Hmmm ... siadając do pisania tej recenzji mam mętlik w głowie. Książki z serii "Kobiety to czytają" przyzwyczaiły mnie do pewnego poziomu literackiego, określonej dozy humoru i ciekawych, często zagmatwanych opowieści, które czyta się jednym tchem. Kiedy usiadłam do lektury "Dotrzymanej obietnicy" oczom nie wierzyłam. Początkowo książka nie porwała mnie absolutnie. Z trudem brnęłam przez karty powieści zastanawiając się kiedy rozdrażniona odłożę czytnik. Jednak w pewnej chwili naszła mnie myśl, że chyba źle do tej książki podchodzę. Tu nie należy oczekiwać szybkiego zwrotu akcji i nie wiadomo jakich szalonych wydarzeń. To książka zupełnie inna. I kiedy tak pewne klapki w moim mózgu zamknęłam, a inne otworzyłam, nagle książka objawiła mi się jako zupełnie inna proza.
Paul i Jill Anderson to wspaniałe małżeństwo. Kochają się szanują - czegóż więcej trzeba? Otóż trzeba. Zdrowia. Pewnego dnia Paula zaatakował wirus. Paskudne wirusisko, w którym większość lekarzy upatrywało przyczyny późniejszej tragedii. Paul właściwie nigdy już nie wyzdrowiał, a jego stan z dnia na dzień się pogarszał. Po wielu badaniach zdiagnozowano u niego jednostkę chorobową o nazwie zespół ustawicznego zmęczenia. Właściwie wszystko i nic. Najgorsze jest to, że lekarze również tak do Paula podchodzili - jako do chorego psychicznie hipochondryka. W końcu doszło do tego, że każdy kolejny dzień był walką z bólem, słabością i rozpaczą. Nikt nie potrafił pomóc, a przed oczami Paula rysowało się kolejne czterdzieści lat życia w ciągłym bólu... Został sam, rodzina się od niego odwróciła, pozostała przy nim jedynie wierna i kochająca żona. Nie dziwię się, że nie dał rady... Pewniego dnia przedawkował leki; po prostu chciał umrzeć. Pytanie tylko, na ile Jill miała prawo mu na to pozwolić. Ratowała go już kilkakrotnie z prób samobójczych, tym razem postanowiła, że pozwoli mu odejść. Kilka godzin obserwowała jak najmilsza jej sercu osoba umiera. Wydaje się to naganne, że nie próbowała mu pomóc, że nie wezwała pogotowia. Tylko pytanie, czy my - cisi obserwatorzy tej tragedii - mamy prawo oceniać?
Powieść taka trochę poszarpana jak te emocje, które targają czytelnikiem. Mamy tu wycinki z mowy końcowej oskarżyciela i obrońcy. Kilka zdań na długo zapadających w pamięć. Mamy również zapisy z przesłuchań Jill - szczegółowe, kilkakrotnie powtarzane te same pytania - do znudzenia, do bólu. Trzecia część książki to wspomnienia. Szczegółowe migawki z życia rozebrane na czynniki pierwsze tak, by cieszyć się każdą ich cząstką, każdą minutką spędzoną razem.
Trudno ocenić tę książkę. Przecież to wszystko wydarzyło się naprawdę, jak więc można napisać, że książka jest nudna, czy też zła? Należy ją potraktować jako swoistego rodzaju pamiętnik, a wtedy przeczytamy ją do końca zagłębiając się w emocjach i odczuciach.
A na koniec pytanie, które ciśnie się na usta: Czy ja dotrzymałabym takiej obietnicy?
książkę mam na telefonie i tak sobie czeka :)
OdpowiedzUsuńWczoraj w nocy skończyłam ją czytać i mam mieszane uczucia...
OdpowiedzUsuńJesteś leworęczna, lubisz czytać i masz deski w tle - normalnie nie wierzę...
OdpowiedzUsuńZajrzyj do mnie, pozdrawiam.j.
Czeka cierpliwie w kolejce :)
OdpowiedzUsuń