poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Oddam książkę w dobre ręce!

Jako że "Konklawe" samo do mnie przyszło to chętnie wyślę je w świat. Czy ktoś ma ochotę? Jeśli tak to proszę o krótkie słówko w komentarzu. Po powrocie z wakacji :-))) prześlę książeczkę chętnej osobie, a jeśli będzie potrzeba - zalosujemy.
A na zakończenie dodam, że Młodszy się pochorował i wakacje troszkę się przesunęły. Ale co tam, grunt że w ogóle jedziemy.

piątek, 20 sierpnia 2010

Wakacje

Jestem chyba jedną z ostatnich osób, które obwieszczają wszem i wobec: czas na wakacje! Zakończyłam dzisiaj żmudny proces doprowadzania swojego roboczego biurka do stanu, z którego moja towarzyszka niedoli (siedząca naprzeciw) będzie w stanie co nieco wywnioskować. A jutro się pakuję i zmieniam otoczenie diametralnie. Z północy na południe, znad morza w góry - byleby dalej od arbatu. Oczywiście zabieram ze sobą książki. Problem mam natury objętościowej, gdyż zaczęłam czytać "Millenium" a wiadomo wszystkim, że nie jest to pozycja, którą można schować do damskiej torebki. Co więcej - w większych torbach też może być problem. Tak więc dylemat Książkochłona (jak to pięknie nazwała jedna z Bloggerek) - wziąć jedną grubą z nadzieją że starczy na cały wyjazd, czy też kilka pomniejszych???

czwartek, 19 sierpnia 2010

Konklawe

Generalnie uważam że czyta się dla przyjemności. Oczywiście mam tu na myśli książki a nie czasopisma, bo tych drugich nie poważam ani troszkę. Czytam właściwie od dzieciństwa i staram się traktować tę czynność jako wyjątkowo przyjemny sposób spędzania wolnego czasu. W związku z tym z reguły nie ograniczam się warunkami czy też zasadami. Jedną z niewielu zasad do których się stosuję to czytanie książki do końca, nawet jeżeli nie bardzo mi się podoba. Naprawdę niewiele książek odrzuciłam nie czytając ostatnich wersów. Zasada ta kilka razy doprowadziła do odkrycia perełek, które tak naprawdę dopiero po przeczytaniu całości dawały obraz ich kunsztu (np. "Dom z papieru").
Książka "Konklawe" jest pozycją, którą zaczęłam czytać z wielkim zainteresowaniem. Pasował mi klimat (lubię książki historyczne), pierwsze strony zapowiadały się bardzo obiecująco. Niestety im dalej tym gorzej i im bliżej końca, tym bardziej musiałam sama siebie przekonywać, że moja zasada czytania książek do końca ma sens. Podkreślić trzeba, że książka ma swój klimat który na pewno może zauroczyć, ale niestety mojego serca nie zawojował. 
Notatka wydawnictwa
„Porywająca, piękna, fascynująca powieść!” - Federico Fellini
Młody Riziero zostaje wezwany do Rzymu przez swojego brata monsiniora Pietracutę. Jest rok 1739. W przededniu śmierci Klemensa XII i zwołania konklawe w stolicy apostolskiej wrze. Obserwujący knowania ścierających się frakcji Riziero niespodziewanie staje w obliczu morderstwa. W tajemniczych okolicznościach ginie jego przełożony monsinior Van Goetz. Czy za zbrodnią stoją spiskujący politycy albo masoni? A może ma ona całkiem inne przyczyny?
W pierwszej części cyklu, którego bohaterem jest kawaler Riziero z Pietracuty, czytelnik znajdzie wszystkie elementy dobrej powieści kryminalno-przygodowej: tajemniczą śmierć i uparte dążenie do jej wyjaśnienia, dworskie spiski i szermiercze pojedynki, brawurowe pościgi i namiętne romanse, oszustów i rozbójników, sekrety wolnomularzy i życie codzienne w osiemnastowiecznej Italii...
Książkę warto polecić tym, którzy szukają w literaturze historycznych opisów miejsc i zwyczajów. Akcja umiejscowiona jest w osiemnastowiecznym Rzymie, którego opisy naprawdę działają na wyobraźnię czytelnika. Zresztą autor stanowczo dbał w tym zakresie o szczegóły. Na przykład bardzo podobał mi się opis wizyty w aptece, z której Esterka przynosi maści wyprodukowane z wszelkiego rodzaju ziół. Wyraźnie widać, że medycyna była wówczas w powijakach.  
Z zalet to by było na tyle. 
Książka zrobiła na mnie wrażenie wprawki początkującego autora, który szykuje się do napisania wiekopomnego dzieła, ale postanawia najpierw zbadać czytelników, jak zareagują na jego twórczość. Główny bohater jeszcze jako tako się prezentuje - jest postacią wyrazistą i z wyraźnie sprecyzowanymi cechami charakteru - natomiast pozostałe postacie... cóż... są po prostu nijakie. Po skończeniu książki pamiętałam jedynie opis Hiszpanka, (który zapadł w moją pamięć jako dowód na to, że warto w życiu mieć swoją dumę i odwagę do mówienia tego co się myśli) i Esterki (której było mi szkoda ze względu na rozwiązłość głównego bohatera) 
Autor w kilku miejscach powieści przedstawił sceny - można by rzec - erotyczne, choć to dużo powiedziane. Ja odbierałam je z zażenowaniem. Porównywanie pośladków do "dwóch księżyców w pełni" ... wątpliwe doznania estetyczne.
Na zakończenie dodam, że książka ma ciekawe i niespodziewane rozwiązanie przedstawionej zagadki kryminalnej. Niestety do rozwiązania tej zagadki autor prowadzi nas po sznurku. Czytelnik od początku nie ma wątpliwości kogo podejrzewać, a gdy następuje zwrot to też wiemy w którą stronę zwrócić swoją głowę. Generalnie nie ma miejsca na własne próby dochodzenia "kto zabił". Więcej nie napiszę bo może ktoś jednak po nią sięgnie... 

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa "Oficynka" za co bardzo serdecznie dziękuję. 

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Ricky

Obejrzałam wczoraj film. Niesamowicie magiczny. Podkreślić należy, że nie umiem recenzować filmów. Za wiele emocji nad którymi nie można zapanować. Czytając książkę która "gra na emocjach" mogę ją zamknąć na jakiś czas i wrócić do niej bez większej straty. Przy filmie taka przerwa często powoduje, że cały obraz traci swoją magię. Dlatego emocje rosną, wręcz panoszą się po całym jestestwie powodując, że człowiek nie wie gdzie ma oczy zwrócić. Tak właśnie było przy wczorajszym filmie. 
Opis z dziennika "Rzeczpospolita".
Zestresowana kobieta rozmawia z pracownikiem socjalnym. Błaga o pomoc w przesunięciu terminu opłaty za czynsz i wychowaniu dwójki dzieci, a zwłaszcza synka. Partner ją zostawił. Nie ma z nim kontaktu.
Ten początek „Ricky’ego” przywodzi na myśl społeczne kino braci Dardenne (m.in. „Dziecko”) lub filmy Erica Zonki (m.in. „Wyśnione życie aniołów”). Spodziewamy się surowego dramatu o życiu opuszczonej kobiety, co zdają się potwierdzać retrospekcje.
Akcja cofa się o kilka miesięcy. Kobietą z pierwszej sceny okazuje się Katie (Lamy), która z trudem łączy pracę przy taśmociągu w zakładach chemicznych z wychowywaniem siedmioletniej Lisy (Mayance). Córka sprawia wrażenie dojrzalszej i bardziej odpowiedzialnej niż matka. Widać, że Katie ma dość samotnego, bezbarwnego życia. Dlatego, kiedy wpadnie jej w oko Paco (Lopez), nowy pracownik w fabryce, niemal natychmiast zaproponuje mu wprowadzenie się do jej mieszkania. Wkrótce zachodzi w ciążę i na świat przychodzi Ricky. Specyficzne dziecko wywołuje w ich życiu wstrząs. A reżyser – od tego momentu – co chwila zaskakuje coraz bardziej zdezorientowanego widza..."
Ktoś kiedyś powiedział że francuskie kino albo się kocha, albo nienawidzi. Do wczoraj bliższa byłam tej drugiej grupie, a dzisiaj już sama nie wiem. Francuskie kino jest specyficzne - potrafi   ukazać napięcie w martwej scenie ukazującej pustą łazienkę. Jest ciemne, ponure i mało zielone. Ale cóż z tego kiedy Ricky tak zawładnął moim sercem...

