Tadeusz Ołdak – to nazwisko niewątpliwie zapadło w pamięć warszawiaków zamieszkujących stolicę zaraz po wojnie. Nie bez przyczyny historia tego człowieka, spisana przez Jarosława Molendę, nosi tytuł "Wampir z Warszawy". Bohater książki siał postrach w powojennej stolicy, a był też czas, kiedy jego nazwisko nie schodziło z ust mieszkańców i z pierwszych stron gazet.
Co o nim wiemy? Do 1950 r. był zwykłym Panem Tadeuszem. Przeciętnym mężczyzną który – jak wielu innych - był mężem, ojcem i przykładnym mieszkańcem Warszawy. W pewnym momencie coś się jednak zmieniło. W ciepłą, kwietniową noc zgwałcił i zabił przypadkową kobietę. Rano przechodnie, którzy znaleźli zwłoki, zawiadomili Milicję. Od tego momentu rozpoczął się wyścig organów ścigania z brutalnym mordercą, w jakiego przemienił się Tadeusz Ołdak.
Książka początkowo zaskoczyła mnie swoją dokładnością. Mnóstwo tu zdjęć, dokumentów i innych materiałów źródłowych, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, że ma przed sobą akta sprawy. Oczywiście autor przedstawia wydarzenia językiem beletrystyki, co również uważam za plus. Dzięki temu książka nie jest suchym dokumentem. Mamy tu emocje, tak obce dokumentom, i to całkiem sporo. Co więcej, mamy obraz przedwojennej stolicy, która – dzięki barwnemu językowi autora – staje się jedynym w swoim rodzaju tłem dla przedstawianych wydarzeń. Wszystko jest w kolorze sepii, a lektura przypomina wyprawę w przeszłość.
Wracając do samej historii Tadeusza Ołdaka przyznam, że cierpła mi skóra czytając o wyczynach tego człowieka. To niesamowite, ile zła można dokonać podczas 60 wiosennych dni. Tyle właśnie zajęło Milicji ujęcie zbrodniarza. Jego życiorys wystarczyłby na kilkuodcinkowy serial kryminalny.
Pozostaje nam cieszyć się, że znamy Pana Ołdaka jedynie z kart tej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz