czwartek, 4 listopada 2010

Baśnie dla Antosia

Czym są waszym zdaniem Baśnie? Ciepłą historią pełną dobrych i złych bohaterów? Wspomnieniem z dzieciństwa? Historią, w której dobro wygrywa ze złem? Dla mnie baśń to opowieść, która spełnia wszystkie te cechy. Słowo "baśń" kojarzy mi się bardzo dobrze i choć nie wszystkie się dobrze kończą (przecież dziewczynka z zapałkami umiera, a andersenowska choinka ląduje na wysypisku śmieci) to jednak moje odczucia - do niedawna - były bardzo pozytywne. 
"Baśnie dla Antosia" zmieniły moje spojrzenie na ten gatunek literacki. Po ich przeczytaniu poszukałam definicji słowa baśń i okazało się, że jestem w tym zakresie zupełnym laikiem. Baśń zazwyczaj odwołuje się do folkloru, dominują w niej elementy nadprzyrodzone, ukazują problemy egzystencjalne w sposób "...zwarty i prosty, w formie przyswajalnej dla dziecka". Baśnie dla Antosia takie właśnie są. 
Książeczka zawiera sześć opowiadań. Każde z nich porusza inny problem, ważny dla małych istot naszego świata. Jest więc historia o narysowanej królewnie, której dziadek domalował okulary szpecąc ją tym okrutnie. Jest historia o misiu Babulinie, który ma zawsze smutne oczy. Jest historia o pajacyku, który jest bardzo nieszczęśliwy bo nie ma imienia. Jest historia o dziewczynce, która bardzo chciała zmienić sobie mamę, więc wyruszyła na poszukiwania sklepu z mamami. Najstraszniejsza historia opowiada o chłopcu z blokowiska, który jest bity przez tatę i zamienia się w wilka, a najpiękniejsza opowiada o trzech okrętach, z których każdy ma inne marzenia. 
Każda  z baśni przedstawia historię, która na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, a jej przesłanie bardzo wyraźne. Dopiero po chwili czytelnik - na szczęście tylko ten dorosły - zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste. W opowieściach jest mnóstwo emocji, żalu, nienawiści, zagubienia, nietolerancji - dotykają nawet tak ważnego problemu przemocy. 
Czytając "Baśnie dla Antosia" mojej Starszej przy każdej historii miałam wrażenie, że jest na nie jeszcze za mała. Łagodziłam pewne stwierdzenia, omijałam słowa. Jednak opis życia w blokowisku, na którym nie ma placu zabaw, jest szaro i brudno, tatusiowie nie mają pracy i siedzą w barze, a mamusie wyciągają ich z tego baru przygnębił nawet moją radosną Starszą. Chyba na takie zderzenie z rzeczywistością sześciolatki są za małe. 
Na pewno nie jest to książka na dobranoc. Rodzi w małych główkach wiele pytań i wątpliwości, które mają tak duży ładunek emocjonalny, że należy uporać się z nimi szybko i do końca. Jeżeli szukacie prostych opowieści, to nie jest książka dla Was. Natomiast jeżeli poszukujecie tematu do dyskusji z pociechami, to zapraszam do lektury. 
Pocieszające jest to, że wszystkie historie pomimo swojej mroczności dobrze się kończą. królewna znajduje swojego księcia (też okularnika) miś Babulin ratuje od smutku małego księcia misiów, pajacyk otrzymuje imię Filip, chłopiec zamieniony w wilka daje się oswoić, a okręty spełniają swoje marzenia. I dobrze. Gdyby kończyły się źle, moja Starsza po ich lekturze byłaby psychicznie starsza o jakieś 10 lat. 
Na zakończenie dodam, że książka jest pięknie wydana. Nietypowy kwadratowy format przypomina pudełko czekoladek, śliczna czerwona okładka z nogami pajaca przyciąga wzrok. Do tego intrygujące ilustracje p. Lucyny Talejko - Kwiatkowskiej, która ukazuje swój kunszt ilustratora. Na początku każdej historii umieszczona jest piękna kolorowa, pastelowa ilustracja, natomiast treść obrazują bardzo staranne grafiki wykonane tuszem. 
Pozycja naprawdę godna polecenia, zwłaszcza dla tych, którzy lubią dyskutować ze swoimi dziećmi. 
Książkę otrzymałam od portalu Parenting.pl za co serdecznie dziękuję. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz