czwartek, 12 stycznia 2017

Prosto z ambony

Krzysztof Daukszewicz znany jest chyba wszystkim. Wspaniały satyryk i kabareciarz, jednak dla mnie przede wszystkim bard z gitarą i piórem. Jego smutna twarz zupełnie nie współgra z tym, co prezentuje w swojej twórczości. Bo jak tu spokojnie patrzyć w tak poważne oblicze i nie śmiać się z tak zabawnych tekstów? Ostatnio twarz p. Daukszewicza najczęściej chyba pojawia się w "Szkle kontaktowym", w którym to jego udział bardzo cenię i lubię. Komentarze, prztyczki i trafne riposty są dla tego programu istnym skarbem. Poczucie humoru, którym został obdarzony p. Daukszewicz odpowiada mi bezwzględnie. Piekielnie inteligentny człowiek z wielką pokorą dla samego siebie i szacunkiem do otaczającego świata. Owszem - wiedziałam, że jest również autorem kilku (a nawet kilkunastu) książek, ale jakoś tak nigdy się nie złożyło. Aż do pięknego przedświątecznego czasu, kiedy to w moje ręce wpadła niepozorna książeczka pt. "Prosto z ambony". Nie ukrywam - na pierwszy rzut oka zachwytu nie było. Na półce w księgarni ta książka niczym szczególnym się nie wyróżnia. Wielka szkoda, bo jej zawartość godna jest tego, aby stać na półce z bestselerami.
"Prosto z ambony" to zbiór kilkudziesięciu felietonów pisanych do czasopisma "Łowca polski". Cóż - pomyślałam -  zwierzęta kocham, myślistwem raczej się brzydzę, ale spróbuję. Już po kilku stronach wiedziałam, że pióro p. Daukszewicza jest równie sprawne jak język, którym komentuje wydarzenia polityczne w "Szkle kontaktowym". Autor w prostych słowach ubranych w nieskomplikowane zdania przybliża nam uroki i zalety okolicznych lasów i pól. Ważne jest jednak to, że lasy i pola są jedynie wdzięcznym tłem dla anegdot i dykteryjek przekazywanych w poszczególnych utworach. Każda z tych krótkich powiastek budziła we mnie śmiech, chichot i ból brzucha. Widać, że autor lubi chodzić, patrzeć, obserwować i zachwycać się naturą. Jest jednocześnie grzybiarzem, spacerowiczem, myśliwym, wędkarzem... długo by wymieniać. Teksty są właściwe wolne od polityki, choć w niektórych miejscach przebijają może nie tyle poglądy autora, ile Jego ocena zastałej rzeczywistości. Dzięki temu książka ta jest balsamem dla skołatanej duszy. Spokój i cisza lasu oraz miłość do zwierząt i natury w czystej postaci przebija z każdej stronicy tej książki. Wiele tekstów zaczyna się od słów w stylu: "Pewnego dnia na spacerze...", albo" Chodząc po lesie..." albo "Idąc między drzewami...", serce się raduje i tęskni za spokojem i ciszą. I kiedy już czytelnik sobie przyjemnie czyta i tęskni za pięknem natury, nagle dostaje strzała w postaci celnej uwagi lub trafnej riposty i jest ugotowany ze śmiechu.
Historyjki są różne - każda ciekawa lub śmieszna, choć nieraz budząca nostalgię i zamyślenie. Opowiastki są krótkie, więc nie ma w nich miejsca na zbędne słowa. Jest początek (najczęściej przyrodniczy), jest zawiązanie akcji w postaci spotkania kogoś lub znalezienia czegoś i jest puenta tak charakterystyczna dla dobrego satyryka. Daukszewicz sięga po bardzo różnorodną tematykę od przyrody począwszy, a na rodzinie skończywszy. Prywatnych dygresji jest niewiele, jednak te, które są należy cenić, ponieważ szczerość z nich bijąca bardzo wpływa na klimat całej książki.
Ja jednak najbardziej pokochałam sławetne meneliki pojawiające się nawet w lesie i przy ambonie. Okazuje się, że znawcy win i innych trunków są wszechobecni i zawsze można na nich liczyć. Lubię też dialogi z wszelakiej maści bywalcami lasów i pól, jako że skrzą się one od żartów i słownych przepychanek.  Aha - no i wędkarzy. Tak właśnie! :-))) 
Teksty okraszone są świetnymi ilustracjami Juliana Bohdanowicza, którego kreska jest powszechnie znana. Teksty i rysunki świetnie ze sobą współgrają i tworzą całość godną pochwały i zainteresowania. 
Świetna książka na poprawę humoru. Pochłonęłam w trzy wieczory i powiem Wam, że to były bardzo udane wieczory. 

1 komentarz:

  1. Akurat teraz czytam i dosłownie się delektuję bo czyta się po prostu fantastycznie

    OdpowiedzUsuń