sobota, 14 sierpnia 2010

Coś dla chłopców i nie tylko

Swojego czasu Starsza zaczytywała się "Najpiękniejszymi opowiadaniami dla dziewczynek", o czym pisałam tu. Kiedy więc niedawno weszła ze mną do biblioteki i dojrzała "Najpiękniejsze opowiadania dla chłopców" jej oczy zapłonęły ze szczęścia. Porwała książkę w ramiona i właściwie mogła wychodzić. Zatrzymała się tylko dlatego, że Pani Bibliotekarka pokazała jej książkę o motylach, którą specjalnie dla niej odłożyła. Szczęście Starszej osiągnęło apogeum. Z biblioteki pomknęła do domu zastanawiając się od czego by tu zacząć. 
W domu przekartkowała skrupulatnie "Opowiadania" i pierwsze spostrzeżenie dotyczyło tego, że obrazki są ciemniejsze i takie mroczne. Rzeczywiście tak jest, ale stwierdziłam że trudno dopatrywać się różu w opowiadaniach dla chłopców. Co więcej - niedobór cukierkowych barw jak dla mnie jest plusem.
Zbiór zawiera 8 opowiadań: "Robin Hood", "Podróże Guliwera", "Diament Czarnobrodego", "W 80 dni dookoła świata", "Robinson Crusoe", "Duch z Canterville". Jedno z nich pt. "Diament Czarnobrodego" nie podobało mi się. Wypływające z krypt trumny, morderstwo, galery, kradzież - trochę dużo jak dla sześciolatka; czy to dziewczynka, czy chłopiec. Pozostałe są bardzo fajne, zwłaszcza "Podróże Guliwera". Moje zastrzeżenia budzi język, któremu daleko do czystej polszczyzny, ale do tego - niestety - przywykłam przy pierwszej części. Pomimo tego polecam dla dzieciaczków dla których ilustracje mają diametralne znaczenie, bo te są naprawdę prześliczne.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

W imię miłości


Wszyscy zachwycają się książkami Jodi Picoult. Wspaniałe, fenomenalne, porywające..., a ja mam odmienne zdanie. No, może nie do końca odmienne, ale aż takie zachwyty nie do końca są dla mnie zrozumiałe. 
Książka "W imię miłości" opowiada o batalii matki o szczęście dziecka. Nina Frost jest Zastępcą Prokuratora, a jednocześnie mamą pięcioletniego Nataniela. Swoje powinności czyni właśnie w tej kolejności - najpierw praca, potem dziecko. Jako prokurator często spotyka się ze sprawami, gdzie pokrzywdzonymi są dzieci. Oczywiście jako prawnik walczy, aby każdy ze sprawców został ukarany, ale jednocześnie często ogarnia ją obojętność. Zdaje sobie sprawę że doprowadzenie do skazania sprawcy wiąże się z wielką psychiczną raną na duszy dziecka. Dlatego sama stwierdza że palcem nie kiwnie jeżeli matka zdecyduje się uciec od ojca bez jego ukarania tylko po to, aby uniknąć dalszego molestowania. Jej światopogląd zmienia się kiedy okazuje się, że pięcioletni syn Nathaniel padł ofiarą molestowania. Dystans znika jak bańka mydlana.  To co do tej pory było jasne i proste nagle okazało się trudne do wytłumaczenia. Wszelkie zasady uległy przewartościowaniu. Nagle z silnej i opanowanej Pani prokurator wyłania się zrozpaczona i roztrzęsiona matka, która zrobi wszystko, aby pomścić krzywdę syna. 

Książka   jest świetnie napisana. Przyciąga jak magnes. Ma wiele zwrotów akcji i tak naprawdę w momencie, gdy czytelnik ma wrażenie, że już wszystko jest jasne następuje zwrot i znowu jest ciekawie. Mnie natomiast bardzo drażniła główna bohaterka. Autorka na potrzeby fabuły stworzyła postać, która - gdyby miała funkcjonować w rzeczywistości - byłaby osobą zupełnie niezdolną do funkcjonowania. Znajduje uzasadnienie dla popełnienia najgorszych czynów dla których - moim zdaniem - nie ma uzasadnienia. Pozbawienie człowieka życia jest złe do szpiku kości i nie można mówić że jest to w pewnych okolicznościach dozwolone. Tymczasem bohaterka nie tylko znajduje usprawiedliwienie, ale jeszcze uważa, że miała do takiego czynu pełne prawo. 
Nie wiem - może autorka chciała w czytelniku wywołać takie reakcje. W moim przypadku jednak niechęć do głównej bohaterki była na tyle silna, że przyćmiła wszelkie inne emocje. Książka ta niewątpliwie mogłaby być przyczynkiem do dyskusji nad bezkarnością ludzi, którzy krzywdzą dzieci, oraz nad usprawiedliwieniem czynów, które popełniane są w imię pewnych wartości. Dla mnie natomiast jest przyczynkiem do dyskusji nad wykonywaniem zawodu prawnika, który taśmowo i wg przysłowiowego sznurka prowadzi wszystkie sprawy. Dopiero gdy nieszczęście dotyka jego rodziny robi wszystko aby sprawca został ukarany... a nawet robi zbyt wiele. 
Na pewno wrócę do książek tej autorki, ale po pewnym czasie. 
A na zakończenie dodam, że urzekła mnie okładka. Coś pięknego!!!

środa, 4 sierpnia 2010

Łańcuszek


Do łańcuszka zaprosiła mnie Lilithin za co serdecznie dziękuję. Teraz czuję się pełnoprawną bloggerką :-))) 
Do rzeczy
1. Do jakiego kraju, miasta, miejsca chciałabyś pojechać zainspirowana lekturą? Jaka to była książka? A może już w takim miejscu byłaś? W takim razie jak wypadła konfrontacja?
Zachęcam do przeczytania wywiadu – rzeki z Wandą Rutkiewicz autorstwa Pani Rusowicz, a zaraz potem książki pt. „Na szczytach świata”, która jest czymś w rodziaju długiej rozmowy z Jerzym Kukuczką. Każdy, a nawet KAŻDY kto przeczyta te lektury jedna po drugiej zapragnie wyjechać w Himalaje. Ja też chcę... bardzo.
2. Jakie jest Twoje ulubione miejsce do czytania latem? Czy jest to ręcznik rozłożony na pięknej plaży, a może leżaczek na balkonie, a może jeszcze jakieś inne?
Latem najchętniej podwijam nogi na krześle ustawionym na tarasie. Oczywiście towarzyszy mi nieodłączny kubek z kawą (może być też herbatka, jeżeli limit tej pierwszej na dany dzień został wyczerpany) Problem z siedzeniem na tarasie jest taki, że zaraz przylatuje Starsza ze sprawą do załatwienia na wczoraj, po czym pojawia się Młodszy oświadczając głośno całemu światu, że właśnie pora na przekąskę, a przecież każdy wie że mleko Mamy jest najlepsze... Póki dwa moje ukochane demotywatory czytelnicze okupują taras, wybieram inne miejsca odosobnienia – sypialnia, albo.... :-))) 
3. Poleć mi jedną książkę do przeczytania w wakacje.
Czas relaksu, relaksu, relaksu to czas. Tak więc czytajmy lekko, łatwo i przyjemnie. A dla mnie oznacza to powrót do książek z dawnych lat.  Jeżycjada... Ania z Zielonego Wzgórza... Tajemnica zielonej pieczęci... Małgosia kontra Małgosia... Godzina pąsowej róży... do wyboru do koloru.
 4. Czy masz jakąś książkę lub autora do których wracasz w okresie wakacyjnym?
Stanowczo nie. Generalnie jestem zwolenniczką poznawania nowego, a jeżeli wracam, to nie ze względu na wakacje a ze względu na sentyment do wybranych pozycji. "Anię z Zielonego Wzgórza" mogę czytać w kółko, ale tylko wtedy, kiedy ogarnia mnie specyficzny „Aniozielonowzgórzowy” nastrój. I tak jest ze wszystkimi pozycjami.
5. Egzemplarze jakiej książki rozrzuciłabyś najchętniej w letnich pociągach i samolotach, tak by przeczytało ją jak najwięcej wakacjowiczów?
Z racji miernego wyniku czytelniczego wśród moich rodaków (do dziś nie wierzę, że ponad połowa Polaków w ubiegłym roku nie przeczytała ani jednej książki!)  rozpowszechniłabym pozycję wydaną przez Świat Książki pt. „90 najważniejszych książek”. Kupiłam ją na jakiejś promocji i początkowo się rozczarowałam, ale potem... doceniłam. W formie komiksowej (4 obrazki do każdej pozycji)  przedstawiono zarys treści dziewięćdziesięciu książek uznanych za kanon literatury. No i dobrze. Może kogoś zainteresuje i sięgnie?
6. Czy czytasz ostatnią stronę lub ostatni rozdział przez rozpoczęciem właściwej lektury? Czy kiedykolwiek zepsuło Ci to przyjemność czytania?
Nigdy tego nie robię. Co więcej – nawet nie czytam opisu na okładce czy też na skrzydełkach. Kiedyś trafiłam na książkę – nie pamiętam tytułu – w której opis na okładce zdradzał czytelnikowi jakieś 2/3 lektury. Jedynie końcówka była niewiadoma, ale zanim do niej doszłam byłam wściekła sama na siebie. Od tej pory nie czytam.
7. Jak często czytasz książki więcej niż jeden raz i jaką książkę udało Ci się przeczytać największą ilość razy?
Jak już pisałam wcześniej, rzadko i tylko w książkowym nastroju.  Jestem zwolenniczką poznawania nowych książek, a już przeczytane... cóż, polecam innym. Żeby do nich wrócić potrzeba czasu, spokoju i nastroju a u mnie o takowe cechy ostatnio trudno :-). Ale jak to jest w pewnej piosence: „Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas, przyjdzie czas...”  
A do zabawy zapraszam PaidejęBazyla (jak już wyzdrowieje) i Jolantę


poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Moje pierwsze wyzwanie

Kiedy zaczęłam moją blogową radosną twórczość bałam się że wpadnę jak śliwka w kompot. I stało się. Wpadłam. Po same uszy. A wyzwanie Prowincjonalnej Nauczycielki pt. "Rosja w literaturze" tylko postawiło kropkę nad i. 
Z literaturą rosyjską do tej pory miałam do czynienia głównie przez Borysa Akunina, którego twórczość bardzo lubię. Cykl powieściowy, którego głównym bohaterem jest Erazm Fandorin podbił moje serce. Dlatego na pewno w ramach wyzwania sięgnę po kolejne tomy z Panem Fandorinem w roli głównej. Poza tym nie planuję nic konkretnego. Ot będę miała baczenie na literaturę rosyjską, zwłaszcza na klasykę powieści. Aż sama jestem ciekawa efektów takiej improwizacji. Niewątpliwie efekt ten będzie uzależniony od zasobów mojej biblioteki.
Na zakończenie dodam, że to moje pierwsze wyzwanie i trochę się boję czy podołam :-)))

niedziela, 1 sierpnia 2010

Poczytaj mi mamo...

Super książka!
Jak już kilkakrotnie wspominałam, wieczorne czytanie w naszym domu urasta do rangi Obowiązku (przez duże "O"),  a jednocześnie przywileju (Mamusiu, ciesz się, że możesz mi poczytać, bo sama w życiu byś takich bajek nie poznała!) Mankament - na szczęście malutki - występuje tylko jeden. Mianowicie Starsza uwielbia, kiedy książka jest bogato ilustrowana. Wtedy przechyla główkę przez bok łóżka i bacznie ogląda wszystkie ilustracje na stronie, którą ja właśnie czytam. Powyższe zachowania Starszej spowodowały, że wiele książek, do których moim zdaniem już dorosła, nadal czeka na swoją kolej na półce, np. "Mary Poppins", czy też "Rokiś". Książka "Poczytaj mi mamo" wspaniale wpasowała się w potrzeby mojej córki.
Książka zawiera 50 fenomenalnych opowiadań. Każde z nich zapowiadane jest przez zwierzątko, które określa czas czytania każdej bajki. Uważam to za fenomenalny pomysł. Jeżeli Starsza po pełnym wrażeń dniu "pada na twarz", wówczas wybieramy bajkę z żabką, czyli taką, której czytanie trwa 2 minutki. Jeżeli natomiast nastawia się na wieczorne czytanie już od śniadania, wówczas Kaczuszka (która zapowiada 10 - minutową bajkę) jest na początku bajki nieodzowna.
Najważniejsze jednak jest to, że bajki są po prostu fantastyczne. Dotykają różnorodnych tematów, od ekologi, po różne przywary różnych istot. Jest opowiadanie, o łakomym Maciusiu, który pożera ogromne ilości, jedzenia, o strachliwym krokodylu, który boi, się pająka, o bliźniaczkach chlup chlup chlup, które bawiąc się wodą zalały całe mieszkanie i o rodzinie Przekarnych, którzy robią wszystko na opak. Jest też kilka klasycznych bajek, np. o dzielnym ołowianym żołnierzyku, o trzech małych świnkach i złym wilku, czy też o Złotowłosej i trzech niedźwiadkach. Są też historyjki, które zawojowały moje serce, a co ważne - serce Starszej również. Ja uwielbiam bajkę o przygodach Supełka - pieska z włóczki, który zaginął pochłonięty przez odkurzacz. Rodzina Niciaków udaje się na akcję ratowniczą uzmysławiając sobie, że przecież Supełek jest częścią ich rodziny. Natomiast Starsza uwielbia historyjkę o laleczce, która porzucona w sklepie trafia do zamrażarki, gdzie czuje się opuszczona i samotna. Na szczęście inna dziewczynka docenia ją i oczywiście wszystko się dobrze kończy.
Książkę świetnie się czyta. Poza tym jest przepięknie wydana. Twarda okładka, kredowe karty i przepiękne ilustracje. Polecam gorąco!!!
Na zakończenie dodam, że książkę kupiłam tylko dlatego, że jej tytuł kojarzy mi się z serią książek wydawanych przez "Naszą Księgarnię" czytanych w dzieciństwie. Jako dziecko miałam tych książeczek mnóstwo, niestety gdzieś się zapodziały, a szkoda. Z wielką chęcią przeczytałabym córci książkę pt. "Coś"... albo "Samo się"... Eh wspomnienia... Szkoda, że do zdobycia tylko na Allegro....