Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Otwarte. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Otwarte. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 marca 2020

Żółty ptak śpiewa

Wiele książek powstało, które opisują tragedię Żydów podczas II wojny światowej. Niedaleko szukać - znana wszystkim "Lista Schindlera", "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku", "Wieczni tułacze", "Oskarżam Auschwitz", "Historia Ireny Sendlerowej" (nie wspomnę o wszystkich bibliotekarkach położnych i tatuażystach z Auschwitz, których w ogóle nie powinno być na księgarskich półkach). Wszystkie te książki opowiadają pewną historię, ale trudno nie zauważyć, że odnoszą się do losów Żydów jako narodu. Tymczasem ja zawsze szukałam książek, które opisują losy jednego bohatera bez tła całego narodu. Dawno temu zachwyciła mnie książka, którą do dzisiaj wspominam. To "Biegnij chłopcze biegnij". Bardzo ją przeżyłam i uważam, że to jedna z najlepszych książek mówiących o losach Żydów podczas wojny. Teraz na podium dołączyła książka pt. "Żółty ptak śpiewa". Powieść, która od początku do końca jest smutna, rzewna i przepełniona muzyką. Powieść, która chwyta za serce i trzyma w molowej tonacji. 
Róża wraz z pięcioletnia córka Szirą ukrywają się w stodole pewnego wieśniaka przed Niemcami. Nietrudno się domyślić, że są Żydówkami. Róża dzień po dniu robi wszystko, aby Szira siedząc na stryszku nie hałasowała. Ale jak zmusić pięciolatkę do siedzenia cichutko w jednym miejscu? Róża jest zawodowym muzykiem i dzięki temu może zając małą dźwiękami. Dziewczynka wykazuje ogromny talent muzyczny; jej głowę przepełniają dźwięki, etiudy i wymyślone symfonie. Jako dziecko skrzypka i wiolonczelistki od małego obcowała z muzyką i to dzięki niej ma cudowne wspomnienia z dzieciństwa. Szira na strychu ma małego, wyimaginowanego ptaszka, który śpiewa cichutko swoją piosenkę złożona z 18 nutek. Dba o ptaszka, daje mu jeść i martwi się, kiedy ptaszek nie wraca... 
Niestety na skutek pewnych okoliczności Róża musi rozstać się z córką. Dziewczynce pomaga przetrwać muzyka... 
Ta powieść jest dla mnie oszałamiająca głównie ze względu na skrzypce. Mój syn gra na skrzypcach od piątego roku życia i wiem, jaki to jest magiczny instrument. Kiedy więc czytałam o małej ukrywającej się dziewczynce, której jedynym marzeniem było to, aby grać, a jednocześnie na każdy szelest przepełniała się strachem, której ciągle farbowano włosy i która o każdej porze dnia i nocy musiała być gotowa na spędzenie wielu godzin za szafą. Serce mi łkało i płakało z żalu. Radość natomiast przynosiły mi te części powieści, w których Szira była szczęśliwa. Kiedy pobierała lekcje skrzypiec u Pana Skrzypka wiedziałam, że przepełnia ją radość od małego palca u nogi po koniuszek włosów. Kiedy grała zamykała w pudle rezonansowym cały świat. To właśnie skrzypce pomogły jej przetrwać, w nich zamykała rozpacz i tęsknotę. 
Urzekło mnie zakończenie. Niby wszystko dobrze się skończyło, ale jednak nie do końca. To nie szkodzi, bo przecież przeżyły, tylko pytanie, co im w sercach pozostało.... 
Piękna książka, a jednocześnie straszna. Aż się wierzyć nie chce, przez jakie piekło musieli przechodzić wtedy ludzie pochodzenia żydowskiego, jak bardzo byli poniżeni i jak niewiele im było potrzeba, aby złapać nadzieję. Ot mały żółty ptaszek, który żyje tylko w wyobraźni pięcioletniej dziewczynki... 
Zachwyciły mnie opisy muzyki, i ciekawostek z nią związanych. Są bardzo plastyczne i wyraziste. Sądzę, że zachwycą nawet tych, którym przysłowiowy słoń nadepnął na ucho. Piękno tej powieści to właśnie muzyka. Gdyby nie ona pozostałaby przygnębiająca historia. To właśnie sceny, kiedy malutka chce się uczyć nutek, kiedy układa w głowie melodię, kiedy z miłością przytula policzek do pudła rezonansowego są osią tej powieści. Przejmująca jest też scena, kiedy dziewczynka zostaje zmuszona do zagrania koncertu dla niemieckiego oficera. Podczas tego koncertu widać wyraźnie, że muzyka łagodzi obyczaje. 
Zachwyciła mnie ta książka, choć z zupełnie innego powodu niż innych czytelników. Nie wiem czy bez muzyki byłaby tak samo świetna. Ale jedno jest pewne - z nią jest fenomenalna.

sobota, 10 marca 2012

Droga do kobiety prowadzi przez Różany



Kiedy zaczynałam przygodę z blogiem i recenzowaniem książek obiecałam sobie, że nie będę nadużywać słów typu "bajkowy", "fenomenalny", "śliczny" i wielu innych które może i są emocjonalnym obrazem mojej duszy podczas lektury, ale z profesjonalizmem mają niewiele wspólnego. Przy tej książce nie mogę się powstrzymać - wybaczcie. Książka jest bajkowo niesamowita, śliczna, ciepła jak rogalik z powidłami - taki plaster na serce każdej zabieganej kobietki. 
Główna bohaterka Zosia jest panienką z dobrego domu wychowywaną przez ojca i nianię. Mieszka w dworku w Różanach gdzie uprawia swój ukochany przydomowy ogródek. Jest marzycielką z głową w chmurach, ot Ania z Zielonego Wzgórza tylko że ciut starsza i w polskich realiach. Jak to w romansach bywa jest też mężczyzna, który kocha ją oraz mężczyzna, którego kocha Ona. I bynajmniej  nie jest to jedna i ta sama osoba. Malarz Eryk nieba by jej przychylił, spełnia każde zosine marzenie i jest na każde zawołanie. A Krzysztof? Cóż - to jedyna postać nie budząca mojej sympatii, ale może to i dobrze. Ach - jest też moja ulubienica Marianna, przyjaciółka Zosi, która stanowi głos rozsądku w jej rozmarzonej główce. Marianna twardo stoi na ziemi, uwielbia alkohole produkowane przez ojca Zosi i nie lubi Krzysztofa, co moim zdaniem nie jest trudne. 
Obok sielankowych problemów Zosi gdzieś w tle poznajemy losy niani Zosi, Zuzanny. Wojenna zawierucha komplikuje życie panienki z dobrego domu i zaskakująco łączy się z losami Zosi...
Książka jest... po prostu bajkowa. Zareagowałam na nią tak, jak moja ośmioletnia Starsza na opowieści o księżniczkach. Zatopiłam się w lekturze, czując się niesamowicie dobrze wśród bohaterów powieści. 
Podkreślić trzeba jedno. Książka jest taka jak jej okładka. Lekka wręcz do przesady, mocno przewidywalna i słodka do przesytu. Ale przecież w bajkach o to chodzi, prawda? Jest księżniczka, jest zła czarownica, jest też książę, który na pewno pokona wszystkie przeciwności losu i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Każdy, kto potraktuje historię Różan właśnie tak będzie zachwycony. 
Opowieść snuje się lekko i leniwie co wcale nie znaczy że nudno. Wcale nie. Perypetie bohaterów są ciekawe, a dodatkowo autorka ma rękę (czy też pióro) do świetnych dialogów. W powieści wdzięcznie zamieszcza kilka dowcipów, okrasza dialogi nutką szyderstwa, bohaterzy nie są milczkami, a ich rozmowy kilka razy wprowadziły mnie w szampański nastrój. 
Minus książka ma jeden. Straszliwe "kółeczko" z ceną na przepięknej okładce. Ukatrupiłabym tego, kto to wymyślił. Jak można tak piękne zdjęcie tak oszpecić!
Wiosna moje miłe Panie! Czas wyciągnąć klapeczki, zwiewne sukieneczki i schować wielgachne swetry i buciory. Czas sięgnąć po lekką lekturę, która pozwoli naszym główkom przewietrzyć swoje szufladki. Książka "Droga do Różan" jest przepustką do romantycznej wiosny i bajkowej literackiej przygody...

Wydawnictwo Otwarte szykuje dla żeńskiej części czytelniczek kolejne literackie niespodzianki. 


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Czerwony rower

"Czerwony rower" to moje dzieciństwo i dorastanie. Pamiętam płonące policzki kiedy zaglądało się do "Bravo" czy też do pierwszego numeru "Dziewczyny". Pamiętam kolejki w sklepach, oranżadę w woreczkach i wafelki cieniutkie jak opłatek. Nie cierpiałam szkolnego fartuszka, tarczy na rękawie i apeli szkolnych, z których niewiele rozumiałam. Uwielbiałam jazdę tramwajem, pochody pierwszomajowe i zabawy choinkowe u Taty w pracy. Było minęło. Książka "Czerwony rower" przeniosła mnie ponownie w tamte czasy. Szkoda tylko, że w sposób jesienny bury i taki trochę... odrzucający. 
Książka sama w sobie jest świetna. Cztery nastolatki na pierwszy rzut oka tworzą zgraną paczkę przyjaciółek. Niestety tylko na pozór. Jedna z nich jest inna. Taka szara myszka. Nie stroi się, nie ogląda za chłopakami; jest cicha i samotna. Drugi tor powieści przedstawia lata współczesne kiedy cztery dziewczyny zmieniają się w... trzy dojrzałe kobiety. Dzieciństwo od dorosłości przedziela tragedia. 
Nie wiem jak nazywa się zabieg literacki zastosowany w książce, ale urzekł mnie on do głębi. Autorka przeskakuje od lat osiemdziesiątych do czasów współczesnych co i rusz ukazując nam nowe elementy tajemnicy, która pomału odkrywa nam tragedię. Każdy kolejny rozdział szokuje nową cząstką układanki, która wydaje się niczym nieusprawiedliwiona i nieprzemyślana. Dopiero w dalszej części poznajemy przyczyny i zaczynamy rozumieć. 
Książka prosta, szybka w czytaniu i przygnębiająca. Przynajmniej mnie przygnębiła. Pokazuje schyłek komunizmu jako okres beznadziei i braku szans na cokolwiek. Zresztą czasy współczesne również nie są różowe. Książce brakuje słońca kolorów i radości z życia. Nie oznacza to jednak, że należy zrezygnować z lektury. O nie, wręcz przeciwnie - książkę należy przeczytać aby zrozumieć co w życiu jest najważniejsze. 
"Czerwony rower" na długo zamieszkał w mojej pamięci.  

poniedziałek, 28 listopada 2011

"Zawsze przy mnie stój" i podsuwaj mi więcej takich książek!

Rany Julek, co za książka!!! Niezmiernie, fantastycznie, cudownie wciągająca. Piękna, wzruszająca... dobra, wystarczy. Większa ilość pozytywów może być nie do przyjęcia. Nie potrafię bardziej oddać tego, jak bardzo ta książka mi się podobała. 
Po raz pierwszy spotkałam się z takim pomysłem na fabułę. Demonów i wampirów w naszej literaturze jest pod dostatkiem, bałam się więc określenia "anielska książka". Cóż to może oznaczać? Kolejne nieziemskie istoty próbujące żyć obok ludzi... Nic bardziej mylnego!
Główna postać książki Margot już na początku umiera. Staje się aniołem stróżem samej siebie. Poznajemy jej życie pomału i  dostojnie od początku zdając sobie sprawę, że za życia popełniła wiele błędów, które bardzo mocno dotknęły jej bliskich. Anioł stróż może wiele, jednak głównie w kwestii ochrony. Natomiast zmienić bieg zdarzeń jest bardzo, bardzo trudno. Margot musi się nieźle napracować aby.... jak to napisać, żeby nic nie zdradzić... aby doprowadzić do zaskakującego zakończenia. 
Książka jest po prostu niesamowita. Ma świetny klimat, jest napisana w sposób bajkowy, choć wydarzenia w niej opisane często są przerażające i trudne do przyjęcia dla czytelnika. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie dopracowanie przez autorkę świata aniołów. Jak wiele One mogą, a jednocześnie jak bardzo są bezsilne. Jak często muszą przypatrywać się temu, jak ich podopieczni popełniają błędy. Mam nadzieję, że w rzeczywistości mogą wiele wiele więcej. 
Książka obnaża czytelnikowi życiową prawdę o tym, że nasze czyny wpływają nie tylko na nasze życie, ale też na losy wielu naszych bliskich. Pokazuje, że nasze czyny oceniane z różnych punktów widzenia nie zawsze są takie jak nam się wydaje. 
Jest po prostu cudowna w swej anielskości.  
I ta okładka!

sobota, 22 października 2011

O tym, że nieraz nie warto zaczynać czytać drugiej części bez znajomości pierwszej (Operacja Londyn)

"Klub Matek Swatek" to książka, której nie miałam okazji przeczytać. Nie składało się. Nie oznacza to wcale, że mnie do tej książki nie ciągnęło. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej miłą niespodzianką była przesyłka z Wydawnictwa "Otwarte" zawierająca drugą część powieści o postrzelonych kobietach ratujących miłość. 
Zanim usiadłam do "Operacji Londyn" poczytałam sobie co nieco o pierwszej części. Recenzje są bardzo zachęcające. "Książkę się pożera, jej się nie czyta bo po prostu się nie da, tę książkę zjada się w całości bez troski o zbędne kilogramy" - napisała Tajemnica na swoim blogu.
Pełna nadziei na dobrą zabawę zasiadłam do lektury. Niestety fajerwerków nie było. 
Trzy kobiety w wieku... hmm... w kwiecie wieku zostają poproszone o pomoc w ratowaniu życia uczuciowego pięknej Alicji. Aby tego dokonać muszą przenieść się na pewien czas do Londynu. Tam własnie w pubie, w otoczeniu emigrantów różnej narodowości pracuje Alicja przeżywająca właśnie rozstanie z Igorem. Jak się okazuje, Jej serce szybko się pocieszyło i skierowało swoje bicie w stronę bogatego angielskiego arystokraty Archibalda. Wszystko wydaje się jasne i proste, jednak sprawy bardzo szybko się komplikują. Nagle okazuje się, że nikt nie jest tym za kogo się podaje, akcja nabiera tempa i ... czytelnik przestaje nadążać. 
Książka ogólnie jest bardzo sympatyczna. Pełno w niej dobrego ciętego humoru, pióro autorki - jasne i radosne - zachęca do czytania i ćwiczenia mięśni brzucha przy kolejnych chichotach. Przyszedł jednak taki moment (gdzieś tak w drugiej połowie książki) kiedy odniosłam wrażenie, że autorka sama się w tym wszystkim pogubiła. Ilość wątków, bohaterów i zdarzeń przerosła nawet Panią Stec. Co więcej - zamiast zwolnić i próbować to wszystko rozwikłać autorka pozwoliła to zagmatwać jeszcze bardziej, przez co rozwiązanie tego węzełka było tak banalne, że nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. Czułam ulgę, że znowu nadążam za autorką i bohaterami. To było takie uczucie jakbym jechała szybkim samochodem, który pędzi, pędzi i nagle fiuuuuu.... spada ze skały. 
Obiecałam sobie, że przeczytam pierwszą część, bowiem wszyscy, którzy czytali obie książki jednogłośnie stwierdzają że pierwsza część była lepsza. "Operacja Londyn" nie rzuca na kolana, co nie znaczy, że nie warto po nią sięgnąć. Każdy bowiem znajdzie tu kilka niezłych dialogów, duże poczucie humoru i barwną historię, nad którą warto się pochylić w długi jesienny wieczór. 

środa, 17 sierpnia 2011

"Czekam na Ciebie" z dobrą książką

Premiera książki
24 sierpnia 
Wyobraźcie sobie album. Piękny, duży starannie wykonany. Obok stos zdjęć ukazujących piękne kobiety, przystojnych mężczyzn, fantastyczne widoki. Widać, że zdjęcia ukazują jakąś historię - ciepłą, pełną uczuć, a jednocześnie tragiczną. Obserwator jest ciekawy tej historii, jednak zdaje sobie sprawę, że nie pozna jej jeżeli nie podejmie się trudnego wyzwania chronologicznego ułożenia zdjęć w albumie. Siada, składa i ... staje się właścicielem pięknej historii z niesamowitym zakończeniem.
Emilie jest kobietą jakich wiele. Jest zdrowa, ma wspaniałe córki, kochającego męża i życie bez iskry, które przepełnia rutyna i poczucie niespełnienia. Nie zdając sobie z tego sprawy w głębi serca żyje wspomnieniami o pierwszej gorącej miłości z czasów szkolnych. Dwudziesta piąta rocznica ślubu to niewątpliwie dzień należący do małżonków. Każda szczęśliwa żona spędzi go ze szczęśliwym małżonkiem. A Emilie? Emilie właśnie w ten dzień rusza w podróż swojego życia. Podróż, podczas której upora się ze swoimi lękami, zrozumie, że życie jako żona i matka nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji ze swoich marzeń. Odkryje swoje lęki z dzieciństwa, upora się z poczuciem winy powiązanym z chorą psychicznie siostrą. A na zakończenie, kiedy dotrze do celu podróży okaże się, że właściwie to nikt na nią nie czekał. Nie - to nie tak. Owszem była niecierpliwie oczekiwana, ale przez zupełnie inną osobę niż się spodziewała.
Zakończenie zaskakuje poraża i pokazuje jak niesamowite potrafi być życie. Emilie jechała gnana starymi uczuciami, a kiedy dotarła na miejsce okazało się, że jej uczucia są niczym w porównaniu z tym, z czym musiała się uporać.
Książkę czyta się niesamowicie. Krótkie rozdziały są jak zdjęcia, jak zatrzymana w obiektywie chwila. Historia Emilie jest poszarpana chronologicznie, ale  zagłębiając się w losy bohaterki odkrywamy, że wszystko układa się w jedną spójną całość.
Książka jest... hmmm ... smutna to niedobre określenie. Książka jest dostojna, ale tak pozytywnie dostojna. "Pachnie" tytoniem i dobrymi perfumami. Czyta się ją jednym tchem, a czytelnik pochłaniając ją ma wrażenie jakby unosił się nad opisywanym światem i oglądał wszystko z góry bez większych uniesień. Uczucia kłębią się w czytelniku wówczas, kiedy próbuje poukładać przedstawione obrazy w jedną całość. A kiedy już wraz z bohaterką dotrzemy do końca podróży czeka nas zjazd po równi pochyłej. Bo u celu wcale nie jest łatwiej, o nie. Zdarzenia nas zaskakują a zakończenie powala na obie łopatki.
Powiem jedno - każdemu żądnemu dobrej literatury - polecam.
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte 

piątek, 22 lipca 2011

Wakacyjne Tygrysie Wzgórza

Lubię... Lista jest długa... Lubię czytać (to chyba oczywiste :-)) lubię ładną pogodę, lubię dobrą herbatę, piesze wędrówki, mokrą trawę, ale nade wszystko lubię kawę. Mocną aromatyczną kawę, czarną lub z odrobiną mleka, podaną w ulubionym kubku. Mmmm... Rankiem, kiedy cała rodzina śpi, ja zaparzam sobie czarny napój Bogów i z książką na fotelu napawam się zapachem poranka... cichego poranka bez krzyków mojej bądź co bądź ukochanej dziatwy. 
Łatwo więc można sobie wyobrazić urok poranka z kubkiem kawy i książką, która z miłością opowiada o plantacji kawy. Książka z wyjątkowym nastrojem, łagodną nicią snutej opowieści, ciepłymi opisami i niesamowicie wciągającą fabułą.
Tygrysie Wzgórza to książka - rzeka. Zaczyna się u źródełka w 1878 r. kiedy to na świat przychodzi główna bohaterka Dewi. Jej życie staje się rzeką. Nie jest ono spokojne, oj nie. W jej życiu ciągle coś się dzieje, jest jak niepokorny duch. Przyciąga do siebie mężczyzn, przekracza bariery, łamie konwenanse. Przyciąga jak magnes szczęście i troski... no właśnie. Jedno zdarzenie i cały piękny świat może legnąć w gruzach. Ale silna indyjska kobieta potrafi zadbać o siebie i swoją rodzinę. Niczym rwący potok podejmuje odważne decyzje, dzięki którym jej rodzina unosi się na powierzchni nawet wówczas gdy inni nie radzą sobie w trudnych wojennych czasach. Jednak losy tej rodziny są dowodem na to, że pieniądze szczęścia nie dają. A zakończenie... po prostu powala na kolana. Człowiek już się rozluźnia, przewraca ostatnie karty planując kolejną książkę a tu jak grom z jasnego nieba...
Tereny Kodagu 
Książka ma w sobie to coś, co powoduje, że czytelnik nie tylko ją czyta. "Tygrysie Wzgórza" należy wąchać, smakować, dotykać a nawet jeść... raczej pić. Autorka roztacza piękne opisy, które zachwycają i budzą chęć poznania egzotycznych terenów. Oprócz przyrody mamy także garść wiedzy o indyjskiej kulturze, strojach i zwyczajach. Te wszystkie elementy są jak szkiełka w kalejdoskopie - tworzą niesamowite obrazy wpływające na wyobraźnię czytelnika. A jeżeli dołożymy do tego fakt, że "Tygrysie Wzgórza" czytałam na wakacjach w otoczeniu gór, słońca, niesamowitych chmur i przepięknych krajobrazów... Nic dodać nic ująć.
Na zakończenie ciekawostka. "Tygrysie Wzgórza" to książka najczęściej wąchana przeze mnie w mojej biblioteczce. Powodem jest garść ziarenek kawy wsypana do koperty, w której Pan Listonosz przyniósł mi książkę. Drobiazg, a wrażenie niesamowite! Nie przypuszczałam, że kawa wydaje tak silny aromat, że papier tak chłonie zapach. Moje uznanie dla pomysłodawcy.  
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte. 

wtorek, 10 maja 2011

Magia książki ("Ostatnie fado")

Są takie filmy, których się nie zapomina. Są też książki, które nie opuszczają mojej głowy przez długi, długi czas. To nie są zwykłe książki i nieczęsto się zdarzają. Muszą mieć w sobie... to coś. Magia... Klimat... Oszołomienie... Marzenia... To jest właśnie "to coś". Ulotne, zwiewne, a jednocześnie namacalne do bólu głowy i oczu oczywiście. "Ostatnie fado" wpisuje się w ten opis w stu procentach. Ta książka naprawdę jest magiczna. Książka o miłości do człowieka, do muzyki, o pasji i złudzeniach. 
Aż boję się pisać o treści książki, bo zwykły opis może sprawić, że ta magia pryśnie jak bańka mydlana. Ale kilka słów muszę. Trzy osoby, (a właściwie pięć) trzy historie, które na pierwszy rzut oka niewiele mają ze sobą wspólnego, a jednak splatają się niczym warkocz. Główna historia dotyczy Alicji, która ma do przekazania przesyłkę dla Rose - śpiewaczki fado. Alicja postanawia znaleźć kobietę i osobiście wręczyć jej list. Wyrusza do Lizbony, gdzie wprowadza nas w urocze miejsca, przecudne zakątki, śliczne uliczki i niesamowite historie. Wkoło historii Alicji niczym bluszcz oplata się historia nieszczęśliwego Fernanda, tajemniczej Teresy i cudownych, jedynych w swoim rodzaju mieszkańców lizbońskich uliczek. 
Wewnątrz oładki znajduje się mapa, która pobudza wyobraźnię czytelnika. Możemy zobaczyć gdzie była piekarnia Joanny, Hostel Alicji, czy też kiosk Pedra. Wodząc palcem po mapie odwiedzamy kąty, zaułki i bramy tak specyficzne dla klimatu Portugalii. Po zamknięciu książki czytelnik ma wrażenie że poznał Lizbonę jak rodzinne miasto. 
Książka zachwyciła mnie szczegółami i drobiazgami, które nadają historii klimatu. Opisy są wyśmienite - mogą zachwycać, a jednocześnie pozwalają czytelnikowi delektować się drobiazgami. 
Ja jestem smakoszką kawy, więc mnie urzekł ten oto fragment:
"Na wystawie sklepiku z mosiężnymi czajniczkami i ekspresami do kawy panował chaos. Były tu staromodne czajniczki z wygiętymi jak szyja łabędzia kranikami, przelewowe, trzyczęściowe ekspresy, ekspresy próżniowe z tłoczkami wydobywającymi kawowy aromat ze zmielonych ziaren, oraz drogie wysokociśnieniowe ekspresy domowe renomowanych firm. Na ulicę przenikał zapach świeżo zmielonych ziarenek. W głębi sklepu na półkach z lustrami stały w rzędach słoje i pojemniki z różnymi odmianami kawy - od kenijskich ziaren o smaku owoców i pachnących czekoladą, aromatyzowanych dymem ziarenek z Gwatemalii, po korzenne mieszanki indonezyjskie i doprawioną kardamonem kawę z Bliskiego Wschodu. Prawdziwy skarb - zebrane w dziko rosnących lasach Etiopii ziarna - zamknięto w blaszanym pojemniku ze szklaną przykrywką" Czujecie zapach kawy?
Książka pełna jest takich "aromatycznych" chwil. Czytelnik ma wrażenie, że czas się zatrzymał, jakby oglądał fotografię w sepii ukazującą chwilkę, moment - tak magiczny i niezapomniany. 
Kielich szczęścia przepełnia muzyka. Jest wszędzie, słychać ją na każdej stronie książki. Magiczna, jedyna w swoim rodzaju. To fado. Muzyka powstała w biednych dzielnicach portugalskich miast. Urzekła mnie, wciągnęła zauroczyła. Ma w sobie ogromną dawkę emocji i smutku. 
Na zakończenie dodam, że Wydawnictwo Otwarte stanęło na wysokości zadania. Trudno napisać, że książka jest pięknie wydana. Ona jest wydana... klimatycznie. Okładka o strukturze tak ciekawej, jakby była z materiału, na niej znaczek pocztowy, stempel, odpowiednia stonowana kolorystyka - miód na moją umęczoną atakiem wzorzystych okładek duszę. Zresztą zajdźcie do księgarni i spójrzcie na półkę - klasa!
I tak sobie myślę, że właściwie to niedokończona historia. Można by pokusić się o dalszą część. Tylko nasuwa się pytanie, czy tworzenie drugiej części nie zniszczy magii tej pierwszej... 
I jeszcze jeden fragment:
"Jeśli nie kupię zbioru poezji, który widziałem dzisiaj w księgarni, będę mógł pozwolić sobie na nową muszkę - kalkuluje. Ile lat noszę tę moją? Nawet nie pamiętam"
Już ma wołać ekspedientkę, kiedy nagle reflektuje się: "A po co mi właściwie nowa muszka? A tam". Macha ręką i pospiesznie, jakby się bał, że zaraz zmieni zdanie, wychodzi ze sklepu. Jeszcze tego samego dnia w księgarni na Rua da Prata zostawia całą tygodniową pensję"
Jak tu nie kochać tej książki?

Za książkę serdecznie dziękuję


sobota, 16 kwietnia 2011

Kompozytor burz

"Czym jest muzyka? Nie wiem
Może po prostu niebem
Z nutami zamiast gwiazd

Może mostem zaklętym
Po którym instrumenty
Przeprowadzają nas..."
                                    Ludwik Jerzy Kern 

Muzyka jest moją pasją. Nie mówię tu o muzyce popularnej, ale o takiej prawdziwej, łaskoczącej ucho i wszystkie zmysły, tańczącej nutami pomiędzy skrzypkami, a wiolonczelą, grającej na zmysłach i duszy słuchacza. Rzadko udaje się połączyć pasję czytelnictwa z miłością do muzyki. Nie umiem jednocześnie czytać i słuchać; dla mnie jest to profanacja zarówno literatury jak i utworu muzycznego, z którego czytelnik próbuje uczynić tło. A tymczasem... książka "Kompozytor burz" to idealne połączenie zarówno magii słowa jak i nutek. :-). 
Historia rozpoczyna się w czasach współczesnych podczas koncertu prowadzonego przez dyrygenta Michaela Steiner. Ów człowiek zrozpaczony po śmierci swojej ukochanej nie potrafi cieszyć się drugą miłością swojego życia, jaką była i jest muzyka. Towarzyszy mu wspomnienie żony, która na łożu śmierci poprosiła go, aby zagrał dla niej "melodię, która będzie jej przewodnikiem, której dźwięki wytyczą magiczną ścieżkę do nieba, a ona sama dzięki niej powędruje bezpiecznie do raju." Od tej pory Michael już nigdy nie był w stanie zagrać tej melodii.  Dyrektor opery poruszony tym wspomnieniem pokazuje mu dokument, który jest testamentem Ludwika XIV, króla słońce uwielbiającego sztukę... Następnie przenosimy się do XVII wieku, gdzie poznajemy Matthieu, niesamowicie utalentowanego muzyka. Ów młodzieniec na rozkaz króla poszukuje muzyki dającej moc panowania nad światem, melodii idealnej, stworzonej przez Boga. Trafia na Madagaskar, gdzie magia i dźwięki przeplatają się tworząc dla czytelnika wybuchową mieszankę, która doprawiona jest szczyptą miłości i tęsknoty.
"Kompozytor burz" to powieść w najlepszym tego słowa znaczeniu. Autor umiejętnie dawkuje zdarzenia powodując, że czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi, a jednocześnie może delektować się zwrotami akcji i płynnością języka. Tak - właśnie język tej książki mnie urzekł. Dbałość o szczegóły i umiejętność oddania w dialogach charakterystycznej składni dawnych czasów spowodowała, że czułam się jakbym czytała najlepszą bajkę. Zresztą fabuła uczucie to silnie potęgowała. Książka jest mistrzowskim splotem elementów historycznych i fikcyjnych o zabarwieniu wręcz baśniowym. Czytelnik pogrąża się w bogatym świecie XVII - wiecznej Francji, gdzie mecenat kultury i sztuki był wyjątkowo silnie rozwinięty, a z drugiej strony wyraźnie widać moc pierwotnej siły, pełnej magii i czarów panującej w krainie czarnego lądu.
Należy też szepnąć słówko o głównym bohaterze. Matthieu, jest człowiekiem z krwi i kości. Nie jest to superman, ani nie ma nieskazitelnego charakteru. Ma swoje wady i zalety, jest normalnym (choć nieprzeciętnie utalentowanym) obywatelem XVII - wiecznej Francji. Często emocje biorą u Niego górę nad rozumem, a to prowadzi do niespodziewanych zwrotów akcji (np. z ogrodów Wersalu trafia prosto do Bastylii).
Jednak najwspanialszym elementem książki jest wszechobecna muzyka. Przez umiejętny dobór słów i piękne opisy muzycznej fascynacji głównych bohaterów książka jest po prostu genialna! Cytat wyrwany z kontekstu nie odda tego klimatu, ale pokaże choć namiastkę. "Król ledwo mógł kontrolować emocje, które wywoływała w nim ta muzyka - szatańsko słodka i zarazem wzburzona. Przebijała mu pierś i sięgała najintymniejszej głębi jego serca, której istnienia nie był dotąd świadom. Powstrzymał z największym trudem łzę usiłując nie mrugać powiekami". Po prostu bajka.
Jeżeli macie ochotę pogrążyć się w egzotycznej i przepełnionej muzyką krainie pełnej przygód z delikatną domieszką historii - polecam gorąco.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte, za co ślicznie dziękuję. 

wtorek, 22 lutego 2011

Jillian Westfield wyszła za mąż

Książki mają w sobie magię.  Magię, która pozwala wczuć się w swój nastrój, a następnie albo ten nastrój zburzyć, albo jeszcze bardziej wzmocnić. Są też takie książki, które każą się zatrzymać i zastanowić. Książka "Jillian Westfield wyszła za mąż" to klasyczny przykład literatury kobiecej. Zresztą wydawca wcale tego nie ukrywa co widać po okładce. I dobrze. Bo właśnie kobiety z tej - pozornie banalnej opowieści - wyciągną najwięcej wniosków, docenią to co osiągnęły i przestaną oglądać się za siebie. 
Fabuły streszczać nie będę. Wystarczy w przeglądarkę wpisać tytuł i właściwie nie trzeba czytać książki. Nadmienię tylko, że główna bohaterka cofa się siedem lat - do zwrotnego punktu w swoim życiu, do miejsca w którym dokonała wyboru. Rozstała się ze swoim chłopakiem i podążyła za miłością do człowieka, który zdobył jej serce podczas kilku przypadkowych spotkań. Życie w swoim poprzednim życiu daje wiele możliwości zmiany tego, co już nastąpiło. Tylko czy aby na pewno należy to zmieniać? 
Książka jest prosta w odbiorze, przez co czytelnik bardzo szybko i sprawnie przemyka przez kolejne strony. W trakcie lektury były jednak momenty przy których zatrzymałam się. Kiedy przyjaciółka Jillian traci swoje nienarodzone dziecko, Jillian robi wszystko aby nie doszło do kolejnych poronień. Zna przyszłość i wie, że kolejne straty doprowadzą do tragedii. Taka możliwość ingerencji w przyszłość bardzo mi się podoba. Ale gdy czytałam opisy tęsknoty Jillian za swoją jeszcze nienarodzoną córeczką przyszło mi do głowy, że za nic w świecie nie zmieniłabym nic co mogłoby spowodować że moje dwa skarbki nie pojawiłyby się na świecie.
Najważniejsze jednak jest to, że bohaterka pokazuje jak ważne jest umiejętne wyciąganie wniosków. Z dużym uporem i świadomością efektów, delikatnie i pomału zmienia swoje życie. Jednocześnie porównuje wydarzenia z „obu żyć” (że tak to określę) i ciągle prześladuje ją pytanie „co z tego wyniknie?”
Mocno zaznaczam, że książka jest w swoim ogólnym zarysie bardzo pogodna. A ja uwielbiam książki z tzw. drugim dnem. I to jest właśnie taka pozycja. Pod przykrywką opowiastki o kobiecie, która ma jedyną szansę zmienić swoje dotychczasowe życie pojawia się historia o tym jak wiele trzeba stracić, aby docenić to co się dotychczas miało.
I jeszcze jedno. Książka ta jest wyraźnym dowodem na to, że nie można uszczęśliwiać innych swoim kosztem. To prowadzi tylko i wyłącznie do tego, że wszyscy dookoła są nieszczęśliwi.
Premiera książki 23 lutego wobec czego zapraszam do najbliższej Księgarni. 

niedziela, 23 stycznia 2011

Crescendo ...

Jakiś czas temu w mojej bibliotece wpadła mi do ręki książka pt. "Szeptem". Zachwyciła mnie okładką i nie pozwoliła się odłożyć. Kiedy ją przeczytałam, wrażenia miałam bardzo dobre. Zachwytu jednak nie było głównie dlatego, że nie byłam nastawiona na powieść dla młodzieży. Przy "Crescendo" wiedziałam już czego się spodziewać i... powieść zdobyła moje serce.
Książka rozpoczyna się spokojnie, wręcz sielankowo. Nora i Patch zakochani w sobie gruchają jak dwa gołąbki. Gruchanie jednak przerywa zdarzenie, które popycha Norę do drastycznych kroków. Uznaje, że Patch nie jest zdolny do głębszych uczuć i zrywa z nim. Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, kiedy na scenie pojawia się przyjaciel z dzieciństwa Nory, przyjaciółka znajduje nowego chłopaka, a Patch... nową dziewczynę. Tylko czy aby na pewno wszystko jest takie na jakie wygląda?
Książka ma niesamowity klimat. Podobnie jak okładka jest mroczna, groźna, a jednocześnie niezmiernie wciągająca. Pełno w niej "niegrzecznych chłopców" równie nieposłusznych dziewczynek i niebezpiecznych sytuacji. Ciekawe jest to, że bohaterowie, którzy w innych okolicznościach byliby tak zwanymi "czarnymi charakterami" tu budzą czytelnika sympatię, kibicujemy im nawet wówczas, gdy używają przemocy. Odbiorca nie potępia bójek i ciemnych zaułków, w których wszystko może się zdarzyć, ale z ciekawością tam zagląda. 
Książkę czyta się niesamowicie gładko. Język, którym posługuje się autorka dociera do serca czytelnika. Pamiętajmy, że jest to powieść dla młodzieży, więc nie należy oczekiwać wyrafinowanego języka i filozoficznych przemyśleń. Jeżeli tak podejdziemy do sprawy - język książki i jej klimat po prostu zachwyci i oczaruje. 
Jedyny minus to głowna bohaterka, a raczej jej niezdecydowanie i nieumiejętność radzenia sobie z własnymi uczuciami. Nienawidzę go! Kocham go! Tęsknię za nim! Wynoś się stąd! Te wszystkie emocje Nora potrafi przeżywać w swoim sercu w ciągu jednej sekundy. Podchodziłam z pewnym pobłażaniem do tej huśtawki nastrojów. Pamiętam bowiem własne odczucia, kiedy miałam naście lat :-)))
Akcja na początku jest spokojna, jednak potem - zgodnie z tytułem - jest coraz szybsza, głośniejsza, aby na końcu huknąć wydarzeniami. Kiedy czytelnik zbliża się do końca powieści ma wrażenie że po wielu perypetiach wszystkie elementy poukładały się na swoich miejscach. Jest tylko jedno "ale" dotyczące postaci ojca Nory. I ten właśnie wątek powoduje, że wszystkie elementy układanki znowu się mieszają... a czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak zagryźć zęby i czekać na kolejny tom. Ciekawa jestem czy będzie zatytułowany "Forte"...
Polecam wszystkim tym, którzy mają dość ckliwych historyjek o miłości i uczuciach. To jest zupełnie inne ujęcie tematu...
I te ANIOŁY....
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte. Warto było. 

