Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Literackie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Literackie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 marca 2019

Dziewczyna w niebieskim płaszczu

Trochę wstyd się przyznać do tego, co mnie do tej powieści przyciągnęło, bo do niedawna byłam gorącą zwolenniczką poglądu, że nie można oceniać książek po okładce. Jednak trzeba złożyć samokrytykę - do przeczytania "Dziewczyny w niebieskim płaszczu" (tutaj) skłoniła mnie... okładka. A nawet nie sama okładka, a piękny, niebieski kolor, jakim zostały obdarowane skrzydełka tejże książki. Nie mogłam się napatrzeć na czarujący, głęboki odcień - letnie niebo, to przy tym pryszcz. Należy jednak uczciwie przyznać, że książka godna tego niebieskiego odcienia. II Wojna Światowa widziana oczami holenderskiej nastolatki to trochę inna wojna niż ta, którą znamy z rodzimych wspomnień, ale nadal warta poznania. 
Amsterdam, rok 1943. Dziewiętnastoletnia Hanneke pracuje jako recepcjonistka w zakładzie pogrzebowym. Wojna wymusiła na niej również inną działalność, która pozwala dziewczynie i jej rodzinie w miarę godnie żyć w czasach wojennej zawieruchy. Hanneke kupuje różne towary na czarnym rynku i zaopatruje w nie znajomych Holendrów. Pewnego dnia jedna z jej klientek z rozpaczą informuje Hanneke, że zaginęła dziewczyna żydowskiego pochodzenia, którą do niedawna ukrywała w swoim domu. Znakiem rozpoznawczym Żydówki o imieniu Miriam jest niebieski płaszcz. Miriam właściwie rozpłynęła się w powietrzu. Wydaje się, że nie było sposobu, aby opuściła dom niezauważona, a jednak zniknęła… rozpłynęła się w powietrzu. 
Hanneke, idąc tropem zaginionej dziewczyny, poznaje zupełnie inną stronę wojny. Musi zrozumieć, że dookoła ludzie walczą nie tylko o przetrwanie swoje i swoich bliskich, ale również starają się uratować innych, którzy sami są skazani na śmierć. Poznaje ludzi, którzy ratują żydowskie dzieci od zagłady wywożąc je i oddając do adopcji Holenderskim rodzinom. Pomimo tego, że sama doznała okrucieństwa wojny, tracąc w pierwszych dniach narzeczonego, do tej pory starała się nie zauważać zła, które się wokół niej dzieje. Nagle dziewczyna przeżywa szok widząc, jak długo pozostawała ślepa na to, co działo się wokół niej. 
Podczas lektury trochę drażniła mnie jednowątkowość powieści. Fabuła prowadzi czytelnika jak po sznurku. Tu nie ma miejsca na niedopowiedzenia i niejasności, a trochę szkoda, bo przy takiej, prawie kryminalnej powieści, fajnie nieraz trochę pogłówkować. Język książki jest trochę spiczasty i kanciasty, ale nie przeszkadza to zbytnio. Przecież to powieść o czasach wojny, a to tłumaczy wiele. Należy jednak pamiętać, że wojna w Holandii to zupełnie inna wojna niż ta, z którą przyszło zmierzyć się naszym rodakom. Nie wyobrażam sobie, aby niektóre sytuacje opisane w powieści mogły zaistnieć na ulicach okupowanej Warszawy. Kulka w łeb pewna na sto procent. Dlatego warto, aby nastolatek, który sięga po „Dziewczynę w niebieskim płaszczu” był świadomy tego, że wojna w Polsce była zupełnie inna. Nie mając podstawowej wiedzy historycznej czytelnik ma wrażenie, że to jakaś inna wojna - łagodniejsza, bardziej ludzka. Jedynym akcentem ukazującym okrucieństwo wojny, które znany z naszej rodzimej historii są opisy teatru, który został zamieniony na punkt zborny Żydów z okolic... tak - to było straszne. 
Oczywiście na końcu powieści zagadka zostaje rozwiązana, choć nie obyło się bez zaskoczenia. Przyznam się, że nie takiego zakończenia oczekiwałam, ale warto podkreślić, że to, które dostałam od autorki, wynagrodziło mi wszystkie niedostatki lektury. Dobrze przemyślana fabuła pozwoliła na zakończenie z przytupem. Gdzieś, zmierzając do zakończenia powieści, przyszedł taki moment, że zasłona opadła i wszystko zaczęło układać się w całość. Nagle to, co do tej pory było niewiadome stało się jasne i przejrzyste. To była naprawdę literacka przygoda!

Powieść w korzystnej cenie można kupić w księgarni Gandalf. Polecam. 

środa, 23 stycznia 2019

Królestwo

Kompletnie zaskoczyła mnie ta książka. Spodziewałam się, tematyki wojennej, poruszenia tematu eksterminacji Narodu Żydowskiego, opisów prób przetrwania wojennej zawieruchy, ale sposób ujęcia tematu powalił mnie na obie łopatki. Powieść przejmująca, smutna, a jednocześnie niespotykanie dosadna, miejscami prosta do bólu. Wojna pokazana w tej powieści to nie tylko tragedia która dotknęła cały naród. To tragedia dotykająca jednostek. Autor nie skupia się na eksterminacji narodu czy też na bohaterstwie żołnierzy. Skupia się raczej na egoizmie jednostki i woli przetrwania - takiej pierwotnej, płynącej z duszy i serca. 
Jakub Szapiro to człowiek, który przyciąga jak magnes. Nawet Ci, którzy go nienawidzą, nie potrafią bez niego żyć. Szapiro to - moim zdaniem - główny bohater powieści, choć na pierwszy rzut oka milczący i skończony emocjonalnie człowiek wydaje się być jedynie tłem dla tego, co się w powieści dzieje. Czytając książkę pobieżnie i nie wgłębiając się w drugie dno, za główne postacie uznamy Ryfkę Kij i Dawida Szapiro – syna Jakuba. Jedno i drugie może oddychać i żyć tylko obok Jakuba. Bez niego nie istnieją. Ryfka kocha Jakuba nad życie i zrobi wszystko, aby uratować go i wyciągnąć z marazmu i obojętności. Dawid nienawidzi Jakuba całym sercem, ale nie potrafi wyjść z cienia ojca. Każdy jego krok podyktowany jest nienawiścią, Każde skinienie prowadzi do Jakuba – do wspomnień o nim, do obwiniania i do oskarżeń. 
A sam Szapiro? Niewątpliwie król przedwojennej Warszawy, Sławny bokser pochodzenia żydowskiego, dla którego Warszawa padła na kolana. Żyd, który zagubił się gdzieś pomiędzy swoim pochodzeniem a chęcią bycia Polakiem z krwi i kości. Właściwie to wcale nie chciał być Polakiem, bo Polakami gardził. Jedyne do czego się przyznawał to do bycia Warszawiakiem. Kochał Warszawę i nie wyobrażał sobie życia w innym mieście. Okrutny, obłudny i nieuczciwy Jakub przyczynia się do tragedii swojej rodziny. 
Kiedy poznajemy Ryfkę, gnieździ się w ruinach popowstańczej Warszawy niczym szczur. Chodzi na poszukiwania jedzenia i robi wszystko aby przeżyć Opisy działań Ryfki i jej życia (a właściwie wegetacji) przypominają mi filmy fantastyczne, które ukazują świat po zagładzie. Panuje tu prawo siły; w miarę bezpiecznie jest tylko nocą. Ryfka walczy o każdy kęs jedzenia, o każdy przedmiot, który może pomóc przetrwać do końca wojny. Robi to nie tylko dla siebie ale i dla Jakuba, który bez jej pomocy nie przeżyłby ani dnia. Jakuba pokonała wojna, pokonała go śmierć bliskich i okropieństwa, jakich się napatrzył. Jego drogę do miejsca w którym się znalazł poznajemy z opowieści retrospekcyjnej jego syna. Możemy śledzić upadek Szapira i ocenić, jak Jego egoizm przełożył się na losy jego rodziny. 
Wątkiem trochę pobocznym, który służy tylko i wyłącznie pokazaniu tragedii jednostki jest wątek niemieckiego żołnierza. (a właściwie Ślązaka) Czytelnik poznaje jego losy. Losy człowieka, który zaprzężony w wojenną machinę nie może się z niej wyrwać. Chcąc przeżyć musi robić potworne rzeczy. I robi. Strzela morduje i torturuje, wszystko wbrew sobie, z krwawiącym z rozpaczy sercem. 
Powieść - choć jest smutna i poruszająca - wciąga niesamowicie. Czytałam ją z wypiekami na twarzy. Pan Twardoch ma coś takiego w swoim piórze, co działa jak magnes. Piękne słownictwo i poruszające opisy poruszyły moje serce.

czwartek, 3 stycznia 2019

Bakhita

Ooooo! Ale mnie zaskoczyła ta książka! Wyjątkowo. Znam pierwszą powieść autorki pt. „Czekam na Ciebie” i - choć mi się podobało – to jednak zachwytu nie było. „Bakhita” natomiast jest dla mnie absolutnym objawieniem. Miało być o kobiecie uznanej za świętą, więc spodziewałam się spokojnej lektury o tym, jak czarnoskóra Bakhita odnajduje drogę do Boga. Dostałam wstrząsającą powieść ukazującą całe zło niewolniczej Afryki. Pierwszą połowę powieści czytałam niedowierzając temu, co czytam. Czy naprawdę było aż tak strasznie? Niby wszyscy wiemy, że niewolnicy byli traktowani bardzo brutalnie. Dzieci były oddzielane od matek, rodzeństwo od sióstr i braci, a żony od mężów. Przeżywali tylko najsilniejsi, bo brud i choroby zabierały każdego, kto choć trochę podupadał na zdrowiu. Bicie i maltretowanie było na porządku dziennym. Kiedy przeczytałam o tatuażach... ale od początku. 
Kiedy wzięłam książkę do ręki wcale nie byłam zachwycona perspektywą jej czytania. Dość opasłe tomiszcze zawierające głównie opisy; dialogów jak na lekarstwo... na szczęście autor wraz z wydawcą zadbali o wygodę czytelnika i kolejne wątki i myśli oddzielili od siebie nie tylko akapitami, ale też przerwą w tekście. Wertowałam, miąchałam, gdzieś tam w środku zaczęłam czytać i ... przyłapałam się na tym, że z wypiekami na twarzy czytam powieść... od środka! 
Gdzieś daleko w Sudanie, w XIX wieku, żyje sobie plemię szczęśliwych ludzi. Rytm życia wyznacza im przyroda, jedzą dary ziemi, żyją w zgodzie i harmonii. Kiedy wodzowi rodzą się dwie córki bliźniaczki, wystawia maleństwa do księżyca i wymawia imiona dziewczynek, oddając je pod ochronę żywiołom ziemi. Niestety tę sielankę przerywają brutalnie handlarze niewolników. Porywają ludzi z wiosek i gnają przez pół kraju, nie bacząc na siły i zdrowie czarnoskórych nieszczęśników. Straszne rzeczy dzieją się po drodze, jeszcze gorsze po dotarciu na miejsce... w ogóle koszmar, jaki przeżyli Ci ludzie jest nie do opisania. Kiedy Bahita trafiła w ręce wysokiego urzędnika myślałam, że to koniec Jej udręki. Niestety żona i córka Pana prześcigały się w wymyślaniu, jak tu obrzydzić życie niewolnikom. To właśnie w tym domu Bakhita wraz z małą dziewczynką zostały poddane najgorszej próbie... płakałam po prostu. 
Część opisująca losy w Afryce zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Człowiek człowiekowi zgotował ten los... coś potwornego. Wrażenia wzmacnia jeszcze fakt, że autorka nie śpieszyła się w pisaniu. Wszystko jest pokazane wyjątkowo plastycznie i szczegółowo. Działa na czytelnika wbijając nóż prosto w serce.... 
Kidy Bakhita trafia do Włoch, powieść zmienia swoje oblicze. Robi się bardziej ludzka, mniej pierwotna. Zaczynają pojawiać się uczucia nie tylko głodu i rozpaczy. Tu już czytałam ze spokojem, co nie oznacza, że było łatwo. Przerażające jest to, jak bardzo jest się niewolnikiem w sercu. Bakhita nie potrafi cieszyć się wolnością, nawet wówczas, kiedy naprawdę ją odzyskuje. 
Bakhita jest postacią autentyczną. Cytując za Wikipedią 
„Św. Józefina Bakhita patronuje chrześcijanom mieszkającym w Sudanie, zgromadzeniom sióstr kanosjanek i braci kanosjanów, a także wszystkim dziełom miłosierdzia, w szczególności nastawionym na ubogie dziewczęta i kobiety”. 
Rzeczywiście całe swoje życie poświęciła ubogim dzieciom i dziewczętom. Miała wyjątkowy dar zbliżania ich do siebie. Wycierała zasmarkane nosy, całowała obtłuczone kolana, ale – co najważniejsze – podtrzymywała na duchu i pokazywała którą drogą należy iść. 
Książka jest niesamowita. Stanowi rewelacyjny zapis życia, ale nie można tego nazwać biografią. Zbyt wiele emocji i uczuć. To tak jakbyśmy mieli w ręku film tylko, że wydrukowany. Opisy są tak plastyczne, że czytelnik czuje się tak, jakby tam był. Niby siedzę w fotelu i trzymam książkę, ale słyszę świst bata nad głową i ból wywołany tworzeniem tatuażu na skórze. Talent pisarski autorki jest niewątpliwy i zauważalny. Za Bakhitę autorka została uhonorowana nagrodą Prix Fnac, a także znalazła się w finale Nagrody Goncourtów i Prix Femina. To idealny przykład tego, jak można pięknie rozwinąć warsztat pisarski. Pierwsza powieść tej autorki nie zachwyciła mnie. Bakhita już tak.

poniedziałek, 29 października 2012

Tam, gdzie spadają Anioły

Aniele Boży Stróżu mój
Ty zawsze przy mnie stój...
Tej modlitwy nauczyła mnie moja babcia. Do dziś pamiętam pokoik z okrągłym stołem, w którym z namaszczeniem powtarzałam te magiczne słowa. Moja córcia też zna tę modlitwę; również nauczyła ją babcia. Słowa zwykłe, a tak ważne w swoim przekazie. Bo któż nie chciałby, aby nad każdym z nas czuwała istota tak wielka, że może nas bronić przed złem. Ja bardzo bym chciała. Więcej - po lekturze książki "Tam gdzie spadają anioły" wierzę, że tak jest. 
Mała Ewa jest wyjątkowo samodzielnym i samotnym dzieckiem. Nic dziwnego. Ojciec całymi dniami ślęczy przed komputerem, matka w pracowni nieporadnie tworzy rzeźby. Mała Ewą właściwie przejmuje się tylko babcia. Pewnego dnia Ewa zauważa lecące nad domem anioły. Biegnie do rodziców z tą nowiną, jednak nikt jej nie słucha. Dziewczynka postanawia iść za aniołami. Zauważa, że biały i czarny anioł walczą ze sobą w przestworzach. Niestety biały anioł przegrywa i pozbawiony skrzydeł spada na ziemię. Na nieszczęście Ewy okazuje się, że jest to jej Anioł Stróż. Od tego momentu dziewczynka nieustannie wpada w tarapaty. W miejscowym szpitalu żartują, że właściwie mogłaby u nich zamieszkać. Żarty kończą się w chwili, kiedy okazuje się, że dziewczynka zapadła na bardzo groźną odmianę białaczki. To dzięki babci Ewy rodzina odkrywa, że Ewa straciła swojego Anioła Stróża. Rodzina zaczyna poszukiwania. Pomaga w tym białe, anielskie pióro, które wskazuje Ewie "drogę". 
Fabuła ludzka to jedno, natomiast historia anielska to zupełnie coś innego. Poruszyła mnie ona do głębi, wciągnęła i zmusiła do refleksji. Prawie w każdym domu można znaleźć obrazek z Aniołem Stróżem ,który przeprowadza dzieci przez kładkę. W tle czarne chmury zwiastują burzę, ale dzieci z ufnością maszerują wąskim mostkiem wiedząc, że pod opiekuńczymi skrzydłami nic złego im się nie stanie. Po lekturze książki spoglądam na taki obrazek zupełnie inaczej. Mam nadzieję, że rzeczywiście każdy z nas ma swojego Anioła...
Kiedy czytałam fragmenty związane z poszukiwaniem Anioła Ewy zewsząd rodziły się pytania. Czy rzeczywiście są ludzie, którzy widzieli swojego Anioła? Jak Anioły wyglądają? Na ile nasze życie jest od Nich zależne? O Matko.... 
Autorka Dorota Terakowska pokazała nam swoje wyobrażenie na temat krainy Aniołów. Ich życie wcale nie jest sielankowe - o nie! Każdy z nich ma swoje miejsce na szczeblu Drabiny i każdy chce wspiąć się po niej jak najwyżej. Im Anioł wyżej zajdzie tym większa odpowiedzialność na nim spoczywa, tym ważniejsze ludzkie istoty otacza swoją opieką. Piękny jest ten świat, a jednocześnie przerażający. Bo jeżeli rzeczywiście w świecie aniołów zdarzają się walki o władzę, to mam nadzieję, że Mój Anioł jest mocny, silny i żaden czarny anioł nie da mu rady... Trzymam za to kciuki. Za Wasze Anioły też.  

wtorek, 31 stycznia 2012

Dewajtis

Książek w dzisiejszych czasach jest mnóstwo. Do wyboru, do koloru. Romanse, wilkołaki, szkolna młodzież, wampiry...  W natłoku kolorowych okładek i nieładu w treści trafiłam na prawdziwą perełkę. Okładka smutna (jak na czasy komunistyczne przystało) ale za to jaka treść!
Książka pokazuje lud twardy i prosty, żyjący  na Żmudzi. Marek Czertwan jest człowiekiem ponurym i smutnym, który czuje się skrzywdzony przez swoją rodzinę. Postanawia jednak z pokorą przyjąć swój los. Po śmierci ojca otrzymuje od rodziny jedynie zagrodę po matce, Dewajtę w której rośnie wiekowy dąb oraz obowiązek zarządzania majątkiem Orwidów. Marek jak prawdziwy człowiek pracy przyjmuje na swoje barki ojcowskie wskazówki. Nie buntuje się nawet wtedy kiedy decyzja ta doprowadza do miłosnego zawodu w jego życiu. Marek solidną pracą i sumiennością pomału wstaje z kolan, aby w finale zdobyć zarówno majątek jak i długo wyczekaną miłość. 
Książka dla wielu będzie nic nie wartym romansidłem, w którym autorka przesadziła z kiczem i pustymi frazesami. Jednak należy pamiętać, że Rodziewiczówna pisała w trudnych czasach, a do tego życie jej nie oszczędzało. Po śmierci ojca  przejęła zarządzanie rodzinnym majątkiem co wówczas nie było dobrze odbierane. Wiedziała co to znaczy ciężka praca i presja otoczenia. Musimy też pamiętać, że autorka tworzyła w czasach kiedy kult pracy był bardzo ważny. Kiedy weźmiemy to wszystko pod uwagę nagle okazuje się że książka jest niesamowita. Pokazuje ciężkie czasy i ludzi którzy pomimo trudności kochają swoją ziemię i nie opuściliby jej za nic. 
Natomiast ja zachwycałam się językiem książki - zadbanym, pełnym przepięknych opisów i uczuć. Przeczytajcie sami. 
"Za chmurę siwą się kryło, ostatnią wiązką złotych blasków żegnając stary Żmujdzki zaścianek szlachecki, do brzegu potoku przyparty i otulony seciną lip niebotycznych, wiśni i jarzębiny. Był to sobotni wieczór, rozkoszny dla pracowitego ludu i dobytku. Z pól ściągały na nocleg starodawne sochy, robocze woły, wozy drabiniaste i niewielkie żwawe koniki; schodzili się smukli młodzieńcy z kosami na ramieniu, smagłe złotowłose dziewczęta ze śpiewką na ustach, dziatwa zapędzająca pod strzechy stada bydła i owiec.
Aż wreszcie uciszył się zaścianek, skupiło Ŝycie po izbach i podwórzach, gdzieniegdzie ozwały się tony skrzypiec i fujarki, śmiechy młodzieży, gwar nawoływania, a bociany wstawały na gniazdach i jak kaznodzieje prawiły coś do tej rzeszy ludzkiej…
Niech się schowają wszystkie wampiry i młodzieżowe slangi !

czwartek, 24 lutego 2011

Kasika Mowka

Oto jest dziewczynka. Nieprzeciętnie inteligentna, mądra i egoistyczna...
Oto jest babcia. Poświęcająca się dla wnuczki, osaczająca, zaborcza, walcząca, a jednocześnie niesamowicie wręcz kochająca...
A oto ich życie - zamknięte w czterech ścianach, wręcz przerażające. Kobiety nie potrafią bez siebie żyć, a jednocześnie bywają chwile, kiedy nienawidzą się z całego serca. Krzywdzą się, ranią. 
Dziewczynka w dzieciństwie uchodzi za jedną z najbardziej inteligentnych dzieci w szkole. Przeczytała wszystkie książki znajdujące się w babcinej bibliotece i uważa, że wie wszystko. W wieku dziesięciu lat jest gotowa zdać maturę. Szkoda tylko, że za wiedzą teoretyczną nie idzie zastosowanie tej wiedzy w praktyce. Dziewczynka wychowywana jedynie przez babcię, zamknięta w czterech ścianach nie opanowała podstawowych umiejętności społecznych. Nikt nie pokazał Małej na czym polega życie. Nie umie kroić chleba, zawiązać sznurówek, zaparzyć herbaty. Nie ma przyjaciół, znajomych, a każdy poza babcią to wróg. Co więcej - wśród ludzi ujawnia instynkty wręcz zwierzęce. 
Książka opowiada o tragedii. Pokazuje jak bardzo dzieci uzależnione są od dorosłych. Jak bardzo można je skrzywdzić. Jednocześnie autorka fenomenalnie uchwyciła przełomowy moment, kiedy Kasika z dziecka stała się dorosłym i .... zaczęła odwdzięczać się babci za to co jej zrobiła. Naturalną koleją rzeczy jest to, że wnuczka z podopiecznej powinna stać się opiekunką a babcia wręcz odwrotnie. Niestety...
Trudno mi pisać o tej książce. Może dlatego, że w mojej rodzinie zdarzył się przypadek skrzywdzenia dziecka poprzez chorą nadopiekuńczość i na każdej kartce widziałam ...
Wszystkim, którzy widzą świat przez różowe okulary - polecam. Tym, których okulary są brązowe - też.

wtorek, 29 czerwca 2010

Prowadź swój pług...


Nie podobało mi się.
Książka, która jest czarno biała (zarówno w treści jak i w ilustracjach), zimna, tendencyjna i wyniosła. Wiem, że Pani Olga Tokarczuk ma swój styl, który albo się kocha, albo nienawidzi. Do niedawna zaliczałam się raczej do tego pierwszego grona - dzisiaj już nie jestem tego taka pewna.
Główną bohaterką jest Pani Janina Duszejko, starsza Pani budząca w czytelniku sympatię (przynajmniej na początku). Kocha zwierzęta, nienawidzi myśliwych, nie je mięsa... generalnie jest przeciwniczką wszystkiego co związane z zabijaniem zwierząt. Pewnego dnia okazuje się że Jej sąsiad nie żyje. Wydaje się że to nieszczęśliwy wypadek, jednak główna bohaterka ma na ten temat swoją hipotezę.
Książka jest specyficzna. Wydaje się, że napisana ku chwale prostoty życia, życia w zgodzie z przyrodą i przeciw wszystkiemu co nowoczesne. Jednocześnie im dalej "w książkę" tym główna bohaterka staje się bardziej skomplikowana. Jak dla mnie z miłej staruszki przeradza się w zrzędliwą babę, co do której moje odczucia z sympatii zmieniły się w całkowite rozdrażnienie.
Książka dla wielbicieli Pani Tokarczuk. Myślę że należy ją przeczytać i szybko zapomnieć coby nie popaść w depresję.
Recenzja krótka, bo na temat tej książki nawet pisać nie bardzo mam ochotę.

środa, 17 lutego 2010

Ono


Kiedy byłam w ciąży ze Starszą przeczytałam książkę Doroty Terakowskiej pt. "Poczwarka". Podobała mi się bardzo, jednak przyrzekłam sobie, że w trakcie ciąży książek tej autorki będę unikać. Książka pt. Ono czekała na półeczce dość długo (Młodszy był już nie tylko planem ale też widocznym zaokrągleniem mojej osoby :-)) Jakaż jest moja radość że wstrzymałam się z tą lekturą aż do teraz!
Książka w swojej treści jest... aż za bardzo zwyczajna. Podkreślam, że zwyczajna w tym przypadku nie jest zwykłym określeniem "zwyczajności". Raczej chodzi mi o nasze zwyczajne życie, codzienność - niestety często szarą i burą.
Młoda dziewczyna Ewa zachodzi w ciążę, która jest wynikiem gwałtu. W pierwszym odruchu chce usunąć niechcianą istotkę, (ogromnie przeżyłam stosunek matki Ewy do usunięcia ciąży) jednak w ostatniej chwili decyduje się urodzić. Od tego momentu spojrzenie Ewy na świat zmienia się diametralnie. Nagle zauważa nie tylko szarą rzeczywistość, która ją otacza, ale też piękno codziennych okruchów życia. Opowiada o nich swojemu Maleństwu przekonując je, że warto przyjść na świat. Poraziło mnie zestawienie codziennego szarego życia (ten ciągle ryczący telewizor..., brak gotówki, ciągle zgorzkniała matka, nieszczęśliwy ojciec ze swoimi niespełnionymi marzeniami i siostra, która coraz bardziej "płynie z prądem" zamiast próbować coś zmienić), z postawą Ewy, która wyłania się z tej szarości i uświadamia sobie, że życie to nie tylko wegetacja od dnia do dnia ale i małe szkiełka codziennej radości. Ewa z mozołem je składa i uczy zarówno siebie jak i Ono, że - co tu dużo mówić - życie jest piękne.
A teraz zakończenie. Oczywiście nie opiszę go - bo i po co - ale muszę stwierdzić że mnie rozczarowało. Wiem, że oczekiwanie na jasne zakończenie w takiej książce było z mojej strony naiwne, jednak miałam nadzieję, że zamknę książkę z poczuciem zakończenia tej historii (pomijam czy szczęśliwego, czy też nie). A tymczasem rozstałam się z powieścią w poczuciu niedosytu. Może tak własnie miało być?
Książka poraziła mnie trafną analizą rzeczywistości. Obdziera do bólu codzienność przeciętnego Polaka. Razi w oczy, przeszkadza, mierzi a jednocześnie powoduje poczucie smutku, że często tak własnie wygląda życie. A do tego jeszcze marzenia, które w zderzeniu z realiami przestają być marzeniami a stają się szare i brudne.
Dobrze, że jak już mi było za smutno, to mogłam odłożyć książkę z przeświadczeniem że Starsza i Młodszy doskonale wiedzą jak wygonić z Mamy poczucie nostalgii :-)))

Moja ocena 4,5/6