wtorek, 31 grudnia 2013

Tarabanie w Barbakanie

Pierwsze wrażenie - książka dość ciężka jak na swoją objętość. Drugie wrażenie - ślicznie wydana, szkoda że w miękkiej oprawie. Szybko zaczęłam wertować i im dalej brnęłam, tym większy uśmiech rozkwitał na mej twarzy. Dobrze, że nie zatoczył pełnego koła...
Niewątpliwie książka jest gratką dla fanów Tytusa Romka i Atomka. Trzej bohaterowie znani od dziesiątek lat występują na kartach przedmiotowej książki głównie jako atrakcja. Natomiast podstawą jest autobiografia Papcia Chmiela przez Niego samego napisana. Miałam wiele obaw, jak autor komiksów poradził sobie z tak czysto literacką formą; przecież komiks to raczej hasłowe wypowiedzi stanowiące jedynie uzupełnienie rysunku. Na szczęście Papcio Chmiel nie tylko sprostał zadaniu, ale również uczynił to wyśmienicie.
Henryk Chmielewski rozpoczyna opowieść od początku. A początkiem była budowa Barbakanu, w miejscu którego po latach stanął Jego dom rodzinny. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa i wieku "cielęcego" są wciągające, zabawne, miejscami wzruszające. Obraz przedwojennej Warszawy jest tak plastyczny i realistyczny, że niejeden czytelnik poczuje wzruszenie. Autor wyjątkowo obrazowo (jak na autora komiksów przystało) opisuje nam codzienne życie Warszawiaków. Podwórkowe teatrzyki, rzemieślników wędrujących od mieszkania do mieszkania, perypetie w szkole, wspólne życie Polaków i ludności narodowości żydowskiej - wszystko to rysuje przed nami ciepły, pełen życia obraz przedwojennej Warszawy. Pochłaniałam te obrazy z ogromną przyjemnością, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Jednak niewątpliwie przestało być śmiesznie kiedy nadeszła II Wojna Światowa. Autor z dzieciaka przerodził się w młodzieńca, który zdawał sobie sprawę z konieczności walki o ojczyznę. Na szczęście (dla nas i Tytusa Romka i Atomka) wojenna zawierucha jakoś Papcia omijała, a w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego przypadek uniemożliwił mu walkę. Ta druga część książki zaskoczyła mnie. Tu nie ma rozważań godnych warszawskiego młokosa; pojawia się natomiast patriotycznie ukształtowany młodzieniec, który  walczy nie tylko z okupantem, ale również z codziennymi problemami dotykającymi młodzieńców. Możemy na przykład dowiedzieć się dlaczego Papcio Chmiel nie bierze do ust alkoholu. Szczerze mówiąc po takich przeżyciach też bym nie brała :-)))
Tytusa Romka i Atomka zna każdy, no może prawie każdy. Klasyczne księgi wydawane w trakcie ubiegłych dziesięciolatek, wytrawne, pięknie wydane księgi okazjonalne (zerknijcie tu) podbijają serca wielu młodych czytelników. "Tarabanie w Barbakanie" też podbija serca, jednak te starsze, dla których małpiszon z dwoma kolegami - harcerzami kojarzy się ze "Światem Młodych" i radością odkrywania kolejnych niesamowitych pojazdów.
"Tarabanie w Barbakanie" jest bardzo starannie wydana. Kredowy papier jest świetnym podkładem zarówno dla zdjęć (a jest ich dość sporo) jak i dla krótkich komiksowych wstawek. Szkoda tylko, że nie jest w twardej oprawie, a co za tym idzie jest klejona a nie zszyta. Na pewno podniosłoby to cenę, jednak na pewno znajdą się tacy fani, którzy byliby skłonni zapłacić więcej za wygodę czytania. Tym bardziej, że jest to pozycja, która przejdzie przez wiele rąk i to kilkakrotnie. Warta jest tego.