środa, 29 grudnia 2010

Szeptem do mnie mów...

Cóż za piękna okładka! Odcienie szarości i czerni, aż po biel, wysportowane ciało, nad którym właściciel ma moc i władzę... i te pióra - ni to obdarte,ni to wyskubane, bezwładne skrzydła już bez swojej mocy..... coś pięknego!
A książka ? Też niezła. Odebrałam ją jako powieść dla nastolatek, którą świetnie się czyta,  (uznanie dla tłumacza) stworzoną na kanwie obecnej mody na wampiry, strzygi i inne cudactwa. Jak widać do tej grupy można również zaliczyć... anioły. 
Bohaterka powieści Nora jest zwykła nastolatką lubiącą zakupy z przyjaciółką i marzącą o wielkiej miłości. Pewnego dnia nauczyciel biologii przydziela jej do ławki nowego kolegę  o imieniu Patch. Chłopak jest wyjątkowo tajemniczy;  intryguje i odpycha od siebie, budzi ciekawość i lęk. Dziewczyny prowadzą dochodzenie próbując czegoś się o nim dowiedzieć.W tym samym czasie w otoczeniu Nory  zaczynają dziać się dziwne rzeczy: ktoś zaczyna ją śledzić, wydaje jej się że ma przewidzenia. Pewnego dnia (oczywiście po wielu perypetiach, podchodach i flirtach) na plecach Patcha zauważa blizny w kształcie odwróconej litery „V”. To co zdarza się potem przechodzi najśmielsze oczekiwania. 
Minusem książki jest to, że  powstała po sadze "Zmierzch" a nie przed nią.  Gdyby tak się stało, uniknięto by porównań a tak... mam nieodparte wrażenie, że wiele z wampirów przeniesiono do aniołów. A już scena w sali gimnastycznej bez żadnych oporów gnała moje myśli ku sali tańca, w której Bella przeżyła podobny koszmar co Nora. 
Po minusach przyszła kolej na zalety. Książkę czyta się wyjątkowo dobrze. Autorka pomału wprowadza nas w tajniki anielskich możliwości co pozwala na delektowanie się tajemnicą i "szelestem skrzydeł". Nie ulega wątpliwości że historia upadłych aniołów budzi zainteresowanie i bardzo żałuję że tak mało uwagi i miejsca poświęcono tej historii. Moim zdaniem ten wątek powinien być dominujący, a nie historyjka o tym, jak dwie nastolatki usiłują rozgryźć przeszłość kolegi z klasy.
Książka nie zachwyciła mnie, ale na tyle pochłonęła, że na pewno sięgnę po drugi tom pt. "Crescendo".
Ciekawa jestem jak NA PRAWDĘ wyglądają anioły... Mam nadzieję, że tak...




piątek, 18 czerwca 2010

Burza z krańców ziemi


Książka ta na okładce reklamowana jest jako "bestsellerowy szwedzki kryminał". Kryminały lubię - nie powiem - a jeżeli kryminał zapowiada się na dobry, to na pewno znajdzie we mnie oddanego czytelnika. Do tego na kilku blogach czytelniczych napotkałam pochlebne recenzje na temat tej książki. Nie ukrywam, że do wypożyczenia jej z biblioteki przyczyniła się też zbieżność nazwiska autorki z nazwiskiem autora "Millenium". Biorąc to wszystko pod uwagę - książkę wypożyczyłam i przeczytałam i ... nie zawiodłam się.
Bardzo dobrze napisany kryminał z fenomenalnie nakreślonymi głównymi postaciami, lekkim językiem i wartką akcją. Od pierwszych kartek czytelnik zastanawia się, co właściwie jest grane i do ostatnich stron nie jest pewny wszystkich rozwiązań zagadki. Autorka bardzo plastycznie rysuje sylwetki kobiecych bohaterek: Rebeki, która jest koszmarną pracoholiczką poświęcającą całe życie prywatne kancelarii, komisarz Anny Marii sumiennie pracującej pani policjantce w dziewiątym miesiącu ciąży i Sanny, siostry zamordowanego Chłopca, matki dwóch dziewczynek. Zresztą postacie męskie też nakreślone są bardzo obrazowo. Cała atmosferę podgrzewa - o ironio - zimowa aura tej książki. Zorza polarna, ciągle padający śnieg, ciągłe ciemności dodają powieści smaczku i mroku.
Na zakończenie dwa minusy - ale malutkie. Pierwszy to zakończenie. Książka nie daje pola do popisu tym osobom, które same lubią dociekać "kto zabił". Nie mogę zbyt wiele napisać, żeby nie popsuć przyszłej lektury. Dodam tylko, że optuję za powolnym odkrywaniem osoby zabójcy, niż za nagłym wskazaniem go palcem. Drugi minus to napis na okładce. Jestem zwolennikiem dbałości o polski język i na widok słowa "bestsellerowy" zmroziło mnie. Tak spolszczone słowo jest dla mnie nie do przyjęcia. Gdyby to była książka, o której nie mam pojęcia na pewno okładka zniechęciłaby mnie skutecznie.