sobota, 31 marca 2012

Rzadko to robię a jednak... STOS! A na dodatek KURA!

Stosiki nie są tym, co Tygrysy lubią najbardziej. Nie lubię ich oglądać, a tym bardziej umieszczać. Nie wiem z czego wynika moja niechęć - nie lubię i już. Jednak tym razem postanowiłam się złamać i poczynić kilka zdjęć. Po pierwsze po to, aby podziękować darczyńcom, a po drugie po to, aby nacieszyć oczy. Tak więc  Voilà!
Pierwszy stosik jest własnością Starszej i Młodszego. Od góry:
1. "Ciumkowe historie" - wcześniejsze tomy są świetne; ten również zachowuje poziom.
2. "Franek i duch drzewa" - wprawdzie to drugi tom przygód Franka, ale nie szkodzi. Historia jest samodzielna, a wydanie tak przepiękne, że warto było!
3. "O czym szumią wierzby" - książka wydana w serii  "Feniks" podobnie jak "Tajemniczy Ogród" o którym pisałam tu.  
4. "Nudzimisie i przedszkolaki" - książka, którą Starsza bardzo chciała mieć. Wydaje mi się, że jest już na nią trochę za duża, ale od września Młody idzie do przedszkola więc będzie jak znalazł...
5. "Przygody Krowy Balbiny" - seria "Bajki - usypiajki" z której znamy już "Czarodziejkę Dobrochnę", "Bardzo małą dziewczynkę..." i "Słonecznikową dziewczynkę" była wystarczającym argumentem za :-)))
6. Na koniec wyczekany, ukochany, wspaniały i znany prawie na pamięć "Flipek". Rozpisywać się nie będę bo to materiał na kolejną recenzję. Dodam tylko 
Czas na stosik właściwy. Od góry:
1. "Lala" - wygrana u Evity. Dziękuję serdecznie. 
2. "Bibliotekarki" od Wydawnictwa "Skrzat". Bardzo jestem ciekawa tej książki. Recenzje spotykane na zaprzyjaźnionych blogach są bardzo skrajne. Bardzo. 
3. "Babskie gadanie" - książka pożyczona od Pani Tereski. Akcja dzieje się w Szczecinie, autorka jest jest ze Szczecina, ja jestem ze Szczecina...
4. Pod nocnym niebem" - od Wydawnictwa "Prószyński i S - ka"
5. "Crom i uczeń czarnoksiężnika" - od Wydawnictwa Zielona Sowa"
6. "Zapach cedru" z wymianki na "Lubimy Czytać"
7. "Pojechane podróże" od Wydawnictwa Pascal
8. "Uciekinier" od Wydawnictwa "Muza"
9. "Trzynasta opowieść" z wymianki na "Lubimy Czytać"
10. "Z historii PRL. Dziennikarze cz. II" - z Merlina za 5 zł. Nie mogłam się oprzeć :-)))
A oto stos dodatkowy bibliotekowy: Opisywać go nie będę, dodam tylko, że przeczytałam z niego "Kato - Tatę". Przeczytałam to dużo powiedziane. Na 11 stronie odpuściłam i uznałam, że można czytać o ludzkich tragediach ale wszystko ma swoje granice. Więcej nie przeczytam. I już 


A na zakończenie prac plastycznych część druga - Kurka wielkanocna jakich mało!




