. Młodzi przypadają sobie do gustu i zaczynają wspólne życie. Wspiera ich dzielnie mama Jana oraz rodzina Leontyny. Losy Korzeńskich zaczynają w sposób cudownie ciepły toczyć się i snuć wśród dziejów międzywojennej Polski. Trudno oddać klimat książki, ale naprawdę jest on niczym zapach ciastek z babcinego pieca. Kiedy czytamy o Leontynie dbającej o dom, o dzieciach mówiących  z pasją "Kto Ty jesteś? Polak Mały" serce rośnie i wzbija się ku niebu. 
Książka przesiąknięta jest miłością do Polski. Nie wiem dlaczego, ale czytając powieść sama czułam się dumna z mojego pochodzenia. Ta młoda demokracja rozwijająca się na tle losów Korzeńskich. Mamy i młodych Piłsudczyków i legiony i Prezydenta Mościckiego i socjalistów i Cud nad Wisłą ... jeżeli tylko interesujecie się historią Polski to na pewno lektura powieści będzie dla Was ucztą. Autorka bardzo pilnuje, aby wszystko toczyło się chronologicznie i w historycznym porządku. 
Losy Rodziny plotą się niespiesznie przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego. Rodzą się kolejne dzieci, przybywa przyjaciół, niektórzy odchodzą, radości przeplatają się ze smutkami. Czytelnik razem z bohaterami zasiada przy stole i dyskutuje o polityce, a z Leontyną martwi się o dzieci. Książka napisana jest w taki sposób, że czytelnik wtapia się w powieść i trudno potem wrócić do rzeczywistości. Kiedy pierwszy tom dobiega końca wybucha druga wojna światowa a Korzeńscy.... nie powiem,  przeczytajcie, naprawdę warto. 
"Zjazd rodzinny" na mojej półce zajął bardzo szanowane miejsce. Mam nadzieję, że autorka nie poprzestanie na dwóch tomach, a poczyni - ku mej radości - dziesięciotomową sagę, którą będzie można czytać i czytać i czytać...

poniedziałek, 2 listopada 2015

Wielkie kłamstewka

Ależ mi się podobało! Dawno się tak nie bawiłam przy lekturze książki. Nie mówię tu o zabawnej treści czy też o humorystycznych wstawkach. O nie! Książka dała mi wiele radości w najmniej oczekiwany sposób. Biorąc ją do ręki oczekiwałam babskiego czytadła, a okazało się, że trzymam w dłoni lekki kryminał ze wstrząsającym przesłaniem. 
Znacie syndrom "Mamuśki"? To taki typ rodzica, który musi wszystko zrobić za swoje dziecko. Niesie tornister za dziecko, wyciera nos za dziecko, nawet kłóci się z koleżanką za dziecko. To typ rodzica, który zrobi wszystko, żeby tylko dziecko nie poczuło się pokrzywdzone, nawet jeżeli przez to skrzywdzi wiele dzieci dookoła. Takie osoby robią wiele złego.  "Wielkie kłamstewka" to książka o takich właśnie matkach, ale nie tylko. Bohaterami są też żony, mężowie, kochanki, samotni, porzuceni, dzieci, babcie i kogo jeszcze tylko można sobie wymyślić, aby wzbogacić imprezy szkolne. Najważniejsze są jednak trzy osoby: Jane, która samotnie  wychowuje synka, Medeline będąca głową pięcioosobowej rodziny i Celeste - piękna i niesamowicie bogata matka bliźniaków (i bita przez męża żona). Łączy je wszystkie szkoła, do której wspólne chadzają ich pociechy. Dookoła jest wiele innych matek (mniej lub bardziej "mamuśkowatych"), które zajmują się przede wszystkim knuciem i wybielaniem swojego życia w oczach innych matek. tatusiowie też nie zostają w tyle. Małe kłamstewka przeradzają się w spore kłamstwa, a niedomówienia i przemilczenia doprowadzają w końcu do tragedii. Książka jest napisana w świetny sposób. Autorka z lekkością przedstawia nam losy i powiązania  jakie zachodzą wśród bohaterów. Plecie je wyjątkowo zgrabnie powodując u czytelnika lekki niepokój spowodowany przeczuciem, że pod ta cukierkową przykrywką kryje się coś złego. Niedługo trzeba czekać, aby poznać to zło. Każdy rozdział kończy się krótkim dialogiem prowadzonym przez detektywa z poszczególnymi bohaterami tragedii. Każdy dialog odkrywa malutki kawałek układanki, a spod przykrycia wyłania się przerażający obrazek.... 
Powieść jest świetna. Lekko napisana prowadzi czytelnika po charakterach bohaterów niczym po linie. Już się wydaje że nic nas nie zaskoczy a tu klops. Nic nie jest takie, jak się nam na początku wydawało. Każdy z bohaterów ma swoje za skórą, każdy ma swoje tajemnice i swoje zasady, które łamie jeżeli tylko niesie to ze sobą wymierny zysk.  
Mam dwoje dzieci w wieku szkolnym i wiem, że niektóre matki są naprawdę przerażające. Wg ich filozofii kłamstwa nie są czymś złym jeżeli tylko pomogą dziecku być najlepszym. Ta książka pokazuje że nie można bezkrytycznie patrzeć na swoje pociechy, a wychowanie to nie tylko głaskanie po głowie. Pokazuje też, że trzeba szanować ludzi dookoła. I siebie. Przede wszystkim. 

piątek, 16 października 2015

niedziela, 4 października 2015

We dnie, w nocy

Gdzieś w necie znalazłam porównanie "być na coś napalonym tak jak Arab na kurs pilotażu". No właśnie. Książki Pani Kołakowskiej tak na mnie działają. Pierwszą powieść, jaką przeczytałam to "Niechciana prawda". Mocna książka. Bardzo. Potem było "Wszystko, co minęło", które również zaburzyło moją codzienność.  Kiedy dowiedziałam się o książce "We dnie, w nocy" wiedziałam, że mnie nie ominie i nie rozczaruje. Nie spodziewałam się jednak, że do ręki dostanę taką bombę.
Na początku nic nie wskazuje na tragedię z przeszłości. Wręcz przeciwnie - pierwsze obrazy są jakby skopiowane z reklamy, w której szczęśliwa rodzinka gotuje wspólnie makaron, albo zbiera liście... co tylko sobie wyobrazicie. Tak więc mamy śliczną mamę Anię, przystojnego, dobrze zarabiającego tatę Roberta i Tosię - śliczną i mądrą dziewczynkę. Nie wiadomo skąd pojawia się też druga rodzina: Piotr z Dorotą oraz dwójka dzieci - Tosia i Ala. I wydawałoby się, że wszyscy są szczęśliwi, gdyby nie głębsza ocena zachowania Ani. Dziewczyna pomimo wielkiego talentu zrezygnowała z marzeń o aktorstwie i podjęła pracę jako sekretarka w firmie ogrodniczej. Ania jest nieszczęśliwa; nie potrafi cieszyć się ze szczęścia rodziny, nie umie docenić męża, ma problem z okazywaniem uczuć. Przyczyna leży gdzieś daleko w przeszłości, którą pomalutku poznajemy w toczącym się równolegle wątku. Spotykamy młodziutką Anię, która wraz z przyjaciółka poznaje możliwości internetu. W ten sposób poznaje mężczyznę i zakochuje się w nim bez pamięci. Co będzie dalej? W którym momencie losy Ani i Piotra się skrzyżują? Rozwiązanie wstrząsnęło mną i zaskoczyło. Chciało mi się płakać, chciałam przytulić Anię i powiedzieć, że przecież nie wszyscy tacy są. Na szczęście znalazła się bratnia dusza....
W powieści najbardziej urzekły mnie Anioły. Nie wiedziałam po co autorka wprowadziła je do powieści, jednak trzeba przyznać, że wniosły sporo uroku i lekkości. Anioł stróż Ani budził we mnie śmiech swoim uroczym gapiostwem. Niestety to gapiostwo niosło za sobą wiele konsekwencji. 
Książka mnie niepomiernie zaskoczyła. Oczekiwałam powieści lekkiej, łatwej i przyjemnej, a otrzymałam powieść, która emocjonalnie wdziera się w duszę, jest miejscami brutalna i pokazuje jak niszczące są samotność, odrzucenie i brak przysłowiowego "światełka w tunelu". 
Książka jest świetna. Niesie wiele dobrego przesłania, a ja pokochałam ją za Anioły :-)))
A jeszcze jedno - to, co zrobił Robert, by ratować Anię było po prostu świetne. Jakże ja mu kibicowałam!!! 

