czwartek, 29 marca 2018

Aconcagua w cieniu śnieżnego strażnika

Uwielbiam góry. Łażę po nich w każde wakacje, a rok bez wizyty w górach, to dla mojej rodziny rok stracony. O ironio - dużo bliżej mi do morza (mieszkam w Szczecinie) niż w góry, ale nie przeszkadza mi to ani trochę. Należy jednak podkreślić, że góry odwiedzane przeze mnie i moją rodzinę są raczej przyjazne i daleko im do K-2 czy Mount Everestu. Takim górom przyglądam się raczej na kartkach książek. 
Literaturę wysokogórską wielbię miłością dozgonną. Wywiad rzeka z Wandą Rutkiewicz dumnie pręży się na mojej półce, a "Broad Peak. Niebo i piekło" do dzisiaj budzi wielkie emocje. Każda książka, na okładce której lśni w słońcu ośnieżony szczyt, jest godna mojej uwagi. "Aconcagua w cieniu śnieżnego strażnika" również mnie zachwyciła. 
Książka jest trochę inna niż wszystkie. W większości z nich bardzo ważnym elementem są relacje panujące między uczestnikami wyprawy, rozdarcie pomiędzy chęcią osiągnięcia sukcesu, a koniecznością niesienia pomocy słabszym. Często punktem kulminacyjnym (oprócz oczywiście zdobycia szczytu) są tragedie dziejące się tuż obok. "Aconcagua w cieniu śnieżnego strażnika" jest zupełnie inna. Stanowi relację samotnego podróżnika z wejścia na najwyższy szczyt Andów. Autor jest sam, a przypadkowo poznane osoby zawsze są gdzieś obok. 
Łukasz Kocewiak to prawdziwy entuzjasta gór i zapalony podróżnik. Na wyprawę szykował się z przyjacielem, który koniec końców nie mógł w niej uczestniczyć. Łukasz został sam z wyzwaniami, słabościami i ogromną górą. 
Książka stanowi bardzo intymny obraz z wyprawy. Jak to w życiu bywa - samotna podróż powoduje, że nie bardzo ma się do kogo usta otworzyć, w związku z czym myśli kłębią się pod czerepem. Relacja zawarta w książce daje upust właśnie takim myślom. Początek książki - kiedy autor jest jeszcze poza Parkiem Narodowym - jest po prostu relacją. Opisy są wartkie, często śmieszne, a przy tym bardzo ciekawe. Im wyżej nasz bohater wchodzi, tym relacja staje się coraz bardziej intymna. Nagle jest tylko podróżnik i góra, która długo broni do siebie dostępu. Przestaje być śmiesznie. Robi się zimno, a każdy kolejny krok stanowi ogromne wyzwanie. Czytelnik ma wrażenie że jest obok, słyszy zgrzyt raków o skałę i czuje zimno na opuszkach palców. 
Na samym początku wyprawy Łukasz nabawił się kontuzji nogi. Prawie każdy z nas zastanawiałby się nad sensem wyprawy z niesprawną kostką. Łukasz nie. Wyszedł z założenia, że to nic poważnego i uda się pokonać słabość. Opisy pierwszych dni i towarzyszącego im bólu przeplatane są ciekawostkami z życia argentyńskiego miasteczka. Ludzie i ich przyzwyczajenia, tak odmienne od naszych, budzą spore zainteresowanie czytelnika. 
Kiedyś słyszałam taką opinię, że wyprawa w góry wysokie to przede wszystkim czekanie na okno pogodowe. Relacja zawarta w książce "Aconcagua w cieniu śnieżnego strażnika" jest również potwierdzeniem tej tezy. W bazach odwiedzanych przez autora temat pogody dominuje wszystko i wszystkich. Każdy dzień jest analizowany i poddawany obróbce. Możemy również ocenić jak ważne jest podejście podróżnika do kwestii pogody. Jedni ciągle narzekają, że pada, że wieje, a dalsza podróż nie ma sensu. Inni cierpliwie czekają, wypatrując słońca. Zgadnijcie, która grupa częściej staje na szczycie? 
Książkę świetnie się czyta. Autor ma wyjątkowo ciekawe pióro i wręcz nie można oderwać się od lektury. Oczywiście że mamy tu wiele opisów przyrody i monumentalnej góry... nie. Wcale nie. Nie ma dużo opisów; są za to wspaniałe relacje z każdej chwili wyprawy. Można się pośmiać, można podziwiać i można przeżywać chwilę trwogi. Mamy tu naprawdę wszystko. A żeby było jeszcze ciekawiej, to właściciele smartfonów z zainstalowanym czytnikiem kodów QR mogą wzbogacić sobie czytane fragmenty zdjęciami z wyprawy. Wystarczy wczytać kod umieszczony na marginesie stronicy i ... voila! Te same zdjęcia można zobaczyć na stronie autora (zresztą rewelacyjnej) ale zapewniam Was, że oglądanie ich podczas lektury ma zupełnie inny wymiar. 
Bardzo, bardzo polecam lekturę "Aconcagua...". To książka która pokaże wszystkim jak ważne jest dobre nastawienie do świata i jak ciężko jest walczyć ze swoimi słabościami. Ale czy warto? Warto. Dla tej jednej, jedynej chwili sukcesu... 

2 komentarze:

  1. Też odnisłam podobne wrażenie. Wydaje się inna od większości górskich książek, które znajdziemy na półkach. Mnie się bardzo podobała i mogę polecić wszystkim, którzy kochają góry i podróże. - Hanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Szukałem takiego opisu w sieci. Przekonałaś mnie. Dzięki za podzielenie się spostrzeżeniami. :-)

    OdpowiedzUsuń