wtorek, 30 listopada 2010

Materialista

Lubię kryminały. Książki tchnące tajemnicą i czymś więcej, niż tylko zagadką z cyklu "kto zabił." Takie książki nie tylko zmuszają czytelnika do ruszenia głową, ale także powodują rozterki natury... moralnej? psychologicznej? W zależności zarówno od fabuły jak i intencji czytelnika.  
Taka właśnie jest książka pt. "Materialista". Książka która na początku zniechęca wielością wątków i niemożnością ich połączenia, następnie kusi niezłą akcją i zachęcaniem czytelnika do samodzielnych prób analizowania opisanej rzeczywistości, by na końcową stację wjechać niczym wielki parowóz wiozący zaskakujące rozwiązanie zagadki. 
W Oslo dochodzi do serii morderstw. W rzece znaleziono zwłoki chłopca, ginie Pani biskup, zamordowano również kilka innych osób. Śledztwo prowadzi Komisarz Yngwar, który całym sobą próbuje dociec kto jest sprawcą morderstw. Komisarz owszem - rozwiązuje część zagadki, ale najważniejszą rolę odegrała jego chora pasierbica oraz przypadkowy młodzieniec dzięki któremu natrafiono na ważny ślad. 
Książka na początku zniechęciła mnie mnogością wątków. Czytelnik poznaje bohaterów, po to tylko, aby zaraz na następnych kartach książki poznawać kolejne imiona, fakty i osoby. Zniechęcało mnie to tym bardziej, że skandynawskie imiona i nazwiska nie są łatwe do zapamiętania i zlewały mi się w jedno. Kiedy już doszłam do tego kto jest kim... poszło jak spłatka. Czytało się naprawdę dobrze. Zaskoczyło mnie też to, że ze zwykłego kryminału książka przeistoczyła się w studium nad nienawiścią człowieka do człowieka. Autorka uwypukla brak tolerancji dla odmienności, pokazuje, że nienawiść może być powodem wielu tragedii. W pewnym momencie fabuła kryminalna zwalnia ustępując pola dywagacjom na temat nietolerancji. Kiedy wątek kryminalny znowu przyspiesza czytelni zupełnie inaczej odbiera to, co jeszcze kilkanaście kartek temu wydawało się "zwykłą" (jeśli można tak w ogóle powiedzieć) zbrodnią. Nie szuka kryminalnego rozwiązania , ale bada powiązania raczej ze strony moralnej. Na koniec bomba - rozwiązanie zagadki, które jest dowodem na prawdziwość przysłowia mówiącego, że najciemniej pod latarnią. Czytelnik dowiaduje się o motywach na kilka stron przed końcem książki. Zaskakuje nie osoba mordercy, ale... zdradzać nie będę
Ogólnie rzecz biorąc książka podobała mi się. Wielką sympatię wzbudziła we mnie żona Komisarza Yngwara Inger Johanne, która na zlecenie Policji prowadzi badania na temat nienawiści. W pieleszach domowych dochodzi do wniosków których nie powstydziłby się najlepszy detektyw. Jednocześnie jest matką - trochę nadopiekuńczą - dwóch dziewczynek, z których jedna jest dzieckiem "autystycznym. Dziewczynka przez przypadek jest świadkiem jednej ze zbrodni, co przyczynia się do rozwiązania zagadki. Choroba dziewczynki również oswaja z innością pokazuje, że nie tylko odmienność seksualna zasługuje na tolerancję, że wśród nas jest wiele osób, które proszą o nasz szacunek. 
"Materialista"  to czwarta część cyklu kryminalnego, który opowiada o przygodach Komisarza Yngwar i Inger Johanne. Wiadomość o tym przestraszyła mnie. Obawiałam się, że bez poznania wcześniejszych tomów nie będę w stanie zorientować się o co chodzi, albo - co gorsza - że książka jest kontynuacją przygód i zacznę czytać "od środka". Nic bardziej mylnego. Autorka Anne Holt zadbała o czytelnika. Powieść jest całością samą w sobie i nie trzeba wracać do wcześniejszych historii.  Ja osobiście na pewno wrócę, bo kunszt pisarski autorki zachwycił mnie. Autorka dawkuje emocje, pozwala nacieszyć się każdym zwrotem akcji. Mój zachwyt wzrósł, kiedy przeczytałam, że Pani Holt jest z wykształcenia prawnikiem i z literaturą do pewnego czasu niewiele Ją łączyło. Wprawdzie przez krótki okres czasu pracowała jako dziennikarka, ale w późniejszym okresie oddała się polityce. Pięła się ku górze, aby pod koniec lat dziewięćdziesiątych zostać ministrem sprawiedliwości Norwegii. Wielki szacunek dla talentu - zarówno literackiego jak i politycznego. 
Podsumowując: książka jest świetnym kryminałem, ale nie tylko. Daje również pole do popisu dla tych, którzy po jej odłożeniu mają ochotę podyskutować. 

Książkę otrzymałam od portalu nakanapie.pl za co bardzo serdecznie dziękuję. 



środa, 24 listopada 2010

Półki półgłówka

Kiedy to zobaczyłam najpierw przetarłam oczy. Następnie z niedowierzaniem wsadziłam nos w monitor, bo nie mogłam uwierzyć. Potem roześmiałam się w głos - choć do śmiechu mi nie było. To raczej był ryk bezradności. A POTEM pierwszy raz w życiu zapragnęłam zrobić MANIFĘ :-) Pójść pod taki lokal i 24 godziny na dobę czytać literaturę piękną przez mikrofon, albo poezję. 
Cóż za kretyn wpadł  na ten pomysł!
Żeby nie było wątpliwości - lokal, a dokładnie pizzeria znajduje się w Warszawie przy ul Świętokrzyskiej.
Nie ulega wątpliwości, że słowo "Półka" nabiera zupełnie innego znaczenia!
Swoją drogą ciekawa jestem, czy ciachając te książki na pół choć przez chwilę zastanowił się nad barbarzyństwem jakiego się dopuszcza. I jeszcze ilość tych książek! Serce się kraja...

sobota, 20 listopada 2010

Dzieci są szczęśliwe... niestety nie wszystkie


Lubię książki ciepłe, jasne, zmuszające do śmiechu i marzeń. Zwłaszcza na półce Starszej. Wiersze Tuwima, Brzechwy, bajki, opowiadania o dzieciach, które w towarzystwie szczęśliwej rodziny poznają świat. Ostatnio jednak zaczęłam zastanawiać się, czy to wystarczy. Przecież świat jest nie tylko różowy, ma swoje blaski i cienie, ma nawet czarne zakamarki (oby jak najmniej).


Kiedy w moich rękach znalazła się książka "Pocałunek ślimaka" postanowiłam przeczytać ją w pierwszej kolejności sobie samej. Przestraszyły mnie emocje jakie może obudzić w mojej córce. Kiedy po kilkunastu minutach zamknęłam okładkę ogarnęły mnie wątpliwości czy moje postępowanie chroniące Starszą przed taką lekturą jest słuszne. 
Bohaterką książeczki jest Blanka, dziewczynka w wieku szkolnym, która ma kochającą rodzinę, przyjaciół i szczęśliwe dzieciństwo. Do czasu. Pewnego dnia u przyjaciółki jeden z domowników zamienił się w "żarłoczną bestię o stu łapskach". Tylko dorosły może sobie wyobrazić jak koszmarne musiały być przeżycia dziewczynki. Na szczęście Blanka ma mądrych rodziców, którzy po zachowaniu córki domyślają się że wydarzyło się coś złego. 
Książkę przeczytałam sama dwa razy - trzeci (zdecydowałam się) ze Starszą. Pierwszy raz po prostu zapoznałam się z jej treścią. Odczucia moje były porażające. Jak można dziecku zrobić tyle krzywdy. Dziewczynka po "tym" zdarzeniu jest nieszczęśliwa, obwinia się uważając, że sprowokowała całą sytuację, ma problemy z kontaktami z rodziną, krzywdzi brata, niszczy zabawki. Moje wzburzenie spowodowało, że przy drugim czytaniu zaczęłam zauważać ogromne zalety tej książki. Stanowi ona przewodnik - zarówno dla dziecka jak i dorosłego. Autor w delikatny sposób ukazuje odczucia molestowanego dziecka, pokazuje jakiemu spaczeniu ulega rzeczywistość wkoło niego. Do dorosłego książka wręcz krzyczy: nie przechodź obojętnie obok opisanych zachowań, zatrzymaj się i rozejrzyj, może stało się coś złego. Dla dzieci to podręcznik odwagi. Tata Blanki mówi do niej tak: "Jeśli ktokolwiek zmienia się w Czarnego człowieka należy natychmiast wezwać Policję. Trzeba go wtrącić do więzienia" Przekaz jasny i czysty, zwłaszcza dla dziecka u którego połączenie słów "Policja - więzienie" wyraźnie pokazuje związki dobra i zła. Książka przekazuje dzieciom jeszcze jedną bardzo ważną informację. Źli ludzie mogą czaić się nawet wśród bliskich osób. 
Książka napisana jest bardzo prostym językiem, co jest jej ogromną zaletą. Poruszając tak trudny temat autorka dobiera słowa, które nie ranią psychiki dziecka. Jednak każde zdanie stanowi wyraźny sygnał że to co spotkało Blankę jest złe, a trzymanie tego w tajemnicy jest jeszcze gorsze. 
A moja Starsza? Wysłuchała, pomyślała i stwierdziła tylko: "Ja bym Ci powiedziała od razu" Miód na serce. Jednak w tej łyżce miodu pojawiła się odrobina dziegciu. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dowiedziałabym się o takiej sytuacji. Jak długo Starsza toczyłaby walkę sama ze sobą i swoimi emocjami zanim bym się dowiedziała.Ile wkoło dzieci męczy się z taką traumą, a dorośli tego nie zauważają. 
Jeszcze jedno spostrzeżenie. W książce są dość specyficzne ilustracje. Bardzo ładne, tylko że nie ma na nich twarzy. Każda postać, jest pokazana bokiem, tyłem, skulona, bądź też - jak na okładce widać tylko tułów. Zabieg o tyle trafny, że czytelnik nie mając twarzy głównych bohaterów skupia uwagę na emocjach.  
Książka na pewno jest godna polecenia. Każdy rodzic powinien ją przeczytać - zarówno dla siebie jak i dla swojej pociechy. Niewiele jest na rynku lektur, które poruszają tak trudny temat molestowania w tak delikatny sposób. Mam nadzieję, że dla większości rodziców to będzie dobry podręcznik a dla dzieci ... kolejna książeczka, po której wrócą do swojego szczęśliwego dzieciństwa. Czego i Wam i sobie życzę. 

Książeczkę otrzymałam od portalu "Parenting.pl" za co serdecznie dziękuję. 

czwartek, 18 listopada 2010

Nasza Basia kochana

Każdy z nas uwielbia bajki, baśnie, niesamowite czarownice i czarodziejskie stwory. Ale przychodzi moment, że człowiek – nawet taki Mały Ludek – stwierdza: dość. Teraz poproszę coś normalnego, coś co opowiada o życiu takich samych istotek jak ja. Poproszę książkę, która pokaże, że moje problemy, które dorosłym wydają się banalne, są problemami dręczącymi również inne dzieci.
Hmmm, mój Mały Ludku, cóż mam Ci przeczytać? Chciałabym, żeby to była proza polska, z polskim bohaterem i polskimi realiami. Chciałabym, żeby bohaterka była godna naśladowania, ale nie idealna, żebyś nie powiedział: nudna. Chciałabym, żebyś przy czytaniu śmiał się razem ze mną, ale jednocześnie wyciągał z lektury właściwe wnioski. Cóż mam Ci przeczytać.... Wiem Basia!!!
Pierwsze książki o Basi z moim Małym Ludkiem, który również ma na imię Basia przeczytałam jakiś czas temu. Nie ukrywam, że do książeczek przyciągnęła nas głównie zbieżnośc imion. I co się okazało? Książki te są genialnie cudowne. Z niecierpliwością oczekujemy na każdy kolejny tom. Dzięki Portalowi Parenting pl miałyśmy niewątpliwą przyjemność zapoznać się z kolejnymi przygodami Basi opisanymi w książce pt.


"Basia i gotowanie".
W piątkowe popołudnie zmęczony tata położył się na kanapie, obok niego spoczął rozleniwiony Janek i rozkapryszona Basia. A mama? Mama tymczasem usiłowała ugotować obiad. Kiedy weszła do salonu i zobaczyła znudzoną resztę rodziny oświadczyła z rozdrażnieniem, że tak być nie może. Zarządziła dzień wolny od gotowania dla Mam, co oznaczało, że obiad gotuje reszta rodziny. I W TYM CAŁY AMBARAS. Wyobraźcie sobie tatusia, który nie najlepiej radzi sobie w kuchni i do tego z trójką dzieci chętnych do pomocy. Torba mąki wylądowała na podłodze, dzięki czemu zarówno podłoga jak i Franuś zmienili ubarwienie na białe. Basia postanowiła sprzątnąć mąkę z podłogi a tymczasem ... rozcierając mąkę mokrą szmatką stworzyła na podłodze kluseczki. Przy otwieraniu puszki pomidorów na ścianie powstał piękny pomidorowy rzucik... Na szczęście tatuś miał wyjątkowo dużo cierpliwości i wybaczył dzieciom wszystkie wybryki. Wspólnymi siłami udało się przygotować pyszny obiad. Wprawdzie zjedzono go już w porze kolacji, ale najważniejsze jest to że obiad ugotowano wspólnie, a mama mogła spokojnie poczytać i odpocząć.
Czytając książkę doszłam do wniosku, że jest to jedna z tych pozycji, które zdobywają serca czytelników prostotą języka, docierają do małych serduszek dzięki wesołym opisom i ilustracjom. Główna bohaterka jest zwykłą pięciolatką, która ma swoje humory, zdarza się jej burczeć na rodziców i nie zawsze zachowuje się tak jakby rodzice sobie tego życzyli. Rodzice nie zawsze mają czas dla dzieci. Jednym słowem rodzina jakich wiele. Ważne jest to, że w rodzinie tej panuje miłość i szacunek do jej wszystkich członków. Nawet przy gotowaniu obiadu, kiedy dzieciom zdarzają się wypadki, tatuś stara się opanować sytuację szanując starania dzieci. Basia, kiedy czuje się urażona oskarżeniami taty dotyczącymi lepienia kluseczek na podłodze walczy ze łzami i wyraźnie broni się w sposób niezbyt elegancki. Moje dziecko z większość z takich scenek potrafi dopasować do życia naszej rodziny a następnie oceniając zachowanie swoje i porównując z zachowaniem Basi - wyciąga własne wnioski. A do tego wszystkiego lekturze "Basi" zawsze towarzyszy śmiech. Chyba każde dziecko roześmieje się słysząc opis tatusia który wrócił "... z czystym uśmiechniętym Frankiem i od razu wdepnął w wilgotne gluty z mąki..." Sympatię do głównej bohaterki umacnia to, że nie jest to postać znikąd. Autorka Zofia Stanecka w jednym z wywiadów przyznała że Basia to postać spod półki. Jej synek w dzieciństwie własnie pod półką z książkami miał przyjaciółkę, której dostarczał resztki jedzenia, kartki długopisy, a nawet zniszczył mamie sukienkę po to, aby dziewczynka miała się w co ubrać. Zawsze uważałam że dziecięca wyobraźnia jest potęgą :-)
Do bardzo dużych zalet książeczek o Basi należą ilustracje p. Marianny Oklejak W dzisiejszych czasach, kiedy w literaturze dla dziewczynek dominuje kolor tandetnie różowy, a rysunki najczęściej przedstawiają ugrzecznione laleczki, lub chudzinki bez charakteru - ilustracje w tej książeczce robią niesamowite wrażenie. Piegowata Basia z wystającym brzuszkiem wraz z całą rodziną budzą ogromną sympatię. Obrazki są prawdziwą ozdobą. Autorka ilustracji prowadzi swojego bloga na którym można obejrzeć świetne prace związane z Basią i nie tylko.
Na zakończenie dodam że jak na nowoczesną dziewczynkę przystało Basia ma swoją stronę internetową!
Zapraszam serdecznie!