piątek, 2 października 2015

Mennica

Powieść mroczna, klimatyczna, z mocno zarysowanymi charakterami bohaterów. Bohater powieści - każdy z nich jest inny; zarówno pełen siły jak i i słabości tak charakterystycznych dla zwykłego człowieka. Akcja powieści - wartka i wciągająca. Pióro autora - lekkie i jednocześnie wbijające się każdym słowem w czytelnika. Zagadka - cóż, zawsze byłam fanką polskich kryminałów, więc tu zachwalać nie będę, bo musiałabym stworzyć oddzielnego bloga.
"Mennica" to powieść, której klimat jest właśnie taki jak poprzedni akapit. Dużo wszystkiego; tak dużo, że momentami się gubiłam. Najważniejsza oczywiście jest zagadka kryminalna. Tym razem pies myśliwski o imieniu Suzy znajduje w lesie ciało młodej kobiety. Okazuje się, że w tym samym miejscu spoczęły jeszcze zwłoki trzech innych osób. Skąd się wzięły? Czy sprawcą jest seryjny morderca? Pytań jest wiele, a wątpliwości jeszcze więcej. Policjanci prowadzący sprawę oprócz dochodzenia mają jeszcze na głowie własne problemy. Cyna zmaga się z własną tożsamością i niechcianą ciążą, a Tymański próbuje naprawić kontakty z córką. Do tego wszystkiego mamy jeszcze postać Witczaka - byłego policjanta, który zostaje wmieszany w produkcje fałszywych banknotów. Właściwie to jego powiązania z bandziorami wynikają z dobrego serca, niestety chcąc ratować dwie porwane kobiety sam pogrąża się w świecie przestępczym. Zagadek jest wiele, a na rozwiązanie należy naprawdę długo czekać. 
Niestety autorowi zdarzyły się też wpadki. Po pierwsze scena, w której Cyna pozbywa się zwłok w starym kamieniołomie. No nie! Z opisu wynika że Cyna - pomimo męskiego charakteru - jest drobną kobietką i podniesienie worka ze zwłokami z dna sztucznego zbiornika, a następnie dźwiganie go... zupełnie nieprawdopodobne. Druga wpadka to akcja przeprowadzona w Międzyzdrojach mająca na celu rozbicie szajki fałszerzy (cel jest bardziej złożony, ale nie będę wchodzić w szczegóły). Jak dla mnie - za szybko, zbyt chaotycznie i bez ładu i składu. Biegałam oczami po literkach nie wiedząc właściwie co się dzieje. Przypuszczam, że moje zagubienie może wynikać z tego, że "Mennica" jest trzecią częścią cyklu, a dwie pierwsze niestety nie przewinęły się przez moje ręce. 
Pomijając powyższe minusy uważam, że powieść jest bardzo dobra. Autor wprowadził ciekawy zabieg w którym wielowątkowość powieści uatrakcyjnił (że tak to ujmę) "sposobem podania". W powieści panuje bowiem dość spory chaos. Czytelnik skacze od jednego bohatera do drugiego, ciągle przenoszony jest z miejsca na miejsce i co ciekawe - wcale to nie przeszkadza w delektowaniu się lekturą.  Jeżeli dodamy do tego dość mroczny charakter powieści to otrzymamy całość, która świetnie będzie pasować do długich jesiennych wieczorów. 

wtorek, 15 września 2015

Wbrew sobie

Hmmm... cóż mam napisać... sprzeczne uczucia żywię do tej powieści. Bardzo lubię książki przedstawiające życiowe historie i ta również mnie urzekła. Z drugiej strony sztuczna przemiana głównej bohaterki w "dobrą dziewczynę" tak mnie rozeźliła, że obiecałam sobie, że więcej do powieści nie wrócę. Z trzeciej jeszcze strony, może autorce właśnie o to chodziło? Może miała w zamyśle "sfurczenie" emocji czytelnika? Tym bardziej, że czytałam poprzednie powieści Kołczewskiej i obie były dość mocne w przesłaniu...  
Ewelina obłędnie marzy tylko o jednym - chce zajść w ciążę i zostać matką. Wraz z mężem poświęcają swoje życie tylko dla tego celu. Na szczęście są bogaci, co umożliwia im skorzystanie z dobrodziejstw nauki i zapłodnienia metodą in vitro. Radość z poczęcia dzieciątka nie trwa jednak długo. Okazuje się, że płód obumarł. Rozpacz i beznadzieja zalewają Ewelinę i nie pozwalają jej normalnie żyć. Odsuwa od siebie wszystkich - męża, rodzinę i przyjaciół. Zachowuje się jak rozpuszczony dzieciak i poświęca się pracy pogrążając się w złudnym świecie samotności. Z mężem chce się rozwieść, do matki ma o wszystko pretensje, siostrę obwinia o wszystkie swoje niepowodzenia. Na szczęście nie jest tym ludziom obojętna i każdy na swój sposób walczy o to, aby Ewelina powróciła do "świata żywych". Obok historii Eweliny poznajemy tragedię jej siostry Justyny. Kontrast, jaki występuje pomiędzy siostrami jest porażający. Królewna i Kopciuszek - chciałoby się powiedzieć. Niestety z biegiem czasu (i kartek powieści) okazuje się, że rola, jaką siostry odgrywały w życiu w dużej mierze została w dzieciństwie "zaprogramowana" przez matkę. Jak do tego doszło? Jaką tajemnicę ukrywa przed Eweliną jej rodzina? 
Powieść pozornie prosta o nieskomplikowanej fabule w końcowym efekcie daje czytelnikowi mocno do wiwatu. Wzajemne relacji pomiędzy bohaterami są emocjonalnie tak skomplikowane, że w pewnym momencie nie wiedziałam już kogo darzę szacunkiem, a kogo najchętniej utopiłabym w rzece. W jednym rozdziale na Ewelinie wieszałam psy, a wyrzuconego z domu męża żałowałam jak dzieciaczka. W kolejnym rozdziale role się odwracały i potępiałam bawiącego się w klubie mężusia żałując zapłakanej Eweliny. Emocjonalna huśtawka. Duża zasługa Autorki w tym, że pomimo tak dużego ładunku emocjonalnego potrafiła utrzymać bohaterów powieści w ryzach i zgrabnie poukładać wszystkie sprawy tak, aby na końcu - mimo wszystko - czytelnik mógł powiedzieć "... i żyli długo i szczęśliwie".
Bardzo podobała mi się wielowątkowość powieści. Autorka umiejętnie splatała losy bohaterów i delikatnie wiązała ich wspólnymi zależnościami. Z zaskoczeniem obserwowałam jak pozornie nieznajome sobie osoby stają się sobie bliskie i uwikłane w cudze losy. 
W ogólnym rozrachunku powieść mi się podobała. nawet bardzo. Pokazuje siłę człowieka a jednocześnie jego słabości. Warto, naprawdę warto. 

czwartek, 3 września 2015

Ostatnia wola

Każdy mol książkowy ma pewne zasady, którymi kieruje się przy wyborze książek. Ja również mam ich kilka. Pierwsza to maniakalne unikanie opisów zawartych na obwolutach i okładkach. Druga to czytanie wszystkiego do końca, nawet jeżeli jest to gniot nieprzeciętny. Kolejna dotyczy nieoceniania książek po okładkach. Trzecia zasada jest dość nagminnie łamana ale tylko w sytuacji, kiedy moja dusza rwie się do okładki i mózg nie może na to nic poradzić. Nieczęsto się to zdarza, ale jednak. Kiedy zobaczyłam okładkę "Ostatniej woli" zasada numer trzy schowała się gdzieś głęboko i cichutko przeczekała swoja porażkę. No popatrzcie - czyż okładka nie jest cudna? Te twarze bohaterów, stroje genialnie dobrane do sytuacji, ten kolor przypominający stare fotografie... no nie mogłam się oprzeć!
Baronowa Wirydianna Korzycka jest krzepką kobietką o dość wyrafinowanym i nieprzyjemnym poczuciu humoru. Kiedy okazuje się że jest śmiertelnie chora uznaje, że przeżyte lata (92) w zupełności wystarczą. Postanawia umrzeć na własnych warunkach jednak przed śmiercią zaprasza wybranych członków swojej rodziny na odczytanie testamentu. Zaproszone osoby spotykają się w pociągu i zachodzą w głowę jaką to niespodziankę szykuje dla nich bogata ciotka. Jeden z pasażerów umiera jednak na tym etapie powieści nie budzi to podejrzeń - ot słabe serce, które nie wytrzymało stresu. Niestety w domu baronowej okazuje się że wśród zaproszonych gości jest morderca. Goście  przerażeni są nie tylko faktem mordercy w swoim gronie, ale też tym, że zawieja śnieżna odcięła dworek baronowej od reszty świata, a co za tym idzie, poinformowanie Policji o śmierci baronowej jest po prostu niemożliwe. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem, każdy usiłuje dowieść winy drugiego jednocześnie dbając o własne alibi. Zagadka znajduje rozwiązanie w najmniej oczekiwanym momencie, a mordercą jest....
Powieść jest wyjątkowo klimatyczna. Dwudziestolecie międzywojenne to epoka wyjątkowa. Dużo się działo, a  klimat ówczesnej Polski był naprawdę wyjątkowy. Akcja powieści dzieje się w sylwestrową noc 1938 r. tak więc w przeddzień  wybuchu wojny. W rozmowach bohaterów, w opisach różnych sytuacji, pomieszczeń i osób wyraźnie widać, że autorka starannie przygotowała się do odtworzenia klimatu ówczesnej epoki. I to właśnie przygotowanie sprawiło, że książka jest świetnym kryminałem w stylu retro. To po prostu perełka. Niczym wehikuł czasu przenosi czytelnika 100 lat wstecz i zanim ów się obejrzy już kocha tamtą epokę całym swoim współczesnym serduchem.  
Wielkim plusem powieści jest też sama zagadka. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że autorka Joanna Szwechłowicz to Agata Christie polskiego kryminału. Tak jak mistrzyni przedstawia bohaterów, następnie owija czytelnika zagadkami, wskazówkami i aluzjami, aby sam mógł bawić się w detektywa. Na końcu zaskakuje rozwiązaniem zagadki - rozwiązaniem tak oczywistym jak i niespodziewanym. Bawiłam się świetnie analizując, zgadując i smakując. Naprawdę polecam!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Złączeni

Lekarz to niewątpliwie osoba, której pacjent musi ufać. To chyba jedyna osoba na świecie, której ufamy jeszcze Jej nie znając. Przecież idąc do specjalisty nie znamy gościa, a bez problemu w razie potrzeby otwieramy usta, zdejmujemy bluzkę, a nawet stajemy przed nim w samych gatkach (lub bez). Ileż trzeba mieć odwagi, żeby być lekarzem, ile cierpliwości i umiejętności podejmowania szybkiej decyzji potrzebnych jest do tego, aby leczyć, a nawet ratować ludzkie życie. Naprawdę podziwiam i może właśnie dlatego lubię książki (filmy też :-)) z medycyną w tle. "Stulecie chirurgów" "Pacjenci" czy "Komórka" to pozycje obowiązkowe. Nie ukrywam, że do lektury książki "Złączeni" w pierwszej chwili przekonała mnie okładka. Oczekiwałam książki z medycyną w tle, jakich na półkach wiele. Jakże się myliłam!
Charlotta jest lekarzem w miejskim szpitalu. Zawodowo spełniona; prywatnie niestety nie do końca. Jest samotna, ale ma obok siebie kogoś. Jest szczęśliwa, ale nie w pełni. Stanowczo czegoś w jej życiu prywatnym brakuje. Nie ulega wątpliwości, że w jednym jest profesjonalistką - w leczeniu pacjentów. Dlatego właśnie kiedy pod jej opiekuńcze dłonie trafia kobieta z bardzo rozległymi obrażeniami Charlotta nie może pogodzić się z własną bezsilnością. Pacjentka jest ofiara wypadku drogowego. Jej dane nie są znane, nikt z rodziny jej nie poszukuje. Stan pacjentki doprowadza lekarzy do odwiecznego dylematu: czy podtrzymywać sztuczne życie utrzymywane tylko przez maszyny? Czy pozwolić kobiecie spokojnie odejść? Charlotta walczy jak lwica dążąc do poznania tożsamości kobiety i tym samym uratowania jej życia. Nie przypuszcza ile mają ze sobą wspólnego...
A oto Raney - dziewczynka porzucona przez matkę i wychowywana przez samotnego dziadka. Dziecko jest szczęśliwe, biega po polach, pływa w rzece, łazi po drzewach. Przeżywa też pierwsze miłości i rozczarowania. Poznajemy dzieciństwo Raney i towarzyszymy jej przez jej poplątane życie. Jej losy przeplatają się z losami Charlotte i czytelnik bardzo szybko zaczyna podejrzewać, co łączy te dwie kobiety. Kiedy jednak te podejrzenia się sprawdzają to i tak czytelnik szeroko otwiera oczy ze zdumienia i zaskoczenia. Bo niby wiedział, co się szykuje, ale nie przypuszczał, że...
Powieść porusza bardzo trudne tematy: życia śmierci, choroby, szacunku do drugiego człowieka... Wszystko to przedstawione jest ciężkim językiem. Nie ukrywam, że brnęłam przez powieść dość żmudnie. Nie odbierałabym tego jednak jako wadę powieści. Ta trudność i mroczność języka nadaje całej książce specyficzny klimat. Kojarzycie jesienną mgłę o poranku? Taką, która oblepia dłonie wilgocią, a człowiek ma wrażenie, że można ją kroić nożem? Taki właśnie jest klimat tej powieści. Wchłania i nie chce wypluć. 
Zachwyciła mnie dwutorowość powieści. Autorka początkowo prowadzi losy dwóch kobiet po dwóch równoległych liniach. Przychodzi jednak moment, kiedy te linie przecinają się, potem znowu, aż w końcu tak się plączą, że pogubiłam się, kto jest kim. Kiedy do tego dodamy zupełnie inny wydźwięk emocjonalny obu wątków otrzymamy mieszankę iście wybuchową. Nie zmienia to faktu, że książka stanowi idealną całość i ocena każdego wątku z osobna mija się z celem. 
Podsumowując: świetna, klimatyczna książka zawierająca łyżkę medycyny, szczyptę filozofii, garść sztuki i niewielką dawkę psychologicznych rozważań. Całość tworzy świetną powieść, którą naprawdę polecam. 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rewelacyjna Wyspa

Nie wiem jak to jest, że zasiadając do lektury książki już po kilku stronach - często nawet akapitach - wiadomo, czy czeka nas próba przetrwania (by dotrzeć do końca), delikatna wycieczka, czy też wspaniała przygoda. Lekturę "Wyspy" zaczęłam siedząc na tarasie - ot tak na chwilkę przycupnęłam z książką. Tylko zacznę - pomyślałam. No i poszło. Wstać trudno, oderwać się od czytnika trudno, nawet kolację Młodszemu robiłam z nosem w książce. Powieść wciągnęła mnie niesamowicie. Od pierwszych stron czuć było właśnie wielką przygodę. A niby taka zwykła książka... 
"Wyspa" to początkowo dwie książki, które trudne ze sobą połączyć. Wątek współczesny rozwija się bardzo dynamicznie. Poznajemy małą Maxime Dupont, która wychowywana jest przez ojca. Mama umiera w trakcie porodu, a tata robi wszystko co w jego mocy, aby dać małej dziewczynce dom. Kocha ją najbardziej na świecie i zrobi wszystko żeby Maxime była szczęśliwa. Jest jednak tylko ślusarzem i zdaje sobie sprawę, że z dochodów z maleńkiego warsztatu nie wychowa dziewczynki. Postanawia nawiązać kontakt ze znajomymi z przeszłości. Wracają złe wspomnienia, za którymi idą złe czyny. Skutek jest taki, że Max zostaje sama. Wszystko okrywa tajemnica, wkoło Maxime robi się mroczno, a powieść zmienia się w wysmakowany kryminał. Zagadka jest skonstruowana w sposób przemyślany i pogrążający czytelnika w domysłach. 
Ale żeby nie było za łatwo, wątek Maxime przeplatamy jest historią Lumi. Powiem Wam, że ten wątek mnie zaskoczył. Wyjątkowo zaskoczył. Lumia jest nieodkrytą wyspą zamieszkiwaną przez wyjątkowo przyjazny i inteligentny lud. Społeczeństwo jest świetnie zorganizowane, każdy ma wyraźnie wyznaczone miejsce w społeczności. Co pewien czas na Lumię przenika osoba z zewnątrz, co pozwala mieszkańcom rozwijać swoje umiejętności i technologie. Mieszkańcy wcale nie mają ochoty na kontakty z osobami z zewnątrz, a organizacja ich życia zachwyca czytelnika. Co łączy te dwa wątki i jak zakończy się wstrząsająca historia Maxime? 
Co mnie najbardziej urzekło? Autorka żongluje klimatem panującym w powieści w sposób niespotykany. Kiedy bohaterów spotyka coś złego - powieść jest po prostu smutna. Kiedy jest dobrze, serce czytelnika się raduje. Zachwycające są opisy mieszkańców Lumi. Aż chce się wsiąść w samolot... Kiedy trzeba czytelnik znajduje się w stanie sielankowej błogości, a już za kilka stron jego serce ogarnia wściekłość.
Powieść mnie zachwyciła. Rzadko kiedy mam w ręku tak mistrzowskie połączenie dwóch wątków. Historie początkowo różnią się właściwie wszystkim - od klimatu począwszy na sposobie narracji skończywszy. Wydawałoby się, że tak duże różnice w poszczególnych wątkach będą przeszkadzać. Nic bardziej mylnego! Autorka bardzo umiejętnie buduje poszczególne części powieści. Rozdziały kończą się tak, aby nie dać czytelnikowi wytchnienia. Kiedy kończy się jeden wątek, ciekawość zżera, co dalej, a jednocześnie człowiek cieszy się, że wraca do poprzedniego wątku licząc na jakieś rozwiązanie sytuacji. A tu nic z tego.... 
Powieść czyta się jednym tchem. Akcja przenosi czytelnika pomiędzy epokami w tempie błyskawicznym. Zwroty akcji są tak szybkie, że nie ma czasu na przemyślenia. Kiedy na początku powieści umarł jeden z bohaterów pomyślałam: No nieźle, uśmiercić głównego bohatera już na początku... Okazało się, że byłam w błędzie. Tu każda postać jest ważna, nie ma zbędnych osób, zbędnych miejsc i niepotrzebnych opisów. Każdy bohater, każda rzecz jest po coś, a jej istnienie ma swój cel. To tak jakby oglądać na wystawie najlepsze zdjęcie. Nie ma tu elementów zbędnych, a wszystkie razem tworzą mistrzowską całość. Taka właśnie jest "Wyspa". 
Jest tylko jeden element, który mi się nie podoba - okładka. Dlatego apeluję - nie oceniajcie książek po okładkach ! :-) 

sobota, 8 sierpnia 2015

Szczęście do poprawki - książka też

No i co ja mam napisać? Jak mam ocenić tę powieść? Serce swoje, rozum swoje, a do tego jeszcze świadomość, że debiut... Trudno, próbujemy.  
Zacznę od treści, bo to najprostsze. Oto Jagoda - kobieta, która żyje w przekonaniu o swoim szczęściu i udanym życiu. Kocha swojego męża bezgranicznie i jest w stanie dla niego zrobić wiele. Pewnego dnia dowiaduje się, że mąż ją zdradza. Zrozpaczona, za radą przyjaciółki ucieka z miasta i spędza kilka dni w pensjonacie leżącym w głuszy. Tam układa sobie w głowie swoje życie; właściwie nie układa, a przekłada. Niestety jest kobietą słabą i szybko okazuje się, że... a zresztą, łatwo się domyślić co się dzieje dalej. Po wielu perypetiach i dramatycznych chwilach Jagoda odnajduje swoją miłość i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 
No właśnie. Powieść jest tak przewidywalna, że aż boli. Nic nie zaskakuje, akcja toczy się lekko i leniwie. Dla niektórych czytelników będzie to na pewno plusem, ja tak nie lubię. Gwoździem do trumny jest jednowątkowość powieści. Żaden wątek nie zbacza na bok, jak po sznurku autorka prowadzi nas do szczęśliwego zakończenia... Nie podobało mi się i już. 
A plusy? Niewątpliwie też są. Jeżeli ktoś ma ochotę na powieść na jeden dzień, po której można prześliznąć wzrok bez wczuwania się w postacie bohaterów, jeżeli ktoś chce spędzić miły wieczór przy nieskomplikowanej lekkiej lekturze - polecam. 

sobota, 1 sierpnia 2015

Złoty sen

Kiedy byłam w ciąży ze Starszą płakałam kiedy tylko był ku temu najmniejszy powód. Płakałam na filmie, po filmie (bez względu na to czy był wzruszający czy nie), płakałam nad rozdeptaną mrówką, podartą kartką, biedną biedronką... nad dosłownie wszystkim. Jedyna rzecz, która mnie nie mogła wzruszyć do łez to książki. Po prostu przerywałam w odpowiednim momencie tak, aby nie doprowadzić się do łez. Z zasady nie płaczę nad książkami. Wyjątków jest dosłownie kilka. Teraz dołączyłam do listy wyjątków "Złoty sen". Tak pięknej, wzruszającej książki, która niesie ze sobą tyle emocji dawno nie czytałam. 
Wszystko sprowadza się do Lili - nieszczęśliwej, ekscentrycznej i wiecznie narzekającej właścicielki pensjonatu, która w pięknych latach siedemdziesiątych przyjmowała na lato cztery kobiety. Każda z nich była obarczona inną historią. Wszystkie przyjeżdżały do Lili odetchnąć po całym roku ciężkiego życia. Któregoś lata jedna nie przyjechała, potem kolejna.... obecnie willa zarosła kurzem, a z pensjonariuszek pozostało jedynie wspomnienie. Do czasu. Pewnego dnia willę odwiedza Ada - córka jednej z dawnych letnich bywalczyń. Przyjechała po nowe życie. Owiana tajemnicą nie zdradziła, co się właściwie takiego wydarzyło, że porzuciła dom i rodzinę na rzecz wspomnień. I tak zaczyna rosnąć drzewo wydarzeń. Splot przypadków i zbiegów okoliczności łączy ze sobą poszczególne osoby. Połączenia są delikatne i wyrafinowane, a jednocześnie tak przemyślane, że czytelnika trafiają w samo serce. Bo któż w zrozpaczonej kobiecie pozbawionej złudzeń i sensu życia, rozpozna wesołą przyjaciółkę z dzieciństwa? Kto zrozumie, dlaczego dwie kobiety przez sześćdziesiąt lat nie potrafią przerwać milczenia? I co mają do tego rodowe kosztowności? Jakby było mało - pojawia się też zlecenie morderstwa, co wcale nie oznacza, że książka nosi w sobie cechy kryminału. Nie - złe zamiary odkryte zostają przypadkowo, ale to własnie ten przypadek rozkręca spiralę wydarzeń.
Piękna książka pokazująca jak niewiele znaczy powiedzenie "każdy jest kowalem swego losu". Oczywiście, że o szczęście trzeba walczyć, ale często wydarzenia obok nas skutecznie tej walce przeciwdziałają. Powieść swoim zapachem i nastrojem przypomina słoneczny listopadowy poranek -  lekko zamglony ze światłem walczącym o dotarcie do naszych dusz. 
Jestem zachwycona pięknym językiem, bogatym słownictwem i precyzją budowania nastroju wydarzeń.  To powieść trochę smutna, trochę nostalgiczna. Po prostu piękna. 

środa, 15 lipca 2015

Tajemnicza przesyłka.

Po powrocie z pracy na półeczce zastałam dużą kopertę. Pieczątka Wydawnictwa Prószyński i s-ka wywołała uśmiech na mej twarzy. Otwieram, a tam... niespodzianka. Wyjątkowa przesyłka, z imiennym listem i tajemnicza kopertą, która przywróciła w mojej głowie niemal dziecięcą ciekawość :-) Jestem gorącym zwolennikiem czytnika i od pewnego czasu czytam jedynie ebooki. Ciężko mi wrócić do papierowych książek, a już egzemplarz "maszynopisu" dawno nie gościł w moim domu. Ciekawość jednak nie daje mi spokoju. Biorę się do czytania.


wtorek, 14 lipca 2015

Młodszy i "Nowa przestrzeń muzyki #4. Nizioł gra Stojowskiego"



Filharmonia w Szczecinie ostatnio odnosi sukcesy w sferze architektonicznej. Zapewniam Was, że w środku jest równie ciekawie. Z racji miłości Młodszego do skrzypek chadzamy na koncerty i to dość często. Młodszy lubi i naprawdę słucha. 
Dzisiaj przeglądając zasoby internetu znalazłam taki oto filmik. Zaskoczona wielce odkryłam, że w filmiku występuje mój malec. W 2:01 i 2:56 minucie widać go, jak z ciekawości wygląda znad balkonu. Miła niespodzianka i niesamowita pamiątka. 

Chłopaki niech płaczą

Olaf Lubaszenko do niedawna kojarzył mi się tylko i wyłącznie z aktorstwem. Sympatyczny, młody człowiek o ujmującym uśmiechu, grający w filmach o różnorodnym charakterze. Najbardziej w pamięci utkwiła mi rola z filmu Pasikowskiego "Psy". Nawet nie zauważyłam kiedy Pan Lubaszenko zniknął z ekranu. Ostatnio w moje ręce trafiła książka "Chłopaki niech płaczą" z uśmiechniętą twarzą trochę starszego Pana Olafa na okładce. Długo się nie zastanawiałam. Pomijając moją sympatię do Pana Lubaszenki na wyborze zaważyło też Wydawnictwo, które wydało tę książkę. Prószyński i spółka w kwestii książek "ludzkich" jest w mojej ocenie mistrzowskie. Ostatnio czytana książka o Panu Michnikowskim podbiła moje serce i byłam  pewna, że teraz też się nie zawiodę. Miałam rację. 
Wywiad - rzeka to forma, która bardzo mi odpowiada. W książce "Chłopaki niech płaczą" po drugiej stronie mikrofonu stanął Pan Paweł Piotrowicz - dziennikarz muzyczny i filmowy znany m.in. z portalu Onet.pl. Książka podzielona jest na 22 rozdziały, w których panowie poruszają różne tematy. Jest o zdrowiu, o miłości i o  piłce nożnej będącej wielką pasją Pana Lubaszenki, Każdy rozdział dotyka życia zarówno z tej wesołej jak i smutnej strony. 
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to subtelność z jaką autor i bohater wywiadu prowadzili rozmowę. Kiedy Pan Paweł Piotrowicz zadawał niewygodne pytania Pan Lubaszenko z prostotą i klasą wskazywał, że tej granicy nie należy przekraczać. Oczywiście, uchylał drzwi, ale tylko na tyle na ile było konieczne. Nie żalił się, nie utyskiwał na zło całego świata. Tłumaczył i opowiadał o chorobie i samotności jednak czynił to tak po ludzku. Dlatego tylko w małych słówkach i wielu niedomówieniach czytelnik dowie się o chorobie Pana Lubaszenki czy też jego życiu prywatnym. Kiedy tylko rozmowa schodziła na "niebezpieczne tory" Pan Lubaszenko zgrabnie kierował ją w inną stronę. 
Nie zabrakło śmiechu, dykteryjek i zabawnych sytuacji. Sceny z życia aktora (i reżysera) budziły często mój uśmiech i poprawiały nastrój. Niestety - jak to w życiu bywa - nie brakuje też historii smutnych, a nawet dramatycznych.
Kiedy skończyłam lekturę moja sympatia do Pana Lubaszenki jeszcze wzrosła. To skromny, przesympatyczny człowiek ceniący piękne chwile, które są tak bardzo ulotne. Problemy i troski bierze za rogi i stara się z nimi walczyć. To gawęda o życiu jakich wiele - pełnym radości i smutków - opowiedziana słowami, które dotrą do każdego czytelnika. To historia o bardzo wartościowym człowieku. Polecam. 