niedziela, 25 marca 2012

Dwa wybory

Dziecko to wielkie szczęście i dar - wie o tym każdy, kto choć trochę musiał się o swoje maleństwo postarać. Nie wątpię jednak, że w pewnym wieku i w pewnych okolicznościach dziecko może być tragedią. Dla młodej dziewczyny niechciana ciąża to... tragedia. Podobnie dla młodego chłopca, który uważa, że ojcostwo to zbyt wysoka cena za chwilę przyjemności. Po otrząśnięciu z szoku przychodzi pytanie: Co dalej? Czy sobie poradzę jako mama (tato)? Czy on/a będzie na tyle silna/y, aby dzieciątko wychować na dobrego człowieka? W takiej chwili człowiekowi wydaje się, że jakąkolwiek decyzje podejmie - będzie ona zła. 
"Dwa wybory" to książka, która wyraźnie mówi, (aż krzyczy) że wyboru trzeba dokonać i to jest właśnie najtrudniejsze. A potem? Potem trzeba brać życie garściami takie jakie jest z poszanowaniem własnej decyzji i nie zważając na otoczenie. 
Młoda Elisabeth dowiaduje się że jest w ciąży. Postanawia...
Urodzić to dziecko. Libby uważa, że musi ponieść konsekwencje swojego czynu. Dziewczynie nie jest łatwo. Odwraca się od niej ojciec, mama choć stara się jak może - nie potrafi nie potępiać córki. Im bliżej porodu tym bardziej świat staje do góry nogami. Najbliższe przyjaciółki nie radzą sobie z sytuacją, podobnie jak przyszły tatuś. Libby opada na dno... Na szczęście okazuje się, że przy małej istotce która całą sobą potrzebuje mamy nie jest łatwo się poddać. Libby .... nic więcej nie zdradzę. 
Usunąć ciążę. Beth jedzie do kliniki i usuwa ciążę. Wydaje się, że zabieg będzie jak wycięcie kurzajki. Usunie i tyle. Nie przypuszcza jak silny będzie ból zarówno fizyczny jak i psychiczny. Prześladuje ją pytanie o to, co by było gdyby... Nie jest łatwo. 
Czytelnik poznaje losy obu wcieleń Elizabeth, uczestniczy w najważniejszych wydarzeniach jej życia. Uczucia kłębią się w głowie. Jak tu pochwalać, czy też potępiać kiedy zwykłe życie tak przygniata? 
Kiedy odłożyłam książkę przyszło mi do głowy jedno: O ile byłoby łatwiej, gdyby niechciane ciąże po prostu się nie zdarzały. Każde dziecko powinno być wyczekiwane jak największy skarb. Nie powinno być udręką i karą. Tylko jak do tego doprowadzić... 

sobota, 24 marca 2012

Prace ręczne są mi obce, ale...

Prace plastyczne nigdy nie były moją mocną stroną. Plastyki w szkole szczerze nienawidziłam, a większość prac pomagali  mi robić rodzice. Moje dziecię - jako potomek plastycznego nieudacznika - również nie pała miłością do machania klejem i nożyczkami. Kiedy jej przyjaciółeczki zaczęły ją namawiać do uczestnictwa w pracach plastycznych organizowanych na plebani widziałam rozpacz w jej oczach.  W końcu uległa zastrzegając "Tylko jeden raz!" Poszła i ... wsiąkła. Na początku byłam sceptyczna, jednak kiedy patrzyłam jakie cuda przynosi uwierzyłam, że zajęcia organizuje prawdziwy pasjonat. Co ciekawe - każde dziecko wychodzi z zajęć przeszczęśliwe dzierżąc w łapkach kolejne cudo. Efekt dzisiejszych zajęć przeszedł moje najśmielsze oczekiwania A oto:

 Świąteczny stroik wiosenny !
Śliczny prawda ?

środa, 21 marca 2012

Kuferek pełen wierszy (skarbów)

