piątek, 11 marca 2016

List

O jeżu kolczasty co to ma być? Dawno nie czytałam takiego gniota i zupełnie nie rozumiem zachwytu twórczością tego autora. Kilka lat temu czytałam powieść Evansa (już nawet nie pamiętam tytułu) i byłam zniesmaczona. Zachwyt nad jego twórczością jest jednak do dzisiaj nieustający więc postanowiłam spróbować jeszcze raz. Trafiłam z deszczu pod rynnę. Brak mi słów, żeby opisać moje odczucia po lekturze tej książki. Nie mam zamiaru się denerwować.    
Powieść płytka i banalna. Mamy małżeństwo, które rozpacza po utracie dziecka. Rozpacz jest tak wielka, że małżonkowie pogubili się i Mary Ann postanawia zniknąć. Zostawia swojemu małżonkowi list, w którym histerycznie informuje go, że musi wyjechać i odpocząć. Pozostawia Davida pogrążonego w rozpaczy. Mężczyzna postanawia za wszelką cenę odzyskać żonę. W trakcie poszukiwań okazuje się, że głównym problemem Davida jest własna przeszłość. Po drodze szuka więc swojej matki i własnego ja. 
Gdyby powieść "List" dotyczyła tylko tego wątku uznałabym ją za marny romans i tyle. Niestety autor obok rozhisteryzowanego wątku miłosnego wplata wątek rasizmu. Robi to niezdarnie i ckliwie, choć przecież temat trudny i poruszający serca. Żywo odrzucało mnie od tej książki kiedy na jednej stronie miałam opis zrozpaczonego Davida, a już kilka akapitów dalej robotnicy z fabryki poniżali innego pracownika tylko dlatego, że miał inny kolor skóry. Połączenie tych dwóch wątków jest po prostu niezdarne i żenujące. Całą powieść miałam wrażenie, że autor wymyślił nieciekawy wątek miłosny i żeby go trochę uatrakcyjnić, postanowił czytelnika zszokować wplatając w ckliwe teksty trudny temat rasizmu. 
A już zakończenie totalnie mnie rozłożyło. Po prostu z bezsilności zaczęłam się śmiać. Liczba jęków, chlipów i jojków jest po prostu dramatyczna. Moje bezpieczniki zwiększające tolerancję na literackie gnioty przepaliły się i stwierdziłam, że nie tknę więcej twórczości tego Pana. Po prostu nie. I już  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz