środa, 27 czerwca 2012

Czary w małym miasteczku

O Jeżu Kolczasty - cóż za książka!
Od pewnego czasu w moje ręce wpadają książki delikatnie rzecz biorąc nietuzinkowe. "Pod nocnym niebem" było magiczne, "Drugie piętro" też nie jest banalną pozycją, ale "Czary w małym miasteczku" przeszły moje wszelkie oczekiwania. 
Ot miasteczko jakich wiele. Kilka ulic, zaniedbany rynek, park będący miejscem spotkań pijaczków. Mieszkańcy w większości szarzy i smutni. Jest pani Maria (urzędniczka, która w wolnych chwilach piecze boskie ciasta), jest też Krystyna, której mąż pracuje za granicą i tylko wówczas ona i jej dzieci mogą w miarę normalnie żyć. Kiedy mąż wraca nie może znaleźć sobie miejsca i zaczyna zatruwać bliskim życie. Autorka spokojnie i leniwie nakreśla pozostałych bohaterów. Pani lekarka jest samotną kobietą żyjącą z dnia na dzień, Pan burmistrz jest człowiekiem bez kręgosłupa (moralnego oczywiście), a gimnazjalista Joasia ma problemy z miejscowym księdzem. 
Pewnego dnia w miasteczku pojawia się starsza Pani i... życie się zmienia. Każdy z bohaterów odmienia swój los. Każdy ... 
Niestety więcej nie napiszę - choć bardzo mnie korci - bo popsuję całą przyjemność czytania. Dodam tylko, że książka jest idealnym dowodem na prawdziwość słów pewnej piosenki "Nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić..." 
Kiedy zamknęłam książkę nasunęło mi się pewne porównanie: ta książka to istna Mary Poppins dla dorosłych! Nie ma tu czarów w sensie latania, czy czarodziejskiej torby, ale bardziej wyrafinowane, ze smaczkiem i lukrem. Każdy czytelnik zdaje sobie sprawę, że zdarzenia, które spotykają głównych bohaterów  mogą być dziełem czystego przypadku, jednak bieg wydarzeń pokazuje, że to nie tylko to... 
Nie potrafię powiedzieć co mnie tak urzekło w tej książce. Niesamowity pomysł na fabułę to jedno, ale do tego książka ma to coś, co porywa i zachwyca. Może ten baśniowy klimat? Może prastary konflikt dobra ze złem, który tu ukazuje się dość przewrotnie? Może zwyczajność bohaterów? Nie mam pojęcia. Natomiast wiem z całą pewnością, że mieszanka powyższych elementów sprawiła iż książkę będę pamiętać jeszcze bardzo długo. 
Dodam tylko, że autorka Pani Marta Stefaniak bardzo mi zaimponowała. "Czary w małym miasteczku" to pierwsza książka Pani Marty, a pełna jest wątków budzących kontrowersje i wątpliwości. Pani Marta nie boi się trudnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi. Bierze stereotypy w ręce i łamie je bezlitośnie. A już zakończenie książki powaliło mnie na kolana. 
Jak dla mnie - książka mistrzowska w swoje kategorii!

niedziela, 24 czerwca 2012

Pod nocnym niebem

Tak magicznej książki dawno nie czytałam. Książka, w której znajdziemy Jasia i Małgosię, Czerwonego Kapturka, Roszpunkę, samotne dzieciątko porzucone, w lesie, wieżę górującą nad okolicą, skarby, stare książki... Niesamowite połączenie współczesnej prozy, bajecznych opowiadań i starej Anglii. 
Bohaterka - jak na baśniową powieść przystało - jest nieszczęśliwą kobietą, która po utracie męża nie może odnaleźć się w szybkim brutalnym świecie. Jude pracuje w domu aukcyjnym, gdzie wycenia stare książki (też tak chcę!). Pewnego dnia otrzymuje propozycję ustalenia wartości książek należących do XVIII - wiecznego astronoma Anthony'ego Wickhama. Widząc w tym szansę na wyrwanie się z szarej codzienności postanawia podjąć wyzwanie i rusza do hrabstwa Norfolk gdzie znajduje się przepiękna, nieco podupadła rezydencja Starbrough Hall. Traf chciał, że te okolice należą do rodzinnych stron Jude, w których spędziła dzieciństwo. W pobliżu rezydencji mieszka jej babcia, oraz siostra z córeczką. W trakcie wyceny książek. Jude napotyka mroczną tajemnicę związaną z foly - strzelistą wieżą skrywającą w sobie mroki przeszłości. Jude przedziera się przez przeszłość poznając losy córki astronoma, wiążąc ze sobą losy wielu osób i odkrywając duchy przeszłości. 
Książka jest niespotykana. Zawiera w sobie taką mieszankę tajemnic, skrytek, niewytłumaczalnych snów, horoskopów i gwiazd, że czytelnikowi kręci się w głowie. Otwierając książkę wpadałam w XVIII - wieczne angielskie klimaty. Autorka niesamowicie oddała nastrój tamtej epoki zręcznie wplatając jej elementy w opisy teraźniejszości. Przykładowo, starszej Pani mieszkającej w rezydencji towarzyszy piesek rasy King Charls Spaniel, której przedstawiciele znani są z tego, że kilkaset lat temu byli ulubioną maskotką angielskich królów. Autorka jest mistrzynią splatania drobiazgów w jeden długi ciąg wydarzeń. Każde najmniej znaczące wydarzenie ma oddźwięk w późniejszych losach bohaterów; każdy opis jest stworzony w jakimś celu. 
Urzekła mnie wielowątkowość tej powieści. Można by właściwie stworzyć z niej trzy historie, a każda z nich zawierałaby porywającą tajemnicę. Często zdarza się że wielowątkowość innych powieści jest męcząca i nużąca. Nic z tych rzeczy. Autorka "Pod nocnym niebem" wprowadza nowych bohaterów i owe wątki pomału i z wyczuciem. Tym zapewne jest też motywowana objętość książki, która liczy ponad 500 stron. Jednak zapewniam - przemkniecie przez nią jak burza. 
Książka skrywa w sobie tajemnice przedstawione w dość oryginalny sposób. Autorka mistrzowsko splata ze sobą współczesność z horoskopami, obserwacją gwiazd, a nawet tajemniczymi snami nawiedzającymi niektórych bohaterów. Klimat książki jest tak silny i porywający, że czytelnik ma problem z powrotem do rzeczywistości.
Kiedy skończyłam czytać "Pod nocnym niebem" stałam przed moją biblioteczką wręcz zniechęcona. Po tej lekturze każdy tytuł wydawał mi się przyziemny i niezapewniający odpowiedniej dawki dobrej literatury. 
Na szczęście dobrze wybrałam!
Jeżeli macie chęć na baśniową podróż w objęcia XVIII-wiecznej Anglii - polecam. 

piątek, 15 czerwca 2012

Cóż za niebiańskie próżnowanie

Mam dziś wolne popołudnie. A właściwie WOLNE POPOŁUDNIE. Nie ma Starszej, Młodszego, Męża, pozostał ze mną tylko pies. Jak błogo.... Rzadko mi się to zdarza więc tym bardziej celebruję...


Pozdrawiam wszystkich tych, którzy doceniają rzadkie chwile samotności...

sobota, 9 czerwca 2012

Drugie piętro

Wyobraźcie sobie barwny dywan ukryty głęboko w szafie. Leży tam od wielu lat, zapomniany i zmięty. Pewnego dnia właściciel dywanu przypomina sobie o nim i wyciąga go z szafy. Najpierw ukazuje się początek. Śliczny, kolorowy, jednak brakuje w nim nitek. Właściciel nadal go wyciąga systematycznie uzupełniając brakujące części. Dywan nawet bez tych nitek jest szalenie ładny, jednak po wypełnieniu braków okazuje się, że oprócz urody ma też charakter. Jako całość nie jest może taki piękny i słodki jednak zachwyca. "Drugie piętro" to książka, którą właśnie tak się czyta. Ale o tym za chwilę. 
Kamienica przy ul. Śniadeckich jest domem pełnym wspomnień i klimatu. Na pierwszym piętrze mieszka Lidia - urocza emerytowana baletnica, z chęcią do życia i lekko ironicznym poczuciem humoru. Lidię poznajemy w chwili kiedy sąsiadka z drugiego piętra "katuje" ją i pozostałych sąsiadów muzyką poważną słuchaną całą mocą głośników. To Helena - sopranistka, której wielka kariera już przeminęła pozostawiając ślady na czarnych płytach pieczołowicie przechowywanych przez artystkę. Obie kobiety nie cierpią siebie nawzajem, unikają jak ognia, zatruwają sobie życie myślami o przeszłości i tym co z niej pozostało. Sytuacja diametralie zmienia się kiedy na drugim piętrze dochodzi do tragedii. Helena dostaje wylewu i niestety okazuje się, że samodzielnie raczej nie będzie w stanie funkcjonować. Lidia staje na wysokości zadania i postanawia zaopiekować się sąsiadką. Wspólne zamieszkiwanie budzi duchy przeszłości. Ponure, tragiczne, a jednocześnie ukazujące siłę przyjaźni. 
W trudne życie dwóch starszych poranionych pań wplatają się losy Wojtka i Miry. Ten wątek nie przypadł mi do gustu. Wojtek wynajmuje pokój u Lidii i pomaga starszym paniom w codziennym życiu. Szaleńczo kocha Mirę - serialową aktoreczkę, przedstawicielkę młodego pokolenia, bez ogłady i taktu. Ich losy splatają się w przedziwny sposób, aby na końcu powieści zachwycić. 
"Drugie piętro" jest debiutem Andrzeja Gumulaka. Jeżeli to debiut to ja poproszę o kolejne powieści. Autor świetnie poradził sobie z oddaniem odpowiedniego nastroju, ze stopniowaniem napięcia - pod tym względem książka jest po prostu genialna. Początek jest powolny i spokojny. Jak niedzielny poranek - nic wielkiego się nie dzieje, a czytelnik może rozsmakować się klimatem starej kamienicy i codziennego życia starszych pań. Autor snuje powieść, a im dalej, tym na sielankowym obrazku pojawia się więcej plam i niedopowiedzeń. Z łagodnego życia w XXI wieku wracamy do ciemnego PRL - u, a nawet dalej, do okresu wojny i powojennych szarości.  Czytelnikowi wiadro wody spada na głowę. Sielankowe życie staruszek musi zestawić z przeszłością, pełną bólu, zazdrości, rozpaczy i lęku.
Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, w jaki sposób autor rozwija kolejne etapy powieści. Roztacza przed czytelnikiem jakiś obraz (niby dywan, o którym pisze na początku). W każdym obrazie brakuje jakiegoś elementu. Kiedy ten brak zostaje uzupełniony okazuje się, że odpowiedź na pierwszą zagadkę kryje kolejne pytanie, kolejną wątpliwość. I tak nitka za nitką przed oczami czytelnika powstaje kobierzec, który po uzupełnieniu wszystkich nitek jest zupełnie odmienny od tego wyciągniętego z szafy. 
Książka zdobyła moje serce. Jest bardzo klimatyczna, świetnie się ją czyta, a fabuła porywa. Niestety jak dla mnie ma jedną wadę - wątek Wojtka i Miry. Postać Wojtka jest lekko sztuczna i przez całą książkę zastanawiałam się po co właściwie autor powołał go do życia. Staruszki świetnie radziły sobie bez niego, a on ciągle wypływał niby kaczka w stawie. Serialowa aktoreczka Mira w ogóle nie zdobyła mojej sympatii. Przedstawicielka młodego pokolenia zupełnie nie pasuje do klimatycznej fabuły. Dopiero na końcu zrozumiałam, że postać Wojtka była drogą do wyjaśnienia pewnej tajemnicy. Nie zmieniło to mojego poglądu, że ciągnięcie tego biednego Wojtka przez całą książkę i wplatanie go na siłę w losy dwóch starszych pań nie jest zbyt udane. 
Książka godna polecenia. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale świetna, wciągająca powieść zabierająca czytelnika w podróż po zawiłych losach dwóch artystek. Pokazuje jak okrutna jest historia naszego kraju i jak wiele musiały przejść osoby, którym przyszło żyć w tych czasach. 

wtorek, 5 czerwca 2012

Sposób na Elfa hau hau :-)

Książki o zwierzętach zajmują dość ważne miejsce na półkach Starszej. Uwielbia serię "Zaopiekuj się mną"  o zwierzęcych pupilach, którzy już na okładkach wzbudzają żałość (przez co mnie zniechęcają). Przez długi okres czasu maltretowała książkę pt. "Groszka - piesek który chciał mieć dziewczynkę". Obecnie zafascynowała ją twórczość Pana Marcina Pałasza i książka "Sposób na Elfa". Mnie szczerze mówiąc też. 
Elf - jak sama nazwa wskazuje jest psem. Pierwszy raz spotykamy go w schronisku gdzie jako szczeniak wraz z siostrą oczekuje na nowego człowieka, aby móc go oswoić i zamieszkać razem z nim. Równocześnie poznajemy Dużego będącego pisarzem i jego Syna przedstawianego jako Młody, który bardzo chce mieć psa. Dobra - myśli Duży. Niech będzie. W ten oto sposób Elf trafia do domu Dużego. Biedny, zakompleksiony psiak z dużą dozą humoru odkrywa, że warto mieć oswojonego człowieka i to dziwne miejsce nazywane mieszkaniem. 
Książka jest przezabawna, świetnie napisana, opowiadania są krótkie, lekkie i niesamowicie "smaczne". Tego smaczku dodaje fakt, że każda sytuacja opisana jest z dwóch punktów widzenia - ludzkiego i psiego. Prowadzi to do arcyciekawych i zabawnych sytuacji, wniosków i przemyśleń zarówno ze strony człowieka jak i przesympatycznego psiaka. Idealnym przykładem są ręczniki papierowe używane przez Dużego do wycierania podłogi z siuśków, którymi Elf niestety nieraz jeszcze znaczy podłogę. Kiedy Duży wraca z codziennej porcji joggingu (cały spocony oczywiście) i ręcznikami papierowymi wyciera sobie włosy Psiak dochodzi do wniosku, że Duży na pewno sika sobie na głowę!. :-) 
Pan Marcin Pałasz w książce prezentuje poczucie humoru, które moją Starszą doprowadza do spazmów śmiechu. I nieważne że nie każdego dorosłego to bawi. Moi drodzy dorośli, przecież to książka dla dzieciaków, co więcej - książka z bardzo ważnym przesłaniem. Bo wśród śmiechów i chichotów Starsza zamyśliła się i stwierdziła, że następny pies po naszym długouchym Kulisiu będzie wzięty ze schroniska. OK. Niech co dziesiąta osoba, która przeczyta książkę "Sposób na elfa" weźmie psa ze schroniska. Będzie dobrze, no nie?
Każdy dzieciak, który weźmie książkę do ręki na pewno będzie się świetnie bawił. Obok zabawnego tekstu książka okraszona została czarno - białymi ilustracjami autorstwa p. Olgi Reszelskiej. Obrazki trafnie uzupełniają treść książki same przy tym bawiąc. Bo którego malucha nie rozbawią męskie  bokserki dyndające na antenie satelitarnej? 
Książka jest genialna w swojej prostocie. W prostocie przekazu również. Kochajmy nasze czworonogi i uczmy dzieciaki dzielić świat z nimi. 
Panie Marcinie - mój szacunek. Za pomysł i realizację. Wraz ze Starszą czekamy na kolejne Pana książki!