piątek, 29 sierpnia 2014

Bogini zemsty

Kryminał jest jedynym rodzajem literatury, który rzadko kiedy mnie zaskakuje. Zawsze jest jakieś morderstwo, ewentualnie przestępstwo mniejszego kalibru. Zawsze jest też ten dobry i ten zły (choć często gdzieś pod koniec książki główne osoby mogą zamienić się rolami - a jakże!) Zagadka też najczęściej jest, choć lubię książki, w których od początku wiadomo kto - przysłowiowo - zabił, a zaskakujące jest to, jak się rozwijała sytuacja, która doprowadziła do nieszczęścia. Teraz podsumowanie -  książka "Bogini zemsty" mnie zaskoczyła. No może nie tak całkowicie - ale zaskoczyła. 
Louise Rick jest asystentką kryminalną, borykającą się z rolą matki, która to rola spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Przybrany syn Jonas jest sympatycznym chłopcem pokiereszowanym przez życie. Pewnego dnia Jonas wybiera się na przyjęcie pożegnalne koleżanki z klasy odbywające się w klubie żeglarskim. Niespodziewanie w trakcie zabawy do klubu wdziera się banda opryszków w poszukiwaniu alkoholu. Niestety wszystko wymyka się spod kontroli i tragedia gotowa. Bohaterka dnia ginie pod kołami samochodu, a jej mama zostaje dotkliwie pobita. Równolegle obserwujemy zdarzenia związane z zabójstwem lokalnego biznesmena. Mężczyzna zostaje brutalnie zastrzelony w swoim domu. Jego, żona i maleńkie dziecko cudem ocaleli, jednak gangsterzy nie zostawiają ich w spokoju. Nasza bohaterka ma więc dwa pozornie niezwiązane ze sobą zdarzenia, które musi rozwikłać. Do tego jeszcze boryka się z własnymi uczuciami w stosunku do Jonasa. Bo jak to tak znienacka można zostać matką? Boi się odpowiedzialności i nie potrafi dać chłopcu oparcia. Nie jest łatwo. Louise Rick musi więc rozwiązać właściwie dwie zagadki, pozornie tak różne i niezwiązane ze sobą. 
Książka mnie zaskoczyła swoją innością. Owszem jest zagadka, morderstwo i wszystko to co jest konieczne dla dobrego kryminału. Ale do tego wszystkiego autorka dołożyła sporą dawkę emocji, spory spokój i rozbudowane wątki obyczajowe. Niezmiernie spodobała mi się lekkość z jaką połączyła tak dwa odrębne światy. Z jednej strony brutalne morderstwa i banda rozwydrzonych nastolatków, z drugiej strony emocje Louise związane z macierzyństwem, zaskakujący wątek sąsiada, czy też miłość do psa, ratująca emocje pewnego bohatera. Należy dodać koniecznie, że książka jest dogłębnie smutna i może stąd wynika odczucie takiej niezmienności i spokoju. Cały czas ktoś płacze i rozpacza po utracie osoby bliskiej. Nie zniechęcajcie się jednak,  książka jest naprawdę godna polecenia. 
Dodam jeszcze, że ostatnio literatura, która mnie znajduje układa się seriami. Po świadomym zrezygnowaniu z literatury polskiej pełnej samotnych kobietek rozżalonych i spłakanych, przyszła pora na wątek matki - lwicy. W "Bogini zemsty" wątek matki jest silny, właściwie nawet dwóch matek. W książce, którą teraz czytam matka - lwica, to mało powiedziane :-)))

środa, 20 sierpnia 2014

Wakacyjne teksty Młodszego

Wakacje się skończyły, ale wspomnienia się plączą po załamanej powrotem do pracy głowinie. Toteż dzielę się nimi z Wami.

SCENKA PIERWSZA
Bieszczady. Szlak dziki i nieprzejednany (dobra, wąska ścieżka wśród drzew) Schodzimy z Połoniny Caryńskiej więc nogi dorosłych dają się we znaki bólem, a nogi młodszych - nieprzerwanym gderaniem. Nagle Młodszy zatrzymuje się i stwierdza:
"Wiesz Mama, te góry bardzo mi się podobają. Ale byłyby dużo piękniejsze, gdybyś mnie po nich tyle nie ciągała!"

SCENKA DRUGA
Na wakacjach spaliśmy pod namiotem. Jak wiadomo nie jest to dżwiękoszczelna budowla, co często utrudniało Młodszemu zasypianie przypadające nierzadko na najbardziej rozrywkowe godziny wieczoru. Pewnego razu leżę z Młodszym i uciszam go kołysanką. Nagle Młodszy otwiera oczęta i stwierdza: "Szkoda, że namiot nie składa się ze ścian i dachu...."

