środa, 15 lutego 2017

Atlas Polski

Mój synek - jak chyba każdy ośmiolatek - jest dziecięciem ciekawskim świata. Zadaje tysiące pytań, co mnie bardzo cieszy, bowiem udzielanie na nie odpowiedzi jest chyba najlepszą formą edukacji zarówno dla niego jak i (ostatnio dosyć często) dla Mamy. Niestety moje wyjaśnienia od dłuższego czasu są niewystarczające. Oczywiście, że z pomocą przychodzi komputer czy tablet z nieśmiertelną Wikipedią i innymi przydatnymi stronkami. Ale ja najbardziej lubię, jak do dzieła przystępuje nie tylko głowa ale i paluszki mego potomka. Plastelina, naklejki zagadki - to tygrysy lubią najbardziej. 
"Atlas Polski" który ostatnio wpadł w moje ręce spełnia oczekiwania zarówno moje jak i mego synka. Kolorowa książeczka formatu A 4 jest nie lada gratką dla ciekawskich świata dzieciaków. Poprzez naklejanie ogromnej ilości naklejek (mój synek aż zapiał z zachwytu) brzdące uczą się podstawowych informacji zarówno o Polsce jak i o Europie. Wielu z Was powie, że uczeń drugiej klasy powinien podstawowe informacje mieć już w głowie. Może i macie rację. Ale nie każdy ośmiolatek wie, że największą wyspą jest Wolin, a najgłębszym jeziorem Hańcza, a mój syn po zabawie z Atlasem Polski, może się tą wiedzą pochwalić. 
Bardzo ciekawym pomysłem są pineski, które naklejane na mapę obrazują, gdzie mały podróżnik był
nie tylko palcem po mapie. Mój synek szukał, przypominał sobie nasze podróże i z dumą naklejał "Tu byłem". Największa część każdej strony zajmuje oczywiście mapa Polski w różnych "konfiguracjach". Mamy więc mapę z województwami, mamy mapę geograficzną, kolejną obrazującą polską przyrodę. Są też mniej typowe - pokazujące regiony polskie albo postacie z legend. Każda strona zawiera masę ciekawostek podanych w bardzo przejrzysty sposób. Sama byłam zaciekawiona niektórymi podanymi faktami. Np. to, że z naszego rodzinnego Szczecina najdalej jest w Bieszczady, to każdy wie. Ale  to, że jesteśmy miastem najbardziej oddalonym od stolicy (564 km) to już było nawet dla nas niespodzianką. Ciekawostek jest naprawdę sporo; od Puszczy Błędowskiej poczynając, poprzez informacje o najstarszym drzewie, a na Liczyrzepie kończąc. 
No i te naklejki.... Jest ich naprawdę sporo a ich dobór jest taki, aby dzieciaki przy naklejaniu pytały. Kto to jest Król Popiel, gdzie występuje Sękacz i dlaczego Zamek Kórnik pisze się z dużej litery... Mózg mi strzelał, ale dzielnie odpowiadałam. Mój syn był szczęśliwy, aż mu się policzki zaróżowiły. 
Wisienką na torcie dla dzieciaczka jest plakat, który zawiera wszystkie postacie z naklejek tak pieczołowicie przyklejanych przez małego geografa na poszczególnych stronach. Do tego wszystkiego Dyplom "Podróżnika i odkrywcy, Znawcy całej Polski" i uśmiech na twarzach dzieci murowany. 
Lekturę, a właściwie zabawę z tą niepozorną książeczką polecam. Może okładka nie jest porywająca, ale zawartość naprawdę zachwyca, a ilość wiedzy przyswojonej przez brzdąca podczas zabawy jest godna podziwu. Dodam jeszcze, że im więcej rodzic będzie w tej zabawie uczestniczył tym edukacja będzie bardziej efektywna.


piątek, 3 lutego 2017

O tym, jak jedna paczuszka przywróciła mi chęć blogowania :-)))

Posta dawno nie było, bo i czasu niewiele. Moje dzieci są coraz większe, a ich zajęcia pozalekcyjne zabierają mi większość energii. Jedno gra na skrzypcach, drugie na flecie, jedno jest zuchem, drugie harcerzem, oboje chodzą na dodatkowy angielski, trenują dżudo.... a ja mam drugi etat - taksówkarza. Nie to żebym narzekała, ale jak już zbliża się wieczór to zdarza się, że nie pamiętam, czy już jadłam kolację :-)))
Sami więc rozumiecie, że posty nowe rodzą się w tych krótkich chwilach skradzionych wieczorem lub  pracy. A że takich chwil niewiele...
Na szczęście są takie duszyczki, które nie pozwalają mi zapomnieć o tej magii, która wraca z każdą przeczytaną książką i z każdym nowym wpisem na blogu. Blog prowadzę już siedem lat i jest On właściwie równolatem mojego synka. I kiedy już nachodzą mnie myśli, że pora z tym skończyć zdarza się coś, co przywraca mi te siły i moce tak charakterystyczne dla każdego typowego książkochłona. 

Wczoraj też się zdarzyło. Dzięki Wydawnictwu Prószyński Media wróciła mi wiara. I żeby nie było nieporozumień - ta książka przyszła ot tak, po prostu, bez obietnic recenzji terminów i umów. Przyleciała jak dobry duszek :-)))