Lubię polską prozę. Właściwie chyba każdą. Zarówno tę trudniejszą, jak i lekką łatwą i przyjemną. Modliszka zalicza się niewątpliwie do tej drugiej kategorii. Nie jest to powieść, przy której mózg pracuje jak szalony; raczej odpoczywa śledząc bez większych trudności losy bohaterów.
Milena jest kobietą silną i niezależną. Problem w tym, że (jak większość kobiet) nie zdaje sobie z tego sprawy. Żyje ze swym mężem Lucjanem z dnia na dzień udając, że wszystko jest w porządku. Pewnego dnia wszystko się przewraca jak domek z kart. Okazuje się, że wspaniały, nieoceniony mężuś ma kochankę. Co więcej - spodziewa się z nią potomstwa i w poczuciu odpowiedzialności postanawia zostawić Milenę w imię nowej miłości. No cóż. Brzmi dość infantylnie, ale tak jest. Milena musi się podnieść. Została sama i początkowo fakt ten wydaje się jej końcem świata. Na szczęście nie jest sama. Ma syna, lekko rąbniętą sąsiadkę, przyjaciół, a co najważniejsze - jest bardzo rozsądną kobietą. Życie nie rychliwe, ale sprawiedliwe. Milena podnosi się dzielnie i zaczyna od nowa żyć, podczas gdy Lucjan pogrąża się w odmętach życia Irminy, która nijak nie może się pogodzić z codziennością.
Modliszkę świetnie się czyta. Książka płynie niczym rzeka. Rozdział po rozdziale życie Mileny nabiera kolorów i rozmachu a czytelnikowi miło jest, że się może temu po prostu przyglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz