czwartek, 31 sierpnia 2017

Małe wielkie rzeczy

Zawsze książki Jodie Picoult trafiają we mnie jak grzmot w czasie burzy. Kiedy widzę zapowiedź wiem już, że czeka mnie wielka literatura i kilka emocjonalnie szalonych dni. Jej twórczość zawsze przewraca moje serce na lewą stronę i długo powracam do normalności. Autorka porusza tematy trudne, budzące emocje i rodzące wątpliwości i dyskusje. Każda książka Jej autorstwa jest przeze mnie wyczekiwana, a kiedy już ja mam, wszystko inne idzie w odstawkę. 
"Małe wielkie rzeczy" to kolejna wielka powieść, która porusza bardzo trudny temat - rasizm. Jak wszyscy wiemy, od zarania dziejów do dnia dzisiejszego ludzkość boryka się z problemem rasizmu i nie ma sposobu, aby wyplenić go z zachowań społecznych, choć od małego uczymy się, że jest to zjawisko złe. Od "Chaty wuja Toma" po "Małe wielkie rzeczy"  - problem jest ten sam, tylko okoliczności się zmieniają. 
Ruth od dwudziestu lat, czyli od początku swojej kariery zawodowej, jest położną. Kocha swoją pracę i nie zamieniłaby jej na nic innego. W pracy jest lubiana przez koleżanki i szanowana przez przełożonych. Od pozostałego personelu medycznego zatrudnionego na porodówce różni ją tylko kolor skóry. Tylko tyle i aż tyle.  
Turk Buer wraz z żoną są parą, która budziła podczas lektury powieści moje obrzydzenie. Rasiści do szpiku kości, którzy brzydzą się każdą "innością". Czarnoskóry, homoseksualista, czy Żyd - każda inność budziła w nich odrazę, agresję i chęć zabijania. Losy Turka Buera splatają się z życiem Ruth podczas narodzin jego synka. To własnie Ruth odbiera poród, za co w podziękowaniu dowiaduje się, że młodzi rodzice nie chcą, aby czarnoskóra osoba dotykała ich dziecka. Co więcej, przełożona Ruth, nie chcąc żadnych awantur, przychyla się do ich żądania i kategorycznie zabrania Ruth dotykania maleństwa. Pech chciał, że dochodzi do komplikacji, które zagrażają życiu dziecka, a jedyną obecną na sali jest właśnie Ruth. Ratować? Przestrzegać polecenia przełożonych? Dotykać? Udawać, że się nie widzi, że malec ledwo oddycha? 
Kennedy jest młodą prawniczka specjalizującą się w udzielaniu pomocy z urzędu. Dziennie prowadzi od kilkunastu do kilkudziesięciu spraw - niczym w fabryce. Jednak jedna sprawa nie daje jej spokoju i postanawia pomóc czarnoskórej położnej w walce nie tylko o sprawiedliwość, ale również o swoją godność. 
Oświadczam wszem i wobec, że Jodie Picoult stworzyła powieść wielką, godną nagród i czego tam jeszcze potrzeba, aby powieść została zauważona. Wykreowała wspaniałych bohaterów i pokazała, co jest w życiu ważne. Podziwiałam Ruth kiedy pluli jej pod nogi, a ona z podniesioną głową szła do przodu. Podziwiałam kiedy walczyła o syna i tłumaczyła mu, że musi być silny bo też jest czarny i w życiu będzie mu tak samo trudno. Bardzo przeżyłam scenę kiedy Ruth zabrała Panią adwokat do sklepu. Cały czas chodziła za nimi sprzedawczyni patrząc na ręce, a kiedy wychodziły ze sklepu z zakupami, Kennedy została przepuszczona przez bramkę, podczas gdy Ruth została zatrzymana przez ochroniarza, który przeszukał jej torbę. Dopiero ten incydent uświadomił Kennedy jak wiele zachowań ludzkich ma podłoże rasistowskie. Nie mają tu znaczenia zapisy konstytucji o równym traktowaniu bez względu na kolor skóry - świat jest bezlitosny i kieruje się własnymi prawami. 
Jak zawsze u Jodie Picoult zakończenie zachwyca i zaskakuje. Nie zdradzę nic, ale pozwolę sobie powiedzieć, że tym razem smakuje jeszcze słodką zemstą. 
Czytałam, płakałam, złościłam się, trzymałam kciuki, zagryzałam zęby i goniłam rodzinę, żeby mi nie przeszkadzała. Dawno nie miałam powieści, która mnie tak bardzo pochłonęła. Moje emocje podsycane były jeszcze wiedzą, że powieści Pani Picoult nie zawsze kończą się dobrze, za to zakończenia zawsze zaskakują. Zastanawiałam się czy i tym razem będę przecierać oczy ze zdumienia i nie zwiodłam się. 
Cudowna książka, która daje wiele do myślenia i pokazuje, jak mało wiemy o sobie nawzajem i jak bardzo uprzedzenia kierują naszym postępowaniem nawet wówczas, gdy nie bardzo zdajemy sobie z tego sprawę. 

1 komentarz: