czwartek, 31 stycznia 2019

Fałszywa nuta

No zachwyciła mnie ta powieść. Po przeczytaniu ostatniego słowa siedziałam jak urzeczona. Po lekturze "Skazy" spodziewałam się perełki, ale to, co dostałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wiem, że jestem wyczulona na tematy związane z muzyką. Mam w domu małego skrzypka i trochę starszą flecistkę co powoduje, że literatura muzyczna jest bliska memu sercu. Ale żeby aż tak? 
Lisa Keller marzy o tym, aby zostać śpiewaczką. Dla osiągnięcia swojego celu jest w stanie poświęcić naprawdę wiele. Kiedy przypadkowo poznaje Siegfrieda Lewenharta wie, że ta znajomość to dla niej życiowa szansa. Siegfried jest dyrektorem teatru i może wiele. Kiedy więc składa dziewczynie propozycję, ta nie zastanawia się ani chwili. Obiecuje, że w zamian za lekcje śpiewu wyświadczy dyrektorowi pewną przysługę. 
Lisa trafia do domu zdziwaczałego kompozytora i od tego momentu powieść zaczarowała mnie i odurzyła. Opisy instrumentów, pomieszczeń czy partytur są piękne, ciepłe i tajemnicze. Lisa długo próbuje dotrzeć do uczuć swojego gospodarza. Kiedy jej się to udaje, razem z nim pogrąża się w świecie muzyki. 
Nagle ku zaskoczeniu czytelnika autorka przenosi fabułę kilkaset lat wcześniej. Poznajemy wspaniałego człowieka, który postanawia poświęcić się muzyce. Komponuje dzieło będące utworem zgoła zaczarowanym. Pieśń jest przepiękna i przeklęta jednocześnie. Przynosi ukojenie, a zarazem ściąga nieszczęścia.  
I znowu skaczemy do przyszłości, kiedy to kobieta o znamiennym imieniu Melody, dostaje zlecenie na poszukiwanie zaginionego klawesynu. Podąża śladami przeszłości poszukując instrumentu. 
Co łączy te wątki i jaką rolę gra tajemniczy Pielgrzym? Koniecznie przeczytajcie. 
Powieść jest przepięknie napisana. Pani Żukowska posiada umiejętność przedstawiania wydarzeń w sposób oszczędny i wyrazisty. Tu każde słowo jest wyważone - nie ma zbędnych epitetów i określeń. Język jest zgrabny i prosty jednocześnie.  Czyta się z wielką przyjemnością. 
Urzekł mnie opis, kiedy Melody, na pewnym etapie swojej podróży sięga po skrzypce, aby ocenić ich wartość i autentyczność. Autorka tak plastycznie opisała całą sytuację, że miałam wrażenie, iż zaraz usłyszę niski i głęboki dźwięk skrzypiec. Coś pięknego. 
Cała powieść jest wspaniała. Tajemnicza, urzekająca, przedstawiająca piękną historię z pogranicza historii i magii. Polecam   

środa, 30 stycznia 2019

Okrutne pragnienie

Ostatnio prawo serii działa, w moim przypadku, wyjątkowo mocno. Jak zacznę czytać o górach, to wszędzie widzę na okładkach góry, a książki o tej tematyce walą na mój czytnik drzwiami i oknami. Jak trafi się jedna dobra fantastyka, to mogę być pewna, że trzy kolejne też będą świetne. Ostatnio przeczytany "Ten jeden dzień" to niezły thriller psychologiczny, więc mogłam być pewna, że "Okrutne pragnienie" które uśmiechało się do mnie z półki, również będzie świetne. I rzeczywiście. Ponownie zanurzyłam się w potworny, nierealny  świat, jaki może nam stworzyć nasz własny mózg. 
Po lekturze pierwszych stron byłam pewna, że to nie będzie powieść o kwiatkach i serduszkach. Już na początku bowiem czytelnik otrzymuje opis chorej gry, jaką fundowali sobie bohaterowie powieści. Gra o nazwie "Pragnę" polega na tym, że kobitka prowokuje przypadkowo spotkanego faceta do granic jego wytrzymałości. Jej poczynania obserwuje z ukrycia partner. Kiedy Ona widzi, że znajomość zaczyna przybierać przewidywalny kierunek, daje znak swojemu partnerowi, a ten wkracza do akcji, robiąc Bogu ducha winnemu facetowi karczemną awanturę za dobieranie się do jego kobiety. Taka zabawa  - bądź co bądź dość okrutna - wyjątkowo podniecała Mike'a i Verity.
Mike jest dobrze sytuowanym mężczyzną po trzydziestce. Pomimo trudnego dzieciństwa udaje mu się skończyć studia i podjąć atrakcyjną pracę, która pozwala mu żyć na dobrym poziomie. Kiedy poznaje Verity wie, że to kobieta jego życia. Wszystko co robi, robi dla niej - Verity staje się jego obsesją, pragnieniem i miłością. Wszystko kończy się, kiedy Mike wyjeżdża do pracy tysiące kilometrów od Verity. Wówczas dziewczyna zdaje sobie sprawę, że Mike opętał ją i uwięził w mackach uczucia. Zakochuje się w innym facecie, jest szczęśliwa planuje ślub... sielanka kończy się, kiedy wraca Mike.
Powieść pokazuje jak okrutny potrafi być człowiek, jak chcąc uszczęśliwić - rani. Każde słowo Verity było przez Mike'a analizowane sto razy tylko po to, aby znaleźć w nim ukryte znaczenie. Verity mówiła "Nienawidzę Cię", a on tłumaczył sobie - "Na pewno mnie kocha". Każdy najmniejszy gest, każdy mail, był dla Mike'a znakiem. Aż w końcu stało się to, co się stało.
Czytelnik może z przerażeniem obserwować jak zaborcza miłość niszczy życie nie tylko Mike'a, ale również innych osób. Wszystko w imię wielkiej miłości i ogromnego uczucia.
Narratorem powieści jest sam Mike. Przebieg wydarzeń widziany jego oczami jest przerażający. Odczucia czytelnika związane z jego stanem psychicznym są jednoznaczne. Każdy zdaje sobie sprawę z opętania Mike'a, a jednocześnie ma nadzieję i łudzi się, że może jednak się uda, że może Verity wróci... Kiedy analizuje informacje od Verity, kiedy śledzi wszystkie jej ruchy i poczynania, czytelnika ogarnia przerażenie. Jak wielką pułapką może być dla człowieka jego własny mózg.
Czytając "Okrutne pragnienie" na pewno nie czułam się zrelaksowana. Bohaterowie nie wzbudzili mojej sympatii, cała sytuacja wydawała się kuriozalna... ciągle czułam niepokój w sercu. Powieść ma tak mroczny nastrój, że trudno było mi czytać ją wieczorami. Jednocześnie książka przyciągała mnie jak magnes, wołała i kusiła, aby sięgnąć po nią i sprawdzić jak to wszystko się zakończy.
Rewelacja. 

piątek, 25 stycznia 2019

Ten jeden dzień

"Ten jeden dzień" to książka, która utwierdza mnie w przekonaniu, że nie należy czytać opisów umieszczonych na tylnej części okładki. Gdybym przeczytała opis wydawcy, zepsułabym sobie całą przyjemność wynikającą z budowy powieści. A tak? Długo siedziałam i zbierałam przysłowiową szczękę z podłogi. Zaskoczona byłam i zachwycona tym, co zaserwowała mi autorka. Czytanie tej powieści to jazda po górskich serpentynach - nigdy nie wiesz jaki widok przywita Cię za kolejnym zakrętem. 
Piękny, letni dzień to idealna pora, aby wybrać się na wycieczkę za miasto. Bogate małżeństwo zostawia dwójkę przeuroczych synków pod opieką niani i samotnie wyruszają do letniego domku nad jeziorem. Weekend we dwoje zapowiada się cudnie. Wprawdzie wyjechali trochę za późno i nie zdążą kupić rogalików na śniadanie ale to przecież drobiazg. Paul i Mia pragną spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje. Paul zadbał o wszystko, ma nawet pewien plan w stosunku do małżonki. Tyle, że nie jestem pewna, czy te plany spodobają się Mii. 
Czytam, czytam i zastanawiam się, co jest nie tak. Niby wszystko gra, sielanka rodem z romantycznej powieści, a jednak pojawiają się pewne zgrzyty w narracji Paula. Tych zgrzytów jest coraz więcej i więcej i nagle czytelnik odkrywa że wszystko to, co na pozór jest różowe i romantyczne, w rzeczywistości zalewa fala czerni i zła. Moment, w którym odkryłam prawdę zaszokował mnie i wzbudził wielkie uznanie dla talentu autorki. Taka umiejętność pokierowania narracją to rzadkość. Powoli, acz systematycznie autorka zasiewała ziarenka wątpliwości aż całość wybuchła jak purchawka. 
Kiedy już zorientowałam się, że nic nie jest takie, jak się na pozór wydaje czułam, że powinna zacząć powieść od nowa. Byłam ciekawa ile drobiazgów przeoczyłam, ile wskazówek pominęłam. Ale ciekawość, jak się to wszystko skończy, zwyciężyła., 
Zakończenie to jak misternie zbudowany zamek z kart. Autorka zadbała o to, aby wszystko ze sobą współgrało. Pomimo tego, że tak naprawdę musiała pisać powieść w podwójnej rzeczywistości ani razu nie znalazłam w fabule nieścisłości. Świat widziany oczami Paula to zupełnie inny świat niż ten, w którym żyją pozostali członkowie jego rodziny. 
Świetna powieść - zaskakująca zwrotami akcji i umiejętnością naginania słów tak, aby tworzyły alternatywną rzeczywistość. 

środa, 23 stycznia 2019

Królestwo

Kompletnie zaskoczyła mnie ta książka. Spodziewałam się, tematyki wojennej, poruszenia tematu eksterminacji Narodu Żydowskiego, opisów prób przetrwania wojennej zawieruchy, ale sposób ujęcia tematu powalił mnie na obie łopatki. Powieść przejmująca, smutna, a jednocześnie niespotykanie dosadna, miejscami prosta do bólu. Wojna pokazana w tej powieści to nie tylko tragedia która dotknęła cały naród. To tragedia dotykająca jednostek. Autor nie skupia się na eksterminacji narodu czy też na bohaterstwie żołnierzy. Skupia się raczej na egoizmie jednostki i woli przetrwania - takiej pierwotnej, płynącej z duszy i serca. 
Jakub Szapiro to człowiek, który przyciąga jak magnes. Nawet Ci, którzy go nienawidzą, nie potrafią bez niego żyć. Szapiro to - moim zdaniem - główny bohater powieści, choć na pierwszy rzut oka milczący i skończony emocjonalnie człowiek wydaje się być jedynie tłem dla tego, co się w powieści dzieje. Czytając książkę pobieżnie i nie wgłębiając się w drugie dno, za główne postacie uznamy Ryfkę Kij i Dawida Szapiro – syna Jakuba. Jedno i drugie może oddychać i żyć tylko obok Jakuba. Bez niego nie istnieją. Ryfka kocha Jakuba nad życie i zrobi wszystko, aby uratować go i wyciągnąć z marazmu i obojętności. Dawid nienawidzi Jakuba całym sercem, ale nie potrafi wyjść z cienia ojca. Każdy jego krok podyktowany jest nienawiścią, Każde skinienie prowadzi do Jakuba – do wspomnień o nim, do obwiniania i do oskarżeń. 
A sam Szapiro? Niewątpliwie król przedwojennej Warszawy, Sławny bokser pochodzenia żydowskiego, dla którego Warszawa padła na kolana. Żyd, który zagubił się gdzieś pomiędzy swoim pochodzeniem a chęcią bycia Polakiem z krwi i kości. Właściwie to wcale nie chciał być Polakiem, bo Polakami gardził. Jedyne do czego się przyznawał to do bycia Warszawiakiem. Kochał Warszawę i nie wyobrażał sobie życia w innym mieście. Okrutny, obłudny i nieuczciwy Jakub przyczynia się do tragedii swojej rodziny. 
Kiedy poznajemy Ryfkę, gnieździ się w ruinach popowstańczej Warszawy niczym szczur. Chodzi na poszukiwania jedzenia i robi wszystko aby przeżyć Opisy działań Ryfki i jej życia (a właściwie wegetacji) przypominają mi filmy fantastyczne, które ukazują świat po zagładzie. Panuje tu prawo siły; w miarę bezpiecznie jest tylko nocą. Ryfka walczy o każdy kęs jedzenia, o każdy przedmiot, który może pomóc przetrwać do końca wojny. Robi to nie tylko dla siebie ale i dla Jakuba, który bez jej pomocy nie przeżyłby ani dnia. Jakuba pokonała wojna, pokonała go śmierć bliskich i okropieństwa, jakich się napatrzył. Jego drogę do miejsca w którym się znalazł poznajemy z opowieści retrospekcyjnej jego syna. Możemy śledzić upadek Szapira i ocenić, jak Jego egoizm przełożył się na losy jego rodziny. 
Wątkiem trochę pobocznym, który służy tylko i wyłącznie pokazaniu tragedii jednostki jest wątek niemieckiego żołnierza. (a właściwie Ślązaka) Czytelnik poznaje jego losy. Losy człowieka, który zaprzężony w wojenną machinę nie może się z niej wyrwać. Chcąc przeżyć musi robić potworne rzeczy. I robi. Strzela morduje i torturuje, wszystko wbrew sobie, z krwawiącym z rozpaczy sercem. 
Powieść - choć jest smutna i poruszająca - wciąga niesamowicie. Czytałam ją z wypiekami na twarzy. Pan Twardoch ma coś takiego w swoim piórze, co działa jak magnes. Piękne słownictwo i poruszające opisy poruszyły moje serce.

wtorek, 15 stycznia 2019

Popierasz Owsiaka?!

Taka historia.... Kiedy urodził się Marek miał żółtaczkę. Nie taką zwykłą, fizjologiczną, ale tą gorszą - wynikającą z różnicy w grupie krwi Mamy i Taty (ja mam "0" a Mariusz "A"). W szpitalu ponaświetlali nas i z uśmiechem wypisali do domu. Cieszyłam się bardzo, ale jedna rzecz spokoju mi nie dawała: Marek ciągle spał. Wszyscy chwalili, jakie to grzeczne dziecko: je i śpi! Marzenie każdej Mamy! Nie panikuj... A ja spać nie mogłam. W końcu pojechałam do szpitala na badanie krwi. Bilirubina 18,9. Do końca życia będę pamiętała strach w oczach lekarki i informację przekazaną drżącym głosem: "Trzeba natychmiast zacząć naświetlania bo może dojść do uszkodzenia mózgu". My nie mamy inkubatora wolnego... proszę szukać... Z dzieckiem na ręku i ze łzami w oczach pojechaliśmy na poszukiwania. Jeden szpital - nic, drugi szpital... Kiedy weszliśmy spanikowani na oddział Szpitala w Zdrojach, przywitał nas rząd wolnych inkubatorów... KAŻDY Z SERDUSZKIEM WOŚP - U. 
Marek jest zdrowy. Gra na skrzypcach, ćwiczy dżudo - jest świetnym dzieciakiem. Jurku dziękujemy! Marek będzie z Tobą grał do końca świata i o jeden dzień dłużej!

piątek, 11 stycznia 2019

Papierowe duchy

Lubię takie książki. Klimatyczne, trochę straszne, w których nie ma miliarda bohaterów, a Ci którzy są, mają naprawdę sporo do powiedzenia. Pomiędzy stronami skrzy od emocji, od wydarzeń i od strachu. Czarno-białe zdjęcia dodają całej powieści pikanterii... No, jestem pod wrażeniem.  
Grace długo przygotowywała się do realizacji swojego zamierzenia. Przeanalizowała wszystkie scenariusze, które mogłyby ją spotkać. Przygotowała zapasy gotówki, farby do włosów na wypadek konieczności zmiany wyglądu, a nawet położenie hoteli i moteli wzdłuż planowanej trasy. Wszystko po to, aby całą sobą oddać się realizacji planu, jakim jest rozwikłanie zabójstwa swojej starszej siostry. Ciała dziewczyny nigdy nie odnaleziono, a dla małej Grace z przeszłości cała sytuacja była wyjątkowo traumatyczna. Chcąc uporać się z przeszłością, Grace wyrusza w podroż z Carlem - domniemanym seryjnym mordercą - który na swoim sumieniu ma kilka młodych istnień. Niestety z Carlem dość trudno się dogadać, jako że cierpi na demencję. Do tego facet rozmawia z duchami i ma wrodzony szósty zmysł, dzięki któremu potrafi przewidywać wydarzenia. 
Carla - pomimo tego, że w powieści jest tym czarnym charakterem - uwielbiam. Przypomina mi Hannibala Lectera i szczerze mówiąc przez całą lekturę miał dla mnie twarz Antoniego Hopkinsa. Jego zachowanie, jego słowa i to, że był w stanie przygarnąć napotkane, bezdomne zwierzaki - to wszystko złożyło się na obraz człowieka, którego pokochałam. Ja wiem, że On miał być tym złym. I co z tego? To właśnie Carl Zdobył moje serce, a zakończenie umocniło mnie w poczuciu wielkości postaci. 
Powieść jest podróżą przez Stany. Podróżą w ciasnym samochodzie, z miejsca na miejsce, w ciągłej pogoni za prawdą. W miarę jak upływa asfalt szos, odkrywamy traumę związaną z zabójstwem siostry, szczegóły morderstw, o jakie posądzono Carla oraz to, że nie wszystko jest takie, jak nam się na pierwszy rzut oka wydaje. Carl nie broni się przed zarzutami postawionymi mu przez społeczeństwo i wymiar sprawiedliwości. On odkrywa dla Grace swoje oblicze. To drugie oblicze schowane przed dziennikarzami i składem sędziowskim. 
Powieść jest niesamowita. Tajemnicza, pełna grozy z jednej strony, a jednocześnie zachowanie Carla często rozczula i zadziwia. Do tego jeszcze mamy duchy, które nieustannie towarzyszą Carlowi i grace w podróży  i drażnią kobietę niebotycznie. Nastrój książki godny Pulitzera. 
"Papierowe duchy" to podróż przez Stany, podróż przez życie Grace i podróż przez umysł Carla. Wszystkie te wyprawy są niesamowicie wciągające. Zapraszam Was w podróż. Warto.  

sobota, 5 stycznia 2019

Szachy

Kiedy byłam mała, moja Mama kupiła mi książeczkę o nauce gry w szachy. Pamiętam, że była ona stworzona na zasadzie rozmów dwóch małolatów, którzy metodą prób i błędów poznawali zasady gry. Gra podobała mi się okrutnie, ale po poznaniu podstaw nijak nie mogłam zrozumieć dalszych tajników i zasad tej gry. Reguły obowiązujące poszczególne figury i ich podstawowe ruchy to owszem – rozumiałam. Ale co dalej? Niestety, kiedy dochodziłam do omówienia poszczególnych rozgrywek zniechęcałam się do dalszej nauki. 
Moje dzieciaki mają szachownicę. Właśnie tę moją – z dzieciństwa. Niestety grają szachami w warcaby, bo matka zbyt tępa jest, aby ich nauczyć gry królów. Kiedy więc zobaczyłam na książce wielki napis „Szachy” i grafikę wskazującą jednoznacznie, że adresatem książki są dzieci – nie wahałam się. Czekałam z lekką obawą na jej przybycie pod mój dach. I nie zawiodłam się. 
"Szachy są grą logiki i wyobraźni, czyli szlachetną walką, toczącą się na płaszczyźnie ludzkiego umysłu”. 
Tak mówi do czytelnika królowa i rzeczywiście tak jest. Może to trochę górnolotne, ale nie zaprzeczycie, że eleganckie i prawdziwe. Uwierzcie mi - cała książka, pomimo tego, że jest skierowana do dzieci, jest właśnie taka - elegancka i prosta w odbiorze. W pierwszej kolejności czytelnik zaznajamiany jest z bierkami. Każda figura zostaje zaprezentowana, a następnie staje się przewodnikiem czytelnika po swoich umiejętnościach. Dowiadujemy się, jakie ruchy i jakie możliwości wiążą się z poszczególnymi bierkami. Oczywiście najlepsze są pionki, które budzą niesamowitą sympatię. Świetny jest też król, który z pokorą tłumaczy, czym jest mat. Trochę wychodzi na tchórza zamiast na króla - ale cóż – taka robota. 


Partia hiszpańska, obrona słowiańska, mat w siedmiu ruchach… to wszystko może przydarzyć się podczas otwarcia. Książka świetnie to tłumaczy, pokazując poszczególne ruchy i możliwości na rozrysowanych szachownicach. Ruch po ruchu, opatrzone komentarzem, naprawdę wydają się proste. Problem pojawia się wówczas, gdy próbujemy wprowadzić to w życie. Mam wrażenie, że nawet przy tak świetnie napisanym podręczniku przyda się jednak przeciwnik, który choć trochę ogarnia zasady tej gry. Ja z dzieciakami bawiłam się świetnie do tego momentu. Potem już samodzielne roztrząsanie prezentowanych zasad trochę nas przerosło. Rozdziały „Droga do zwycięstwa”, „Kombinacje” i „Klucz do zwycięstwa” zostały przez nas tylko przewertowane i choć naprawdę świetnie się to studiuje i ogląda obrazki, to jednak w praktyce, samemu nie mamy szans, aby ogarnąć zasady. Żywy człowiek, które odpowie na nasze pytania i wątpliwości jest po prostu niezbędny. 
Nie ulega wątpliwości, że dzieciaki, które mają ochotę nauczyć się podstaw gry w szachy, będą miały z lektury tej książki niesamowitą frajdę. Twarda okładka i kredowy papier nie tylko uprzyjemniają oglądanie tego podręcznika, ale i sprawiają, że trwałość tej książki jest bardzo duża. To niezmiernie ważne, jeżeli uświadomimy sobie, że książka przechodzi z rąk do rąk pomiędzy graczami, a jej zawartość wertowana jest okrutnie. 

Urzekły mnie ilustracje, na których poszczególne figury zostały uczłowieczone. Król - w zależności od wyniku rozgrywki - albo płacze rzewnymi łzami, albo śmieje się do rozpuku. Pionki są śmieszne i trochę wzruszające, a królowa to prawdziwa dama. Konik jest odważny, wieża często się złości... Słowem nic, co ludzkie, nie jest im obce. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik ma wrażenie, jakby szedł przez tajniki wiedzy szachowej w towarzystwie kilku osób, które służą radą i pomocą. Niestety - to nadal trochę mało. 
„Szachy” to świetna pozycja i rewelacyjny podręcznik, ale tylko do nauki podstaw tej gry. Ważne jest to, że zawartość książki nie zniechęca do dalszego poszukiwania a raczej motywuje.

piątek, 4 stycznia 2019

O przepięknej książce, czyli o tym, jak "Czerwony notes" zawładnął moimi świętami

Przepiękna książka. To jedna z tych, których nigdy nie zapomnę. Siedzi w sercu jak zadra, pomimo tego, że skończyłam ją czytać kilka tygodni temu. Takie książki powinny być sprzedawane na oddzielnych stoiskach dla pozycji wybitnych. Wzruszająca do bólu, do łez. Powalająca prostotą przekazu. Zachwycająca fabułą. Wybitna. 
Staruszka, o pięknym imieniu Doris, żyje samotnie w jednym ze szwedzkich miast. Każdy dzień mija tak samo. Poranek, południe, wizyta opiekunki, obiad, kolacja, spanie. Nieraz kąpiel, jeżeli opiekunka pomoże. Oknem na świat jest komputer. To dzięki niemu Doris może kontaktować się z cioteczną wnuczką, żyjącą daleko, za oceanem. Jenny kocha Doris, jak matkę (a nawet bardziej) i z chęcią poświęca Jej swój czas. Z niecierpliwością oczekuje na cotygodniowe połączenia, aby choć na chwilę poczuć wolność i niezależność. Doris czuje, że jej ziemski czas dobiega końca, w związku z czym postanawia, że jedyna bliska jej sercu, osoba powinna poznać rodzinne tajemnice i sekrety ciotecznej babki. 
Losy Doris - tej siwiutkiej i schorowanej, acz jednak wyjątkowo pogodnej kobiety - to jedno. Równocześnie z tym wątkiem poznajemy zawartość czerwonego zeszytu - podarunku dla Doris od taty. Notes towarzyszył Doris przez całe jej życie. Zapisywała w nim swoje radości i smutki, swoje przygody miłosne i rozczarowania. Poznajemy miłość jej życia - mężczyznę, który ciągle się gubił, ciągle gdzieś podróżował. Kochali się i szukali przez całe życie. Wzruszające zapiski Doris prowadzą nas przez całe jej życie, aż do dnia, kiedy świat powiedział "Stop". Notes był dla Doris nie tylko pamiętnikiem. Zapisywała w nim również adresy i telefony najbliższych jej osób. Wrażenie zrobiły na mnie te zapiski niesamowite. 
Nie potrafię powiedzieć, co mnie w tej powieści tak poruszyło. Pewna jestem tylko tego, że to po prostu przepiękna historia. Doris przeżyła naprawdę wiele. Mogłaby obdarować swoimi przeżyciami kilka osób i jeszcze by dla niej sporo zostało. Niestety jej losy były smutne i poruszające. Nie będę pisała o szczegółach, żeby nie psuć przyjemności czytania, ale zapewniam Was, że Doris swoim życiem poruszy nawet te zatwardziałe serca. Łza kręciła się w moim oku niejeden raz, a myśli o życiu i przemijaniu kłębiły się w mojej głowie niczym fale podczas sztormu. A już zakończenie powaliło mnie na kolana. Piękne, wzruszające i gdyby nie to, że moje dzieciaki ciągle kwękały mi nad głową, płakałabym jak bóbr. 
Piękna powieść w pastelowych barwach, poruszająca wszystkie emocjonalne struny naszego jestestwa. Nie wiem jak zachęcić, więc napiszę: Czytajcie, a nie pożałujecie!

czwartek, 3 stycznia 2019

Bakhita

Ooooo! Ale mnie zaskoczyła ta książka! Wyjątkowo. Znam pierwszą powieść autorki pt. „Czekam na Ciebie” i - choć mi się podobało – to jednak zachwytu nie było. „Bakhita” natomiast jest dla mnie absolutnym objawieniem. Miało być o kobiecie uznanej za świętą, więc spodziewałam się spokojnej lektury o tym, jak czarnoskóra Bakhita odnajduje drogę do Boga. Dostałam wstrząsającą powieść ukazującą całe zło niewolniczej Afryki. Pierwszą połowę powieści czytałam niedowierzając temu, co czytam. Czy naprawdę było aż tak strasznie? Niby wszyscy wiemy, że niewolnicy byli traktowani bardzo brutalnie. Dzieci były oddzielane od matek, rodzeństwo od sióstr i braci, a żony od mężów. Przeżywali tylko najsilniejsi, bo brud i choroby zabierały każdego, kto choć trochę podupadał na zdrowiu. Bicie i maltretowanie było na porządku dziennym. Kiedy przeczytałam o tatuażach... ale od początku. 
Kiedy wzięłam książkę do ręki wcale nie byłam zachwycona perspektywą jej czytania. Dość opasłe tomiszcze zawierające głównie opisy; dialogów jak na lekarstwo... na szczęście autor wraz z wydawcą zadbali o wygodę czytelnika i kolejne wątki i myśli oddzielili od siebie nie tylko akapitami, ale też przerwą w tekście. Wertowałam, miąchałam, gdzieś tam w środku zaczęłam czytać i ... przyłapałam się na tym, że z wypiekami na twarzy czytam powieść... od środka! 
Gdzieś daleko w Sudanie, w XIX wieku, żyje sobie plemię szczęśliwych ludzi. Rytm życia wyznacza im przyroda, jedzą dary ziemi, żyją w zgodzie i harmonii. Kiedy wodzowi rodzą się dwie córki bliźniaczki, wystawia maleństwa do księżyca i wymawia imiona dziewczynek, oddając je pod ochronę żywiołom ziemi. Niestety tę sielankę przerywają brutalnie handlarze niewolników. Porywają ludzi z wiosek i gnają przez pół kraju, nie bacząc na siły i zdrowie czarnoskórych nieszczęśników. Straszne rzeczy dzieją się po drodze, jeszcze gorsze po dotarciu na miejsce... w ogóle koszmar, jaki przeżyli Ci ludzie jest nie do opisania. Kiedy Bahita trafiła w ręce wysokiego urzędnika myślałam, że to koniec Jej udręki. Niestety żona i córka Pana prześcigały się w wymyślaniu, jak tu obrzydzić życie niewolnikom. To właśnie w tym domu Bakhita wraz z małą dziewczynką zostały poddane najgorszej próbie... płakałam po prostu. 
Część opisująca losy w Afryce zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Człowiek człowiekowi zgotował ten los... coś potwornego. Wrażenia wzmacnia jeszcze fakt, że autorka nie śpieszyła się w pisaniu. Wszystko jest pokazane wyjątkowo plastycznie i szczegółowo. Działa na czytelnika wbijając nóż prosto w serce.... 
Kidy Bakhita trafia do Włoch, powieść zmienia swoje oblicze. Robi się bardziej ludzka, mniej pierwotna. Zaczynają pojawiać się uczucia nie tylko głodu i rozpaczy. Tu już czytałam ze spokojem, co nie oznacza, że było łatwo. Przerażające jest to, jak bardzo jest się niewolnikiem w sercu. Bakhita nie potrafi cieszyć się wolnością, nawet wówczas, kiedy naprawdę ją odzyskuje. 
Bakhita jest postacią autentyczną. Cytując za Wikipedią 
„Św. Józefina Bakhita patronuje chrześcijanom mieszkającym w Sudanie, zgromadzeniom sióstr kanosjanek i braci kanosjanów, a także wszystkim dziełom miłosierdzia, w szczególności nastawionym na ubogie dziewczęta i kobiety”. 
Rzeczywiście całe swoje życie poświęciła ubogim dzieciom i dziewczętom. Miała wyjątkowy dar zbliżania ich do siebie. Wycierała zasmarkane nosy, całowała obtłuczone kolana, ale – co najważniejsze – podtrzymywała na duchu i pokazywała którą drogą należy iść. 
Książka jest niesamowita. Stanowi rewelacyjny zapis życia, ale nie można tego nazwać biografią. Zbyt wiele emocji i uczuć. To tak jakbyśmy mieli w ręku film tylko, że wydrukowany. Opisy są tak plastyczne, że czytelnik czuje się tak, jakby tam był. Niby siedzę w fotelu i trzymam książkę, ale słyszę świst bata nad głową i ból wywołany tworzeniem tatuażu na skórze. Talent pisarski autorki jest niewątpliwy i zauważalny. Za Bakhitę autorka została uhonorowana nagrodą Prix Fnac, a także znalazła się w finale Nagrody Goncourtów i Prix Femina. To idealny przykład tego, jak można pięknie rozwinąć warsztat pisarski. Pierwsza powieść tej autorki nie zachwyciła mnie. Bakhita już tak.

środa, 2 stycznia 2019

Pocztówki z Amsterdamu

Lubię ciepłe książki. To takie ciepłe bułeczki maślane z powidłami, które ozdabiają moją biblioteczkę. Podczas lektury takich powieści robi się lekko na duszy, świat pięknieje, a wszystkie problemy stają się jakby mniejsze i mniej wyraźne. Problem jest taki, że często granica pomiędzy dobrą, obyczajową powieścią, a kiczem, jest bardzo płynna i zdarza się, że autor - chcąc przypodobać się "babskiej części czytelników - przesadza z tym optymizmem i uczuciami... I wtedy mamy właśnie kicz. Na szczęście "Pocztówki z Amsterdamu" uchroniły się przed takimi zapędami. Autorka stworzyła świetną książkę ku pokrzepieniu babskich serc. Niestety, dopiero podczas lektury zorientowałam się, że jakoś tak brakuje mi pewnych elementów układanki. Zerknęłam do neta i okazało się, że "Pocztówki z Amsterdamu" to kontynuacja powieści "Do jutra w Amsterdamie". Szkoda, że wydawca nigdzie nie umieścił notatki o tym, że to druga część. Na szczęście byłam już tak wciągnięta w losy Agnieszki, że tylko przeczytałam kilka recenzji pierwszego tomu. To mi wystarczyło, aby szybko pojąć, co z czym się je.
Kiedy poznajemy Agnieszkę, dziewczyna jest na życiowym zakręcie. Wróciła z Holandii do Polski po miłosnym rozczarowaniu i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Rozpoczyna pracę w redakcji lokalnej gazety w Drawnie, odnawia przyjaźnie i na nowo układa stosunki z mamą. Pomoc mamy jest nieoceniona, jako że dziewczyna jest w ciąży. Wrodzona ciekawość świata powoduje, że Agnieszka wpada na trop afery, w którą wplątani są miejscowi notable. Mamy również wątek dotyczący nieuczciwego pośrednictwa pracy i tajemnicze pocztówki, przychodzące do naszej bohaterki z różnych holenderskich miejsc...
Powieść jest cudowną mieszaniną wspomnień z Holandii przewodnika po Pojezierzu Drawskim i przepięknej historii opowiadającej o tym, że przez życie trzeba iść z podniesioną głową. Nasza bohaterka nie daje się pokonać nostalgii i tęsknocie, Z uporem godnym podziwu walczy z tęsknotą za przeszłością i życiem w ukochanej Holandii. Rzuca się w wir dziennikarskiej pracy, odnawia przyjaźnie, zawiera nowe i bacznie obserwuje otaczający ją świat. Pióro autorki zachwyca prostotą przekazu i ciepłem bijącym z każdego słowa. Losy Agnieszki podszyte są miłością do świata i przekonaniem, że na wszystko znajdzie się rada a ciepłe ciasto drożdżowe pozwoli zwalczyć wszelkie smuteczki. 
Pomimo lekko frywolnej okładki zapewniam Was, że „Pocztówki z Amsterdamu” to ciepła i mądra książka o przyjaźni, tęsknocie i sile rodziny. Spędziłam przy tej powieści kilka przesympatycznych wieczorów i za każdym razem lektura podnosiła mnie na duchu i sprawiała, że świat dookoła mnie wydawał się odrobinkę lepszy.