Wieczorem, kiedy moje dzieci są już gotowe do snu (czytaj: wykąpane, w piżamie i z błyszczącymi ząbkami) przychodzi pora na wieczorynkę. Ostatnio "ukochały" sobie bajkę pt. "Jake i piraci z Nibylandii" W bajce tej główni bohaterowie wykonują zadania, za które otrzymują złote dukaty. Te dukaty przechowywane są w wielkiej skrzyni  pełnej skarbów. Kiedy ze Starszą czytałyśmy "Kuferek pełen wierszy" w pewnym momencie moja córka oświadczyła: Mamo wiesz, te wiersze są jak dukaty z kufra w Nibylandii! 
Czy potrzebna większa zachęta?
Moje dzieci lubią wiersze. Basia uwielbia je czytać, bardzo szybko je zapamiętuje. Marek jako trzylatek docenia raczej rytmiczność i powtarzalność, ale też ma już swoje ulubione. "Kuferek" idealnie wpasował się w nasze potrzeby. Znajdziemy w nim zarówno poezję dla trzylatka jak i dla ośmiolatki. Znajdziemy wiersze nowe i takie, które czytała nasza babcia, kiedy była mała. Znajdziemy proste rymowanki i skomplikowane wiersze ze słownictwem, które należy naszym milusińskim przybliżyć i wytłumaczyć znaczenie. Znajdziemy poezję prostą, która po trzech czytaniach zapada w umysł malucha i nijak nie można się od niej uwolnić. Od Fredry (niestety żadne z moich dzieci nie zapałało miłością do "Małpy w kąpieli) aż do "Pana Trąbalskiego", powszechnie znanego i lubianego. 
Książka powoduje w moim domu konflikty. Dlaczego? Ano dlatego, że każde z moich dzieci ukochało inny wiersz. Basia w kółko czyta "Rupaki", a Marek do znudzenia każe sobie powtarzać wiersz pt. "Mój samochód". Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że moje "dzieciołki" z otwartymi ustami przesłuchały wszystkie wiersze po kolei i po każdym wydawały swoją opinię. Trzylatek może niezbyt skomplikowaną (ten nie! Ten citaj mama!), natomiast z Basią można już było podyskutować. 
Wydawnictwo "Drzewko szczęścia" ma dobrą rękę do zbiorów. Zupełnie niedawno królował u nas "Zapach czekolady", teraz na pierwszym miejscu jest "Kuferek". Mam wrażenie, że sukces obu zbiorów polega na dobraniu różnorodnych utworów, które ze sobą współgrają, a jednocześnie każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju.
Książka jest świetnie wydana. Pomijając kwestię twardej okładki (mam wrażenie, że to staje się normą) należy podkreślić, że "Kuferek" zawiera  świetne ilustracje. Nie są to krzyczące obrazki, a lekko figlarne rysunki które pozwalają działać dziecięcej wyobraźni.. Wbrew pozorom wcale nie jest ich mało. Każdy wierszyk jest zilustrowany, a ilustrator Pan Bartek Drejewicz idealnie wpasował się w klimat książki. Każdy obrazek jest inny, powiem więcej - patrząc na różnorodność rysunków miałam wrażenie, że ilustrowaniem "Kuferka" zajmowało się kila osób. Kotek ilustrujący wierszyk pt. "Kotek" jest zupełnie inny od pieska z wiersza "Obchodź się łagodnie ze zwierzętami". Moje uznanie dla umiejętności Pana Bartka!
Kuferek polecam wszystkim, którym nie jest obojętna tzw klasyka wierszyka. Zapewniam, że przy lekturze "Kuferka" każdy będzie się świetnie bawił.  


sobota, 17 marca 2012

Ktoś bardzo podejrzany

"Ktoś bardzo podejrzany", to książka, która cofnęła mnie do czasów mojego dzieciństwa. Książeczka niewielkich rozmiarów z czarno - białymi obrazkami (a właściwie grafikami) przypomina mi "Babcię na jabłoni czy też nieśmiertelnych "Gucia i Cezara". Zachwyciła mnie i rozczuliła swoją prostotą, a jednocześnie starannością wydania. 
Książeczka przedstawia kolejną przygodę przesympatycznych dzieciaków, którzy stanowią "Piątkę z Bukowej Górki". W miasteczku pojawia się tajemniczy nieznajomy, o którym wiadomo tylko tyle że interesuje się starą kuźnią. Okazuje się, że wcale nie jest tym za kogo uważają go wszyscy dookoła. Jest też wątek romantyczny związany z bursztynowym serduszkiem i zazdrosną Baśką...
Książeczka przeznaczona jest dla starszych dzieci, które nie potrzebują już wspomagać swojej wyobraźni obrazkami. Moja córka z otwartą buzią słuchała przygód dzieciaków. Szybka akcja przedstawiona "świetnym piórem" nie pozwala ani przez chwilę nudzić się małemu czytelnikowi. 
Książka na tyle przypadła do gustu mojej Starszej, że liczyłam na próby samodzielnego czytania z jej strony. Jednak nie. Ilość tekstu w książeczce - pomimo dużego druku i wielu dialogów - przerosła ją i zniechęciła. Zupełnie inaczej sprawa wygląda wtedy, kiedy książkę czyta Mama... 

czwartek, 15 marca 2012

Naga cytra

Świat jest ogromny i ogromna jest różnorodność kultur. Chiny, Japonia, czy też kraje afrykańskie porywają mnie i zadziwiają zachowaniami, które w naszej kulturze nikomu nie przyszłyby do głowy. Z jednej strony przeraża mnie to, a z drugiej niezmiernie fascynuje. Książki o Chinach, Japonii, Kenii czy Iranie pochłaniam od razu. Nie znaczy to jednak, że wszystkie jednakowo mi się podobają... o nie...
Akcja książki toczy się na przełomie trzech stuleci (IV w.- VI w.) Poznajemy Młodą Matkę, która w młodości została porwana przez dość gburowatego wojownika o imieniu Liu. Kobieta początkowo jest bardzo nieszczęśliwa, jednak z czasem staje się wierną towarzyszką życia, i matką wspólnych dzieci. Długi czas poddaje się losowi, jednak tragedia jej dzieci doprowadza kobietę do załamania ,wskutek czego postanawia schronić się w klasztorze. Równolegle z historią Młodej Matki poznajemy losy młodego lutnika Shen Feng. Chłopak jest bardzo zdesperowany i na gwałt potrzebuje pieniędzy. Postanawia wraz z przyjacielem splądrować grobowiec leżący na terenach klasztoru. Bogactw w potocznym tego słowa znaczeniu nie znajdują, jednak dla lutnika skarbem jest wieko trumny, które jest idealnym materiałem na cytrę. 
Obie historie łączą się w zaskakujący sposób i prowadzą czytelnika do ... zakończenia, które jak dla mnie jest świetne, choć nieco przekombinowane. 
Urzekła mnie część opisująca losy Młodej Matki. Chiny jako cesarstwo bogate w tradycje i opływające w dostatki zawsze mnie urzekały. Zakazane miasto, setki konkubin, rytuały, wśród których prawdziwe życie nie miało żadnego znaczenia - to wszystko jest sercem Chin a jednocześnie ich przekleństwem. Czytałam tę część jak bajkę chłonąc każdą literkę. 
Gorzej było z losami Fenga. Miałam poczucie, że autorka poświęciła mu swój czas tylko z konieczności. Jego postać potrzebna była do mistycznego zakończenia, ale jego losy przedstawione są bez większych emocji. Niby chłopak przeżywa tragedię, życie mu nieźle dało w kość, jednak mimo wszystko nie urzekło mnie. 
A zakończenie? Zakończenie czytałam dwa razy. W momencie, kiedy dwa wątki w przedziwny sposób splatają się ze sobą, czytelnik zostaje porwany przez rwącą rzekę, nad którą trudno zapanować. Nie chcąc psuć wrażenia nie będę się wdawać w szczegóły, dodam tylko, że urok książki to właśnie jej zakończenie. To właśnie zakończenie pozostawia w czytelniku niedosyt. Miałam wrażenie, że otarłam się o magię, jednak nie będąc rodowitym Chińczykiem nigdy nie pojmę do końca o co w tym wszystkim chodzi....
Książka mnie urzekła jednak nie zachwyciła. Wrażenie braku spójności pomiędzy losami dwóch bohaterów towarzyszyło mi przez całą powieść. Zakończenie wynagrodziło wszystkie niedoróbki.  
Na zakończenie dodam, że książka idealnie się wpasowała w charakter moich ostatnich lektur. Mogę z całą stanowczością napisać, że ostatnio prześladują mnie książki, których magią jest muzyka. W nagiej cytrze muzyka dodaje smaczku, jest czymś zmysłowym i niewypowiedzianym, towarzyszy bohaterom w smutkach i cierpieniach. Cytra jest tu przedstawiona jako instrument, który ma własną duszę, a muzyk grając może jedynie zobrazować nastrój cytry. Urzekło mnie stwierdzenie, że cytra to najbardziej samotny instrument na świecie, ponieważ nie znosi duetów, tercetów i innych utworów, w których musiałaby dzielić się swoim brzmieniem...

sobota, 10 marca 2012

Droga do kobiety prowadzi przez Różany



Kiedy zaczynałam przygodę z blogiem i recenzowaniem książek obiecałam sobie, że nie będę nadużywać słów typu "bajkowy", "fenomenalny", "śliczny" i wielu innych które może i są emocjonalnym obrazem mojej duszy podczas lektury, ale z profesjonalizmem mają niewiele wspólnego. Przy tej książce nie mogę się powstrzymać - wybaczcie. Książka jest bajkowo niesamowita, śliczna, ciepła jak rogalik z powidłami - taki plaster na serce każdej zabieganej kobietki. 
Główna bohaterka Zosia jest panienką z dobrego domu wychowywaną przez ojca i nianię. Mieszka w dworku w Różanach gdzie uprawia swój ukochany przydomowy ogródek. Jest marzycielką z głową w chmurach, ot Ania z Zielonego Wzgórza tylko że ciut starsza i w polskich realiach. Jak to w romansach bywa jest też mężczyzna, który kocha ją oraz mężczyzna, którego kocha Ona. I bynajmniej  nie jest to jedna i ta sama osoba. Malarz Eryk nieba by jej przychylił, spełnia każde zosine marzenie i jest na każde zawołanie. A Krzysztof? Cóż - to jedyna postać nie budząca mojej sympatii, ale może to i dobrze. Ach - jest też moja ulubienica Marianna, przyjaciółka Zosi, która stanowi głos rozsądku w jej rozmarzonej główce. Marianna twardo stoi na ziemi, uwielbia alkohole produkowane przez ojca Zosi i nie lubi Krzysztofa, co moim zdaniem nie jest trudne. 
Obok sielankowych problemów Zosi gdzieś w tle poznajemy losy niani Zosi, Zuzanny. Wojenna zawierucha komplikuje życie panienki z dobrego domu i zaskakująco łączy się z losami Zosi...
Książka jest... po prostu bajkowa. Zareagowałam na nią tak, jak moja ośmioletnia Starsza na opowieści o księżniczkach. Zatopiłam się w lekturze, czując się niesamowicie dobrze wśród bohaterów powieści. 
Podkreślić trzeba jedno. Książka jest taka jak jej okładka. Lekka wręcz do przesady, mocno przewidywalna i słodka do przesytu. Ale przecież w bajkach o to chodzi, prawda? Jest księżniczka, jest zła czarownica, jest też książę, który na pewno pokona wszystkie przeciwności losu i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Każdy, kto potraktuje historię Różan właśnie tak będzie zachwycony. 
Opowieść snuje się lekko i leniwie co wcale nie znaczy że nudno. Wcale nie. Perypetie bohaterów są ciekawe, a dodatkowo autorka ma rękę (czy też pióro) do świetnych dialogów. W powieści wdzięcznie zamieszcza kilka dowcipów, okrasza dialogi nutką szyderstwa, bohaterzy nie są milczkami, a ich rozmowy kilka razy wprowadziły mnie w szampański nastrój. 
Minus książka ma jeden. Straszliwe "kółeczko" z ceną na przepięknej okładce. Ukatrupiłabym tego, kto to wymyślił. Jak można tak piękne zdjęcie tak oszpecić!
Wiosna moje miłe Panie! Czas wyciągnąć klapeczki, zwiewne sukieneczki i schować wielgachne swetry i buciory. Czas sięgnąć po lekką lekturę, która pozwoli naszym główkom przewietrzyć swoje szufladki. Książka "Droga do Różan" jest przepustką do romantycznej wiosny i bajkowej literackiej przygody...

Wydawnictwo Otwarte szykuje dla żeńskiej części czytelniczek kolejne literackie niespodzianki. 


środa, 7 marca 2012

Dziedzictwo Adama

Kiedy siadam do książki oczekuję przygody, spotkania z nieznanym, szybszego bicia serca, nieraz łamigłówki zaprzątającej moja głowę. Nie lubię, kiedy książka jest nijaka i bez polotu. Po zakończeniu lektury najczęściej nie mam problemu z określeniem, do której z grup należy. Właśnie. Z książką pt. "Dziedzictwo Adama" nie było łatwo ani w trakcie  lektury, ani taż po jej zakończeniu.
Edward i Adam to mężczyźni będący głównymi postaciami powieści. Każdy z nich ma do przekazania swoją historię - lekko absurdalną, niezmiernie ciekawą (to dotyczy głównie Adama)  jednak przedstawioną w sposób niezbyt porywający. Edward będący owocem przygody matki z bliżej nieznanym mężczyzną jest osobą żyjącą w zupełnie niepoukładanym  świecie. Taki współczesny Piotruś Pan. Nie chodzi do szkoły, nie potrafi trzeźwo ocenić sytuacji. Żyje z dnia na dzień. Dorasta i jakimś cudem udaje mu się "wejść" w trybiki współczesnego świata. Historia Edwarda nie porwała mnie i z przerażeniem zerkałam na dalsze strony powieści oczekując męczarni. Nic bardziej mylnego, bo o ile historia Edwarda jest mało porywająca, o tyle Adam mnie zachwycił. Jego historia jest niezmiernie ... odmienna od ogólnie znanego obrazu wojennej zawieruchy. Oto Żyd niemieckiego pochodzenia w poszukiwaniu swojej wielkiej miłości trafia w sam środek elity Esesmanów i to w okupowanej Polsce (a dokładnie w Krakowie). Robi wszystko, aby odnaleźć się w tym dziwnym świecie jednak jego poglądy są dużo bliższe poglądów pracujących tam Polaków niż Jego rodaków. 
Pierwszy raz spotkałam się z książką, która temat wojny pokazuje w tak spokojny sposób - bez emocji. Czytelnik doskonale wie, że za plecami bohaterów dzieje się źle, umierają ludzie, a jednak ten głos jest jakby przytłumiony, to nie on jest najważniejszy. Najważniejsze jest poszukiwanie kobiety życia a wojna? Wojna jest, ale dużo mniej ważna.
Autorka spośród wielu postaci wybrała kilka, które wykreowała z mistrzowską dokładnością.  Nawet jeżeli postać ukazała się dosłownie na kilku stronach to często zapadała w moją pamięć dużo bardziej niż postacie "ciągnące się" przez całą powieść. Ulubieńców miałam dwóch. Pierwszy to pracownik w fabryce niemieckiego potentata, który ze skrawków materiału potrafił wyczarować zwierzątka. Tworzył je zarówno dla bogatej niemieckiej dziewczynki jak i dla obdartego żydowskiego dziecka. Ta postać bardzo mnie wzruszyła. 
Drugim zdobywcą mojego serca jest żydowski chłopiec żyjący w getcie, któremu nadano imię "Herakles". Niesamowite dziecko, które nie ma pojęcia o prawdziwym życiu (dla niego kwiaty są tylko  papierowe, a park oznacza cmentarz, bo tylko tam jest zieleń i można spacerować). Z drugiej strony dzieciak świetnie radzi sobie w trudnej rzeczywistości warszawskiego getta. Potrafi wyjść z domu, przeżyć i jeszcze przynieść co nieco do zjedzenia. 
Szkoda, że autorka pokusiła się o połączenie historii Adama i Edwarda w jedną powieść. Jak dla mnie pierwsza część w ogóle mogłaby nie istnieć, natomiast wojenne losy Adama należało rozbudować i wzbogacić. Taka książka porwałaby mnie i stałaby na mojej półce na honorowym miejscu,. Niestety lekko groteskowa i nic niewnosząca część o losach Edwarda popsuła mi przyjemność lektury. 
Mimo wszystko serdecznie polecam. Kiedy już pokonamy początek, naszym oczom ukaże się świat wojennej Europy ukazany przez pryzmat hodowli róż, bogatych i rozkapryszonych Niemek i getta, które jest nieco inaczej pokazane niż do tego przywykliśmy. 
Czy warto? Na pewno. 

niedziela, 4 marca 2012

Czarodziejka Dobrochna




Wyczaruję, zaczaruję:
Teraz ja tu rozkazuję.
Niechaj jutro z samego rana
wyrosną cztery drzewa kasztana.




Są takie książki, które przenoszą czytelnika do tajemniczej krainy. Z własnego dzieciństwa pamiętam "Czarodziejski młyn" - książkę pochłaniającą mnie całkowicie ilekroć po nią sięgnęłam. Ze starszego dzieciństwa pamiętam "Braci Lwie Serce". Tej powieści trochę się bałam ale pomimo to czytałam kilkakrotnie. Dobrochna jest książką porywającą maluchy do krainy... ludzi. Ciekawe jest to, że nie ma tam smoków, pałaców, rycerzy i księżniczek. Jest za to zwykłe życie i ludzie, którzy bardziej lub mniej potrzebują pomocy. 
Dobrochna jest czarodziejką mieszkającą w pałacu wraz ze swoimi wiernymi elfami i skrzatami. Pomimo bogactwa czuje się bardzo samotna. Dlatego też postanawia wyruszyć w świat, aby pomagać w potrzebach i kłopotach tym, którzy pomocy tej potrzebują. Kłopoty są zwykłe, codzienne, dalekie od baśniowych smoków i chochlików. To co jednym mogłoby się wydać wadą dla mnie jest ogromnym plusem. Mały czytelnik uczy się bowiem, że książki nie muszą być bajkowo czarodziejskie. Mogą też mówić o zwyczajnym życiu, w którym nie brakuje trosk i nie zawsze wszystkim jest łatwo. Książka pokazuje, że Czarodziejka znajdzie pole do popisu również w naszym świecie, gdzie nie ma gnomów i królów.   
W książce spotykamy wielu bohaterów: małą Marysię zaniedbywaną przez niedobrą ciotkę, czy też  dziewczynę, która nie szanuje własnej mamy. Jest nawet mały piesek trzymany przez gospodynię na zbyt krótkim łańcuchu. Bohaterowie kolejnego opowiadania Ewa i Jan czują się bardzo samotni. Ewa świetnie gotuje jednak nie potrafi radzić sobie w gospodarstwie. Jan ma wzorowe obejście jednak jego kuchnia woła o pomstę do nieba. Dobrochna wpada na pomysł zbliżenia dwóch samotnych dusz i dzięki niej odnajdują siebie nawzajem. 
Kilka historii trafiło do serduszka mojej córci. Pierwsza opowiada o dzieciach, które codziennie muszą zbierać kasztany po to, aby rodzice mogli zrobić z nich klej. Jest to jedynie źródło ich utrzymania. Dzieci pomimo trudnej pracy nie narzekają nawet wówczas, kiedy przy tarciu brązowych kulek ścierają sobie paluszki do krwi. Pomoc Dobrochny polegała na posadzeniu czterech dorodnych kasztanów blisko rodzinnego domu dzieci. Moja córka była oburzona: "Przecież mogła im pomóc bardziej dosadnie!" 
Drugie opowiadanie wycisnęło łzy wzruszenia. Jest to historia pięciorga dzieci spędzających samotnie święta Bożego Narodzenia. Mama w szpitalu, tata w pracy, a dzieci grzecznie czekają w domu. Dobrochna zauważyła, że pomimo świąt maluchy nie mają ani jedzenia ani choinki. Wyczarowała więc i jedzenie i choinkę, a tatę na odchodne obdarowała lekarstwem dla chorej mamy. Starsza była ugotowana ze wzruszenia.
Wszystkie historyjki są śliczne - ciepłe, spokojne, często wzruszające. Każda z nich pokazuje, że niewielkim nakładem pracy można wyczarować uśmiech na twarzy każdego stworzenia. Dobro należy nagradzać, a nikczemność karać. Czytelnik nie znajdzie tu wartkiej akcji, ale przecież nie można tego oczekiwać po książce wydanej w serii "Bajki - zasypiajki". Cały urok tej książki polega właśnie na "łagodnej spokojności". 
Ogromnym atutem książki są ilustracje. Pani Marta Ostrowska stworzyła ciepłe kolorowe obrazki wpływające na wyobraźnię dzieciaków. Dobrochna jest pyzata i poczciwa; pozostali bohaterowie również budzą sympatię. 
Serdecznie polecam każdemu, kto szuka pięknych opowiadań o życiu, pełnych dobroci i przeplatanych czarami.

piątek, 2 marca 2012

Są takie chwile...

Moja córka wybiera się na kolonię zuchową, ma swoje pierwsze miłości,
a z dyktanda dostała 3+...
Cóż, chyba się starzejemy...chociaż podobno to nasze dzieci się starzeją, a nie my :-).