wtorek, 15 września 2015

Wbrew sobie

Hmmm... cóż mam napisać... sprzeczne uczucia żywię do tej powieści. Bardzo lubię książki przedstawiające życiowe historie i ta również mnie urzekła. Z drugiej strony sztuczna przemiana głównej bohaterki w "dobrą dziewczynę" tak mnie rozeźliła, że obiecałam sobie, że więcej do powieści nie wrócę. Z trzeciej jeszcze strony, może autorce właśnie o to chodziło? Może miała w zamyśle "sfurczenie" emocji czytelnika? Tym bardziej, że czytałam poprzednie powieści Kołczewskiej i obie były dość mocne w przesłaniu...  
Ewelina obłędnie marzy tylko o jednym - chce zajść w ciążę i zostać matką. Wraz z mężem poświęcają swoje życie tylko dla tego celu. Na szczęście są bogaci, co umożliwia im skorzystanie z dobrodziejstw nauki i zapłodnienia metodą in vitro. Radość z poczęcia dzieciątka nie trwa jednak długo. Okazuje się, że płód obumarł. Rozpacz i beznadzieja zalewają Ewelinę i nie pozwalają jej normalnie żyć. Odsuwa od siebie wszystkich - męża, rodzinę i przyjaciół. Zachowuje się jak rozpuszczony dzieciak i poświęca się pracy pogrążając się w złudnym świecie samotności. Z mężem chce się rozwieść, do matki ma o wszystko pretensje, siostrę obwinia o wszystkie swoje niepowodzenia. Na szczęście nie jest tym ludziom obojętna i każdy na swój sposób walczy o to, aby Ewelina powróciła do "świata żywych". Obok historii Eweliny poznajemy tragedię jej siostry Justyny. Kontrast, jaki występuje pomiędzy siostrami jest porażający. Królewna i Kopciuszek - chciałoby się powiedzieć. Niestety z biegiem czasu (i kartek powieści) okazuje się, że rola, jaką siostry odgrywały w życiu w dużej mierze została w dzieciństwie "zaprogramowana" przez matkę. Jak do tego doszło? Jaką tajemnicę ukrywa przed Eweliną jej rodzina? 
Powieść pozornie prosta o nieskomplikowanej fabule w końcowym efekcie daje czytelnikowi mocno do wiwatu. Wzajemne relacji pomiędzy bohaterami są emocjonalnie tak skomplikowane, że w pewnym momencie nie wiedziałam już kogo darzę szacunkiem, a kogo najchętniej utopiłabym w rzece. W jednym rozdziale na Ewelinie wieszałam psy, a wyrzuconego z domu męża żałowałam jak dzieciaczka. W kolejnym rozdziale role się odwracały i potępiałam bawiącego się w klubie mężusia żałując zapłakanej Eweliny. Emocjonalna huśtawka. Duża zasługa Autorki w tym, że pomimo tak dużego ładunku emocjonalnego potrafiła utrzymać bohaterów powieści w ryzach i zgrabnie poukładać wszystkie sprawy tak, aby na końcu - mimo wszystko - czytelnik mógł powiedzieć "... i żyli długo i szczęśliwie".
Bardzo podobała mi się wielowątkowość powieści. Autorka umiejętnie splatała losy bohaterów i delikatnie wiązała ich wspólnymi zależnościami. Z zaskoczeniem obserwowałam jak pozornie nieznajome sobie osoby stają się sobie bliskie i uwikłane w cudze losy. 
W ogólnym rozrachunku powieść mi się podobała. nawet bardzo. Pokazuje siłę człowieka a jednocześnie jego słabości. Warto, naprawdę warto. 

czwartek, 3 września 2015

Ostatnia wola

Każdy mol książkowy ma pewne zasady, którymi kieruje się przy wyborze książek. Ja również mam ich kilka. Pierwsza to maniakalne unikanie opisów zawartych na obwolutach i okładkach. Druga to czytanie wszystkiego do końca, nawet jeżeli jest to gniot nieprzeciętny. Kolejna dotyczy nieoceniania książek po okładkach. Trzecia zasada jest dość nagminnie łamana ale tylko w sytuacji, kiedy moja dusza rwie się do okładki i mózg nie może na to nic poradzić. Nieczęsto się to zdarza, ale jednak. Kiedy zobaczyłam okładkę "Ostatniej woli" zasada numer trzy schowała się gdzieś głęboko i cichutko przeczekała swoja porażkę. No popatrzcie - czyż okładka nie jest cudna? Te twarze bohaterów, stroje genialnie dobrane do sytuacji, ten kolor przypominający stare fotografie... no nie mogłam się oprzeć!
Baronowa Wirydianna Korzycka jest krzepką kobietką o dość wyrafinowanym i nieprzyjemnym poczuciu humoru. Kiedy okazuje się że jest śmiertelnie chora uznaje, że przeżyte lata (92) w zupełności wystarczą. Postanawia umrzeć na własnych warunkach jednak przed śmiercią zaprasza wybranych członków swojej rodziny na odczytanie testamentu. Zaproszone osoby spotykają się w pociągu i zachodzą w głowę jaką to niespodziankę szykuje dla nich bogata ciotka. Jeden z pasażerów umiera jednak na tym etapie powieści nie budzi to podejrzeń - ot słabe serce, które nie wytrzymało stresu. Niestety w domu baronowej okazuje się że wśród zaproszonych gości jest morderca. Goście  przerażeni są nie tylko faktem mordercy w swoim gronie, ale też tym, że zawieja śnieżna odcięła dworek baronowej od reszty świata, a co za tym idzie, poinformowanie Policji o śmierci baronowej jest po prostu niemożliwe. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem, każdy usiłuje dowieść winy drugiego jednocześnie dbając o własne alibi. Zagadka znajduje rozwiązanie w najmniej oczekiwanym momencie, a mordercą jest....
Powieść jest wyjątkowo klimatyczna. Dwudziestolecie międzywojenne to epoka wyjątkowa. Dużo się działo, a  klimat ówczesnej Polski był naprawdę wyjątkowy. Akcja powieści dzieje się w sylwestrową noc 1938 r. tak więc w przeddzień  wybuchu wojny. W rozmowach bohaterów, w opisach różnych sytuacji, pomieszczeń i osób wyraźnie widać, że autorka starannie przygotowała się do odtworzenia klimatu ówczesnej epoki. I to właśnie przygotowanie sprawiło, że książka jest świetnym kryminałem w stylu retro. To po prostu perełka. Niczym wehikuł czasu przenosi czytelnika 100 lat wstecz i zanim ów się obejrzy już kocha tamtą epokę całym swoim współczesnym serduchem.  
Wielkim plusem powieści jest też sama zagadka. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że autorka Joanna Szwechłowicz to Agata Christie polskiego kryminału. Tak jak mistrzyni przedstawia bohaterów, następnie owija czytelnika zagadkami, wskazówkami i aluzjami, aby sam mógł bawić się w detektywa. Na końcu zaskakuje rozwiązaniem zagadki - rozwiązaniem tak oczywistym jak i niespodziewanym. Bawiłam się świetnie analizując, zgadując i smakując. Naprawdę polecam!