poniedziałek, 13 czerwca 2016

Japonki nie tyją i się nie starzeją

Zacznę od tego, że nie przepadam za poradnikami. Nawet jeżeli zaczynam je czytać, to szybko denerwuję się uznając, że ktoś próbuje narzucić mi swój styl życia, a ja tak nie chcę. Po kilku rozdziałach zniesmaczona rzucam książkę w kąt i zapominam. W przypadku książki pt. "Japonki nie tyją i się nie starzeją" było troszkę inaczej, choć to przecież też poradnik...
Japonia to kraj dla Europejczyków niezwykle orientalny. Tysiące kilometrów od nas z zupełnie odmienną kulturą i sztuką, z zupełnie innymi zasadami i diametralnie odmiennym sposobem życia - dla większości z nas stanowi zagadkę i tajemnicę. Pamiętam taką książkę pt. "Tatami kontra krzesła" gdzie na każdej stronie coś mnie zaskakiwało. Zupełnie inny świat. Po lekturze "Japonki ..." stwierdzam, że kuchnia japońska to również inny świat. 
Pierwsze co mnie uderzyło i zaskoczyło w tej książce to początek. Zestawienie danych statystycznych dotyczących wagi, sposobu życia i ilości spożywanych kalorii przez naród japoński i Europejczyków oraz mieszkańców Ameryki. I tu po raz pierwszy (i na szczęście ostatni) chciałam rzucić książkę w kąt. Nie po to biorę do ręki książkę o Japonii żeby czytać o błędach żywieniowych Nie-Japończyków! Dobra pomyślałam - dam radę, może dalej będzie lepiej. I rzeczywiście było. Jeżeli przebrniemy przez moralizatorski początek to dalej urzeknie nas ciepło i odmienność japońskiej kuchni. 
Autorka jest Japonką, która w pewnym momencie swojego życia przeprowadziła się do Ameryki. Co więcej - wyszła za Amerykanina i właściwie nie miała większych problemów z aklimatyzacją w ojczyźnie swojego męża. Jak sama przyznaje uwielbiała chipsy, hamburgery i pełnymi garściami korzystała z "dobrodziejstw" takiej kuchni, w skutek czego po trzech miesiącach pobytu przybyło jej 11 kilogramów. Szybko doceniła dobrodziejstwa kuchni swojej mamy i podjęła próbę gotowania w amerykańskiej rzeczywistości na sposób japoński. Okazało się, że tam to wcale nie jest trudne. 
Autorka ukazuje nam "cuda" japońskiej kuchni. Przez "kuchnię" należy rozumieć nie tylko składniki potraw, ale również sposób ich podania i pewną filozofię, którą kierują się Japończycy. Urzekły mnie pewne zasady: talerza nie napełnia się po brzegi, należy jeść do momentu, aż jest się w 80 % pełnym, każda potrawę należy tak ułożyć, aby podkreślić jej naturalne piękno, mniej oznacza więcej... niby każdy z nas o tym wie, ale czy stosujemy to na co dzień?
"Pusta przestrzeń na japońskim stole odgrywa ważną rolę. Unika się przesady. Naczynia nie są wypełniane po brzegi, Pozostawia się na nich trochę miejsca. Pustka ma znaczenie estetyczne podobne do tego w obrazach zen malowanych tuszem."
Autorka z miłością i pasją opisuje pięć filarów, na których opiera się kuchnia japońska. Pierwszym wcale nie jest ryż, który plasuje się na trzecim miejscu. Pierwsze są ryby. Japończycy zjadają ich ogromne ilości. Nie przetwarzają ich zbytnio; często jedzą surowe. Targi rybne to coś, czego z całego serca Japończykom zazdroszczę. Drugi Filar to warzywa i tu znowu okazuje się, że warzywa to po prostu japoński styl życia. Układają je na maciupeńkich talerzykach, delektują się ich kolorem, fakturą i zapachem. Zjedzenie warzyw to ukoronowanie całego procesu poznawczego. Zaraz za ryżem plasuje się soja, za nią makarony, a na końcu zielona herbata - w tysiącu odmian i w setkach sposobach zaparzania. Właściwie herbata potrafi zastąpić dzieciom słodkie soki i napoje. 
W książce są też przepisy, ale przyznam, że w naszej polskiej rzeczywistości trudne do zastosowania. W każdym z nich znajduje się składnik właściwie niedostępny w sklepach. Oczywiście internet może wszystko, ale cała książka opiera się na przekonaniu, że kuchnię japońską możemy urządzić w naszej kuchni z produktów dostępnych w sklepiku za rogiem. Otóż nie jest tak. Warto jednak poczytać sobie i uzmysłowić jak mało wiemy o japońskiej kuchni. 
Książka jest ... miła w obyciu. Owszem mamy trudne przepisy i niekończące się listy przyrządów niezbędnych do kuchni, ale wśród nich znajdą się też ciepłe wspomnienia i ciekawe historie. Bardzo spodobała mi się opowieść o tym, jak dzieci w japońskiej szkole na przerwie spożywają posiłek wspólnie. Każde je to samo, a posiłki przygotowuje dwóch dyżurnych, którzy następnie przez cały posiłek obsługują pozostałe dzieci. Wzruszyła mnie też historia o "śniadaniówce przepełnionej miłością." Polecam każdej mamie :-) 
"Mówi się, że potrawy kuchni japońskiej są raczej do oglądania niż do jedzenia, a ja powiedziałbym wręcz że są do kontemplacji. To harmonia, którą współtworzy połączenie wyrobów z laki  oraz migoczącego w ciemności światła świecy." 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz