Książek w dzisiejszych czasach jest mnóstwo. Do wyboru, do koloru. Romanse, wilkołaki, szkolna młodzież, wampiry... W natłoku kolorowych okładek i nieładu w treści trafiłam na prawdziwą perełkę. Okładka smutna (jak na czasy komunistyczne przystało) ale za to jaka treść!
Książka pokazuje lud twardy i prosty, żyjący na Żmudzi. Marek Czertwan jest człowiekiem ponurym i smutnym, który czuje się skrzywdzony przez swoją rodzinę. Postanawia jednak z pokorą przyjąć swój los. Po śmierci ojca otrzymuje od rodziny jedynie zagrodę po matce, Dewajtę w której rośnie wiekowy dąb oraz obowiązek zarządzania majątkiem Orwidów. Marek jak prawdziwy człowiek pracy przyjmuje na swoje barki ojcowskie wskazówki. Nie buntuje się nawet wtedy kiedy decyzja ta doprowadza do miłosnego zawodu w jego życiu. Marek solidną pracą i sumiennością pomału wstaje z kolan, aby w finale zdobyć zarówno majątek jak i długo wyczekaną miłość.
Książka dla wielu będzie nic nie wartym romansidłem, w którym autorka przesadziła z kiczem i pustymi frazesami. Jednak należy pamiętać, że Rodziewiczówna pisała w trudnych czasach, a do tego życie jej nie oszczędzało. Po śmierci ojca przejęła zarządzanie rodzinnym majątkiem co wówczas nie było dobrze odbierane. Wiedziała co to znaczy ciężka praca i presja otoczenia. Musimy też pamiętać, że autorka tworzyła w czasach kiedy kult pracy był bardzo ważny. Kiedy weźmiemy to wszystko pod uwagę nagle okazuje się że książka jest niesamowita. Pokazuje ciężkie czasy i ludzi którzy pomimo trudności kochają swoją ziemię i nie opuściliby jej za nic.
Natomiast ja zachwycałam się językiem książki - zadbanym, pełnym przepięknych opisów i uczuć. Przeczytajcie sami.
"Za chmurę siwą się kryło, ostatnią wiązką złotych blasków żegnając stary Żmujdzki zaścianek szlachecki, do brzegu potoku przyparty i otulony seciną lip niebotycznych, wiśni i jarzębiny. Był to sobotni wieczór, rozkoszny dla pracowitego ludu i dobytku. Z pól ściągały na nocleg starodawne sochy, robocze woły, wozy drabiniaste i niewielkie żwawe koniki; schodzili się smukli młodzieńcy z kosami na ramieniu, smagłe złotowłose dziewczęta ze śpiewką na ustach, dziatwa zapędzająca pod strzechy stada bydła i owiec.
Aż wreszcie uciszył się zaścianek, skupiło Ŝycie po izbach i podwórzach, gdzieniegdzie ozwały się tony skrzypiec i fujarki, śmiechy młodzieży, gwar nawoływania, a bociany wstawały na gniazdach i jak kaznodzieje prawiły coś do tej rzeszy ludzkiej…
Niech się schowają wszystkie wampiry i młodzieżowe slangi !
Kocham książki Rodziewiczówny, a "Dewajtis" jest jedną z najulubieńszych na równi ze "Strasznym dziaduniem", "Między ustami a brzegiem pucharu" i "Czaharami":)
OdpowiedzUsuńCzytałam Dewajtis, tę kolejną wersję o Kopciuszku, tyle, że w wydaniu męskim :) Moja mama uważa, że to najlepsza powieść Rodziewiczówny, ja innych nie znam, więc nie mogę się wypowiadać. Oczywiście moja Babcia ją uwielbia ;)
OdpowiedzUsuńWampiry rzeczywiście potrafią działać na nerwy. W coraz to nowszych książkach potrafią coraz to bardziej zadziwiające rzeczy. Przeczytanie czegoś odmiennego niż te wszystkie nowości jest niesamowitym uczyciem. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Tego żółtego druku nie da się czytać. :(
OdpowiedzUsuń