Za książeczkę dziękuję portalowi Parenting pl. Warto było! 

poniedziałek, 15 listopada 2010

Uwielbiam TAKIE poniedziałki

Wydawnictwo Zielona Sowa przysłało mojej Starszej niespodzianki w postaci karteczek przedstawiających milusińskich bohaterów serii książeczek o których pisałam tu. Miła Pani z Wydawnictwa dołączyła również zakładeczki, notesik, plan lekcji i inne gadżety. Zobaczyć radość dziecka z takich drobiazgów - bezcenne :-))) Kartki zostały przywieszone nad biurkiem, zakładki wspaniałomyślnie podarowane mamie, a w notesiku zapisano bajkę o naszej rodzinie i Mikołaju, który niechybnie zbliża się do Naszego Domu wielkimi krokami.  Wydawnictwu bardzo serdecznie dziękuję :-) Moja córcia była naprawdę przeszczęśliwa. 
A ja ? Na mnie też czekały prezenty. Po pierwsze książka pt. "Materialista", którą otrzymałam od portalu "Na kanapie", a po drugie... też książka pt. "Baleronowa pod wagą", którą otrzymałam od Izusr. Serdecznie dziękuję!
Lubię zbliżać się do stanu, w którym moja półka zaczyna pękać w szwach, a moja głowa zastanawia się nad kolejnością książek...
A póki co - męczę Hakawati. Książka niezła, powiedziałabym nawet że bardzo dobra, tylko czasu brak.... 

niedziela, 14 listopada 2010

Bajki

Bajki dla dzieci są uniwersalne - każdy to wie. Czerwony kapturek, czy też Śpiąca królewna doczekały się tylu wersji, że najstarsi górale nie potrafią zliczyć. Jedne wersje budzą w nas zachwyt, inne odstraszają szpetotą postaci, bądź też nieudolnym językiem, który potrafi zniszczyć najlepszą bajkę. Księga najpiękniejszych bajek znajduje się gdzieś po środku z przewagą jednak tej grupy, która zachwyca. 
Pierwsze co przyciąga wzrok to piękna okładka. Jest raczej dziewczęca niż chłopięca, jednak z racji tego, że książka jest własnością Starszej to stanowczy plus. Skrzące się literki, a także piękne rysunki spowodowały, że Starsza przez pierwsze dni siedziała i gładziła, dotykała, podziwiała, a nawet smakowała. Zresztą książka pod względem graficznym jest piękna w każdym calu. Każdej bajce towarzyszą prześliczne ilustracje. Właściwie cała książka to obrazki, a tekst umieszczony jest w tych miejscach, gdzie można było wygospodarować trochę białej plamy. I w tym sęk. Mam wrażenie, że autorzy chcąc z ilustracji uczynić motyw przewodni postanowili jak najbardziej streścić bajki co spowodowało, że zatracili całą bajkową atmosferę. Bajki w telegraficznym skrócie przedstawiają główne wątki nie dbając o charakterystyczne szczegóły. Kiedy wilk zjada babcię, Czerwony Kapturek w mig odnajduje gajowego, który  ratuje babcię z opresji. Złotowłosa odwiedza domek misiów, próbuje kaszy, łamie krzesełko, zasypia w łóżeczku najmłodszego misia, a gdy rodzina niedźwiadków wraca do domu dziewczynka po prostu ucieka. 
Zwracam jednak uwagę, że to opinia mamy, która ocenia książkę przez pryzmat wielu wersji i bajek które poznała przez całe swoje życie. Natomiast podkreślam, że Starsza jest książką zachwycona. Dostała ją od Dziadków dwa lub trzy lata temu, a do dzisiaj nie pozwala jej umieścić gdzieś - że tak to określę - głębiej. Pozycja ciągle  w użyciu! 

czwartek, 11 listopada 2010

Synkowe czytanie


Czyż może być coś piękniejszego dla Mamy książkochłona niż pociecha, która przejawia podobne zachowania? Książka wprawdzie obrazkowa - o zwierzątkach - ale jak na początek może być, no nie ? :-)))

niedziela, 7 listopada 2010

Parenting.pl, książki i akcja ratunkowa

Jakże wielką miałam radość, kiedy w sobotni ranek (tak sobotni, poczta chyba odrabiała 12 listopada :-))) listonosz przyniósł mi paczkę. Paczkę pełną książek!!! A dostałam ją od portalu "Parenting.pl" za co bardzo dziękuję! Jakże ja lubię takie dni. Tak więc od góry.
1. "Dziecko z chmur" - z opisu wynika mi, że bardzo mnie poruszy. Aż boję się zacząć. 
2. Dwa tomy serii "Allie na tropie duchów" wielką mam ochotę na te książki.
3. "Niewzruszenie" Ewy Nowak
4. "Pocałunek ślimaka" - bajka terapeutyczna dla dzieci poruszająca problem molestowania. Ja przeczytam na pewno, jednak Starszej chyba oszczędzę. Po lekturze "Baśni dla Antosia" wiem już, że bardzo utożsamia się z krzywdzonymi dziećmi, więc tu może być problem. 
I na koniec perełka Książka z serii, którą Starsza uwielbia. To "świeżynka" wydawnicza pt. "Basia i gotowanie". Po  otrzymaniu jej w swoje łapki Starsza najpierw przewertowała ją z niecierpliwością we wszystkie strony, po czym z oczami godnymi kota ze "Shreka" poprosiła: "Poczytasz Mi?" Po pierwszym przeczytaniu prośba została powtórzona a oczy zrobiły się jeszcze większe. Przy trzecim, zaczęłam obawiać się, że zamienią się w piłeczki pingpongowe.  Seria o Basi na półce mojej córki prezentuje się całkiem nieźle. Brakuje Jej czterech książeczek, które są najważniejsze i oczywiście musi po prostu MUSI je mieć.
I  na koniec relacja z akcji ratowniczej mającej na celu uratowanie aniołka. Starsza zbiera aniołki, jednak jest jeszcze za mała, aby w jej kolekcji stały aniołki ze szkła. Takiego właśnie aniołka dostała jakiś czas od swojej cioci w prezencie. Długo wisiał nad jej biureczkiem, jednak w końcu z wiszącego zamienił się w anioła upadłego. Wskutek upadku stracił skrzydło. Uznałam, że anioła należy przygarnąć do siebie. Znalazł miejsce w mojej biblioteczce na najwyższej półce i teraz sobie odpoczywa :-)  

czwartek, 4 listopada 2010

Baśnie dla Antosia

Czym są waszym zdaniem Baśnie? Ciepłą historią pełną dobrych i złych bohaterów? Wspomnieniem z dzieciństwa? Historią, w której dobro wygrywa ze złem? Dla mnie baśń to opowieść, która spełnia wszystkie te cechy. Słowo "baśń" kojarzy mi się bardzo dobrze i choć nie wszystkie się dobrze kończą (przecież dziewczynka z zapałkami umiera, a andersenowska choinka ląduje na wysypisku śmieci) to jednak moje odczucia - do niedawna - były bardzo pozytywne. 
"Baśnie dla Antosia" zmieniły moje spojrzenie na ten gatunek literacki. Po ich przeczytaniu poszukałam definicji słowa baśń i okazało się, że jestem w tym zakresie zupełnym laikiem. Baśń zazwyczaj odwołuje się do folkloru, dominują w niej elementy nadprzyrodzone, ukazują problemy egzystencjalne w sposób "...zwarty i prosty, w formie przyswajalnej dla dziecka". Baśnie dla Antosia takie właśnie są. 
Książeczka zawiera sześć opowiadań. Każde z nich porusza inny problem, ważny dla małych istot naszego świata. Jest więc historia o narysowanej królewnie, której dziadek domalował okulary szpecąc ją tym okrutnie. Jest historia o misiu Babulinie, który ma zawsze smutne oczy. Jest historia o pajacyku, który jest bardzo nieszczęśliwy bo nie ma imienia. Jest historia o dziewczynce, która bardzo chciała zmienić sobie mamę, więc wyruszyła na poszukiwania sklepu z mamami. Najstraszniejsza historia opowiada o chłopcu z blokowiska, który jest bity przez tatę i zamienia się w wilka, a najpiękniejsza opowiada o trzech okrętach, z których każdy ma inne marzenia. 
Każda  z baśni przedstawia historię, która na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, a jej przesłanie bardzo wyraźne. Dopiero po chwili czytelnik - na szczęście tylko ten dorosły - zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste. W opowieściach jest mnóstwo emocji, żalu, nienawiści, zagubienia, nietolerancji - dotykają nawet tak ważnego problemu przemocy. 
Czytając "Baśnie dla Antosia" mojej Starszej przy każdej historii miałam wrażenie, że jest na nie jeszcze za mała. Łagodziłam pewne stwierdzenia, omijałam słowa. Jednak opis życia w blokowisku, na którym nie ma placu zabaw, jest szaro i brudno, tatusiowie nie mają pracy i siedzą w barze, a mamusie wyciągają ich z tego baru przygnębił nawet moją radosną Starszą. Chyba na takie zderzenie z rzeczywistością sześciolatki są za małe. 
Na pewno nie jest to książka na dobranoc. Rodzi w małych główkach wiele pytań i wątpliwości, które mają tak duży ładunek emocjonalny, że należy uporać się z nimi szybko i do końca. Jeżeli szukacie prostych opowieści, to nie jest książka dla Was. Natomiast jeżeli poszukujecie tematu do dyskusji z pociechami, to zapraszam do lektury. 
Pocieszające jest to, że wszystkie historie pomimo swojej mroczności dobrze się kończą. królewna znajduje swojego księcia (też okularnika) miś Babulin ratuje od smutku małego księcia misiów, pajacyk otrzymuje imię Filip, chłopiec zamieniony w wilka daje się oswoić, a okręty spełniają swoje marzenia. I dobrze. Gdyby kończyły się źle, moja Starsza po ich lekturze byłaby psychicznie starsza o jakieś 10 lat. 
Na zakończenie dodam, że książka jest pięknie wydana. Nietypowy kwadratowy format przypomina pudełko czekoladek, śliczna czerwona okładka z nogami pajaca przyciąga wzrok. Do tego intrygujące ilustracje p. Lucyny Talejko - Kwiatkowskiej, która ukazuje swój kunszt ilustratora. Na początku każdej historii umieszczona jest piękna kolorowa, pastelowa ilustracja, natomiast treść obrazują bardzo staranne grafiki wykonane tuszem. 
Pozycja naprawdę godna polecenia, zwłaszcza dla tych, którzy lubią dyskutować ze swoimi dziećmi. 
Książkę otrzymałam od portalu Parenting.pl za co serdecznie dziękuję. 

środa, 3 listopada 2010

Żegnamy autora bajek mojego dzieciństwa...

Przeglądając rano przy kawie prasę  przeczytałam na stronie "Przekroju" że zmarł Ludwik Jerzy Kern. Ogarnął mnie ogromny żal, że kolejny autor nic już nie napisze. Niezapomniany "Ferdynand Wspaniały" który towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. Książka, lekko poszargana i niesamowicie wyczytana, do dziś stoi u mnie na półce. Moja Starsza też zna przygody Ferdynanda nie tylko w formie słowa pisanego. Kilka lat temu byłyśmy w teatrze lalek na przedstawieniu o Ferdynandzie. Fenomenalnego twórcę bajek dla dzieci można poznać po tym, że Jego twórczość się nie starzeje. Przygody Pinia i Dominika towarzyszyły mi, a teraz towarzyszą moim dzieciom. Niezapomniany "Karampuk" wiersz o nosorożcach w dorożce.... Smutno....