wtorek, 21 października 2014

Gdy się znajduje przyjaciela



Niesamowita piosenka. Gosia - dla Ciebie :-) Zwłaszcza o sms-ach z końca świata!

poniedziałek, 20 października 2014

Słowotwórstwo Młodszego :-)))

Jedziemy samochodem. Droga przed nami długa, więc zabawy z dzieciakami niezbędne. Jedną z popularnych jest zabawa w wymyślanie słów zaczynających się na literę, na którą kończy się slowo poprzednie. Niby proste: lampa, abażur, rower, róg... Problem powstaje wówczas, gdy słowa mają pochodzić z jednej kategorii, np rośliny, albo zwierzęta....
Wracając do podróży - wymiana zdań była następująca:
Basia: Dobra to teraz zwierzęta.
Marek: dobra ja zaczynam: Zebra!
B. Aligator!
M: Robak!
B: Koń!
M: (po chwili zastanowienia) chyba nie ma... dobra! Mam! NIOSOROŻEC! 

Bogowie

Religa to człowiek legenda, każdy się z tym zgodzi. Nie wątpię jednak, że początki były trudne. Przecież porwał się z motyką na słońce. Przeszczep serca? Nonsens! Jak można!
Film "Bogowie" jest oparty na faktach. Ukazuje, jak wielką walkę stoczył Religa, aby przeszczep serca został uznany za sukces. Religa niewątpliwie był człowiekiem mega zakręconym. Dla niego nie było przeszkód. Walczył tak długo, aż dopiął swego. Nie patyczkował się, dążył do celu bez oglądania się za siebie. Był charyzmatycznym wizjonerem, który swoim entuzjazmem zarażał wszystkich dookoła. Jego współpracownicy byli mu całkowicie oddani. Dbali o niego, pomagali mu i byli z nim zawsze i wszędzie pomimo tego że zwrot "zwalniam cię" był codziennością. Bliski współpracownik Andrzej Bochenek w wywiadzie wspominał jak to podczas jednej operacji "... mówię, że nie powinniśmy już pacjenta operować. Religa krzyczy że mnie zwalnia, ale za dziesięć minut zatrudnia ponownie."
W filmie mistrzem drugiego planu są czasy, w których Relidze przyszło zmagać się z całym światem. Zapyziały PRL nie pozwalający rozwinąć skrzydeł. Brakowało pieniędzy na wszystko, brakowało pasji i zaangażowania. Współpracowanik Religi opowiada: "W zabrzańskim Szpitalu Miejskim przy ul. Skłodowskiej-Curie, w którym zaczynałem pracę, w salach leżało po 13, a nawet 15 pacjentów. Mieliśmy stare aparaty do znieczulania i ani jednego monitora. O sprzęcie jednorazowego użytku mogliśmy pomarzyć. Gdy opowiadam dzisiaj studentom, że kupowaliśmy specjalny sprzęt do prania rękawiczek chirurgicznych, nie chcą mi wierzyć. Zatrudnialiśmy też dwie osoby tylko po to, by zaklejały w rękawicach dziury" Film świetnie oddaje klimat tamtej epoki. Nawet koc, którym żona przykrywa śpiącego Relgę to koc z mojego dzieciństwa. Innych po prostu nie było.
Sukces filmu to przede wszystkim główny bohater. A główny bohater to Tomasz Kot. Mistrzostwo świata! Wspiął się na wyżyny swojego talentu, co do ktorego nikt chyba nie ma wątpliwości. W Jego wykonaniu Religa to po prostu Religa; lekko przygarbiony, z nieodłącznym papierosem w ustach i z przymrużonymi oczami. Nawet uśmiech jest taki własnie, jak powinien być. 
Film piękny, wzruszający, chwilami śmieszny, chwilami tragiczny. Film, który po prostu trzeba zobaczyć. 


poniedziałek, 13 października 2014

Róża

Straszny film, choć rzeczywiście artystycznie - wielkie dzieło. Ale fabuła przerażająca. Wszystko takie wprost, bez żadnej cenzury. Brak kolorów, ciężka muzyka, ludzie ciągle smutni i przerażeni. Kiedy jest już trochę lepiej, spadają z hukiem jeszcze niżej niż byli poprzednio. 
Lato 1945 roku, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej. Tadeusz, polski żołnierz, któremu wojna zabrała wszystko i niczego nie oszczędziła, dociera na Mazury, na ziemie, które przed wojną należały do Niemiec, a po wojnie zostały przyznane Polsce. Odnajduje wdowę po niemieckim żołnierzu, którego śmierci był świadkiem. Mieszkająca sama w dużym gospodarstwie Róża przyjmuje Tadeusza chłodno, pozwala przenocować. Tadeusz odwdzięcza się za gościnę pomocą w obejściu. Róża, choć się do tego nie przyznaje, potrzebuje czegoś więcej - przede wszystkim ochrony przed szabrownikami, którzy nachodzą jej gospodarstwo. Stopniowo Tadeusz poznaje przyczyny jej samotności... Na tle krajobrazu wyniszczonego przez wojnę, gdzie nadzieja stała się narzędziem propagandy, między dwojgiem ludzi z odległych światów rodzi się miłość... niemożliwa?  (opis: Filweb)
Nie jestem w stanie zatrzymać się przy tym filmie na dłużej. Jest po prostu straszny. Oglądałam go jednym okiem, spod koca, a i tak będę pamiętać go długo. Przerażająca jest ta prostota przekazu. Kiedy upada system wartości, kiedy nie ma stróżów porządku, kiedy rządzi prawo siły, ludzie pokazują zwierzęce oblicze. I nie ma co szukać tych lepszych czy gorszych. Po wojnie każdy będący przy władzy, bez względu na narodowość, czuł się bezkarny. Polak, Niemiec, Rosjanin - to naprawdę nie miało znaczenia. Najbiedniejsi byli słabi. Kobiety. Dzieci. 

Polecam. 

poniedziałek, 6 października 2014

Autorka

Uwielbiam kryminały. Uwielbiam też twórczość Pani Ulatowskiej. W najnowszej książce ta autorka poczytnych powieści obyczajowych postanowiła wejść w konszachty z autorem kryminałów p. Jackiem Skowrońskim. Z pobieżnej analizy cech obu twórców wyszło mi, że właściwe to dwa zupełnie przeciwstawne bieguny (ogień i woda, że tak powiem) zarówno w życiu jak i w twórczości. Moja ciekawość została wystawiona na ciężką próbę. Kiedy dorwałam czytnik z wgraną powieścią... przepadłam.
W powieści "Autorka" mamy wszystko to, czego pasjonat kryminałów szuka. Jest więc seryjny morderca, samotna kobieta, przesympatyczny policjant, ambitna profilerka i kilka innych niezbędnych dla dobrego kryminału osób. Najważniejszą bohaterką jest pisarka Justyna. Jej książki osiągają spory sukces, a ona sama jest często zapraszana na spotkania autorskie i wywiady z licznymi fanami. Problem pojawia się wówczas, gdy w tajemnicznych okolicznościach wśród fanów zaczyna grasować seryjny morderca. W tym momencie wkracza do akcji policjant Zawada wraz ze swoimi współpracownikami. Akcja toczy się wartko, trup się ściele, a czytelnik płacze ze śmiechu...
Uśmiech schodzi z twarzy czytelnika przy końcówce powieści. Zakończenie jest zupełnie niespodziewane; właściwe czułam się rozczarowana. Dopiero po pewnej chwili stwierdziłam, że właśnie tak jest dobrze. Nie ma tu sztampowości a pomysł jest bardzo, baaardzo zaskakujący. Tak naprawdę to właśnie jest ta wisienka na torcie.
Polecam serdecznie każdemu kto lubi książki z poczuciem humoru. Ja bawiłam sie naprawdę świetnie. 

sobota, 4 października 2014

Tamte cudowne lata

"Tamte cudowne lata" to książka, którą już na wstępie zaszufladkowano. Ja rozumiem, że ktoś chciał szybko ją wypromować i postanowił "przejechać się" na sukcesie skąd inąd świetnej powieści pt. "Cień wiatru". Niestety w ten sposób "Tamte cudowne lata" zostały z góry skazane na pozostawanie w ciągłym cieniu. Bo jakże konkurować z taką książką? I właściwie po co konkurować... Te porównania są naprawdę niepotrzebne, gdyż "Tamte cudowne lata" są same w sobie bardzo wartościową powieścią i świetnie obroniłyby się na rynku bez sławnej protegowanej. A tak cóż... niestety przegrywa. 
Tłem dla wydarzeń jest biedna i smutna powojenna Hiszpania. W Madrycie Lola wraz z mężem prowadzi maleńki antykwariat. Książki są wielką miłością obojga i nie wyobrażają sobie życia bez nich. Sklepik ledwo pozwala się utrzymać jednak oboje są szczęśliwi, że robią to co kochają. Pewnego dnia do sklepiku przychodzi tajemnicza kobieta. Wraz z Lolą zaczynają wspólnie czytać książkę pt. "Dziewczyna o włosach jak len". Tu rozpoczyna się drugi wątek. Oto młodziutka Rose wychowywana beztrosko na wsi. Nie ma pojęcia kim byli jej rodzice i jak mocne ciąży na niej piętno. Jej dzieciństwo jest proste i sielankowe, jednak w miarę dorastania zaczyna wkoło niej narastać tajemnica. Co łaczy Lolę, Rose i tajemniczą kobietę? Jaką rolę spełniają książki? 
"Tamte cudowne lata" to powieść niesamowicie klimatyczna. Czytając o sklepiku z książkami na małej madryckiej uliczce po prostu czuć zapach książek. Opisy poszczeólnych woluminów, półek, małej lampki sączącej światło, klientów przychodzących napełnić pióra atramentem... naprawdę można się poczuć uczestnikiem wydarzeń. Poza tym powieść jest pełna osobistości tamtyh czasów. Picasso, Coco Channel i wiele wiele innych osób nadaje wydarzeniom realności i smaczku. Całości dopełniają świetne opisy imprez i koncertów organizowanych z dużym rozmachem. Sala przepełniona dymem, eleganckie i jednocześnie wyzywające kobiety, samochody będące wyznacznikiem luskusu... chłonęłam tę atmosferę. Pogrążałam się w niej i niechętnie przerywałam lekturę.  
Obok tej niesamowitej atmosfery na każdym kroku towarzyszy czytelnikowi książka. Niby w tle, a jednak na pierwszym planie przewijają się opowieści o książkach, o prowadzonym przed wojną wydawnictwie... tu cytat, tam krótkie opowiadanie, tu wiersz... cała powieść przepełniona jest miłością do słowa pisanego. 
Książka godna tego, aby stać na półce każdego "książkochłona".

czwartek, 2 października 2014

Miasto z lodu

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to określenie "afektywna choroba dwubiegunowa". Cóż to za twór? - pomyślałam. Oczywiście niezastąpiona Wikipedia szybko uświadomiła mi co mnie czeka, jeżeli zdecyduje się na lekturę "Miasta z lodu". Straszne choróbsko niszczące życie zarówno chorego jak i najbliższych osób. Samotna matka cierpiąca na te chorobę... myślę, że dla dziecka to może być niewyobrażalne piekło.
A oto kobieta, Teresa Tomaszewska, cierpiąca na zaburzenia psychiczne. Jest kobietą piękną, mądrą lecz niestety - chorą. W bardzo młodym wieku urodziła córkę, która nadała jej życiu sens. Niestety ze względu na chorobę matki dziecko wychowuje babcia. Brak kontaktów z Agatką wykańcza Teresę. Wytrzymuje tak trzynaście lat. Po upływie tego okresu zabiera swoją nastoletnią już córkę i ucieka przed siebie. Z Gdyni trafia do małego górskiego miasteczka. Tam za wszelką cenę  usiłuje utrzymać się na powierzchni. Znajduje pracę jako kelnerka i nie bacząc na "złe spojrzenia" miejscowych łapie się z życiem za bary. Niestety - jak to w małej mieścinie bywa - życie z etykietką samotnej matki z dzieckiem nie jest łatwe. Zwłaszcza dla atrakcyjnej matki. Obok, jakby niezauważalnie toczy się historia Agatu, która niechybnie zmierza ku tragedii. 
Książka jest jak układanka, którą pamiętam z dzieciństwa. Najpierw ukazuje się malutki fragmencik układanki. Potem kolejny. Potem zakrywamy jeden, a odkrywamy inny. Długo trwa zanim domyślimy się co przedstawia obrazek. Co więcej - niektóre fragmenty wprowadzają w błąd. Odbiorca widzi mały fragmencik przedmiotu, który po odkryciu większej części okazuje się zupełnie czymś innym niż się na pozór wydawało. Pierwsza scena to turysta znajdujący w górach zziębnięte ciało dziewczynki. Kolejna to matka i córka, które jadą w siną dal. Nagle pojawia się choroba. Następnie społeczność, która nie akceptuje odmienności. W tej społeczności pojawia się jednak zgrzyt w postaci człowieka który chce jednak pomóc. On też nie jest bez skazy. Okazuje się, że pomaga ale nie bezinteresownie. Do tego dochodzi szkoła, przeszłość, w tle cały czas prześladuje nas tragedia sprzed lat, kiedy to nastolatka traci życie wpadając pod lód... nie jest łatwo. Czytelnik jest ciągle zagubiony ciągle szuka wspólnych wątków. Cierpliwość czytelnika zostaje nagrodzona w zakończeniu, kiedy to wszystko składa się w całość.  
Pomijając budowę i strukturę książki nasuwa się jedno stwierdzenie. Ta powieść jest niesamowicie smutna. Nie jest to smutek, który przygnębia, a taki, który prowadzi do przemyśleń. Nagle zastanawiasz się, czy te wszystkie przypadki porzuconych dzieci to nie jest efekt choroby. Może problem nie tkwi w nieodpowiedzialności młodych matek, a gdzieś głębiej... w znieczulicy i braku otwartości na innego człowieka.