środa, 25 grudnia 2013

Ania z Avonlea

Uwielbiam wracać do książek z dzieciństwa. Ze Starszą przebrnęłam przez "Dzieci z Bulerbyn", "Oto jest Kasię" i "Kiciusia". Młodszy uwielbia czytać ze mną bajeczki z serii "Poczytaj mi Mamo" Naszej Księgarni. Jednak mam też takie książki, do których moje dzięciołki jeszcze nie dorosły. Mam na półce wszystkie przygody Pana Samochodzika i wszystkie tomy "Ani z Zielonego Wzgórza". Najwspanialsze jest jednak to, że moją ukochaną Anię odkrywam po raz drugi :-)))
Streszczać nie będę. Dość powiedzieć, że Ania z rudego podlotka zmienia się w odpowiedzialną młodą kobietkę, która chcąc ratować wzrok ukochanej Maryli rezygnuje z wyjazdu na studia. Rozpoczyna karierę nauczyciela w szkole w Avonlea. Całe Jej życie toczy się wkoło tego miasteczka. Przyjaźnie, miłości, zmartwienia, radości - to wszystko znajdziemy właśnie tu.
Pan Paweł Beręsewicz (znany moim dzieciom z przygód Ciumków, których kochamy nad życie) podjął się niesamowicie wymagającego zadania i ponownie przetłumaczył Anię. Pierwszy tom zdobył moje serce, drugi utwierdził w przekonaniu, że Pan Paweł wie co robi. Opinie i zdania są różne, jednak moim zdaniem obecne tłumaczenie dodało powieści świeżości przy jednoczesnym dopasowaniu Ani do dzisiejszych realiów. Bohaterki w poprzednim tłumaczeniu były dziewczynkami z innej epoki. Teraz bardziej pasują do dzisiejszych podlotków. Potrafią nawet użyć siarczystego (jak na tamte czasy) języka, co wzbudziło u mnie ogromną wesołość. Nie wątpię, że niektórych czytelników może to razić, ja jednak uważam, że tłumaczenie Pana Beręsewicza dużo łatwiej przyjąć dzisiejszym nastolatkom niż wcześniejsze wersje. 
Czytanie Ani z Avonlea - tej konkretnej Ani z Avonlea - jest jak tchnienie lata w mroźny, słonczny poranek, albo podmuch zimy w gorący, parny, letni wieczór. W obu przypadkach ogarnia nas błogość i leniwa nadzieja, że właśnie nadchodzi coś, co przyniesie nam wspaniałe przeżycia. Lektura Ani budzi we mnie własnie takie uczucia. Treść lekka i przyjemna, a oprawa graficzna... no właśnie...
Ilustracje w wydaniu "Skrzata" autorstwa S. Kaczmarskiej są niesamowite. To właśnie one dodają książce smaczku, orginalności i niepowtarzalnego klimatu. Delikatne, a jednocześnie wszędobylskie są istotnym elementem powieści. Warto dodać że przepięknym elementem. 
Polecam. 





wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczna niespodzianka

Najlepsza świąteczna niespodzianka - kiedy odwiedza Cię z życzeniami ktoś, kogo bardzo lubisz, ale w życiu nie spodziewasz się przedświątecznej wizyty :-)))


wtorek, 17 grudnia 2013

Młodszy i ...

Pytania dzieci - jak wszystkim wiadomo - przyprawiają dorosłych o zawrót głowy. Starsza ma to już za sobą. Młodszy kwitnie i rozwija się w tej dziedzinie. Pytania z zakresu języka angielskiego są na porządku dziennym. Najczęstsze to: "Mamo, jak jest po angielsku granatowy?" Pytania z zakresu tych dziwnych też są, np: "Mamo, dlaczego człowiek rośnie do góry?" Ostatnio jednak zarówno mnie jak i mego Jedynego zamurowało, kiedy z ust Młodszego padło:
"Mamo, a co to jest polityka?"
Taaaaak... właśnie...

sobota, 7 grudnia 2013

Książka, która zachwyciła mnie... objętością :-)

Książki grube budzą mój szacunek. A raczej ich autorzy. Jaką wybujałą wyobraźnię trzeba mieć, żeby stworzyć świat i pisać o nim (i to ciekawie) przez kolejne tysiąc stron. Przecież "Ziemiomorze" to już wręcz klasyka gatunku. Jestem bardzo ciekawa jak mi pójdzie. 


Nawiasem mówiąc, od kiedy mam Kundelka to takie "grubasy" wolę czytać w formacie MOBI. 
Wygodniej jakoś tak...

wtorek, 3 grudnia 2013

Biała jak mleko czerwona jak krew

Książka zachwyciła mnie okładką. Od dawien dawna mam słabość do rudego koloru i bynajmniej nie jest to wpływ "Ani z Zielonego Wzgórza". Uważam, że rude kobiety mają to COŚ i nie boją się tego użyć. Drżyjcie wszyscy słabi  i malutcy! Dziewczyna na okładce urzekła mnie, uwiodła i oczarowała. Tylko dla niej sięgnęłam po powieść i .... zamiast silnej niewiasty spotkałam chorą na białaczkę ognistorudą Beatrice. Silny natomiast jest główny bohater szesnastoletni Leo, który pomaga Beatrice przebrnąć przez koszmar choroby. W trakcie powieści obserwujemy jak z młodego szczeniaka przeradza się w odpowiedzialnego młodzieńca. Musi zrozumieć, że życie nie składa się z samych przyjemności. Niestety przekonuje się o tym z całą siłą brutalnego świata. 
Książka choć smutna jest czytelnikowi bardzo przyjazna. Jest niczym bajka przepełniona bielą i czerwienią. Bardzo piękna i niesamowicie intrygująca. Godna polecenia. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Skąd zachwyt nad tą książką nie wie nikt... Alibi na szczęście

Młoda kobieta Hanna Lerska  w ciągu jednej chwili traci wszystko. Zawala jej się cały świat. Nie je, nie pije, każdy oddech jest przemyślany i wymuszony. Kotwicą trzymającą przy życiu jest Irenka - gosposia zaprzyjaźniona z rodziną Hani - która głaszcze po głowie i powtarza "będzie dobrze". Druga podpora życiowa to Dominika; szalona trzpiotka chwytająca życie pełnymi garściami. Pewnego dnia na horyzoncie pojawia sie Mikołaj. Zakochuje się w Hani bez pamięci i walczy o jej uczucie całym sobą. Oczywiście uczucie się rodzi, Hania mięknie jak plastelinka, uginają się pod nią nogi, broni się przed miłością.... brrrr okropność. Mina i spojrzenie kotka ze Shreka to pikuś przy ilości słodkości zawartej w tej powieści.
Cóż, książka może i by mi się spodobała gdyby autorka nie rozciągnęła jej na ponad 600 stron. Uważam, że połowa tego byłaby w sam raz. A tak? Mamy ślimaczącą się akcję, przydługie opisy mierne, na siłę rozciagane dialogi. Do tego wszystkiego mamy również mdłych bohaterów rodem z love story (nie obrażając oczywiście klasyków) Wszyscy piękni, młodzi i bogaci, każdy idzie przez świat z brodą uniesioną wysoko do góry. Nawet Hania, która para się mało płatnym zawodem nauczyciela  jest finansowo ustawiona dzięki zapobiegawczemu tatusiowi. Myślę, że autorce tak po prostu było łatwiej. Wszak w powieści liczy się tylko miłość! 
Nie rozumiem wszechobecnego zachwytu tą powieścią. Uważam, że jest to jednowątkowa prosta i płytka historyjka dla niezbyt wymagających gospodyń domowych.
Pierwsze 200 stron przeczytałam, przez kolejne 200 przemknęłam, a ostatnie 200 po prostu zmęczyłam. I jak rzadko - nie polecam