poniedziałek, 15 grudnia 2014

Dwie kochanki

Rozpisywać się nie będę, bo nie lubię pisać o książkach, które mi się nie podobały. A z książką "Dwie kochanki " tak właśnie jest. Nie mogę powiedzieć, że to zła książka, bo tak nie jest. Ta książka po prostu nie trafiła w mój gust. Jest taka... kwadratowa  i smutna. Dobra, przyznam się - nie doczytałam do końca. Po prostu smutno mi się robiło kiedy miałam dalej czytać. 
Opis pożyczyłam sobie ze strony Wydawnictwa "Prószyński i s-ka" ponieważ - moim zdaniem - to książka o smutkach pisarza Marcina. Zdaniem Wydawnictwa, które niewątpliwie jest bardziej obiektywne niż ja: 
"Ostatnie lata XX wieku, Prowansja. Pisarz Marcin Cichy zmuszony jest dokonać obrachunku z własnym życiem. Podążając śladami tragicznie zmarłej Maryli-Miriam, swej niegdysiejszej kochanki, próbuje równocześnie odnaleźć swoją ścieżkę, którą przed laty zagubił gdzieś między Nowym Sączem, Krakowem i Paryżem. Związek z Agatą, nową kobietą jego życia, rozbudza w nim zarówno nowe nadzieje, jak i stare niepokoje. Oboje muszą stawić czoło przeszłości".
To nie jest łatwa książka. Wszystko jest poplątane, przeszłość z teraźniejszością, przeszłość z przyszłością. Po prostu zabrakło mi siły. Nie ukrywam, że gdzieś w połowie książki zajrzałam do recenzji publikowanych na stronie "Lubimy czytać' i ucieszyłam się, że nie jestem sama w swojej opinii. To jest po prostu wymagająca książka, która nie trafiła w moim czytniku w swój czas. Pewnie do niej wrócę... za jakiś czas. 

środa, 10 grudnia 2014

Przerwana podróż

Dla takich książek warto jest szukać. To właśnie takie perełki powodują, że człowiek na widok polskiej literatury zastanawia się, co go w tej podróży spotka. Nie ukrywam - bardzo, bardzo lubię prozę polską i choć zdarza mi się wkładać nos w powieść, która mi się nie podoba (teraz czytam taką, o czym w następnym poście) to nie zniechęcam się i szukam dalej. A jak już znajdę... 
Sześć osób - Antonina, Monika, Zofia, Jacek, Michał i Szczepan. Każdy żyje po swojemu, ma swoje sprawy i swoje problemy. Los prowadzi ich jednak do wspólnego punktu, którym jest przystanek autobusowy. Przez niefortunny zbieg zdarzeń, pech i brak odpowiedzialności dwójki ludzi, życie całej szóstki zmienia sie diametralnie. Każdy z nich traci wiele; dwójka nawet wszystko. Co dalej? Jak poradzić sobie z odmiennością losu, czymś co zaskoczyło, położyło się cieniem na całym życiu i niestety, jest niezmienne? 
Powieść jest ciekawie zbudowana. Pierwsza część to ruchome obrazy. Każdy z bohaterów pokazany jest w pewnej rzeczywistości;  ot żyje, ma codzienne problemy, radości i smutki. Wszystkich ich łączy jedno - wszyscy niezmiennie kierują się ku jednej chwili - tragicznej chwili, która w pewien wtorkowy poranek zaskakuje ich na przystanku linii nr 9. Druga część powieści skupia się głównie na Antoninie. To ona jest języczkiem uwagi, wkoło niej toczą się losy pozostałych bohaterów. To ona jest głównym przesłaniem książki - czyń dobro, a ono kiedyś do Ciebie wróci. Antonina przeżywa rozterki i płacze nad swoim losem (choć szczerze mówiąc chyba nie ma nad czym płakać). 
Sam moment wypadku, przyczyna wszystkiego, w książce jest właściwie pominięty. Jego opis zajmuje może pół strony i naprawdę nie przyciąga uwagi czytelnika. Ważne są konsekwencje a nie sama przyczyna. 
"Przerwana podróż" to niebanalna powieść. Pokazuje nam, że należy się cieszyć z tego co mamy bo może się zdarzyć, że w jednym ułamku sekundy stracimy wszystko. Pokazuje nam jak ważne są pojedyncze chwile, i że każda iskierka radości jest skarbem godnym przechowywania w naszych sercach. To powieść o życiu, o przemijaniu i o małych radościach. Ludzie kłócą się o drobiazgi, przywiązują wagę do błahostek, robią innym ludziom z życia piekło, a tu "pyk" i już po wszystkim. Także cieszmy się z tego co mamy i żyjmy tak jakby każdy dzień miał być tym ostatnim...  

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Przypadki Pani Eustaszyny

Książki Marii Ulatowskiej niezmiennie napełniają mnie optymizmem i chęcią do życia. Uskrzydlają, rozśmieszają i sprawiają, że świat staje się bardziej kolorowy. Seria książek o Sosnówce naprawdę mnie urzekła. "Autorka" również miała charakterek (choć troszkę inny niż Sosnówka). "Przypadków Pani Eustaszyny" trochę się bałam. Bo i cóż można napisać ciekawego o życiu osiemdziesięcioletniej staruszki? Tak się zbierałam, zbierałam, krążyłam i krążyłam dookoła ślicznej okładki.... Dobra, raz kozie śmierć!
Tytułowa Eustaszyna jest kobietą delikatnie rzecz ujmując - nietuzinkową. Dziarska staruszka, która ma cały świat u swych stóp i zdaje sobie sprawę ze swoich możliwości. Odwagą, humorem i sprytem pokonuje najtrudniejsze przeszkody, jakie na drodze jej i najbliższych osób kładzie los. Nie przyjmuje do wiadomości kolejek do lekarzy specjalistów i przy pomocy pani minister zdrowia uzdrawia polską służbę zdrowia (szkoda że uzdrowienie dotyczy jedynie kardiologa dla męża bohaterki). Jest opiekunką i duchowym przewodnikiem dla bratanicy Marcelinki. Organizuje jej życie, męża i rodzinę, a czyni to z taką swobodą i wdziękiem, że nawet ja - zagorzała przeciwniczka organizowania komuś życia na siłę - uśmiałam się do łez. Najbardziej jednak ubawiła mnie historyjka o tym, jak to dwie staruszki udały sie do centrum handlowego. Zderzenie dwóch światów i odmiennie różnych systemów wartości rozłożyło mnie całkowicie. 
"Przypadki Pani Eustaszyny"  są takim lekiem na handrę. Powieść całkowicie niepoważna i zabawna, miejscami wzruszająca, miejscami rozczulająca - naprawdę koi nerwy i przenosi w błogi stan życiowego rozleniwienia. Tylko potem powrót jest dość trudny.