poniedziałek, 28 listopada 2011

"Zawsze przy mnie stój" i podsuwaj mi więcej takich książek!

Rany Julek, co za książka!!! Niezmiernie, fantastycznie, cudownie wciągająca. Piękna, wzruszająca... dobra, wystarczy. Większa ilość pozytywów może być nie do przyjęcia. Nie potrafię bardziej oddać tego, jak bardzo ta książka mi się podobała. 
Po raz pierwszy spotkałam się z takim pomysłem na fabułę. Demonów i wampirów w naszej literaturze jest pod dostatkiem, bałam się więc określenia "anielska książka". Cóż to może oznaczać? Kolejne nieziemskie istoty próbujące żyć obok ludzi... Nic bardziej mylnego!
Główna postać książki Margot już na początku umiera. Staje się aniołem stróżem samej siebie. Poznajemy jej życie pomału i  dostojnie od początku zdając sobie sprawę, że za życia popełniła wiele błędów, które bardzo mocno dotknęły jej bliskich. Anioł stróż może wiele, jednak głównie w kwestii ochrony. Natomiast zmienić bieg zdarzeń jest bardzo, bardzo trudno. Margot musi się nieźle napracować aby.... jak to napisać, żeby nic nie zdradzić... aby doprowadzić do zaskakującego zakończenia. 
Książka jest po prostu niesamowita. Ma świetny klimat, jest napisana w sposób bajkowy, choć wydarzenia w niej opisane często są przerażające i trudne do przyjęcia dla czytelnika. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie dopracowanie przez autorkę świata aniołów. Jak wiele One mogą, a jednocześnie jak bardzo są bezsilne. Jak często muszą przypatrywać się temu, jak ich podopieczni popełniają błędy. Mam nadzieję, że w rzeczywistości mogą wiele wiele więcej. 
Książka obnaża czytelnikowi życiową prawdę o tym, że nasze czyny wpływają nie tylko na nasze życie, ale też na losy wielu naszych bliskich. Pokazuje, że nasze czyny oceniane z różnych punktów widzenia nie zawsze są takie jak nam się wydaje. 
Jest po prostu cudowna w swej anielskości.  
I ta okładka!

sobota, 26 listopada 2011

Wygrywajki część pierwsza - Podróże małe i duże Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny

"Zastanawialiśmy się jak dwóch może napisać jedną książkę. Doszliśmy do wniosku, że nie jest to możliwe. Postanowiliśmy się rozdzielić i w tym celu pojechaliśmy obaj do Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach. Zamieszkaliśmy w jednym pokoju. Najpierw z zainteresowaniem obserwowaliśmy młodzieżowy festyn w Radziejowicach, potem kupiliśmy litr wódki - to przecież nie jest cienka książka - i po dwóch godzinach pisaliśmy już bardzo szybko. Raz pisał jeden raz drugi".  
Mann i Materna są w czołówce moich idoli. Jak słucham Radia to musi to być Trójeczka. A już w piątki, kiedy poranną audycję prowadzi Mann... po prostu uwielbiam. Prognoza pogody w Jego wykonaniu nastraja mnie pozytywnie na cały dzień choćby za oknem lało jak z cebra. "Cóż powiedzieć,,, Spójrzcie za okno, powiedźcie na głos co widzicie i to będzie najlepsza prognoza." Po prosty kocham Tego Pana!
Z Panem Krzysztofem sprawa ma się nieco inaczej, a mianowicie znam Go właściwie tylko u boku Manna, więc jako osobnik samodzielny jest mi obcy. Nie zmienia to faktu, że jego niewinny uśmiech od ucha do ucha towarzyszy mi od dzieciństwa. Program pt. "Za chwilę dalszy ciąg programu" oglądałam już jako brzdąc, a "MdM" obserwowałam już jako starsza osóbka, co ważne - z większym zrozumieniem. 
Nic więc dziwnego, że na książkę "Podróże małe i duże" rzuciłam się jak kobiety na rajstopy w czasach PRL - u (ups, chyba klimat książki nadal jest w mojej głowie :-)). Powiem Wam, że warto było, oj warto.
"Podróże małe i duże" to swoistego rodzaju zapiski dwóch globtroterów podane czytelnikowi w wyjątkowo specyficzny, radosny i ciepły  sposób. Zarówno Mann jak i Materna mają ten wyjątkowy dar Boży, który pozwala każdą najbardziej błahą historię przedstawić jako porywający dramat, przezabawną komedię, lub po prostu niezłą hecę. Rejs statkiem "Batory" i sławne niebieskie worki, dworski posiłek we Włoszech fundowany przez miejscowych Panów w czarnych garniturach, zapalenie spojówek i ośli upór Materny, coby jednak zagrać w golfa - każda z tych historii jest jedyna w swoim rodzaju. Czytelnik poznając przygody bohaterów ma wrażenie, że siedzi obok Panów autorów. Raz mówi jeden, raz drugi, nieraz się przekrzykują, a kiedy jeden wychodzi (w celach sobie wiadomych) drugi opowiada podróż, w której ten pierwszy nie uczestniczył. Dla mnie hitem była podróż duetu M. pożyczonym samochodem przez całą Amerykę. Oj działo się, działo, a ja płakałam ze śmiechu, kiedy bohaterzy prowadzili negocjacje z szeryfem aby uniknąć więzienia. 
Obaj Panowie w roli gawędziarzy sprawdzają się fenomenalnie. Każda historia aż kipi od humoru, ironicznych wstawek i ciepłych wspomnień. Każdy, kto słucha Pana Manna w programie Trzecim wie, że On właściwie nie potrafi poważnie. Jeżeli już, to mówi "śmiertelnie poważnie" i to znowu jest śmieszne. Pan Materna nie pozostaje w tyle. Efekt jest taki, że przedstawiona w książce Polska tamtych czasów z pustymi półkami, wiecznymi kolejkami i cenzurą jest po prostu żałośnie śmieszna. Natomiast opowieści bohaterów o  zagranicznych "dwóch tygodniach pełnych salcesonów, polędwic, suchych kiełbas..." to zupełnie co innego. 
Były też chwile kiedy było wzruszająco. W pewnym momencie Panowie M. wspominają Edwarda Kłosińskiego, którego bardzo lubiłam i szanowałam. Mąż Krystyny Jandy, współtwórca sławnego Teatru - fenomenalny człowiek. Wspomnienie o nim, o jego anielskiej cierpliwości i jedno zdanie o tym, jak Go zabrakło - po prostu się wzruszyłam. 
 Książka jest bardzo starannie wydana. Przyjazna dla oka czcionka powoduje, że czyta się jednym tchem. Do tego treść każdego rozdziału podzielona jest na krótkie części, co bardzo ułatwia sprawę. Jednak moje serce podbiły ilustracje, które są bardzo rozsądnie osadzone w tekście i bardzo trafnie skomentowane. Pan Mann w koszulce w paski, ogromnych okularach i czapeczce z napisem Acapulco - niezapomniany widok.  Klikając na okładkę poniżej można zajrzeć do książki. Zapewniam Was - warto. 


A na zakończenie wypowiedź Pana Wojtka Manna, który podaje powody dla których napisał książkę:
Ja Wojciech Mann, pisze te słowa po to, żeby kolejne pokolenia Mannów, jakie zamierzam po sobie pozostawić, wiedziały że nie byłem jakims tam zwykłym petakiem, który nawet głupiej książki nie potrafił napisać. Nie wypadłem sroce spod ogona i dlatego postanowiłem zostać pisarzem.
Polecam naprawdę szczerze każdemu kto chce miło spędzić czas przy świetnej książce :-)

Na zakończenie przypominam, że książka bierze udział w świątecznej "Wygrywajce". Jeżeli macie ochotę na książkę "Podróże małe i duże" proszę o wpis w komentarzu. 
A na zakończenie dla każdego z Was mam miły upominek do zrealizowania w księgarni Wydawnictwa ZNAK. Każdy kto ma ochotę zrobić tam świąteczne zakupy może zapłacić za nie 30 % mniej. Wystarczy że skorzysta z kodu rabatowego, który brzmi 
Migdaly 
Można go użyć wielokrotnie do 15 grudnia włącznie. 



niedziela, 20 listopada 2011

Mikołajkowo - książkowa ROZDAWAJKA ZNAKowa

Uwielbiam Boże Narodzenie. (jak  chyba większość z nas). Lubię choinkę, bombki, światełka i prezenty. Dzięki Wydawnictwu Znak i sympatycznemu Panu Tomkowi mogę zorganizować Rozdawajkę, która umili świąteczny czas. 
Zasady Rozdawajki 

Zasady są bajecznie proste. 
  1. Przez cztery kolejne niedziele (miały być piątki, ale logistycznie nie udało się)  na Półeczce będą ukazywać się recenzje książek, które można otrzymać w ramach mikołajkowej Rozdawajki. Książki te są widoczne na zdjęciu powyżej. Losowanie odbędzie się się 17 grudnia. Mam nadzieję, że książki dotrą przed świętami i będą miłym uzupełnieniem choinkowych upominków. 
  2. Pod każdą recenzją możecie wpisywać się wyrażając chęć otrzymania książki. W komentarzu wystarczy wpisać "Zgłaszam się". 
  3. Jedna uwaga. Nawet jeżeli wpiszecie komentarz pod kilkoma książkami, Wasze nazwisko na liście do losowania umieszczę tylko raz. 
  4. 17 grudnia wylosuję dwie osoby, które drogą mailową będą mogły wybrać sobie jedną spośród prezentowanych powyżej książek. 
  5. Jeżeli nie macie bloga proszę o podanie maila.
Na zakończenie dodam, że właśnie czytam pierwszą z książek biorących udział w akcji, a mianowicie "Podróże małe i duże" Manna i Materny. Uśmiałam się do łez już na kilku pierwszych stronach :-)


A już dzisiaj dla każdego z Was mam miły upominek do zrealizowania w księgarni Wydawnictwa ZNAK. Każdy kto ma ochotę zrobić tam świąteczne zakupy może zapłacić za nie 30 % mniej. Wystarczy, że skorzysta z kodu rabatowego, który brzmi:
Migdaly

Kod daje czytelnikom bloga zniżkę 30 % na zakupy dowolnych książek na www.znak.com.pl
Można go użyć wielokrotnie do 15 grudnia włącznie. 

sobota, 19 listopada 2011

Podpowiedź dla Mikołajów (Tajemniczy ogród)

"Tajemniczy ogród" towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. Uwielbiałam czytać historię Mary, która po stracie rodziców przyjeżdża do Anglii. Ogromna posiadłość wuja, ciemne i nieprzystępne domostwo posadowione wśród tysięcy wrzosów - to wszystko sprawiało, że moja wyobraźnia szalała niczym młody źrebak.  Mary pomału otwiera swoje serduszko na świat, zaprzyjaźnia się z Dickiem, pomaga uporać się niepełnosprawnemu kuzynowi z rozpaczą i niechęcią do życia... Za każdym razem kiedy czytam tę powieść, wszystkie zdarzenia odkrywam na nowo. Niewiele jest książek, które w trakcie szkoły przeczytałam tyle razy ile "Tajemniczy ogród".
Ostatnio przeczytałam go ponownie - nie wiem który raz. Tym razem w towarzystwie mojej córci. Jedno wiem na pewno. Sama powieść niewątpliwie jest zachwycająca, ale czytanie jej w wersji zaproponowanej przez Wydawnictwo Skrzat zwielokrotnia przyjemność po stokroć! 
Pierwszą kwestią jest format. A5 byłoby za małe, A4 za duże, więc wydawca zdecydował się na B5. Uważam, że dla książek z ilustracjami jest to najlepsze rozwiązanie. Obrazki są czytelne, ich wielkość pozwala na zachwycanie się detalami, a jednocześnie maluch nie dźwiga pod pachą wielkiej księgi w twardej oprawie. 
Po drugie papier - ja nie wiem jak go nazwać. To nie jest kreda, ale też nie jest to zwykły papier, na którym drukowana jest większość książek. Jego jakość powoduje, że czytelnik ogląda ilustracje (które są po prostu zachwycające) niczym w albumie. Jeżeli dodamy do tego fakt, że książka jest swoistego rodzaju zielnikiem uczącym dzieci wielu odmian roślin - przyjemność z wertowania kart Skrzaciego "Tajemniczego ogrodu" jest oszałamiająca. 
Nareszcie po trzecie - ilustracje. To jest element, dla którego każdy kto uwielbia tę powieść powinien zakupić sobie wydanie "Skrzata". Wiecie jak wygląda Hibiskus? Zawilec? Bratek? Ostróżka? Większość z nas wie i zna te rośliny jeżeli nie ze swoich ogrodów, to na pewno ze spacerów i pobliskich trawników. Pamiętajcie jednak, że dzieciaki znają je z widzenia, ale z ich nazewnictwem może być już problem.
Moja rodzina mieszka na obrzeżach miasta. Do wszelakiego rodzaju pól i łąk mamy naprawdę niedaleko nie mówiąc już o ogródkach i ogrodach otaczających sąsiednie domostwa, które latem skrzą się przepychem kwiatów. Zachwyt Starszej był ogromny, kiedy zorientowała się że ilustracje umieszczone w "Tajemniczym ogrodzie" są jednocześnie eleganckim zielnikiem, który nazywa to, co dotąd nienazwane. Jest też oczywiście ilustracja rudzika - wszyscy fani  tej książki wiedzą o jakim ptaszku mowa :-)
Oczywiście oprócz kwiatów są też ilustracje Alicji Rybickiej obrazujące treść książki. Są one po prostu zachwycające, mają w sobie coś magicznego. Oszczędne w barwach i bogate w treści. Każdy szczegół rysunku jest dopracowany do granic możliwości. Ilustracje są czarno - białe (a raczej brązowo - białe) jednak w każdej z nich jeden - dwa elementy są barwne. Zresztą popatrzcie sami. 
Książka jest elementem serii "Feniks", która prezentuje klasykę  literatury dziecięcej. Jeżeli wszystkie książki w tej serii są tak wydane to chylę czoła...
Takie wydanie powieści dla dzieci jest świetnym pomysłem na prezent. Dziecięca klasyka literatury dopracowana pod względem szaty graficznej do granic możliwości. Jeśli macie w rodzinie dzieciaczka, który nie zna "Tajemniczego ogrodu", to Skrzat ze swoim wydaniem tej powieści będzie dobrym pomocnikiem Mikołaja...

niedziela, 13 listopada 2011

Porażające...

 Dzieci to najbardziej bezbronne istoty na świecie. Jednocześnie mają niesamowitą zdolność przetrwania. Niejedno maleństwo w wieku czterech lat ma bagaż doświadczeń, którego nie powstydziłby się trzydziestoletni mężczyzna. Jednak to, co spotkało te dwie dziewczynki przeszło moje najśmielsze oczekiwania. 
Judy jako maluch została porzucona przez matkę. Opiekował się nią psychopatyczny ojciec i agresywna konkubina. Dziewczynka była bita do krwi za poplamioną sukienkę, na podwieczorek dostawała trójkącik serka topionego, a i to rzadko z racji ciągłego niedorastania do wymogów opiekunów. Jak tu jednak sprostać oczekiwaniom kiedy w wieku czterech lat wymagane jest czyszczenie w piecu, mycie podłóg, trzepanie wykładzin i wiele wiele innych czynności trudnych nawet dla nastolatków. Mała jest brutalnie bita, poniżana, wykorzystywana; jednym słowem traktowana jak "śmieć". Im jest starsza tym bardziej na swój sposób radzi sobie z sytuacją - głównie otaczając się grubym pancerzem znieczulenia. W pewnym momencie swojego życia trafia na ulicę. Żyje wśród kartonów, je to co znajdzie w śmietnikach. Kiedy zostaje zgwałcona życie staje się jej zupełnie obojętne... 
Jodie trafia do rodziny zastępczej prowadzonej przez Cathy Glass. Dziewczynka jest wulgarna, zupełnie nie potrafi żyć pośród ludzi. Miewa ataki histerii i agresji. Jest zamknięta w sobie, terroryzuje opiekunów stosując metody, które nikomu nie przyszłyby do głowy. Jedną z metod było rozmazanie fekaliów po swojej twarzy, albo tapicerce samochodu. Dziecko zagubione i nieszczęśliwe, a co najgorsze nie potrafiące zaufać. Nikomu. Cathy anielską cierpliwością i ciągłą pracą dociera do prawdy. Okazuje się że dziewczynka od maleńkości była brutalnie gwałcona przez ojca, szereg wujków a nawet matkę, która zabawiała się srebrnymi łyżeczkami. Dziewczynka właściwie stracona dla społeczeństwa podejmuje karkołomną walkę z własną przeszłością. 
Obie książki zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Jakim strasznym ścierwem trzeba być żeby tak skrzywdzić własne dzieci. Własne, cudze - jakiekolwiek. Pierwszą z książek pochłonęłam. Akcja (|jeśli można to nazwać akcją) gna jak superekspres, zdarzenia gonią się nawzajem, mnóstwo dialogów - wszystko to spowodowało że książę połknęłam. Drugą natomiast przeczytałam jeszcze szybciej, ale trochę z innego powodu. Mianowicie w pewnym momencie miałam dość opisów zwłaszcza, kiedy uprzytomniałam sobie, że to wszystko wydarzyło się naprawdę...
KOCHAJCIE SWOJE DZIECI...  

piątek, 11 listopada 2011

Wyspa niesłychana

Wyobraźcie sobie łódź, która płynie wśród mgły. Płyniecie sobie, jest cisza i spokój, tajemniczy nastrój potęguje wrażenie niesamowitości i uczucie samotności. Co pewien czas z mgły wyłaniają się nieznane postacie odgrywające ze swoimi towarzyszami  krótkie epizody - często zaskakujące - których sens jest zrozumiały dopiero w połączeniu z innym przedstawionym obrazem. Wszystkie osoby są niesamowicie charakterystyczne, każda jest na swój sposób tajemnicza i przyciąga obserwatora niczym magnes. Nagle wypływacie z mgły i wszystko staje się jasne niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - każdy element układanki wskakuje na swoje miejsce... i żyli długo i szczęśliwie :-)
Właściwie to nie musiałabym więcej pisać. Należy tylko dodać, że powyższy opis dotyczy odczuć towarzyszących mi przy czytaniu książki "Wyspa niesłychana". Książki, po której spodziewałam się zupełnie czegoś innego co nie oznacza, że to co mnie spotkało podczas tej literackiej wycieczki mnie rozczarowało. O nie...
Autor we wstępie do powieści wyraźnie "ostrzega" tych czytelników, którzy nie lubią opowiadań (to ja!), że "Wyspa" początkowo miała być opowiadaniem, ale tak "jakoś" rozrosła się w powieść. Dobrze, że wstęp przeczytałam, bo wiele wyjaśnił. Losy Fabregasa to jedno, a cała otoczka to zupełnie inna historia. 
Fabregas zmęczony codziennością przyjeżdża do Wenecji. Ma serdecznie dosyć dotychczasowego życia i postanawia przeżyć coś nowego. Finanse go nie ograniczają więc rzuca się na głęboką wodę próbując wyjść na spotkanie  losowi. Nie musiał długo czekać, Włócząc się po uliczkach Wenecji przypadkowo spotyka Marię Klarę - kobietę tajemniczą, pełną niedomówień i zagubioną jak i On. Niczym żuraw i czapla szukają się wzajemnie - dosłownie i  w przenośni. Od tego dnia Fabregasa spotyka mnóstwo zaskakujących i wręcz groteskowych sytuacji. Poznaje zdziwaczałą rodzinę Marii Klary, sam przeżywa coś w rodzaju umysłowego zagubienia, uczestniczy w dziwnym rytuale, poznaje przedziwne weneckie zamczysko - wszystko po to, by w końcu znaleźć swoje miejsce na ziemi. 
Losy Fabregasa przeplatane są różnymi opowieściami, które można by wyłuskać z "Wyspy" i na ich podstawie stworzyć zupełnie nowe historie, Mnie urzekła opowieść o przodkini Marii Klary która nie mając środków do życia zdobywa je handlując własnym ciałem. Mistrzowsko opowiedziana historia!
Jeżeli ktoś wcześniej czytał książki Mendozy będzie mocno zdziwiony. "Wyspa" nie jest książką śmieszną, choć nie oznacza to, że powaga przebija z każdej strony. Poczucie humoru widoczne w "Wyspie"  jest po prostu zupełnie inne. Tu czytelnik nie płacze ze śmiechu jak przy "Niezwykłej podróży Pomponiusza Flatusa" Tu raczej dominuje kpina i absurd. Czytelnik co rusz poznaje nowe historie, każda inna, każda budząca odmienne uczucia a co najdziwniejsze większość z nich w dalszej części książki jest negowana przez kolejnych rozmówców. Wiele z tych historii budzi początkowo śmiech, jednak im dalej brniemy w powieść tym mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, że to jest śmiech przez łzy. 
Powieść polecam zarówno tym, którzy chcą dopiero rozpocząć przygodę z twórczością Mendozy jak i wiernym fanom. To książka, której się nie zapomina, która po przeczytaniu ostatniej strony jeszcze długo tkwi w myślach i sączy się powodując ciągłą analizę poznanych historii.
Jeżeli macie ochotę na literaturę odmienną od większości książek - polecam     

sobota, 5 listopada 2011

Magia wyobraźni i "Księga Tris"

Kiedy wchodzę do biblioteki za każdym razem zastanawiam się, w którą stronę skierować swoje kroki. Najczęściej jest to półka z nowościami a najrzadziej... fantastyka. I to jest błąd. Oczywiście nie zawsze człowiek ma ochotę na tego typu literaturę, ale ostatnio - czytając Księgę Tris - przekonałam się, że od czasu do czasu należy odwrócić się od literatury współczesnej i dać ponieść się fantazji. 
Kiedy pół roku temu skończyłam pierwszy tom pt. Księga Sandry aż tupałam ze złości, że się już skończyło. Złość moja była tym większa, że nie był to koniec, który cokolwiek wyjaśniał, o nie... Kiedy więc dorwałam drugi tom z przytupem zabrałam się do czytania. Szybko jednak zwolniłam tempo czytania aby móc delektować się wszechogarniająca magią. 
Kraina Letniomorza po raz kolejny pochłania czytelnika. Czwórka przyjaciół która ledwo otrząsnęła się z przeżyć związanych z trzęsieniem ziemi musi stawić czoło bandzie piratów atakujących Wietrzny Krąg. Piraci mają ułatwione zadanie. Nie dość, że kraina jest osłabiona po trzęsieniu, to jeszcze korsarze dysponują nową zabójczą bronią, której zasady działania są dla czarodziejów tajemnicą. Nasze dzieciaki muszą uporać się nie tylko z niebezpieczeństwem związanym z piracką flotą, ale też z samymi sobą. Okazuje się bowiem, że ich magia jest na tyle silna, że połączyła ich umysły pozwalając łączyć magiczne umiejętności. Problem w tym, że aby współdziałać magią trzeba umieć współpracować, osiągać kompromisy, często cofnąć się tylko po to, aby móc zrobić kolejny krok. Okazuje się, że największą przeszkodą we współpracy są... oni sami. 
Książka jest niesamowita. Snuje swoją baśniową nitkę a czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak pleść w swojej głowię pajęczynę opowieści. Czytając nie należy się spieszyć. Delektowanie się szczegółami powieści, dopracowaniem magicznych detali, szczegółami związanymi z "niekonwencjonalnymi" metodami walki - to wszystko daje tej książce drugie dno. Oczywiście że można przemknąć przez fabułę i pędzić ku końcowi ale czy warto? Moim zdaniem nie, tym bardziej że koniec znowu nie zachwyca a jedynie pozostawia grozę oczekiwania na kolejny tom. 
Jeśli macie w domu kominek to weźcie "Księgę Tris", ciepły koc, filiżankę kawy (dobra, może też być herbata) i pozwólcie swojej wyobraźni rozwinąć skrzydła... 


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Initium.