niedziela, 12 lipca 2015

Młodszy i skrzypki

Remont mamy w domu, więc Młodszy musi zajmować się sam sobą. Starszej nie ma, przyjaciel wyjechał, więc siedzi w pokoju i w ciszy buduje z Lego. W końcu żal się go nam trochę zrobiło, więc Tata poszedł do niego do pokoju i pyta:
- Co robisz?
- Buduję.
- A nie smutno Ci?
- Trochę...
- Puścić ci bajkę w radiu?
- Nieeeee...
- A może piosenki dla dzieci ?
- Nieeeee...
- A może Kaprysy Paganiniego?
- Taaaak KAPRYSIKI!

czwartek, 9 lipca 2015

Czarny młyn

Co za książka... trudno napisać, tak po prostu, czy dobra czy zła. Niewątpliwie tajemnicza i niespotykana. Książka, której lektura budzi mroczne myśli. Nie wiem dla jakiej grupy wiekowej powstała. Moim zdaniem po lekturę powinni sięgnąć dopiero gimnazjaliści, choć dodam, że ja przeczytałam ją za namową mojej jedenastoletniej córki. 

Poznajemy dzieci zamieszkujące małą mieścinę o nazwie Młyny. Miasteczko jest właściwie wymarłe. Z nieznanych przyczyn nic tu nie rośnie i nie rozwija się. Większość mieszkańców wyprowadziła się do większych miast, a porzucone domy straszą pustymi oknami. Dzieci zamieszkujące młyny bawią się same ze sobą nie wymagając od życia zbyt wiele. Najmłodsza Mela jest dzieckiem "innym", wymagającym stałej opieki. Pewnego dnia Mela wypowiada dziwne słowa i od tego momentu we Młynach wszystko się zmienia. Dorośli znikają, przedmioty "ożywają" a w lipcu pada śnieg. We Młynach pozostają tylko dzieci i babcia. Oczywiście dzieci zarządzają akcje ratunkową, której przebieg prowadzi ich wprost do czarnego młyna. 
Czarny młyn to thriller dla młodszych odbiorców. Atmosfera powieści jest tak gęsta i mroczna, że ciarki przechodzą po plecach. Ważne jest to, że oprócz ciekawej i nieco strasznej przygody powieść mówi też o ważnych rzeczach: o miłości, szacunku, o strachu przed porzuceniem, o poświęceniu i o godności. 
Uważam, że nagroda przyznana w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, zorganizowanym przez Fundację -"ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom" jest naprawdę zasłużona. To książka inna niż wszystkie. 

sobota, 4 lipca 2015

Dom tajemnic

"Dom tajemnic" to druga książka, którą moja Starsza otrzymała jako nagrodę na zakończenie klasy czwartej. Porównanie tej powieści do "Harrego Pottera" jest dużym nadużyciem. Czytałam obie powieści i tak jak Pottera czytałam z dużą przyjemnością, tak przy lekturze  "Domu tajemnic" zwyczajnie się nudziłam.
Kornelia, Brendan i Eleanora to trójka rodzeństwa, która wraz z rodzicami przeprowadza się do pięknego, starego, tajemniczego domostwa. Cena za dom jest dziwnie niska, jednak jest on taki piękny, że rodzice po chwili wahania decydują się na zakup. Dzieciom nie jest jednak dane pomieszkać w spokoju. Już w pierwszym dniu dom zostaje zaatakowany przez Wichrową wiedźmę, która swoja mocą przenosi dom i dzieci do innej krainy. Wichrowa wiedźma ma jedno pragnienie: zdobyć Księgę Życzeń i Zagłady. Problem w tym, że sama nie może jej zdobyć, dlatego też próbuje podstępem i czarami zmusić dzieci do przejęcia księgi i przekazania w jej ręce. Dzieciaki natomiast marzą tylko o tym, żeby wyjść cało z opresji i bezpiecznie wrócić do domu. Niestety do tego jeszcze daleko. Olbrzymy, piraci, latające książki, pilot z czasów II wojny światowej... wiele, naprawdę wiele będą musiały przeżyć zanim bezpiecznie wrócą do mamy.
Książkę przeczytałam bardzo szybko. Prosty język, krótkie rozdziały, szybka akcja - to wszystko przyspiesza czytanie i chęć poznania co dalej. Niestety akcja jest jednowątkowa, prosta i  nie daje zbyt dużo miejsca na przemyślenia. Wszystko podane jak kawa na ławę, co nie pozwala na rozbujanie wyobraźni. Są też w książce takie miejsca przy lekturze których czytelnik ma wrażenie że boksuje kołami w błocie. Już, już ma się coś zacząć, ale jeszcze nie, jeszcze chwileczkę... Frustrowało mnie to okrutnie.
Prosta bajka dla starszych dzieci i nastolatków, którzy od książki nie wymagają zbyt wiele. 

niedziela, 28 czerwca 2015

Cudowna dziewczynka

Cóż ja mam napisać na temat tej książki? Jak ją ocenić? Czy polecić innym czytelnikom, czy też uznać za nic niewarty bełkot? Moje uczucia, jak rzadko, są bardzo różne i skrajne. Z jednej strony piękna historia, która oceniana w kategoriach fikcji niesie za sobą wielkie przesłanie. Z drugiej strony autorce chyba nie o to chodziło, aby powieść traktować tylko i wyłącznie jako literacką fikcję. Co kilkanaście stron w tekście pojawiają się stwierdzenia, które każą czytelnikowi zastanowić się jaki naprawdę jest świat. Czy istnieje tylko to co widzimy? Czy gdzieś tam dalej, głębiej jest coś, co naszym ludzkim umysłom nie daje się uchwycić.... Ta sfera powieści budzi mój stanowczy sprzeciw....
"Cudowna dziewczynka" nie jest powieścią, której akcja pochłania czytelnika. To raczej powolne zagłębianie się w dusze poszczególnych bohaterów. A jest ich kilku. Przede wszystkim mała Anabelle, która w wieku siedmiu lat wybrała się z tatą na zakupy. Pech chciał, że na swojej drodze napotkali inny wóz prowadzony przez pijanego kierowcę. Tacie nic się nie stało, za to mała wylądowała na łóżku nieprzytomna i bez szans na wybudzenie ze śpiączki. Od tego momentu wkoło dziewczynki zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Osoby nieuleczalnie chore po chwili obcowania z Anabelle zdrowieją, a po chorobie nie zostaje nawet ślad. Sława dziewczynki szybko się rozprzestrzenia, a do małego domku, w którym mieszka razem z mamą, zaczynają ruszać pielgrzymki ludzi liczących na cud...
Obok Anabelle poznajemy jej rodziców. Matkę - zagubioną i pognębioną wypadkiem kobietę, która na przekór wszystkiemu zabiera córkę do domu i tam dzień po dniu walczy o jej godność i przetrwanie. Poznajemy również Tatę, który na wieść o stanie córki po prostu ucieka z domu. Nie jest mu jednak łatwo żyć z poczuciem winy. Czytelnik obserwuje jak mężczyzna pomału dojrzewa do tego, aby powrócić do kobiet swego życia i błagać o przebaczenie. Jest jeszcze grono wolontariuszy zwanych "Aniołami Anabelle", którzy po prostu pomagają. I na koniec są Oni - zwykli ludzie potrzebujący pomocy i upatrujący w małej chorej dziewczynce iskierki nadziei na poprawę losu. 
Skąd u mnie  sprzeczne uczucia co do treści książki? Otóż jestem osobą dość twardo stąpającą po ziemi. Moja świadomość nie potrafi zaakceptować cudów, ozdrowień i magii. To wszystko wkładam między bajki. Tymczasem powieść jest tak napisana, że każe....wierzyć, po prostu wierzyć. Opisy (mimo że gdzieś w głębi wiedziałam że są fikcją) są stworzone tak, aby tworzyć wrażenie reportażu. Często suche i jałowe budzą większe emocje w czytelniku niż gdyby były wyrażone kwiecistym językiem. Tu nie ma akcji i zwrotów wydarzeń. Tu jest cierpienie, choroba, skrajnie sprzeczne emocje i mała dziewczynka, w której wszyscy widzą cudotwórcę. 
Ocenę zostawiam Wam. Ja przeczytałam chętnie, ale do lektury tej powieści nie powrócę. Dodam jednak, że książka dała mi wiele. Przede wszystkim ponownie zrozumiałam jak kruche jest życie i jak szybko szczęście może się ulotnić. Po drugie liczy się tu i teraz. Potem będzie potem. 

piątek, 26 czerwca 2015

Kolorowy szalik

Moje dziecię zakończyło kolejny etap edukacji. Ktoś pokolorował kawałek świadectwa na biało - czerwono co oznacza, że córka ma podobno wyróżniła się na tle klasy poziomem wiedzy. Pasek ten, przeciągnięty z góry na dół, predestynował Ją do otrzymania nagrody książkowej. Zawsze ciekawi mnie poziom takiej książki - nagrody i powiem Wam, że w tym roku nie zawiodłam się. Naprawdę jest co czytać.
"Kolorowy szalik" Barbary Kosmowskiej to tomik zawierający dwa opowiadania: "Kolorowy szalik" i "Dziwne spodnie". Oba opowiadania są bardzo przyjemne w czytaniu, choć mówią o trudnych sprawach. Kolorowy szalik to znak rozpoznawczy nowego chłopca, który dołączył do klasy w trakcie roku szkolnego. Niestety nie dołączył do wspólnych gier i zabaw. Ciągle nieobecny na wycieczkach, ogniskach i grach budził niechęć i wrogie zachowania. Trudno będzie pogodzić się dzieciom ze świadomością, jak duży popełniły błąd i jak źle oceniły rzeczywistość. Drugie opowiadanie również dotyka problemu inności i reakcji otoczenia na nią. To co w pierwszej chwili wydaje się mało znaczące i niegodne uwagi nagle urasta do rangi życiowego wydarzenia, a wcześniejszy brak tolerancji na inność będzie pokutował przez długie lata. 
Książka, która moim zdaniem powinna znaleźć się na półce każdego nastolatka. W dzisiejszych czasach, kiedy rzeczywistość postrzegana jest przez pryzmat wyglądu i stanu posiadania, wartości, które niosą w swojej treści oba opowiadania są bezcenne. Książeczka może objętością niewielka, ale zawartością pokonuje niejedno tomiszcze.  

środa, 10 czerwca 2015

Biegnij chłopcze, biegnij

Książki o tematyce wojennej mają to do siebie, że na długo zapadają w pamięć czytelnika. Jeżeli dodać do tego, że bohaterem jest dziecko - pamięć będzie dźwigać brzemię takiej książki bardzo, bardzo długo. Książki takie mają bowiem bardzo często tragiczne przesłanie i nieszczęśliwe zakończenie. Otóż "Biegnij chłopcze biegnij" jest inne... zupełnie inne. 
Bohaterem jest Srulik - mały żydowski chłopiec, którego poznajemy w getcie. Już na samym początku traci rodziców i zostaje sam jak palec. Udaje mu się uciec z getta, jednak każdy kolejny dzień to walka o przetrwanie. Wyjątkowość tej książki polega na tym, że ta walka o przetrwanie jest pokazana przez autora jako coś, co - jak na tamte czasy - jest zupełnie normalne. Autor tworzy swoistego rodzaju kronikę żydowskiego chłopca. Srulik żyje w lesie w zgodzie z przyrodą, biega na bosaka, żywi się darami natury, boi się, ucieka, głoduje, ryzykuje... wszystko opisane bez zbędnych emocji i tragicznych komentarzy. Tak los dał i już. Książka jest na tyle emocjonalnie dostępna, że w niektórych szkołach podstawowych jest lekturą dla klasy czwartej. Mały Srulik jest naprawdę prześladowany i nieszczęśliwy, ale język, którym autor operuje pozwala  młodym umysłom zerknąć na wszystko trochę "zza firanki". Do tego wszystkiego książka naprawdę wciąga i czytelnik mocno zaciska kciuki za przetrwanie tego chłopca. Należy dodać że Srulik ma naprawdę szczęście. Zbiegi okoliczności i dobrzy ludzie, których spotykał na swej drodze pozwolili mu przetrwać ten okrutny czas i ... przekazać tę historię pokoleniom. Bo Srulik to prawdziwa postać. Autor książki usłyszał w Izraelu wspomnienia Jorama Friedmana, którym stał się własnie powieściowy Srulik. Gazeta Wyborcza opublikowała bardzo ciekawy artykuł o Friedmanie, który można przeczytać tu

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Podręczniki i Tania książka

Jestem osobą, która nie lubi odkładać spraw na ostatnią chwilę. Denerwuje mnie ogólny bałagan i rozdrażnienie panujące w okresie "szybko, szybko, bo zaraz się zacznie." Nie lubię panicznego szukania tenisówek dwa dni przed koncertem, białej sukienki na godzinę przed jasełkami  i stroju kąpielowego zaraz przed wyjściem na basen. Nie lubię też przepychania się w hipermarketach w poszukiwaniu kredek, ołówków i zeszytów tydzień przed początkiem roku szkolnego. W ubiegłym roku zasiadłam przed komputerem z listą podręczników dla Starszej w pierwszych dniach sierpnia i okazało się, że to też za późno. Miałam wrażenie, że zwrot "Nakład wyczerpany" będzie mi się śnił po nocach. Dlatego też w tym roku - mając w pamięci horror ubiegłego lata i dwa razy więcej książek do kupienia (wszak Młodszy również zasiądzie w szkolnej ławce), postanowiłam już teraz rozejrzeć się w wirtualnym świecie książek.   
Zawsze byłam wierna popularnym księgarniom (Gandalf, Merlin itp), ale w tym roku, za namową zaprzyjaźnionej Mamy zerknęłam na stronę Taniej książki i ... wsiąkłam. Do cen, które są przecież najważniejsze, przejdę za chwilkę - najpierw o samej księgarni. 
Logowanie - bajecznie proste. Założenie konta trwało dosłownie chwilkę. Bez zbędnych maili, zwrotnych informacji i potwierdzeń - bajka po prostu. Dalsza obsługa strony również bardzo wygodna i intuicyjna. Po wybraniu kategorii "Podręczniki" strona właściwie prowadzi kupującego za rękę. Zresztą zobaczcie sami. Podręczniki - Tania książka. Wybieramy szkołę, wybieramy klasę, wybieramy przedmiot ... i już. Księgarnia ma w swoim asortymencie naprawdę szeroką gamę podręczników z wydawnictw zarówno tych dużych i znanych, jak i tych mniejszych, wręcz niszowych. Pamiętam, jak rok temu zamawiałam podręczniki w kilku księgarniach, bo np. w Gandalfie było wszystko oprócz informatyki, którą zamówiłam w Helionie i podręczników do angielskiego. Nic dziwnego, że pierwsze co sprawdziłam na stronach Taniej książki to własnie te podręczniki. Bardzo mile zaskoczona odkryłam, że wszystkie książki są dostępne. Pomijając oszczędność na kosztach przesyłek (która w przypadku pojedynczych egzemplarzy książek jest naprawdę odczuwalna) zachwyciła mnie wygoda i świadomość, że w tym roku listonosz przyniesie jedną, (jedną!) paczkę, a moje dzieci nie będą nerwowo przeglądać zakupionych już podręczników i notować jakich książek im jeszcze brakuje. 
Wisienkę na torcie zostawiam na koniec - ceny. Wszem i wobec wiadomo, że księgarnie internetowe cenami podręczników nie odbiegają zbytnio od siebie. Zdarza się, że księgarnia proponuje pakiet książek wyjątkowo tanio, jednak cenami pozostałych podręczników często rekompensuje sobie promocje. Moja Starsza od września stanie się dumną uczennicą piątej klasy, a mi skóra cierpnie na myśl o kwotach, jakie wydam właśnie na podręczniki. Młodszy ilością książek też nie będzie ustępował. Po porównaniu cen podręczników w różnych księgarniach mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić - w księgarni Taniej książki JEST NAPRAWDĘ TANIO. Już pierwsze porównanie zbiło mnie z nóg. A oto podręcznik do języka polskiego dla klasy piątej. Cena 17,48 zł. W innych księgarniach powyżej 30 zł. Nie wiem, może to czasowa promocja, ale w takim razie dobrze trafiłam. Cena jest naprawdę bardzo, bardzo atrakcyjna. Porównanie innych podręczników również wypada korzystnie. Różnica w kwotach jest może niewielka, ale patrząc na ilość podręczników,  które zamówię dla moich dzieci, to każda złotówka się liczy. 
Zakupy w Taniej książce polecam każdemu kto lubi tanio i wygodnie kupować książki. Podręczniki też. 

wtorek, 2 czerwca 2015

Pęknięte miasto Biesłan

Straszna książka, a jednocześnie świetnie skrojony reportaż. Jako mama nie mogłam tego czytać, jako człowiek pochłaniałam kolejne strony książki zdumiona okrucieństwem, jakie człowiek może zgotować drugiemu człowiekowi. Autor jest świetnym gawędziarzem, słowa go kochają, a historie biją się o to, które z nich zostaną pierwsze opowiedziane. Historia o Biesłanie nie powinna ujrzeć światła dziennego, ponieważ nie powinna się nigdy wydarzyć. 
O czym jest książka pisać nie będę, bo chyba każdy zna tragedię jaka rozegrała się w szkole podstawowej nr 1 w Biesłanie 1 września 2004 r. Opowieść o losach dzieci i nauczycieli (straszna opowieść) przeplatana jest opisami Południowej Osetii - pięknego kraju zamieszkiwanego przez ludzi o ogromnych sercach. To kolorowa kraina, pełna szumu wstążek, kolorów i gościnności. Tu szanuje się starszych, ceni godność, prawdę i nad życie kocha dzieci. Szkoły są bardzo szanowane bo to one dają przyszłość tej krainie. Początek roku szkolnego jest prawie świętem narodowym, do którego rodziny przygotowują się przez kilka tygodni. I nagle trrrach!......
Przeżyłam książkę bardzo. Nie byłam w stanie jej czytać ciurkiem. Odkładałam, płakałam, czytałam dalej. Najgorsze są opisy losów poszczególnych dzieciaczków, z których niestety większość zginęła. Jest takie jedno zdjęcie, które zapamiętam na zawsze.... 


środa, 27 maja 2015

Tak miało być

Każdy człowiek jest inny. To własnie jest sens i istota człowieczeństwa. Każdy z nas ma inne priorytety, inne cele, obiera inną drogę do osiągnięcia sukcesu. Łączy nas jedno - każdy z nas chce być szczęśliwy. Droga do szczęścia jest dla każdego inna, tak samo jak pojęcie szczęścia. Jeden potrzebuje luksusów, pięciu samochodów i pola golfowego, drugi będzie szczęśliwy w małej chatce nad jeziorem, byle daleko od miasta. Autor książki "Tak miało być" pokazuje nam, że na osiągnięcie wymarzonego celu pracujemy całe życie. Niestety nie tylko nasza praca ma wpływ na osiągnięcie sukcesu. Jest on również zależny od całego splotu wydarzeń i okoliczności "zdarzających się" w naszym życiu. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Już od dzieciństwa swoim zachowaniem, podejmowanymi decyzjami i działaniami pracujemy na to, kim będziemy w przyszłości. I nie ma sensu rozpatrywać "Co by było gdyby". Należy z podniesioną głową iść naprzód i dzielnie walczyć o swoje. 
Książka składa się z dwóch części, które się wzajemnie przeplatają. Jedna z nich budzi mój zachwyt - druga niestety nie. Autor dopuszcza czytelnika do bardzo intymnej części swojego życia. Pozwala zajrzeć do pamiętnika zawierającego prywatne zapiski i wspomnienia - jedne bolą, inne są przepełnione szczęściem. Bohater był dzieckiem pogodnym i szczęśliwym pomimo tego, że w rodzinie panowała bieda. Nie załamał się jednak i szukał pozytywnych stron swojego życia nawet wówczas , gdy tułał się po rodzinach zastępczych. Służba wojskowa, dorosłe życie... każdy etap był trudny, ale bohater nie poddawał się i podkreślał w swoim życiu te dobre chwile nie wracając do złych. Widać wyraźnie, że polskie powiedzenie "co nas nie zabije to nas wzmocni" mogłoby stać się myślą  przewodnią autora. 
Tę część książki czyta się wyjątkowo dobrze. Lekkie pióro, fantastyczne podejście głównego bohatera do trudnych sytuacji spotykających go w życiu, jego spojrzenie na świat - byłam urzeczona. Gdyby autor na tym poprzestał, mój zachwyt powieścią byłby ogromny. Niestety każda sytuacja zostaje przez autora przeanalizowana i skomentowana w taki sposób, aby ukazać czytelnikowi, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a każde wydarzenie, które miało miejsce w naszym życiu wpływa na to, kim jesteśmy obecnie. Wywody autora nie dotarły do mnie i drażniły mnie. Jestem raczej osobą stojącą twardo na ziemi i argumenty mistyczne, ezoteryczne i związane z wiarą nie bardzo do mnie docierają. Wolę żyć w przekonaniu, że moje życie zależy ode mnie i żadna siła wyższa nie ma tu nic do gadania. Wiele osób krzyknie, że nie zrozumiałam przesłania autora i cały sens książki został przeze mnie przeinaczony. Możliwe. Ale moje odczucia były własnie takie. 
Dualizm powieści mnie męczył, niemniej jednak uważam, że każdy kto lubi książki z kategorii poradników motywujących będzie zachwycony.

Książka "Tak miało być" dostępna jest w ofercie księgarni internetowej "Taniaksiązka.pl". Na swoich stronach księgarnia publikuje darmowy fragment powieści. Fragment jest króciutki, ale bardzo dobrze oddaje klimat całej książki. Myślę, że warto zerknąć, ponieważ jest to powieść naprawdę nietuzinkowa.   

wtorek, 26 maja 2015

Matylda

Książeczka, która zaskoczyła mnie niesamowicie. Z jednej strony cudowna powieść o małej dziewczynce będącej molem książkowym. W wieku pięciu lat Matylda z pasją pochłaniała powieści Hemingwaya, Dickensa czy Steinbecka czym zachwycała znajomą panią bibliotekarkę. Niestety rodzice nie pochwalali pasji Matyldy, co więcej - ich miłość do córki również była dość dyskusyjna. Kiedy dziewczynka idzie do szkoły zachwyca nauczycielkę inteligencją i wiedzą. Niestety dyrektorka szkoły okazuje się potworem. Dręczy dzieci okrutnie, a Matyldy szczerze nienawidzi. I od tego momentu książkę czytałam z niesmakiem. Rozumiem, że dyrektorka była złym człowiekiem, ale opis tego, jak łapie dziewczynkę za warkocz i kręci nią tak mocno, że mała wylatuje poza ogrodzenie szkoły... no to już lekka przesada. Autorka chcąc pokazać zło posuwa się do takich opisów, na które się nie zgadzam. I co z tego, że dzieci wiedzą, że takie zachowania są niemożliwe. Te opisy są po prostu przesadzone. 
Książka piękna, z morałem i dobrym zakończeniem ale mojemu dziecku nie polecę tej lektury.

poniedziałek, 25 maja 2015

Szum - czy naprawdę Wam się podobało?

"Szum" szumi w głowie na długo po przeczytaniu. Siedzi w sercu, przygniata, wdziera się w duszę, jednym słowem - męczy. Męczył mnie też w czytaniu. Niestety męczył mnie tak negatywnie, przez co nie umiem zachwycić się tą książką. 
Początek książki jest dobry. Spotykamy małą zagubioną dziewczynkę, która żyje pod ciągłą presją matki, ciotki i idealnego pod każdym względem kuzyna. Idealnego i bezwzględnego. Chłopiec na każdym kroku podkreśla, że jest lepszy i mądrzejszy, a dziewczynka z każdym dniem staje się mniejsza i bardziej zagubiona. Nie ma własnego zdania, nie potrafi samodzielnie podjąć decyzji... takie dzieciństwo rzuca się ogromnym cieniem na dorosłe życie. Wprawdzie poczucie własnej wartości jest o niebo wyższe, jednak kobieta ma nadal problem ze zrozumieniem otaczającego ją świata. Do tej i tak już skomplikowanej sytuacji dochodzą traumatyczne przeżycia matki rodem z przeszłości, które rzutują na kontakty pomiędzy matka a córką. 
Ta część książki mnie zachwyciła. Mocny język, bardzo wnikliwe opisy przeżyć bohaterów, świetne pióro rodziły we mnie radość z czytania. To niewątpliwie trudna proza jednak przyjemność lektury była naprawdę spora. Do czasu. W pewnym momencie potrzeba rozliczenia z przeszłością i własnymi demonami chyba autorkę przerosła. Dialog prowadzony z samym sobą i postaciami, które powstały z wyobraźni znacznie nadwyrężył moją tolerancję na udziwnienia w literaturze. No nie! Nie rozumiem po co wymyślać takie udziwnione dialogi i przedziwne sytuacje. Większość z czytelników górnolotnie pisze o rozliczeniu z samym sobą, o konieczności przebaczenia i tym podobne. Ale zapytam wprost: Czy naprawdę końcówka książki Wam się podobała? Szanuję poglądy i oceny odmienne od moich, ale uważam, że nawet udziwnienia w literaturze powinny nie przekraczać pewnej granicy. Co za dużo to niezdrowo. 
No niestety, moim zdaniem - dziwadło.  

czwartek, 21 maja 2015

Kwiaciarka

Kwiaciarka to taka powieść pisana przez duże P. XIX - wieczna Francja, miłość, zbrodnia i świetnie uknuta intryga zachęci każdego do lektury. Już na samym początku poznajemy hrabinę Marcelę, która w młodości wyszła za mąż nie z miłości ale dla pieniędzy. Nie opuszcza jednak miłości swojego życia Filipa Kervena. Dzięki pozycji Hrabiego i wstawiennictwu Marceli, Filip zostaje sędzią w Paryżu, dzięki czemu może wiernie trwać przy kochance. Kiedy poznajemy Filipa stoi przed nim trudne zadanie ochrony Marceli przed skandalem. Hrabia odkrył bowiem tajemnicę sprzed dwudziestu lat. W swoim liście informuje On żonę, że jeżeli che uniknąć skandalu to powinna popełnić samobójstwo. Hrabina wraz z Filipem postanawiają zmierzyć się z zagrożeniem i wspólnie zabijają hrabiego. Problem w tym, że w morderstwo zostają wrobieni dwaj przypadkowi mężczyźni. Zbieg okoliczności powoduje, że Filip może oskarżyć dwóch niewinnych biedaków i skazać ich na śmierć, Córka jednego z oskarżonych jest własnie tytułową kwiaciarką i .... zachęcam do lektury.
W powieści jest wszystko. Jest bogaty tajemniczy ktoś, jest piękna dziewczyna, jest miłość, zdrada i wiele wiele innych wątków, które powiodą nas przez mroczną dziewiętnastowieczną Francję. To naprawdę świetna wielowątkowa historia, która zachwyci każdego czytelnika. 

niedziela, 10 maja 2015

Jedenaście tysięcy dziewic

Ta powieść jest jak rzeka - długa, miejscami spokojna, miejscami rwąca i niebezpieczna. Tu mały dopływ powoduje wiry, tam strumień spada z hukiem z wysokości, jeszcze gdzie indziej tama zaburza rytm. Ale to nic, rzeka jako całość płynie dalej, nie zważa na niedogodności. Podobnie życie i losy głównej bohaterki powieści płyną i wiją się nie zważając na nic, a jednocześnie wrażliwe na wszystko co je otacza. 
"Jedenaście tysięcy dziewic" to powieść o kobietach. O ich losie, szczęściu, przyjaźni i nienawiści. Główną postacią jest Ania, ale przez jej osobę poznajemy Gosię, Romę, Monikę Honoratę... je czytelnik poznaje z imienia, może je wyraźnie umiejscowić w powieści, ale jest też wiele innych kobiet stanowiących niejako tło. Tłem jest też Gdańsk; miasto, które poranione po wojnie na gwałt musi zmienić swoją tożsamość, stać się miastem polskim od zarania dziejów. 
Bohaterki powieści są różne. Gosia, nieszczęśliwa w swoim małżeństwie, szuka radości w ramionach innego mężczyzny. Ania jest śmiertelnie chora i nie jest dla niej ważne to, że jej mąż odszedł do innej. Roma powiązana zarówno z Gosią jak i z Anią, Honorata walcząca o lepsze życie dla siebie, również powiązana z poprzedniczkami w sposób niezwykle zaskakujący... Autorka z mistrzowską precyzją zazębia losy poszczególnych kobiet. Płynnie przechodzi od jednej do drugiej, wiąże ich losy w przedziwny, skomplikowany sposób. Czytelnik po zamknięciu książki ma ochotę rozpocząć ją od nowa i przeczytać powieść ponownie bacząc na to, czy aby na pewno wszystko się zgadza i nie ma żadnych nieścisłości w powiązaniach odniesieniach i aluzjach. 
Książka ma jedną wadę (choć pewnie niektórzy nie uznaliby tej cechy za wadę). Jest bezbrzeżnie smutna. Każda z tych kobiet jest nieszczęśliwa, każda z nich jest poraniona i smutna przez co cała powieść jest smutna. Może taka miała być - nie wiem. Wiem natomiast że przez tę nostalgię książka wydaje się być powieścią bardzo klasyczną i wybitną. Wiem, że to wielkie słowa, ale takie własnie są moje odczucia po skończeniu lektury.  
"Jedenaście tysięcy dziewic" powinien poznać każdy. Polecam. 

sobota, 25 kwietnia 2015

Puls

Kolejna książka o morderstwach. Trudna.Okrutna. Mocna. Akcja powieści dzieje się na kilku płaszczyznach. Wcześniej zabijał szalony morderca Daniel Daniele. Teraz ktoś się pod niego podszywa... a może wrócił... trudno się w tym wszystkim połapać. Pewne jest to, że ktoś zabija kobiety w bardzo okrutny sposób. Najpierw je prześladuje, wprowadza w stan paraliżującego strachu, a następnie z wielkim okrucieństwem zabija. 
Pomysł na powieść świetny, ale powieść jako całość jakoś mi nie podeszła. Trudno mi się czytało, brnęłam przez poszczególne strony jak po suchym piachu. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiem,co tak naprawdę było nie tak. Dziwny szyk zdań, częsta retrospekcja... nie wiem. Wiem tylko tyle, że z kryminałami na jakiś czas muszę dać sobie spokój.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Arfik - szczeciński zespół dziecięcy, który potrzebuje pomocy.

Znacie taki zespół "Arfik"?  Kiedyś dawno temu znamy był z piosenek "Szybko zbudź się" czy też "Moja siostra królewna". Występowali w "Tik Taku" i kilku innych telewizyjnych programach dla dzieci. Laureaci wielu nagród, twórcy kilku świetnych płyt i piosenek, które swojego czasu śpiewała cała Polska. Tworzą go wspaniali ludzie. Ryszard Leoszewski znany większości jako solista zespołu "Sklep z ptasimi piórami" i Basia Stenka autorka książek dla dzieci i młodzieży. Tak własnie! Sławna Hela jest Jej autorstwa. Napisała też "Masło przygodowe" i kilka innych powieści, które trafiły w gust młodych czytelników.
Do rzeczy. Arfik nie jest takim klasycznym dziecięcym zespołem. To raczej grupa wokalno - artystyczna. Świetne dzieciaki z zacięciem i pasją. W każdym innym mieście byliby dziecięcą wizytówką regionu. Tylko nie u nas. Szczecin jest  miastem mało ukulturalnionym, to każdy, kto tu mieszka, wie. Trochę tu dualizmów i sprzeczności. Mamy piekną filharmonię i jednocześnie urzędników, którzy młodym artystom podcinają skrzydła. Tu nawet nie chodzi o podcinanie skrzydeł, a o brak zwykłej ludzkiej życzliwości. 
Arfik od lat ma swoją siedzibę w gmachu biblioteki przy placu Matki Teresy z Kalkuty. Wydawałoby się, że połączenie idealne. Biblioteka jest miejscem kojarzącym się z kulturą i sztuką, więc śpiewające dzieci nie powinny być przeszkodą. Otóż są!!! Dyrektor biblioteki skutecznie utrudniał dzieciakom życie. Dobra - pomyśleli mali artyści - szukajmy innej siedziby. Znaleźli przychylność w jednym ze szczecińskich gimnazjów. I co? Nie zgadniecie. Otóż pomimo przychylności Dyrekcji Gimnazjum i kilku innych pozytywnie nastawionych osób negatywnie opowiedział się ... Wydział Oświaty Urzędu Miasta!!! Problemy dla większości z nas wydają się banalne. Ot trzeba wstawić nowe drzwi, albo wyremontować sanitariaty. Niestety w naszym "wspaniałym" mieście to wszystko urasta do rangi problemu nie do pokonania. Aż strach pomyśleć jaki czynsz zaśpiewają urzędnicy tym śpiewającym dzieciakom... No absurd i żart po prostu.


I tak oto zespół z 28 - letnią tradycją znowu nie ma własnego kąta w tym nieprzyjaznym mieście. A taką piękną piosenkę dzieciaki zaśpiewały o Szczecinie. I co mają w zamian?  

Walizka Hany

Książka, która uśmiechała się do mnie z półki bibliotecznej. Śliczna dziewuszka z białym kołnierzykiem i staranną fryzurką przyciągała jak magnes. Jakże wstrząsająca jest jej historia...
Hana była Żydówką, której niestety przyszło żyć w najstraszniejszym okresie XX wieku. Wczesne dzieciństwo spędziła spokojnie w czeskim miasteczku u boku brata z kochającymi rodzicami. Niestety kiedy nadeszła wojna Niemcy szybko odarli dzieciństwo z wszystkiego co dobre. Najpierw odeszła matka, zaraz potem ojciec. Dziećmi zajął się wujek jednak nie trzeba było długo czekać, kiedy i dzieci musiały udać się do obozu. Spokojne i beztroskie dzieciństwo zmieniło się w prawdziwe piekło. 
Równolegle z losami Hany czytelnik poznaje japońskie dzieci i pełną uporu nauczycielkę, która postanawia przybliżyć dzieciakom pojęcie Holokaustu. Kobieta postanawia zorganizować wystawę. W tym celu pisze do osób związanych z miejscami pamięci o Holokauście w różnych zakątkach świata. Po wielu perypetiach otrzymuje z muzeum w Oświęcimiu kilka przedmiotów na wystawę. Wśród  nich jest walizka, na której napisano "Sierota Hana". Dzieci wraz z nauczycielka robią wszystko, aby poznać losy Hany. Próbują wszelkimi metodami zdobyć choćby jedno malutkie zdjęcie dziewczynki. Czytelnik pozostaje w rozterce. Wie co spotkało Hanę i jednocześnie obserwuje walkę japońskich dzieci o zachowanie choćby cząstki pamięci o niej. Na szczęście Hana miała brata...
Nie ukrywam, że przy lekturze tej niepozornej książeczki spłakałam się jak mops. Cóż ta dziewczyneczka była winna, że urodziła się w takich pokręconych czasach. Żałość ściska serce i zaciska gardło. 
Książeczka powinna być lekturą. Duża czcionka, i sporo zdjęć pozwalają łatwo przemknąć przez treść. Zdjęcia uzmysławiają, że te straszne wydarzenia miały miejsce nie tak dawno temu. Patrząc na uśmiechniętą buzię człowiek uzmysławia sobie, że Holokaust to nie tylko pojęcie ze słownika, które dzisiaj pozostaje w sferze definicji i kwiatów pod pomnikami. O Holokauście i innych zbrodniach należy mówić, mówić, mówić.... żeby ludzkość nie zapomniała. 

Dla chętnych poniżej zamieszczam filmik stworzony dla uczenia pamięci Hany Brady. Warto zobaczyć.