Za jakie grzechy?

Książki polskich autorów ostatnio stanowczo mnie prześladują. Właściwie nic innego nie czytam. Mają specyficzny klimat, za którym - moim zdaniem - stoi bogactwo naszego języka. Żadne tłumaczenie nie jest w stanie oddać tej różnorodności słów i odcieni wyrażeń. Niestety, mam dość. Po książce "Za jakie grzechy" muszę sobie zrobić przerwę. Wyjaśniając dodam, że książka nie należy do słabych. Jest ot - poprawna. Jednak mam przesyt samotnych kobiet, które walczą z całym światem nie dostrzegając tego, co najbliżej nich. 
Książka zaczyna się banalnie. Wielki dzień, biała suknia, piękny kościół pękający w szwach od gości, kwiaty, spłakana rodzicielka... i tylko Jego brak. Stchórzył, powiedział: "Nie mogę, przepraszam" i zwiał. Pozostał po nim żal, smutek i zadra w sercu na całe życie. Alina musi sobie z tym poradzić i żyć dalej. Problem w tym, że nie bardzo umie. Na szczęście ma wspaniałą przyjaciółkę (nomen omen również nie radzącą sobie z mężem i łączącym ich uczuciem) i kochające Ją wujostwo. To właśnie łączący Alinę z Wujem związek mnie urzekł i zafascynował.
Wuj Stach i ciotka Alina są bezdzietnym małżeństwem. Od dzieciństwa Alina w trudnych chwilach swojego życia biegnie do Wujka i tam w jego ramionach wypłakuje się i szuka sił do dalszego życia. Ma tam swój azyl w postaci domku na drzewie i wspaniałą ciepłą atmosferę, której stanowczo brakuje w jej rodzinnym domu. Wuj kocha ją całym swoim sercem i wspiera w każdej chwili. Bezwarunkowo ale wyjątkowo mądrze. Każdy zakręt w życiu Aliny jest szczegółowo omawiany z wujem. Każda radość z nim dzielona. Kiedy więc wuj umiera trudno Alinie się z tym pogodzić. Nie ulega wątpliwości że nawet po śmierci wuj postanowił mieć wpływ na jej życie. Zapisuje jej w spadku coś, co na zawsze odbije się piętnem w duszy Aliny...
I to właściwie wszystko, co w książce jest warte polecenia. Pozostałe wątki związane z odrzuceniem Aliny przez rodzinę, konfliktem z siostrą i jej stosunkami damsko - męskimi nie są zbyt udane. To tak, jakbym czytała słodko - gorzką bajeczkę, w której wszystko jest przewidywalne i nie ma co oczekiwać na jakiś zwrot w sytuacji. 
Książkę polecam tym, którzy lubią przez powieść przemknąć. Tu można przemknąć bez większego zaangażowania. Tylko ten Wuj i ten wątek... zwróćcie uwagę, proszę. 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Arfik - Jesteśmy tym miastem i moja Starsza

Szczecin - miasto budzące skrajne emocje, pojmowane bardzo różnie. Jedni mówią, że to "wioska z tramwajami" inni żyć bez niego nie mogą. Kilkakrotnie (przy okazji recenzowania książek) pisałam o Szczecinie (tu i tu). Tym razem moje Miasto pokażę Wam "śpiewająco". Oto grupa artystyczna "Arfik" oddała wszystkie swoje pozytywne emocje, aby pokazać Szczecin z jak najlepszej strony. Po prostu zakochałam się w tek piosence :-) Zresztą najlepszą reklamą niech będzie to, że słowa do tej piosenki napisała Pani Basia Stenka (autorka m.in. "Masła przygodowego" czy też serii książek z Helą w roli tytułowej), której życiowy optymizm słyszalny jest w każdym słowie. 
Polecam! 

sobota, 16 sierpnia 2014

Fartowny pech

Podobało mi się. Niezmiernie mi się podobało. Książka lekka, łatwa i przyjemna, co wcale nie znaczy, że płaska i głupiutka. O nie! Wręcz przeciwnie - książka z dobrze przemyślaną akcją, misternie uplecioną intrygą, a do tego okraszona niezwykle lekkim i specyficznym poczuciem humoru tak charakterystycznym dla autorki. 
Pierwsze co zauważyłam, to wspaniale wykreowane postacie. Pechowy policjant Filip Nadziany, który zostaje ośmieszony przez swoją kochankę. Jak wiadomo kobieta, która czuje się upokorzona potrafi być okrutna. Ta kobieta przypięła Filipa do łóżka, ozdobiła najciekawsze elementy mężczyzny czerwoną kokardą, a następnie umieściła zdjęcie w internecie. Co więcej - Filip zostaje uwolniony dopiero przez swoją mamusię... nietrudno przewidzieć, że upokorzony policjant postanawia zaszyć się w jakiejś dziurze i tam w spokoju dożyć końca swoich dni. Najciekawszą postacią jest jednak gangster Gianii. Mężczyzna dostaje zlecenie w Polsce. Nie jest z tego powodu zadowolony jednak cóż - praca to praca. Efekt jest taki, że musi wykonać zadanie zlecone przez niezbyt inteligentnego gangstera o ksywie Padlina. Do gry wchodzi policjant Nadziany, prywatny detektyw Dziany... efektem jest niesamowicie zabawna komedia pomyłek, która budzi salwy śmiechu, Jednak wśród tego śmiechu rodzi się spory szacunek dla autorki. Pomysł na książkę to jedno, ale mistrzowskie przedstawienie pomysłu to zupełnie inna sprawa. Olga Rudnicka jest naprawdę niezła w te klocki. Intryga jest dość skomplikowana jednak autorka bardzo sprytnie i finezyjnie przeprowadza czytelnika przez meandry swojego pomysłu. Nic dodać nic ująć. Powiem więcej. Lekkie dialogi, mocne i specyficzne poczucie humoru i bardzo śmiałe, charakterystyczne pióro pozwalają przypuszczać, że Pani Joanna Chmielewska przygląda się gdzieś z chmurki swojej następczyni i szepcze pod nosem: "Tak trzymać Mała!"

sobota, 9 sierpnia 2014

Wszystko co minęło

Oto Justyna. Śliczna i mądra kobieta tuż przed trzydziestką. Ukończyła filologię angielską i pracuje w biurze tłumaczeń. Uwielbia swoją pracę jako że język angielski jest jej prawdziwą pasją. Ma marzenia i własne cele, do których konsekwentnie dąży. Tyle z obserwacji "na pierwszy rzut oka". Co zobaczymy po bardziej szczegółowej analizie? Spod maski wyłania się kobieta przerażająco skrzywdzona przez bliskich. Jako trzynastoletnia dziewczynka musiała w ekspresowym tempie dorosnąć i zaopiekować się najbliższymi. Kiedy ojciec odszedł bez słowa wyjaśnienia, matka Justyny rozpadła się w drobne kawałeczki. Pomału staczała się w otchłań rozpaczy, aż utonęła w alkoholu. Justyna musiała zająć się najpierw swoją o pięć lat młodszą siostrą, a potem zapijaczoną matką. Kiedy dorosła znalazła oparcie w mężu i w przyjaciółce... cóż... Ci też zawiedli. W końcu powiedziała sobie: Koniec! Spakowała się i wyjechała w nieznane. Zmieniła nawet swoją garderobę aby pokazać że nic ja z poprzednim światem nie łączy. Tylko czy tak się da? Niestety świat ma dla nas wiele zaskakujących niespodzianek i nigdy nie wiemy jak bardzo zniweczy nasze plany. Tak też było w przypadku Justyny. W biurze tłumaczeń pracowała z osobami, dla których zamknięcie Justyny początkowo było nie do przyjęcia. Szybko zrozumieli jednak, że to tylko skorupa. Kiedy zaczęli się przez nią przebijać okazało się, że każdy z nich też ma co nieco za skórą. 
W książce pojawia się też wątek śmierci. Nie powiem co i jak żeby nie popsuć przyjemności czytania. Dodam jednak, że wątek tego, co dzieje się w hospicjum jest naprawdę urzekający. Zresztą cała powieść jest wzruszająca i dość mocno gra na emocjach czytelnika. 
"Wszystko co minęło" to książka o osobie, która zatrzasnęła drzwi do swojej przeszłości. Trzasnęła aż miło - tak z hukiem. Im dłużej były zamknięte tym trudniej było je uchylić, nie mówiąc o otwarciu na oścież. Myślę, że gdyby nie osoby z otoczenia Justyny, dziewczyna nigdy nie odważyłaby się na przekroczenie progu. Na szczęście większość z nas (i ze znajomych Justyny) zdaje sobie sprawę, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i nijak nie da się oszukać natury. Dzięki cierpliwości osób z najbliższego otoczenia (wcale nie przyjaciół) Justyna pojmuje, że musi zrobić ten pierwszy krok.    
Gdyby nie nazwisko autorki na okładce pomyślałabym, że czeka mnie lektura ckliwego romansidła. Na szczęście pani Agata Kołakowska już raz mnie zaskoczyła więc postanowiłam zaryzykować. Warto było.